wtorek, 25 grudnia 2018

Recenzja YGFAN „Hamvakból”




YGFAN
„Hamvakból” 
Sun & Moon Records 2018

 


Przyznaję się, mam niewielki problem z debiutanckim longiem Wegierskiego zespołu Ygfan. Muzyka sama w sobie mi się podoba, ale czyste wokale, których jest tu bardzo dużo to dla mnie rzecz nie do przeskoczenia, ale po kolei. Muzyka, jaką proponują nam Madziarzy to szeroko pojęty awangardowy Black Metal lub jak kto woli Post-Black Metal z fajnym, nieco psychodelicznym klimatem, który bynajmniej do optymistycznych nie należy. Utwory zawarte na „Hamvakból” są dosyć długie, łączą w sobie sporo różnorakich wpływów, pozostając zarazem spójną, gęsto tkaną całością. Ygfan stworzył miksturę, która otula słuchacza całunem melancholii i skłania do zadumy. Jest tu też miejsce na wybuchy agresji, choć chyba lepszym określeniem zamiast agresji byłaby bezsilna złość, przez którą przebija rozpacz i zwątpienie. Warstwa muzyczna tego wydawnictwa naprawdę robi wrażenie. Jest wciągająca i  hipnotyzująca, a przy tym odegrana z chirurgiczną wręcz precyzją. Twarde, dźwięczne bębny stanowią szkielet kompozycji, na który nałożono świetnie uzupełniające się wiosła. Jadowite partie przeplatają się tu z delikatnymi, łagodniejszymi riffami i dopełniającymi je, jakby nieśmiałymi partiami solowymi. Melancholijne linie melodyczne przenikają przez szorstkie, gniewne, zakorzenione w Black Metalu struktury napędzając pesymistyczną aurę emanującą z tej płyty. Do tego doskonałego, muzycznego krajobrazu dołożono wokale, które są mi niestety solą w oku i zdecydowanie obniżają wg mnie wartość tego krążka. Wszystkie teksty artykułowane są tu w języku Węgierskim, jednak nie to jest głównym problemem, gdyż do tego faktu wcześniej, czy później można przywyknąć. Agresywne partie wokalne także bardzo dobrze asymilują się z muzyką Ygfan. Prawdziwym cierniem w dupie są dla mnie czyste śpiewy wokalisty. Do samej strony technicznej się nie czepiam, gdyż tu jest poprawnie, jednak barwa głosu tego jegomościa i sposób, w jaki jej używa, jest dla mnie tak drażniąca, że podczas tych partii włosy na jajach stają mi dęba i dostaję szczękościsku. To jest dla mnie mankament, który należy wyeliminować. Sugerowałbym, aby czystymi wokalami zajął się ktoś inny, lub aby w ogóle zrezygnować z wokali, gdyż ta doskonała muzyka ich wg mnie nie potrzebuje i bez nich znakomicie obroni się sama. Jest to jednak tylko moja, typowo subiektywna ocena zaistniałej sytuacji, więc najlepiej, aby każdy sam posłuchał tej płyty i wyrobił sobie na jej temat własne zdanie, a posłuchać na pewno warto, choćby dla samej, znakomitej warstwy instrumentalnej tego albumu.  
Hatzamoth  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.