poniedziałek, 7 stycznia 2019

Recenzja BARUS „Drowned”



BARUS
„Drowned”
Memento Mori 2018


Kurwa, przyznam szczerze, że mam z tą płytą lekki zgryz. Pierwszy, pełny album żabojadów jest bowiem jak dla mnie momentami miażdżący i intrygujący, a momentami niestrawny i delikatnie odpychający lub jak kto woli wkurwiający. Zacznijmy może od tego, co dobre. Podoba mi się okładka albumu, która pasuje do tytułu płyty i w miarę dobrze odzwierciedla muzykę, znajdującą się na „Drowned”. Dobre są również gniotące niemiłosiernie, obsypane sowicie gruzem, masywne walce, które wgniatają w glebę niczym przetaczający się niespiesznie, wielotonowy walec drogowy. Te fragmenty naprawdę niszczą obiekty, kojarząc się z Gorguts, czy też z niesamowicie intensywnymi partiami miażdżącego Ulcerate. Bardzo podobają mi się także wijące się niczym jadowite węże dysonansowe zagrywki zbliżające muzykę Barus do twórczości Deathspell Omega (choć to tylko moje luźne skojarzenie). Jedziemy dalej. Bardzo dobry jest tu także niski, mroczny, zaflegmiony, gardłowy growling, który brutalnie wkręca się pod potylicę i dryluje zwoje mózgowe. Niezłe są także duszne, odbierające oddech, bardzo mocno zbliżone do ambientu klawiszowe plamy dźwiękowe, które sprawiają, że słuchacz naprawdę ma wrażenie, jakby nad jego głową zamykała się bezkresna toń, odbierająca mu życiodajny oddech. I to by było na tyle, jeśli chodzi o rzeczy, które robią mi dobrze na „Drowned”. Teraz pora przejść do spraw, które mnie wkurwiają. Na pewno są to lekko wrzaskliwe, pojawiające się co jakiś czas wokale i czyste zaśpiewy gardłowego, które moim zdaniem burzą spójność tego materiału niszcząc jednocześnie misternie budowany, duszny, zawiesisty klimat płyty. Nie podoba mnie się również modern metalowe, siłowe, rwane riffowanie pojawiające się na tym albumie w sporych ilościach. Przywodzi mi to na myśl zespół Godzilla, o  przepraszam Gojira, którego szczerze nie trawię i każdą ich produkcję praktycznie bez słuchania spuszczam w kiblu. Progresywne, Rockowe pitolenie na wiosłach, które też tu występuje, także mi nie pasuje, gdyż niepotrzebnie tępi ostrze tego materiału. Sprawy brzmieniowe można zaliczyć na plus. Sound jest pełny, tłusty, posiada ogromny ciężar i odpowiednią moc, a przy tym produkcja jest wysoce selektywna i bardzo dobrze słychać, co grają poszczególne instrumenty. Gdyby to podliczyć, to więcej jest elementów, które mi się podobają, a jednak przez te będące w mniejszości „minusy” nie mogę do końca przekonać się do tej płyty, przynajmniej na razie.
Może, gdy za jakiś czas wrócę do „Drowned” te rzeczy nie będą mnie już tak razić. Póki co uważam, że Francuzi najzwyczajniej w świecie przekombinowali i momentami jest to dla mnie niestrawny gniot. Jest to jednak tylko moje, subiektywne zdanie, zachęcam zatem każdego, aby posłuchał osobiście pierwszy album Barus i wyrobił sobie na jego temat własne zdanie. 
Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.