ZAKŁADKI

sobota, 13 października 2018

Recenzja Gorycza ... Goryczu ... Goryczy ...



Gorycz

"Piach"



Trzeba przyznać, że krajowe poletko na przestrzeni ostatnich lat obfituje w coraz to ciekawsze projekty muzyczne z gatunku „black metal inaczej”. I bardzo dobrze. Z drugiej strony mam wrażenie, że toczy się także jakaś walka o najoryginalniejszą nazwę, oczywiście w języku ojczystym, a to już wywołuje czasami raczej uśmiech politowania niż zachwyt. Na szczęście Gorycz, to jeszcze nie jakaś wiocha, ale pewnie sami przyznacie, że brzmi nieco zabawnie. Niemniej jednak postanowiłem dać chłopakom szansę i podróżując pewnego dnia tramwajem do tyry, zapodałem sobie świeżutkie promo albumu „Piach”. I zobowiązany jestem szczerze przyznać, że się pozytywnie zaskoczyłem, gdyż Gorycz, to nie jakieś tam popłuczyny po Norwegii z dodatkiem hipsterskich wstawek, lecz naprawdę ciekawa muzyka. Już drum’n’bass w pierwszym kawałku mocno skojarzył mi się z wczesnymi dokonaniami Echoes of Yul, który to zespół bardzo sobie cenię. Chwilę później pojawia się bardzo fajny la gitara dysonanse i wszystko zaczyna pięknie razem płynąć. Za oknem pada deszcz, płyną wraz z deszczem kolejne numery a ja coraz bardziej wsiąkam a muzyka komponuje mi się z kroplami spływającymi po szybie (Przestań chlać, przecież w tym smutnym jak pizda kraju już dawno nie padało ... znaczy piękna polska złota jesień jest ... - RBN). Spokojne dźwięki koją moją duszę raczej w wolnym tempie, choć zdarzają się mocniejsze podmuchy jesiennego wiatru. W pewnym momencie przypominam sobie koncert, na którym byłem jakiś czas temu, a na którym wystąpił jednoosobowy projekt Rogi, oparty na czystej improwizacji. Taką też jawi mi się muzyka która wlewa się w moje małżowiny. W niektórych kawałkach można usłyszeć patenty teoretycznie w ogóle do siebie nie pasujące, jakby faktycznie dograne w studio na żywca. Jakimś cudem spaja się to jednak w spójną całość i uruchamia nasze zwoje mózgowe do kombinowania. Cholera, taki bazujący na rytmicznych uderzeniach w talerz „Lament” naprawdę potrafi zryć człowiekowi czachę. Wokale utrzymane są raczej w blakującym stylu, jednak warto wczytać się w teksty, gdyż nie są one banalne i mogą, tak jak sama muzyka, rozbudzić wyobraźnię. Ku mojemu zaskoczeniu powracam do tej płyty zdecydowanie częściej, niż się tego pierwotnie spodziewałem. Za każdym razem odkrywam na niej jakiś nowy patent, którego nie udało mi się wyłapać wcześniej. Nie jest to może muzyka którą kocham najbardziej, stanowi jednak taką idealną odskocznię od brutalizy, jaką katuję się zazwyczaj. Jeśli kogoś jeszcze nie znudziło poszukiwanie czegoś świeżego, zagranego na własną nutę, temu ten album polecam. Mi potrzebne są takie dźwięki, żeby się czasem odchamić. A, no nie wspomniałem jeszcze, że Gorycz to dzieło członków Aeon i Non Opus Dei, choć akurat dla mnie ma to średnie znaczenie, gdyż żadnego z tych bandów jakoś nie kocham. Płyty wypatrujcie w Pagan Records od 2 listopada. Ja sobie kupie.

- jesusatan


Tracklista:
 
1. Ziemia
2. Czarna ciecz
3. Ciżba wyje
4. Lament
5. Strach na ludzi
6. Gorycz

 

1 komentarz:

  1. Panie Piotrze zapomniał Pan napisać o wspaniałej oprawie wizualnej niektórych utworów, które też wymykają się poza szeroko pojętą normalność. Pozdrawiam i słucham.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.