ZAKŁADKI

czwartek, 31 stycznia 2019

Recenzja Insanity Alert "666-Pack"


 Insanity Alert

„666-Pack”

Season of Mist 2019

Kompletnie nie znam zespołu Insanity Alert. A przynajmniej nie znałem do chwili, kiedy to odpaliłem sobie trzeci album tych zwariowanych Austriaków o iście diabelskim tytule „666-Pack”. Jasna cholera! Co możemy znaleźć na płycie, która rozpoczyna się dźwiękiem otwieranych browarów, na której znajduje się 21 kawałków trwających łącznie niecałe 33 minuty? Odrobinę może mylić czarno-biała okładka z trupami, bo to nie jest bynajmniej jakiś grind. Jest to czystej wody przezajebisty crossover w starym stylu. Uwielbiam sobie od czasu do czasu zapuścić takie klimaty. Jeśli ktoś zapodaje  S.O.D czy D.R.I, mogę tańczyć od zmierzchu do świtu. Przy totalnym zalewie gruzu i dysonansowych klimatów, których zazwyczaj słucham, takie krótkie strzały są idealną odskocznią od codzienności. Bo nie można przecież w nieskończoność udawać prawdziwka hailującego wyłącznie piwnicznym dźwiękom. Czasami, a nawet zdecydowanie często, należy się pobawić. Muzyka Insanity Alert nadaje się do tego ide-kurwa-alnie! Na omawianym tu krążku otrzymujemy krótkie, thrash-corowo-punkowe kawałki zagrane z takim jajem, że majtalony same spadają. Przy żadnym z numerów na tej płycie nie da się usiedzieć spokojnie. Riff goni riff sprawiając, że łeb wam się ukręci zanim zdążycie skończyć pierwszą połówkę. Czasem pojawi się bardzo niezgorsza solówka, gdy chłopaki postanowią udowodnić, że strunowe instrumenty nie są im obce. Większość utworów utrzymanych jest w średnim, porywającym do tańca tempie, choć można natknąć się także na spowolnienia w ruchu drogowym lub, z drugiej strony, totalną autostradę. Nikt się tutaj nie będzie nudził.  Skoczność tego materiału zamieni was w pawiany gibające się jak pierdolony rezus, machające piąstką i pospiesznie zmieniające skórzane spodnie i pasy z nabojami na półkrótkie portki i bezrękawniki. Ta muza ma w sobie tyle energii, że spokojnie mogłaby zasilić większego rozmiaru osiedle. Bije z niej taki wkurw i szczerość (o radości z grania nie wspomnę), że trzeba być kompletnym sztywniakiem albo trupem, by przy tym nie zatańczyć. Dodatkowo, tak samo jak w przypadku uwielbianego przeze mnie S.O.D., mamy tutaj sporo kompletnie luzackiego, prześmiewczego podejścia do tworzonej muzyki. Pojawiają się takie parodie muzyczne jak „Saturday Grand Fever” (pseudo cover Bee Gees), „Slammer Time” (MC Hammer), „Mosh Mosh Mosh” (Sabrina) czy „The Ballad of Slayer”. Albo jeszcze lepsze „8 Bit Brutality” czyli krótki utwór na Atari. Wokalista w Insanity Alert wykrzykuje teksty w agresywny sposób z manierą przypominającą chwilami nieco Steve’a Souza’e. Wszystko brzmi tutaj staroszkolno i ąż się człowiekowi łezka w oku kręci. Jest to chyba najlepsza płyta do picia wódki jaką słyszałem od lat. Zdecydowanie polecam i zapraszam do mnie na wieczorne balety.

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.