ZAKŁADKI

poniedziałek, 25 lutego 2019

Recenzja Ceremony of Silence „Outis”



Ceremony of Silence
„Outis”
Willowtip Records 2019


Słowacja nie jest jakimś wybitnym eksporterem metali ciężkich, nie licząc oczywiście kilku wysoce cenionych przeze mnie wyjątków. Z tym większą ciekawością sięgnąłem właśnie po debiutancki album Ceremony of Silence, zespół założony przez dwóch, podobno doskonale znanych tamtejszej scenie, muzyków – Vilozof’a i Svjatogor’a. Jak już zdążyłem się pośmiać z tych zabawnie brzmiących ksywek, zabrałem się za samą muzykę. Płyta rozpoczyna się mocnym uderzeniem, bez żadnych introsów czy innych ceregieli duet przechodzi od razu do rzeczy, uderzając technicznym death metalem naszpikowanym dysonansami jak dobry sernik rodzynkami. Każdy głuchy usłyszy bez zmieniania baterii w swoim aparacie słuchowym, że odpowiedzialny na tych nagraniach za gitarę, bas i wokale Vilozof nie dostał instrumentów w prezencie na zeszłorocznego gwiazdora, tylko odpowiednie doświadczenie nabyć zdążył. W partiach gitarowych dzieje się tak wiele, że chwilami mam wrażeni, iż to wszystkie ociera się o artystyczny onanizm. Poza szybkimi, tnącymi riffami mamy tu sporo zwolnień i atmosferycznych chwil, dzięki czemu muzyka na „Outis” jest bardzo, ale to bardzo urozmaicona. Pałker też nie jest nowicjuszem i jego technika grania idealnie pasuje do zawartego na debiucie Słowaków materiału. Chłopak co chwilę łamie rytm, by czasem zaskoczyć jednostajnym pukaniem do kręcącego się w tle niczym rój os akordu. Atmosfera tego albumu potrafi mocno wciągnąć, zwłaszcza gdy zacznie się już, choćby częściowo, zapamiętywać kolejność zdarzeń na tych siedmiu utworach. Przychodzą mi do głowy skojarzenia z Gorguts, Ulcerate (choć na zdecydowanie wolniejszych obrotach) czy Throane, ale należy przyznać, że Słowacy nie ograniczyli się do zrzynania z najlepszych w tym gatunku. Zaczerpnięte inspiracje połączyli w kolorową mozaikę na swój własny sposób. Bardzo lubię takie nie wpadające w ucho za pierwszym razem płyty. Z drugiej jednak strony niezmiernie mnie wkurwiają, bo aby odkryć złoża ukrytych w nich skarbów musiałbym każdą z nich przesłuchać po kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt razy. Tej poświecę na pewno jeszcze trochę czasu, gdyż zdecydowanie jest tego warta. A Ceremony of Silence zdecydowanie dopisuję do listy zespołów, których losy należy śledzić. 
- jesusatan


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.