ZAKŁADKI

niedziela, 3 lutego 2019

Recenzja Megascavenger "Boneyard Symphonies"


Megascavenger
„Boneyard Symphonies”
Selfmadegod Records 2019


Rogga Johansson to człowiek instytucja. Przestałem już nawet liczyć w iluż to zespołach udziela się ten człowiek. Tym bardziej, że dotychczas żadna, powtórzę : żadna płyta, która wyszła spod jego pióra nie zrobiła na mnie wyjątkowego wrażenia. Tym bardziej do czwartego albumu Megascavenger podchodziłem jak pies do jeża. Kiedy jednak Karol podesłał mi ten materiał do odsłuchu, poczułem się poniekąd zobowiązany. I muszę przyznać szczerze, że te kilka godzin w towarzystwie Padlinożercy nie były czasem straconym. Po kompletnie rozbieżnym i niespójnym poprzedniku, na „czwórce” Rogga powrócił na właściwe tory i nagrał ponownie album czysto death metalowy. Zakorzeniony głęboko w europejskim, zwłaszcza brytyjskim stylu, posiadający jednak ten Johanssonowy sznyt. Nie da się bowiem zaprzeczyć, iż mimo oczywistych odniesień, Szwed wykształcił swój charakterystyczny sposób gry na sześciostrunowym instrumencie. Większość z dziewięciu utworów zawartych na „Boneyard Symphonies” utrzymanych jest w wolnym, ewentualnie średnim tempie. Ich struktura w połączeniu z rytmicznymi akordami przywodzą na pamięć nieodżałowany Bolt Thrower czy też Benediction. Nie są to dźwięki zbytnio skomplikowane więc płyta nadaje się idealnie zarówno do poobiedniego odpoczynku jak i w roli tła do codziennych obowiązków. Poszczególne numery dość szybko zapadają w pamięć i kotłują się w łepetynie przez dłuższy czas. Oczywiście całość brzmi odpowiednio ciężko i selektywnie by sprezentować nam mocnego kopniaka w tylną część ciała. W roli gardłowych pojawiło się na płycie kilku znamienitych gości, jak choćby śpiewacy z Fleshcrawl, Puteraeon, General Surgery czy Revel In Flesh i każdy z nich wywiązał się ze swojego zadania wzorowo. Przyznam się, że jestem autentycznie zaskoczony, gdyż nie obiecywałem sobie po tym 33-minutowym materiale zbyt wiele a tu okazuje się, że jest to bardzo dobry album. W czasach, gdy wiele nowych zespołów sili się na zrzucanie nam na głowy ton gruzu, warto czasami sięgnąć po tak klasyczny do bólu krążek, by przypomnieć sobie, jak to się onegdaj grało. Mimo iż nie jest to płyta, która stanie w jednym rzędzie z klasykami gatunku, zdecydowanie warto po nią sięgnąć i spędzić w jej towarzystwie choćby jeden dzień. Gdy on dobiegnie końca, zapewne niejeden z was będzie do tej kochanki jeszcze nie raz zaglądał.
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.