ZAKŁADKI

środa, 20 lutego 2019

Recenzja Moloch Letalis „Krwawy Sztorm”


Moloch Letalis

„Krwawy Sztorm”

Old Temple 2018


Ostatnimi czasy mam straszne wrażenie, wręcz przerażające, że mimo usilnych starań zostałem dość mocno w tyle ze znajomością krajowej sceny. Wszystkiemu winna ta suka – doba, bo za cholerę nie chce mieć dziwka więcej niż 24 godziny. Kiedy więc Diabolizer dowiedział się, że jeszcze nigdy nie miałem okazji przesłuchać jakiejkolwiek płyty Moloch Letalis w całości, natychmiast podesłał mi „Krwawy Sztorm” i zagroził zbrodnią okropną i dekapitacją mojej babci, nieboszczki, jeśli zaległości nie nadrobię. Cóż było robić… Odpaliłem sobie trzeciego długograja ekipy i usiadłem wygodnie w bujanym fotelu. Początkowo te 9 kawałków nie zwiastowało efektu ŁAŁ, jednak brzmiało na tyle ciekawie, że włączyłem płytę ponownie. Po około czterech takich zabiegach wsiąkłem totalnie. Zawartość „Krwawego Sztormu” to zagrany na sporym speedzie death  (mniej) / black (więcej) metal z pozoru prosty, jednak skrzętnie skrywający swoje największe skarby na niższych poziomach piekła, gdzie dotrą jedynie ci bardziej wytrwali wędrowcy. Niby drzwi komnaty otwieranej przy każdym następnym podejściu do tego materiału wyglądają podobnie, jednak każde kolejne zdobi jedna czaszka czy też pentagram więcej, byśmy w końcu mogli stanąć przed wielką bramą do królestwa samego Baala. Poza wszechobecnym nakurwem i wściekłością walącą w gębę jak Tyson Gołotę, mamy tu spore pokłady szybkich solówek i ciekawych rozwiązań wokalnych. Jeśli już o tym mowa, to trzeba przyznać, że warstwa liryczna jest równie ciekawa, co muzyka. Teksty w rodzimym języku wrzeszczane są z taką pasją, że nie sposób nie pomrukiwać sobie ich przechadzając się po chałupie z zaciśniętą pięścią. Z tych utworów bije taki ogień, że zacząłem się obawiać, czy aby nie włączy mi się system przeciwpożarowy. Wali tu z głośników prostotą i surowizną i doskonale słychać, że chłopaki nie spędzali w studio więcej czasu niż to konieczne Zawsze powtarzałem, że prostota jest w muzyce metalowej kluczem do bezpośredniego obcowania ze złem. Posłuchajcie choćby czwartego na płycie coveru „Zatańczysz ze mną jeszcze raz” a ruszycie w tan jak pokurwieni.. Gdy wybrzmiewa ostatni wers, czyli „Nie zgaśnie mego serca żar” to aż się ma ochotę wykrzyczeć „No i całe kurwa szczęście!”. Coś czuję, że będę wracał do „Krwawego Sztormu” dość często a na pewno częściej, niż podejrzewałem na początku. Tym bardziej, że znam już ścieżkę do najgłębszej komnaty w której mieszka Diabeł. Mam nadzieję, że też ją znajdziecie. 
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.