Sinmara
„Hvisl
Stjarnanna”
Van
Records 2019
Jedynka Sinmara kompletnie mnie ominęła,
najzwyczajniej w świecie utonęła w natłoku nowości a później jakoś nie było
okazji na retrospekcję. Mimo więc iż nazwa ta była mi znana, „Hvis Stjarnanna”
jest moim pierwszym spotkaniem z muzyką tego zespołu. Oczekiwania miałem dość
wysokie przynajmniej z kilku powodów. Lubię islandzki black metal, znajomy
ziomek tą płytę bardzo sobie zachwalał, Van wydaje zazwyczaj płyty dobre i
bardzo dobre i po czwarte – w składzie Sinmara znajdują się muzycy szanowanych
przeze mnie Svartidaudi oraz Almyrkvi. A często jest tak, że im większe
oczekiwania, tym większe rozczarowanie. Tak też niestety jest w przypadku
„Hvisl Stjarnanna”. Owszem, panowie poruszają się bardzo sprawnie w islandzkich
klimatach. W zasadzie od początku wiadomo skąd zespół pochodzi, gdyż typowy
chłód dosięga nas praktycznie z każdego z sześciu zawartych na tym wydawnictwie
kawałków. Piątka jegomości zdecydowanie stawia na klimat, nie szalejąc instrumentalnie
budują sobie płynący, czy czasem wręcz kapiący pomału niczym krople z topiących
się sopli, klimat. Pojawia się tu dość sporo klawiszowych ozdobników
podkreślających smutny nastrój i wprawiających w lekki stan zadumy. Brzmienie
jest bardzo czyste, lecz dostatecznie ciężkie i doprawdy pod tym względem też
nie ma się do czego doczepić. Wokalnie żadnych eksperymentów tu nie
doświadczymy, wszystko opiera się na typowym black metalowym wrzasku. Co zatem
jest nie tak z tą płytą? Chyba po prostu to, że jest ona strasznie nijaka. Mimo
iż wszystko jest teoretycznie na miejscu, wielokrotnie złapałem się na tym, że
podczas któregoś z kolei odsłuchu zaczynałem najzwyczajniej ziewać i spoglądać
na zegarek. A podchodziłem do „Hvisl Stjarnanna” z kilku różnych pozycji –
stojącej, leżącej, na trzeźwo, po pijaku… Niestety efekt był zawsze ten sam.
Nie wiem, może znajda się tacy, którzy się w tym albumie rozkochają, jednak dla
mnie jest to płyta przeciętna, nie budząca specjalnych emocji. Gdyby przeszła
obok mnie, to zapewne nawet bym się nie obejrzał. Na koniec nasuwa mi się
jeszcze jedno spostrzeżenie. Zdecydowanie lepszą płytę nagrali ci sami muzycy w
swoim pobocznym projekcie Almyrkvi. I to do tamtej płyty będę wracał. Sinmara
sobie odpuszczam.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.