Infernal Conjuration
„Infernale Metallum Mortis”
Iron Bonehead 2019
Infernal Conjuration to zespół, który poznałem w
chwili, gdy pewien kultowy polski wydawca podarował mi wydaną przez własny
label EPkę „Death Has Appeared…”. Trzeba
przyznać, że wspominany materiał był ponadprzeciętny, więc gdy tylko w mojej
skrzynce pojawiła się promówka debiutanckiej płyty wspomnianego zespołu, którą
za chwil parę wyda niezawodny Żelazny Głupek Prodakszyns, ciśnienie w moim
głównodowodzącym organie momentalnie wzrosło. Meksykanie nie są może zbyt
szybko działającym zespołem, jednak jak już czymś dojebią, to nie jest to rzecz
banalna. Na pierwszej pełnej płycie o dobitnym tytule, sugerującym każdemu, kto
zna język hiszpański w stopniu podstawowym, co na niej się znajduje,
otrzymujemy 40 minut kopiącego w dupę do krwi staro szkolnego death metalu
najwyższej klasy. Bez silenia się na niepotrzebne eksperymenty, wstawki, intra
czy inne sruty pierduty, trio napierdala gniotący trzewia metal przez duże De.
W największym uproszczeniu można powiedzieć, że otrzymujemy tutaj mieszankę meksykańskiego
klimatu spod znaku choćby Shub-Niggurath z latami świetności Morbid Angel.
Rzućcie uchem na początek „Demonic Possession” czy „Infernal Conjuration”.
Przecież to Morbidzi czystej posoki. W tym drugim wymienionym z kolei pojawiają
się też opiłki Pestilence, więc jest po staremu, jest na bogato. Chwilami
patenty prezentowane na „Infernale Metallum Mortis” brzmią jak zapominane
fragmenty z próby Amerykanów z okolic nagrywania „Abominations of Desolation”.
Nie jest to jednak żadna zrzynka, tylko wyraźne, czerpane garściami inspiracje
przekute następne na swój własny styl. Panowie nie zapierdalają na łeb na szyję,
lecz nie tylko gdy się człowiek spieszy, to się Diabeł cieszy. Ten
słuchając tych dziewięciu numerów zapewne przytupuje w piekle kopytem i strzela
ogonem po rozgrzanych tyłeczkach przykutych do ściany blondyneczek. Mimo iż
wszystko jest tutaj dość przewidywalne, można nawet powiedzieć, że chwilami
schematyczne, muzyka Meksykańców jest w stanie dostarczyć niewypowiedzianej
przyjemności. Wszystko, co chłopaki nam oferują to riffy zagrane już setki
razy, mocno kręcące tremola, czasem jakaś solóweczka w tle. Niby banał, a
jednak trzeba być ignorantem, by koło tego materiału przejść obojętnie. Ponadto
zajebiście podoba mi się brzmienie tego krążka. Do bólu analogowe, nieco
przytłumione, autentycznie żywe bez najmniejszych znamion komputerowej obróbki.
Jeśli miałbym wskazać jakiś zespół, który potrafi w sposób niemal idealny przywołać
ducha śmierć metalu, który uwielbiam od szczenięcych lat, to Infernal
Conjuration byłby oczywistym przykładem. Wstydem dla maniaka lat 90-tych będzie
nieposiadanie tego krążka na półce. Na koniec powiem jeszcze jedna rzecz – spodziewałem
się ciosu, ale nie aż takiego. Więc każdy, kto zna tą bande chuja, niechaj się
nie obawia. Jest wpierdol!
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.