ZAKŁADKI

piątek, 10 maja 2019

Infernal Conjuration „Infernale Metallum Mortis”



Infernal Conjuration

„Infernale Metallum Mortis”

Iron Bonehead 2019



Infernal Conjuration to zespół, który poznałem w chwili, gdy pewien kultowy polski wydawca podarował mi wydaną przez własny label EPkę „Death Has Appeared…”.  Trzeba przyznać, że wspominany materiał był ponadprzeciętny, więc gdy tylko w mojej skrzynce pojawiła się promówka debiutanckiej płyty wspomnianego zespołu, którą za chwil parę wyda niezawodny Żelazny Głupek Prodakszyns, ciśnienie w moim głównodowodzącym organie momentalnie wzrosło. Meksykanie nie są może zbyt szybko działającym zespołem, jednak jak już czymś dojebią, to nie jest to rzecz banalna. Na pierwszej pełnej płycie o dobitnym tytule, sugerującym każdemu, kto zna język hiszpański w stopniu podstawowym, co na niej się znajduje, otrzymujemy 40 minut kopiącego w dupę do krwi staro szkolnego death metalu najwyższej klasy. Bez silenia się na niepotrzebne eksperymenty, wstawki, intra czy inne sruty pierduty, trio napierdala gniotący trzewia metal przez duże De. W największym uproszczeniu można powiedzieć, że otrzymujemy tutaj mieszankę meksykańskiego klimatu spod znaku choćby Shub-Niggurath z latami świetności Morbid Angel. Rzućcie uchem na początek „Demonic Possession” czy „Infernal Conjuration”. Przecież to Morbidzi czystej posoki. W tym drugim wymienionym z kolei pojawiają się też opiłki Pestilence, więc jest po staremu, jest na bogato. Chwilami patenty prezentowane na „Infernale Metallum Mortis” brzmią jak zapominane fragmenty z próby Amerykanów z okolic nagrywania „Abominations of Desolation”. Nie jest to jednak żadna zrzynka, tylko wyraźne, czerpane garściami inspiracje przekute następne na swój własny styl. Panowie nie zapierdalają na łeb na szyję, lecz nie tylko gdy się człowiek spieszy, to się Diabeł cieszy. Ten słuchając tych dziewięciu numerów zapewne przytupuje w piekle kopytem i strzela ogonem po rozgrzanych tyłeczkach przykutych do ściany blondyneczek. Mimo iż wszystko jest tutaj dość przewidywalne, można nawet powiedzieć, że chwilami schematyczne, muzyka Meksykańców jest w stanie dostarczyć niewypowiedzianej przyjemności. Wszystko, co chłopaki nam oferują to riffy zagrane już setki razy, mocno kręcące tremola, czasem jakaś solóweczka w tle. Niby banał, a jednak trzeba być ignorantem, by koło tego materiału przejść obojętnie. Ponadto zajebiście podoba mi się brzmienie tego krążka. Do bólu analogowe, nieco przytłumione, autentycznie żywe bez najmniejszych znamion komputerowej obróbki. Jeśli miałbym wskazać jakiś zespół, który potrafi w sposób niemal idealny przywołać ducha śmierć metalu, który uwielbiam od szczenięcych lat, to Infernal Conjuration byłby oczywistym przykładem. Wstydem dla maniaka lat 90-tych będzie nieposiadanie tego krążka na półce. Na koniec powiem jeszcze jedna rzecz – spodziewałem się ciosu, ale nie aż takiego. Więc każdy, kto zna tą bande chuja, niechaj się nie obawia. Jest wpierdol!

- jesusatan


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.