Deiphago
„I, The Devil”
Hells Headbangers 2019
Deiphago to marka znana i ceniona w określonych
kręgach. Zespół wywodzący się z Filipin istnieje bowiem od końca lat 80-tych i
nieustannie atakuje, co jakiś czas, nowymi wymiocinami. „I, The Devil” to piąty
już w dorobku bandu pełen album, który czas jakiś temu wypluli przez gardło
niezawodnej Hells Heanbagers. Na trwającym czterdzieści minut krążku nie
otrzymujemy nic nowego. I całe, kurwa, szczęście, przecież to jebane Deiphago a
nie kolejny eksperymentalny, nudny do obrzygania band. Według prawidłowych
założeń z albumu tego bije wojna, śmierć, nienawiść i gwałt na niewinnych.
Prymitywizm i totalne zniszczenie, bez oglądania się na to, co obecnie na
scenie jest modne czy etyczne. Deiphago nadal podąża drogami, pod które podkład
położyły takie kultowe zespoły jak Blasphemy, Conqueror czy nawet Napalm Death.
Zawarta na tym krążku muza nie ma nic wspólnego z jakąkolwiek melodyjnością,
więc jeżeli chcecie sobie ponucić przy goleniu, to zapraszam w inne rejony. Tu
rządzi nakurw przez ogromne N. Mało jest zespołów, w których twórczości, pomimo
upływu tak wielu lat, nadal czuje się tą prymitywną rządzę krwi. Chłopaki nieustannie
w dupie mają wycackane brzmienie i jakiekolwiek znamiona nowoczesności. Można powiedzieć,
że czas się dla nich zatrzymał na przełomie lat 80/90-tych. I bardzo słusznie,
bo to właśnie wtedy tworzone były kamienie milowe w muzyce death czy black
metalowej. Zawarte na „I, The Devil” osiem utworów to czysty nihilizm i
zaprzeczenie jakimkolwiek trendom. Taką muzykę albo się kocha albo nienawidzi.
Kto uwielbia nakurwiać łbem dla Szatana, ten zapewne pochłonie najnowsze
wydawnictwo Deiphago jednym haustem, mimo iż nie jest to kompletnie nic
odkrywczego. Katolicy zapewne zwymiotują i pójdą się z faktu ruszenia tej płyty
wyspowiadać błagając o surową pokutę. I tyle w temacie.
- jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.