ZAKŁADKI

piątek, 3 maja 2019

Recenzja Embalmer „Embalmed Alive”


Embalmer

„Embalmed Alive”

Hells Headbangers 2019



Embalmer… Ta nazwa kałacze mi gdzieś na końcu głowy jako wspomnienie z czasów podstawówki, lub chwilę po niej… Na pewno miałem nagrane jakieś ich najwcześniejsze materiały, jednak nasze drogi się rozeszły i nawet nie wiedziałem, że chłopaki nadal istnieją i nawet nagrali w międzyczasie dwa pełne albumy. Niedawno, dzięki uprzejmości Hells Headbangers ukazał się trzeci album Amerykanów, więc była okazja sprawdzić, co u nich ciekawego. Na pewno można powiedzieć – nic nowego. Dlatego, że Embalmer nie mają absolutnie nic wspólnego z nowoczesnym graniem. Czas się dla nich zatrzymał na początku lat 90-tych, gdzie znaleźli sobie przytulne miejsce do tworzenia swoich obrzydliwych dźwięków. „Embalmed Alive” tak się bowiem ma do współczesnego death metalu lansowanego wśród młodzieży przez wielkie wytwórnie jak escape room do morgue room’u. W tym pierwszym mamy elegancki wystrój, kolorowe obrazki na ścianach, szkatułki i pozytywki z baletnicą, które zmuszają do kombinowania w czym jest kluczyk. W morgue room’ie mamy prosty kwadrat, ujebany od podłogi do sufitu posoką i wszelkiego rodzaju wnętrznościami o które można się na każdym kroku poślizgnąć, a jedyną trudnością jest dotarcie do szeroko otwartych drzwi bez upadku na ryj prosto w wypatroszone zwłoki. Te 43 minuty, które otrzymujemy na wykonanie zadania, to czysty prymitywizm. Embalmer są bardzo schematyczni. Blast, zwolnienie, głęboki rzyg, blast, zwolnienie, paniczny wrzask a’la Christ Barnes. I tak w kółko, i jeszcze raz, i od początku. Bez zbędnej finezji, albo lubisz takie krwawe dźwięki, albo posłuchaj nowego Kataklysm. Gitary tną głęboko w wolniejszych fragmentach by z kolei przy maksymalnych prędkościach przypominać dźwięk wiertarki użytej do obróbki zęba trzonowego. Mocno się to granie kojarzy z Cannibal Corpse, głównie dzięki konsekwencji i jasno wyznaczonemu celowi, ku któremu zespół podąża. Nie do końca przekonuje mnie tutaj brzmienie beczek. Czasami jest to odgłos poustawianych do góry dnem metalowych wiader po farbie. Z drugiej strony, gdy się tak zastanowić, to nawet to do całości pasuje, gdyż muza na „Embalmed Alive” balansuje na granicy brutal death i grind. Każdy zwierzaczek taplający się w podobnych dźwiękach niczym Świnka Peppa w błotku łyknie nową płytę Embalmer bez popitki. Dla mnie jest to coś na dwa, góra trzy odsłuchy. Solidna druga liga, jednak bez szans na awans. 
- jesusatan


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.