ZAKŁADKI

niedziela, 5 maja 2019

Recenzja Obscuring Veil „Fleshvoid To Naught”



Obscuring Veil

„Fleshvoid To Naught”

I, Voidhanger Records 2019



Obscuring Veil to kolejne wcielenie Matrona Thorna, który jest płodny muzycznie przynajmniej w takim samym stopniu, jak króliczek pozostawiony w klatce sam na sam z tej samej rasy samiczką. Choć z drugiej strony chyba płeć to mu jeden chuj, bo tworzy z kim popadło i gdzie się nadarzy. Nawet nie zamierzam tu wymieniać nazw zespołów w których udzielają, lub udzielali się, zaproszeni do składu Obscuring Veil muzycy. Zresztą to i tak nie ma najmniejszego znaczenia, bo od pierwszych sekund „FTN” słychać, że to właśnie Matron jest autorem zawartych na tym krążku dźwięków. Te bowiem mogłyby się ukazać równie dobrze pod szyldem Aevangelist. Po krótkim, wprowadzającym „Abstraction” odpływamy bowiem głęboko, bardzo głęboko w klimaty death/black metalowo nieprzewidywalne. Pełne niewyjaśnionych zagrań, dziwnych odgłosów, można powiedzieć – pejzaży w wykonaniu Picasso. Może zatem autor wie, co miał na myśli, słuchacze mogą jedynie się domyślać i albo im się to podoba albo nie. Ja kompletnie odpływam, bo bogactwo zawartych tu rozwiązań zbyt daleko wykracza poza klasyczne standardy wspomnianych gatunków. Przede wszystkim, jeśli lubicie dysonanse, to tutaj znajdziecie ich tyle, co pszczół w ulu. Wszystkie akordy w pierwszej chwili sprawiają wrażenie kompletnie nie trzymających się ni kupy ni dupy. Tylko pozornie. Ogarnianie tej muzyki jest poniekąd podobne do nauki pływania. Gdy przełamiemy pierwszy strach przed wlewającą się do układu oddechowego wodą, dostrzeżemy przyjemność w coraz to bardziej umiejętnym pokonywaniu fal. Muzyka Obscuring Veil niesie w sobie wiele zagrożeń, wiele prymitywnego zła. Poza rozmytymi dźwiękami, pojawiającymi się w tle jękami, zawodzeniami, szeptami i innymi odgłosami z gatunku zarówno żeńskich jak i męskich, dość prymitywnie zgranymi gitarami, perkusją, która raz wybija się na przód, raz ginie gdzieś w tle, pojawia się tutaj tona dźwięków pochodzących chuj wie skąd. Nie da się tego ogarnąć poprzez logiczne myślenie. Aby popłynąć z tą muzą trzeba chyba mimo wszystko być odrobinę pojebanym. Choćby tak, jak gra perkusisty w ostatnim, trwającym ponad 12 minut eposie „Spirit Me Away, O Murdered Star”. Nie spodziewam się aby jakikolwiek fan klasycznego grania zakochał się w debiucie Obscuring Veil. Niektórzy uznają tą muzę za dźwiękowy onanizm. Inni stwierdzą, że tu nawet nie ma riffów. Inni wytkną mi, że uważam się za kogoś lepszego, bo podoba mi się ta płyta, bo szpanuję się swoją szeroko-horyzontowością. Mam na to wyjebane, jak na wszystko od niemal 30 lat. Będę słuchał tej płyty jeszcze wiele, wiele razy. Sami sobie dośpiewajcie z jakiego powodu. Mam nadzieję, że przynajmniej kilku z was go podzieli. 
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.