ZAKŁADKI

piątek, 28 czerwca 2019

Recenzja Arkhaaik - *dʰg̑ʰm̥tós


Arkhaaik

*dʰg̑ʰm̥tós”

Iron Bohehead Productions 2019

Znacie zapewne to zjawisko, gdy w piękny, letni, słoneczny dzień ni stąd ni z owąd na niebie pojawiają się czarne chmury i momentalnie cały świat spowija szarość, by zaraz potem rozpętała się burza. Dla mnie taką burzą była chwila, gdy po raz pierwszy odpaliłem kompletnie mi nieznany zespół ze Szwajcarii. Nie będę ukrywał, iż debiut Arkhaaik sprowadził mnie błyskawicznie do pozycji klęczącej. Zespół ten, mający powiązania z Helvetic Underground Committee, nagrał bowiem płytę, która już dziś jest u mnie silnym kandydatem do ścisłej czołówki tego roku. Szwajcarzy zapodają nam trzy numery, trwające niecałe 33 minuty, totalnie miażdżącego doom/death metalu w najlepszym stylu. Jednak odrzućcie natychmiast skojarzenia ze słodkim pierdzeniem spod znaku funeral doom. Nie odnajdziecie tutaj żadnych znamion melancholii czy smutku. Znajdziecie za to posępne, walcowate melodie, starożytne rytuały i mizantropijny ziąb. Przede wszystkim płyta została wręcz genialnie zaplanowana. Rozpoczynający ją „u̯iHrós i̯émos-kʷe” oraz zamykający „u̯rsn̥gwhé̄n” to długie, raczej wolne, death/doom metalowe kolosy wprowadzające słuchacza w swoisty trans, półsen z którego nie sposób się obudzić. Gniotące trzewia, rytmiczne uderzenia basu oraz transowe akordy hipnotyzują niczym oczy kobry a nieliczne przyspieszenia wciągają jak trąba powietrzna, wsysając całkowicie naszą atencję, następnie wypluwając i ponownie wciągając zanim jeszcze zdążymy upaść i się otrząsnąć. Ciężar tych utworów jest niesamowity. Mimo swojej długości, przemykają one błyskawicznie w umyśle zaginając czasoprzestrzeń. Zastosowanie przez zespół, nieznanego mi pochodzenia, orientalne instrumenty potęgują klimat niepokoju tak mocno, iż mam wrażenie uczestnictwa w teatrze grozy. Szczególnie mocno jest to odczuwalne w swoistym interludium w postaci „*dʰg̑ʰm̥tós”, będącym niemal plemiennym rytuałem z dziwnymi piszczałkami i rogami w tle. Towarzyszący im głos szamana wykrzykuje dziko i deklamuje w nieznanym języku, przez co naprawdę można dostać gęsiej skórki. Równie zróżnicowane są wokale w dwóch głównych utworach. Mamy tutaj głęboki, dochodzący jakby ze studni growl, krzyki i przeraźliwe wrzaski, dzięki czemu album Szwajcarów dodatkowo zyskuje na różnorodności. Ponadto, jeśli słuchamy tych dźwięków w nocy i wybrzmiewa ostatni akord „*dʰg̑ʰm̥tós”, nie sposób nie poczuć pewnego rodzaju niepokoju, zła czającego się w ciemności i spoglądającego na nas pożądliwie. Zapamiętajcie sobie dobrze nazwę Arkhaaik. Premiera już za kilka dni. Każdy kto przeoczy ten album będzie dla mnie kompletnym ignorantem.

- jesusatan



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.