ZAKŁADKI

niedziela, 16 czerwca 2019

Recenzja BlackHorns - Rise of the Infernal Sorcery


BlackHorns

“Rise of the Infernal Sorcery”

Putrid Cult 2019


Przyznam się szczerze i bez bicia, że z Północnoamerykańskim black metalem bardzo często się rozmijam. Głównie dlatego, iż poza jakimiś tam wyjątkami, ten kraj nie ma mi zbyt wiele do zaoferowania na tym poletku. Po sprawdzeniu ogólnych informacji, kto zacz, do BlackHorns podszedłem zatem bez spiny i jakichkolwiek oczekiwań. Zespół istnieje już niemal dekadę i zdążył nagrać kilka demówek oraz EP-kę. Teraz, pod flagą Putrid Cult nadszedł czas na debiut. „Rise of the Infernal Sorcery” to osiem numerów surowego, bezkompromisowego grzania ku chwale rogatego, w najlepszym wydaniu. Tradycyjnie dla tego rejonu świata brzmienie rzecz jasna przypomina bardziej death metalowe produkcje niż skandynawskie bzyczenie, czyli pod tym względem skojarzenia z Blasphemy czy Sarcofago są jak najbardziej na miejscu. Sama muzyka też zbyt daleko nie odbiega od tej tworzonej przez autorów „Fallen Angel of Doom” czy „I.N.R.I.”, choć to oczywiście mocne uproszczenie. Pomijając dość liczne, mroczne wprowadzacze, jest szybko, brutalnie i absolutnie prosto. Można przez te dwadzieścia siedem minut wyłapać nawet kilka pomyłek, jednak bardzo słusznie BlackHorns nie bawili się w studio w zbędne poprawki. Mocno zbasowane brzmienie dudni w uszach niczym silniki B-52, perkusja napierdala jednostajnie a Wbijające się w łeb gitarowe riffy dokonują obrazu spustoszenia. Momentami, gdy chłopaki zwolnią, uderzają powolnymi, piłującymi czaszkę niczym niedoświadczony patolog riffami. Narzucone wówczas marszowe tempo kojarzyć się może z wędrującymi ku chwale żołnierzami Wehrmachtu. Jeśli ktokolwiek czeka aż napiszę o jakichkolwiek innowacjach pojawiających się na tym krążku, to może sobie spokojnie iść do lodówki po browara. Amerykanie posługują się sprawdzonymi w boju narzędziami zagłady. Na polu bitwy pojawiliby się raczej pod postacią czołgu niż snajpera. Dodatkowo na dysku zamieszczona została demówka „The Oath”, na której wydawca dorzucił kolejne trzynaście minut sonicznej zagłady, odegranej jeszcze surowiej i dosadniej. I niby nie jest to nic kurwa nowego, jednak słucham tego materiału już nie wiem który raz i co chwilę do niego wracam. Co tu będę jednak dużo filozofował, takie granie po prostu totalnie do mnie przemawia i wciąż nie mam dość tego tupu dźwięków. Każdy maniak surowizny i wojennego metalu może łykać ten album w ciemno. Chłopcy preferujący ciepłe bambosze i wygodny fotel mogą do „Rise of the Infernal Sorcery” w ogóle nie podchodzić.

- jesusatan
https://www.youtube.com/watch?v=BvTt5LLuuqw

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.