Evil
Sorcery
„Death
Meditation”
Putrid
Cult 2019
Słuchajcie, taka sytuacja… Włączacie sobie solowy
(minus numer jeden) projekt jakiegoś kolesia z Białorusi (minus numer dwa, bo
przeciąż stamtąd praktycznie nic dobrego się nie pojawia) i pierwsze co
słyszycie, przypomina wam scenę z „Krzyżaków”. Konkretnie moment, gdy rycerze
najświętszej Maryji Panny śpiewają „Bogurodzicę” (minus numer trzy). Ubaw po pachy, co nie? Z tym,
że ten biedny uśmieszek zniknął z mojej wrednej mordy tak szybko, jak tylko ów
jedyny członek Evil Sorcery, zwący się … Evil Sorcery (to chyba tak dla
pamięci, bo tam u ruskich sporo piją) przeszedł muzycznie do konkretów. Żarty się
skończyły. Okazuje się bowiem, że czasem, nieważne ile byście mieli uprzedzeń,
ktoś was potrafi w chuj pozytywnie zaskoczyć. Tak też jest w przypadku „Death
Meditation”. W życiu bym się nie spodziewał, że przeżyję przy tej muzyce tak
ekscytujące chwile. Niby jest to black metal, jednak kompletnie inny, niż ten,
którego się spodziewałem. Nie jest to prymitywna łupanka, której oczekiwałbym
po wydawnictwie Putrid Cult, tylko logiczny, przemyślany konglomerat tego, co w
czarnym metalu najlepsze. Jest zatem pierwiastek surowizny, owszem, jednak zimne,
tnące po nadgarstkach samobójcze riffy to jedynie zarys tego, co się na tym
albumie dzieje. Białorusin zgrabnie przeplata blasty nastrojowymi zwolnieniami,
w których klawisze potrafią zbudować atmosferę zadumy, niczym na pogrzebie
kogoś bliskiego. Zamiast trąbki, słyszymy jednak doomowe zwolnienia, których ciężar potrafi
przytłoczyć i powalić na glebę. Popisy wokalne też nie są tutaj w najgorszym
wykonaniu. Niby wszystko obraca się w okolicach wściekłego wrzasku, jednak jest
tak idealnie wplecione w towarzyszące dźwięki, że sprawia wrażenie, jakby pan
Evil Sorcery opowiadał nam opowieść o pradawnych duchach. W połowie utworu pojawiają się bardziej nowoczesne, dysonansowe podróże
kojarzące mi się ze sceną francuską, co dodaje jeszcze więcej kolorytu do ogólnego
obrazu tego minilonga. Wszystko to sprawia, iż ten materiał jest niesamowicie
przemyślany i przede wszystkim spójny. Zdarzają się na tym nagraniu niestety
także drobne potknięcia w postaci ciut tandetnych, kojarzących się z Cradle of
Filth, fragmentów klawiszowych. Jednak na szczęście są to dosłownie chwilowe
załamania formy. Ten nieco ponad 20-to minutowy materiał wywarł na mnie więcej
niż pozytywne wrażenie i przez długi czas słuchałem go jak zahipnotyzowany. Zdecydowanie
wrócę jeszcze do tego materiału, gdyż jest on najzwyczajniej w świecie bardzo
dobry. Jestem autentycznie zaskoczony.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.