ZAKŁADKI

sobota, 24 sierpnia 2019

Recenzja Slaughtbbath - Alchemical Warfare


Slaughtbbath

"Alchemical Warfare"

Hells Headbangers 2019

Są płyty, których zapowiedzi automatycznie zmuszają mnie do założenia pampersa, albo najlepiej dwóch, dla pewności. Kiedy jakieś pół roku temu zobaczyłem wzmiankę o nowym pełniaku Slaughtbbath, założyłem trzy. I tak czekałem, czekałem, aż w końcu nadszedł dzień, ten dzień! Powiem szczerze, nie miałem absolutnie żadnych wątpliwości, czy ta płyta mną pozamiata. No i rzecz jasna pozamiatała. Na "Alchemical Warfare" Chilijczycy wracają bowiem jeszcze bardziej wkurwieni i żądni krwi niż poprzednio. Bez zabawy w żadne intra czy inne chuje-muje napierdalają bezlitośnie od pierwszych sekund otwierającego album "Ritual Bloodbath". W siedmiu odsłonach wyrzygują nienawiść do wszystkiego co święte z taką intensywnością, że Szatan w piekle zaczyna tańczyć kankana. Kto zna wcześniejsze nagrania Slaughtbbath, ten wie, jak bardzo ta muza potrafi sponiewierać. Tnące death/blackowe riffy, zahaczające chwilami o klasyków thrash metalu, przyozdobione agresywnymi solówkami mogącymi wprawić w zakłopotanie przynajmniej połowę populacji gitarzystów, wbijają się w łeb niczym świeżo naostrzony topór, powodując trwały uszczerbek na zdrowiu. Napierdalająca w tle perka z klasycznie, płasko brzmiącymi stopami, podkłada natomiast rytm do diabelskiego headbangingu, od którego ciężko się powstrzymać. Dla przykładu przy takim "Prophetic Crucifixion" mam ochotę rzucić się w szaleńczy wir i wrzeszczeć w opętańczym szale "Nail them to the cross!". Chłopaki tradycyjnie nakurwiają na najwyższych obrotach, jednak nawet gdy zwalniają, to spadku ciężaru tu nie uświadczmy. Niezwykle smakowite jest także brzmienie tego krążka, idealnie wyważone – brudne w chuj, jednak nie gubiące po drodze żadnego z instrumentów. Doskonale da się też zauważyć, iż panowie nie spoczęli na laurach i systematycznie doskonalą swój warsztat. Tworzone przez nich numery są nadal niesamowicie agresywne, jednak zagrane jakby z ciut większym kunsztem. Jedyny żal ogarnia mnie z powodu, iż ten album trwa jedynie trzydzieści pięć minut. Niby jest to idealny czas na tak intensywny strzał, jednak czuję mały niedosyt. Może dlatego, że minuty przy obcowaniu z tym dziełem drastycznie przyspieszają. Po niemal miesięcznym obcowaniu z najnowszą płytą Slaughtbbath nie mam wątpliwości, iż jest to obecnie jeden z najlepszych zespołów Ameryki Południowej i jest to fakt autentyczny, jak mawiają klasycy. Nie mogę się doczekać chwili, w której złapię ten album fizycznie w swoje łapska. Dla mnie zakup obowiązkowy. Dla każdego maniaka sceny południowoamerykańskiej także. Idę poprosić żonę o zmianę pieluchy...

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.