Slaughtbbath
"Alchemical Warfare"
Hells Headbangers 2019
Są płyty, których zapowiedzi
automatycznie zmuszają mnie do założenia pampersa, albo najlepiej dwóch, dla
pewności. Kiedy jakieś pół roku temu zobaczyłem wzmiankę o nowym pełniaku
Slaughtbbath, założyłem trzy. I tak czekałem, czekałem, aż w końcu nadszedł
dzień, ten dzień! Powiem szczerze, nie miałem absolutnie żadnych wątpliwości,
czy ta płyta mną pozamiata. No i rzecz jasna pozamiatała. Na "Alchemical
Warfare" Chilijczycy wracają bowiem jeszcze bardziej wkurwieni i żądni
krwi niż poprzednio. Bez zabawy w żadne intra czy inne chuje-muje napierdalają
bezlitośnie od pierwszych sekund otwierającego album "Ritual
Bloodbath". W siedmiu odsłonach wyrzygują nienawiść do wszystkiego co
święte z taką intensywnością, że Szatan w piekle zaczyna tańczyć kankana. Kto
zna wcześniejsze nagrania Slaughtbbath, ten wie, jak bardzo ta muza potrafi
sponiewierać. Tnące death/blackowe riffy, zahaczające chwilami o klasyków
thrash metalu, przyozdobione agresywnymi solówkami mogącymi wprawić w
zakłopotanie przynajmniej połowę populacji gitarzystów, wbijają się w łeb
niczym świeżo naostrzony topór, powodując trwały uszczerbek na zdrowiu.
Napierdalająca w tle perka z klasycznie, płasko brzmiącymi stopami, podkłada
natomiast rytm do diabelskiego headbangingu, od którego ciężko się powstrzymać.
Dla przykładu przy takim "Prophetic Crucifixion" mam ochotę rzucić
się w szaleńczy wir i wrzeszczeć w opętańczym szale "Nail them to the
cross!". Chłopaki tradycyjnie nakurwiają na najwyższych obrotach, jednak
nawet gdy zwalniają, to spadku ciężaru tu nie uświadczmy. Niezwykle smakowite
jest także brzmienie tego krążka, idealnie wyważone – brudne w chuj, jednak nie
gubiące po drodze żadnego z instrumentów. Doskonale da się też zauważyć, iż panowie
nie spoczęli na laurach i systematycznie doskonalą swój warsztat. Tworzone
przez nich numery są nadal niesamowicie agresywne, jednak zagrane jakby z ciut
większym kunsztem. Jedyny żal ogarnia mnie z powodu, iż ten album trwa jedynie
trzydzieści pięć minut. Niby jest to idealny czas na tak intensywny strzał,
jednak czuję mały niedosyt. Może dlatego, że minuty przy obcowaniu z tym
dziełem drastycznie przyspieszają. Po niemal miesięcznym obcowaniu z najnowszą
płytą Slaughtbbath nie mam wątpliwości, iż jest to obecnie jeden z najlepszych
zespołów Ameryki Południowej i jest to fakt autentyczny, jak mawiają klasycy.
Nie mogę się doczekać chwili, w której złapię ten album fizycznie w swoje
łapska. Dla mnie zakup obowiązkowy. Dla każdego maniaka sceny południowoamerykańskiej
także. Idę poprosić żonę o zmianę pieluchy...
- jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.