Múspellzheimr
"Hyldest til trolddommens flamme / Demo
Compilation"
Lunar
Apparitions / Amor Fati 2019
Kilka miesięcy temu ktoś wspomniał mi w
prywatnej rozmowie o nowej rewelacji sceny black metalowej z Danii o nazwie Múspellzheimr.
Puściłem tą wiadomość mimo uszu, jako że i tak nie wyrabiam się nawet z połową
płyt, które do mnie docierają. Kiedy jednak kolejne nagrania wspomnianego bandu
zaczęły bombarodować moją skrzynkę, z ciekawości postanowiłem zapoznać się z
rzekomym objawieniem sceny z kraju Hamleta. Wydawnictwo sygnowane logiem Lunar
Apparitions /Amor Fati to wydanie dwupłytowe. Debiut oraz dwie demówki. Jako iż to band
dla mnie nowy, zacząłem od dupy strony, czyli od dysku numer dwa – demówek,
następnie podążając chronologicznie. Cóż zatem Duńczycy takiego nagrali, że ferajna
sra po majtach? Otóż bardzo, ale to bardzo zgrabny, oldschoolowy black metal.
Wiadomo, że na tym poletku zatrzęsienie młodych bandów jest przygniatające, co
mnie osobiście przyprawia o mdłości. Jednak w przypadku autorów omawianych
nagrań jest to faktycznie poziom wyższy niż przeciętny. Chłopaki bardzo mocno
zakochali się najwyraźniej w skandynawskim, zimnym jak pała nieboszczyka,
czarcim metalu, odrobili lekcje z historii lat 90-tych i zaraz po tym chwycili
za instrumenty. Trzeba przyznać, że tworzone przez nich dźwięki rzeczywiście
korespondują z tym, co się wówczas, głównie w Norwegii, grało. Mamy tutaj
kalejdoskop fiordowskich riffów, wzbogacony gdzieniegdzie klawiszem czy też
churalnym zaśpiewem w tle... Dużo Emperora, momenty w stylu Darkthrone.
Wszystko bardzo oszczędne, surowe. Brzmienie, zarówno demówek jak i debiutu
mocno zahacza o powniczne widziadła. Wokal drze japę tak, jak tylko bozia
pozwala, nie bacząć na nieprzyjemne następstwa mogące przysporzyć dolegliwości
w wieku późniejszym. Sporo w tej muzie zmian tempa. Poza śmigającymi jak Don
Kichot ku wiatrakom numerami są też i wolniejsze wstawki dla stetryczałej
części metalowego społeczeństwa. Takie do przytulania w Błękitnej Ostrydze.
Nie, no ale żarty na bok. Múspellzheimr na nagraniach z wszystkich trzech sesji
faktycznie udowadniają, że potrafią w black metal bardzo solidnie. Nie, że
zaraz się posrałem w galoty, jednak jakiś tam wyciek z proncia nastąpił. Jest
to zimne, jest agresywne, jest w chuj staroszkolne. Zapewne posłucham sobie tego
materiału jeszcze niejednokrotnie, bo taką surowiznę, to tygrysy lubią
najbardziej. Warto zaopatrzyć się w to wydawnoctwo, bo zyskacie kawał w chuj
dobrej muzy.
- jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.