ZAKŁADKI

sobota, 26 października 2019

Recenzja Death Wolf "IV : Come the Dark"

Death Wolf
"IV : Come the Dark"
Blooddawn Productions 2019

Wiecie doskonale jak działa marketing. Że reklama dźwignią handlu, nie? O tym, że Morgan Hakansson pogrywa w jakimś tam swoim side projekcie pod nazwą Death Wolf słyszałem już dobrą dekadę temu, jednak hasło "heavy metal" skutecznie mnie od tego projektu odstraszało. Nadszedł w końcu moment, gdy nie oparłem się czystej ciekawości i gdy czwarty album wspomnianej formacji pojawił się w mojej skrzynce, stwierdziłem "A co mi tam, jedziemy...". Muzyka Szwedów to faktycznie granie w zdecydowanie lżejszych tonacjach niż moje spektrum zainteresowań. Co mnie uderzyło od samego początku to zdecydowana przebojowość poszczególnych utworów. Taka bardziej kojarząca się z rockiem z MTV niż metalem z audycji Ryłkołaka. Nie da się zaprzeczyć, że bazą poszczególnych piosenek jest heavy metal, choć w niektórych, zwłaszcza tych szybszych fragmentach pojawiają się także wątki thrash metalowe a nawet punkowe. Chwilami odniosłem również wrażenie, że przebrzmiewają tutaj także Mardukowe riffy, choć może bardziej należałoby je określić siódmą wodą po kisielu, głównie ze względu na ich wagę, piórkową. W niektórych fragmentach muzyka Szwedów przywołała mi też z w pamięci debiut Skid Row, którego posłuchiwaliśmy z kolegami przez krótki czas, gdy jeszcze nie do końca wiedzieliśmy czym jest "ten metal". Mimo wszystko słychać, że muzyka na tym krążku jest dokładnie przemyślana i dość starannie poukładana. Zwłaszcza pod względem zróżnicowania, gdyż poza wspomnianymi, mocniejszymi utworami, w postaci choćby "Empower the Flame" mamy też wolniejsze, niemal balladkowe, jak "Serpents Hall". Wszystko wyprodukowane jest niemal sterylnie, każde cyknięcie czy plumknięcie dociera do uszu nawet półgłuchego głupka. Wokalnie nie jest najgorzej. Spodziewałem się jakiegoś wykastrowanego wyjca, lecz na szczęście wokale utrzymane są raczej w niższej, śpiewającej tonacji, dzięki czemu się nie zwymiotowałem już przy pierwszych wersach. Zastanawiam się tylko, do kogo adresowana jest ta muzyka. Chyba tylko do niemiecki fanów Marduk, którzy łykają wszystko po nazwisku. Czy takie granie jest szczere? Nie wiem, mi bardziej śmierdzi czystą kalkulacją. Ostatecznie nie jest to może żadna kupa, bo posłuchać tego się faktycznie da. Aczkolwiek Death Wolf jest dla mnie niczym prezerwatywa. Użyłem raz, nawet z pewną dozą przyjemności, ale raczej nikt mnie nie przekona, bym tego posłuchał ponownie.
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.