ZAKŁADKI

wtorek, 1 października 2019

Recenzja The Kryptik “When the Shadows Rise”


The Kryptik

“When the Shadows Rise”

Purity Through Fire 2019

Oto co się kurwa dzieje, gdy w słonecznej Brazylii nasłuchają się za dużo skandynawskiego black metalu. Dwóch gości z Rio naoglądało się śniegu i fiordów we wkładkach i pod wpływem nakurwiającego z nieba słońca uwierzyli, że Bergen to wioska zaledwie dwie godziny Amazonką na północ. Zwodowali zatem swój lodowy drakkar i wyruszyli w podróż ku chwale i zwycięstwu. Aby sobie międzyczas umilić, jęli tworzyć wiekopomne dzieło o cieniach, które powstają (mhmm, ta masz, zwłaszcza bezpośrednio pod równikiem, latem w samo południe) i  prowadzą ich ku wiecznej chwale. „When the Shadows Rise” to prawie czterdzieści minut norweskiego, oczywiście tylko z nazwy, atmosferycznego black metalu. Tylko żeby kogokolwiek w obecnych czasach tego typu graniem zainteresować nie wystarczy nauczyć się grać kilku chwytów na krzyż, pomalować mordę pastą do butów i stroić głupie miny. A Brazylijczycy poszli ewidentnie na łatwiznę. Albo po prostu nie mają talentu. Ich muzyka oparta jest na banalnych, płynących patentach dłużących się niczym podróż kajakiem przez Atlantyk. Mimo iż duet stara się urozmaicać swoje piosenki akustycznymi wstawkami, nic konkretnego z tego nie wynika. Wokalista drze pizdę w takiej samej, jednolitej tonacji, co już po dwóch numerach staje się kompletnie męczące. A i tak nie jest to najgorszy element tego albumu. Są nim bowiem nachalne klawiszowe tła, tak jednostajne i natrętne, że nie sposób się przy nich nie zrzygać. Ciężko w trakcie tych siedmiu numerów znaleźć kilkusekundowy fragment, gdzie w tle nie napierdalałyby te klawiszowe męki. Zgaduję, że The Kryptik dość silnie zainspirowali się jedynką Emperor albo jakimś Limbonic Art  czy cuś. Tyle iż jest to naśladownictwo kompletnie nieudane. No, w przypadku drugiego z wymienionych zespołów nawet gdyby było udane, to to i tak by była kupa, ale nie o tym miałem… Nie da się tego słuchać z uśmiechem na ustach. Z grymasem leśnego woja też nie, bo jeśli mamy większe poczucie humoru, to można ze śmiechu penc a wtedy cały złowrogi image chuj strzeli.  Ta płyta jest tak nudna jak kabaret Pietrzaka i nie ratuje jej absolutnie nic. Jak zobaczycie gdzieś przypadkiem nazwę The Kryptik, to uciekajcie w góry!

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.