ZAKŁADKI

środa, 16 października 2019

Recenzja STELLAR MASTER ELITE „Hologram Temple”


STELLAR MASTER ELITE
„Hologram Temple”
Unholy Conspiracy Deathwork 2019


W niemieckim zespole Stellar Master Elite występuje trzech członków projektu Der Rote Milan, którego drugi album miałem przyjemność recenzować jakiś czas temu na łamach Apocalyptic Rites. Czy to ważna informacja? Niespecjalnie, ale na wstęp wręcz idealna. A teraz przechodzimy do czwartego albumu Stellar Master Elite, który ujrzał światło dzienne w maju 2019 roku. „Hologram Temple” to dobry album, na którym znajdziemy 61 minut Black/Death/Doom Metalu z kosmiczno-industrialnym klimatem. Duże wrażenie robią kompozycje, gdzie w towarzystwie solidnych, stosunkowo prostych garów gęsto szyje gitarowa baza, na którą nałożono zapętlające się, hipnotyzujące riffy i uzupełniono niskim, grobowym growlem i astralnym klawiszem, czego doskonałym przykładem jest otwierający płytę, piorunujący „Null”. Świetnie na całej płycie pracuje bas, ciężki, świdrujący, momentami wywijający niezłe figury. Nadaje on płycie niesamowitej głębi i odpowiedniej siły wyrazu. Galaktyczne, industrialno-ambientowe zagrywki doskonale komponują się i przenikają z muzyką graną przez Stellar Master Elite nadając jej dusznego klimatu zabójczej, kosmicznej próżni. Aby nie było zbyt słodko-pierdząco, mam także do tej płyty pewne zastrzeżenia. Jak dla mnie nie trzyma ona jednakowego poziomu napięcia. Pierwsze cztery, przesiąknięte przygniatającym Doom Metalem wałki, to część płyty, która najbardziej mi się podoba. Od piątego „The Beast We Have Created” środek ciężkości zostaje przesunięty coraz bardziej w stronę Black Metalu i ta część odpowiada mi zdecydowanie mniej. Poza tym utwory pokroju „Agitation-Conscent-War”, czy zamykający płytę zbyt mocno rozwleczony kolos „Tetragon”, w których dominuje miks ambientu z syntetyczną elektroniką nierzadko wzmocniony chropowatym, industrialnie pracującym wiosłem i nawiedzonymi partiami wokalnymi burzą dosyć mocno spójność tego krążka. Płyta do najkrótszych nie należy, więc przy końcu trochę mi się dłużyła, choć myślę, że winę za taki stan rzeczy ponosi głównie wspomniany tu już „Tetragon”. Generalnie, gdyby całość materiału utrzymana była w klimacie pierwszych czterech wałków, to byłoby wyśmienicie, ale jest, jak jest i inaczej nie będzie. Mimo wszystko to dobry album, który przez fanów takich klimatów zostanie na pewno ciepło przyjęty, a i takie czepialskie bydlaki, jak ja także usłyszą tu sporą dawkę interesującego grania.

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.