ZAKŁADKI

środa, 4 maja 2022

Relacja z The Last Words of Death vol.12 tym razem od Hatzamotha

 

NECROSYS / ANTIFLESH / FADHEIT / RIMRUNA

Bydgoszcz 23.04.2022, Wiatrakowa Klub

Czyli co zobaczył Hatzamoth na 12 edycji THE LAST WORDS OF DEATH

 

„O kurwa mać, jak zapierdala czas…” jak to ongiś śpiewał Dr.Hackenbush. I wiecie co? To w mordę prawdziwie prorocze słowa, bo faktycznie ten jebany czas zapierdala, jakby ochujał. Jeszcze bowiem nie przebrzmiały echa poprzedniej, masakrującej, jedenastej edycji tej zacnej, cyklicznej już imprezy, a tu już nadciągnęła kolejna, dwunasta jej odsłona. I cóż tu począć człowiecze? Akurat na to pytanie odpowiedź jest prosta. Zebrać jaja w garść i obowiązkowo zameldować się w Wiatrakowa Klub. Mnie tam jakoś specjalnie do stawiennictwa na takich recitalach namawiać nie trzeba, więc w wyznaczonym dniu stawiłem się wraz z mym kolegą z podwórka w wyznaczonym czasie i miejscu. Po drodze oczywiście wprawiliśmy się już delikatnie w koncertowy nastrój, więc przywitanie z wszystkimi znajomymi i to nie tylko z Bydgoskiego fyrtla przebiegło szybko i sprawnie, w atmosferze wzajemnego szacunku i zaufania. Z niekłamaną satysfakcją ujrzałem mych redakcyjnych kolegów, mości jesusatana i shub-nigguratha i po krótkiej z nimi pogawędce udałem się zlustrować bar, aby przed pierwszym występem chlapnąć jeszcze małe co nieco. Szybka wódeczka i pora była udać się na pięterko, gdyż właśnie zaczynał swój występ dolnośląski Necrosys.

Na fizycznym podobieństwie do bardziej znanych w branży specjalnie się nie skupiałem, aczkolwiek po chwili zastanowienia stwierdzam, że imć jesusatan miał sporo racji w swych porównaniach. Pod względem muzycznym natomiast było fajnie, choć prawdę powiedziawszy,mając w pamięci ich demo, spodziewałem się większej rozpierduchy. Nie zrozumcie mnie jednak źle. Zespół zaprezentował się bardzo dobrze, a ich Death Metal żarł niezgorzej. Wyśmienicie brzmiało gęsto szyjące wiosło i grubo rzeźbiący bas, wybornie prezentowały się miażdżące zwolnienia, a jednak całość nie przemówiła do mnie tak mocno, jakbym chciał. Mimo tego chętnie zawieszę ucho na ich pierwszym, pełnym albumie, który podobno już powstaje. Po pierwszym występie wiadomo, bar, napitki, papierosek i wszystko byłoby standardowo, gdyby nie jakiś szurający, zrobiony, sfrustrowany niewątpliwie brakiem sexu, mający pretensję do całego świata pederasta. Choć darł swą pizdę blisko mnie i zaczynał mnie już mocno mierzić, to po wzrokowym kontakcie z obsadą stolika, biorąc także pod uwagę fizjonomię kolesia, postanowiłem odpuścić sobie interwencję, aby nie robić sobie niepotrzebnych kłopotów. I tak pośród złorzeczeń tego frustrata upłynął nam czas do drugiego występu. Gdy akurat to indywiduum zawinęło dupę, na scenie rozpoczął się drugi tego wieczora występ. Mowa o wrocławskim Antiflesh.

Cóż, zespól zaprezentował rzetelny Black/Death, który najlepiej prezentował się w gniotących mocarnie zwolnieniach i sądząc po zagęszczeniu publiki, podobał się zgromadzonej gawiedzi. Dla mnie jednak było to zbyt szablonowe i schematyczne granie, więc po trzech wałkach udałem się na dół, aby pogadać ze znajomymi o starych karabinach. I tak oto, na tych  oczywiście zakrapianych sowicie pogaduchach, upłynął czas do występu trzeciego tego wieczora zespołu, czyli łódzkiego Fadheit. 

Lubię, nawet bardzo, ich pierwszą płytę wydaną przez Putrid Cult, jednak na tym koncercie zostałem poddany próbie. Panowie zaprezentowali bowiem w większości materiał ze swego, nadchodzącego wielkimi krokami, drugiego, pełnego materiału. Już zapowiedź frontmana zespołu wspominająca coś o Łódzkim Punk Rocku i kurwach sprawiła, że zapaliła mi się czerwona lampka ostrzegawcza. Niepotrzebnie, jak się później okazało, gdyż łodzianie zagrali w chuj energetyczny koncert, w którym rasowego, punkowego wykurwu było co prawda bardzo dużo, ale i konkretny groove był w tym obecny, a tekstury znane z pierwszych albumów Katatonii ubarwiały ich występ. Kulminacyjnym punktem ich sztuki był jak dla mnie brawurowo odegrany wałek „Na Twoją Twarz Pluję”, po którym poczułem się, jak kurwa po stosunku. Mnie się tam w chuj podobało. Po tym, co usłyszałem na żywca, z ciekawością oczekuję na drugą płytę Fadheit. No i przyszedł czas na kończących tę edycję The Last Words of Death gości z Niemiec, czyli Rimruna. 

Zaraz, zaraz, ale gdzie do kurwy nędzy podziała się publika? No tak, część najebała się, jak worki i zaległa chuj wie gdzie, część poszła dymać na boku, więc nie dziwota, że na koncercie zespołu pozostało w porywach do 30 osób (choć i ta liczba wydaje mi się nieco zawyżona). W pizdu z nimi, niewiedzą bowiem, co stracili. Szkoda tylko zespołu, który zasłużył na zdecydowanie większą atencję. Panowie Wintergrimm i Hivefroid zdecydowanie dali radę, a ich zimny, powodujący, że na ścianach klubu osadzał się szron Black Metal wypadł kurwa wybornie. Taką, zimną czerń, to stary Hatzamoth przygarnie zawsze i wszędzie i jeszcze poprosi o więcej, zwłaszcza że to, co gra Rimruna jest naprawdę interesujące, a na żywca brzmiało to jeszcze dosadniej niż z ich płyt. Różnorodne, naprawdę dobre i intrygujące dźwięki głęboko zakorzenione w II fali czarciego grania w wykonaniu duetu z Berlina poniewierały konkretnie. Szkoda, że tylko nieliczni dotrwali, aby to docenić. Czas zatem na ostateczne podsumowanie. Była to kolejna, bardzo udana pod względem muzycznym impreza z cyklu The Last Words of Death. Niestety, jeżeli chodzi o frekwencję, to 80 luda na koncercie w Bydzi (zwłaszcza że byli tu także przyjezdni), to wynik zdecydowanie żenujący. Apeluję zatem teraz do wszystkich, zwłaszcza młodszych adeptów metalurgii (choć nie tylko). Zrozumcie jedno. Jeżeli Maciej w większości przypadków będzie musiał dokładać do organizowanych przez siebie imprez, to w końcu jebnie to wszystko w chuj. Uwierzcie mi, znam to z autopsji, bo sam kilkadziesiąt koncertów zrobiłem i wiem, jaki to miód. Tak więc na kolejnej odsłonie The Last Words of Death bez pierdolenia widzę przynajmniej dwa razy więcej publiki, niż na tej. A okazja będzie ku temu przednia, gdyż swoje 30-lecie aktywności scenicznej będzie na niej obchodzić Mortis Dei. Jak zwykle będzie się zatem działo. Kto wpadnie, ten nie pożałuje, a i bydgoskiej gościnności przy okazji także zasmakuje.

 

Hatzamoth


Zdjęcia ponownie dzięki uprzejmości 

Robert Kaźmiercki / PhotoVintage

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.