ZAKŁADKI

środa, 6 lipca 2022

Relacja Hatzamotha z ostatniej edycji The Last Words of Death

 

THE LAST WORDS OF DEATH XII – 30-Lecie Mortis Dei

Mrok & Xificurk & As Night Falls & Mortis Dei

Bydgoszcz 11.06.2022, Wiatrakowa Klub

 

No i nadszedł kolejny dzień, w którym to niczym na dźwięk dzwonów należało stawić się w klubie Wiatrakowa, aby rozkoszować się na żywca dźwiękami muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej. Dodatkowo na koncercie tym 30-lecie swej scenicznej krucjaty obchodziła młodzież z Mortis Dei, więc okazja była podwójna. A tak już abstrahując od wszystkiego, powiedzcie mi panowie, kiedy kurwa zleciało te 30 lat? Parafrazując pewien komunistyczny przebój, można by se zaśpiewać, 30 lat minęło, jak jeden dzień…, dobra wracamy jednak do 11.06 i tego, co najważniejsze, czyli do kolejnej już edycji The Last Words of Death, która tym razem przybrała formę Open Air i bardzo kurwa dobrze, gdyż przy pogodzie, jaka panowała tego dnia, wewnątrz klubu wilgotność i temperatura byłyby zapewne, niczym w dorzeczu Amazonki. Szybko udałem się więc po paliwo rakietowe, przywitałem ze znajomymi bliższymi i dalszymi (Niemiec, The Figurehead, Katarzyna, Grzegorz i inni) i zaparkowałem w dogodnym miejscu. Zdążyłem zażyć ledwie dwie miarki mego ulubionego napoju, a tu już na scenę, jak i na zgromadzoną pod nią gawiedź rozlał się Mrok z Kwidzyna.

Trzeba przyznać, że zespół udanie otworzył tę imprezę. Niezły, solidny Death Metal ze sporą dawką ciężkich melodii mógł się podobać i sądząc po reakcji zgromadzonej pod sceną publiki, chyba się podobał. I nie ma się co dziwić, bo chłopaki szyli rzetelnie i z pasją. Brzmienie było do szyku, oprawa świetlna także niezgorsza, więc ich muzyka przyjemnie i bez przeszkód płynęła w eter. Cóż, na razie nie jest to może twórczość, która kruszyłaby mury, gdyż panowie są jeszcze na dorobku. Słychać jednak, że drzemie w nich potencjał i tylko od nich zależy, w jakim stopniu go w sobie obudzą. Gdy Mrok kończył swe harce, na jednej nodze udałem się uzupełnić me naczynie wysokoprocentową ambrozją. Gdy znów pojawiłem się na dziedzińcu uciąłem sobie miłą pogawędkę z redaktorem Shub-Niggurath’em na temat twórczości Dark Throne i ich wpływu na aktualny wygląd sceny metalowej (a uwierzcie mi, jeżeli chodzi o Dark Throne, to chłop wie, co mówi) i po tej obopólnej wymianie uprzejmości, jak i drobnych szyderstw na scenie rozpoczynał właśnie swój występ enigmatyczny Xificurk.

Ze sceny popłynął zimny, mizantropijny Black Metal sowicie podlany parapetem, który wszystkich fanów czarcich dźwięków z pewnością przyjemnie połechtał w najczulszym miejscu. Na kolana mnie co prawda ich recital nie rzucił, ale był to fajny występ. Twórczość hordy dosyć głęboko umocowana jest bowiem w II fali gatunku, a w ten sobotni wieczór wyśmienitą robotę robił im klawisz, dzięki któremu nad ich muzyką unosiła się atmosfera charakterystyczna dla skandynawskich produkcji z lat 90-tych. Nie jednemu zatem maniakowi czarnej polewki łezka się w oku zapewne zakręciła podczas ich sztuki. Mnie się tam nic nie zakręciło, może poza moczem w pęcherzu, więc gdy tylko wybrzmiały ostatnie dźwięki Xificurk poleciałem osuszyć jaszczura i oczywiście już lżejszy udałem się ponownie odwiedzić  bar. Na troszkę tam zakotwiczyłem, bowiem uzupełnić swe kielichy zapragnęła większa część przebywającej tego wieczora w klubie wycieczki. Gdy zatem mi się to udało, na scenie wycinał już kolejny band, a mianowicie katowicki ansambl As Night Falls. 

Muzyka w stylu Nightwish, Within Temptation, czy Sirenia absolutnie mnie nie rusza (a właśnie w takich klimatach porusza się As Night Falls), więc zerkałem na ten występ tak trochę jednym okiem. Uczciwie jednak przyznać należy, że zespół ten zawodowo wykonuje swą robotę, a śliczna wokalistka bardzo szybko okręciła sobie wokół palca sporą część publiki. Można więc powiedzieć, że grupa miała ciepłe przyjęcie, a i ludziska z przednich rzędów wpatrzeni w panią z mikrofonem niczym w obrazek, bawili się dobrze,  pląsając radośnie. No i nadszedł czas na jubilatów i zarazem gwiazdę wieczoru, czyli Mortis Dei. Różnie to z chłopakami bywało. Swój najlepszy czas i zarazem najmocniejszy skład mieli oni wg mnie w czasach płytki „Loveful Act of Creation”. Wówczas na żywca po prostu miażdżyli zawstydzając niejednokrotnie „kultowe” zespoły prezentujące się dumnie w różnorakich magazynach muzycznych. Był też jednak czas, gdy nie szło im tak dobrze, a niektóre ich występy przyprawiały mnie o łzy żalu i nerwowy szczękościsk. Moja ciekawość ich występu była zatem równie wielka, jak i obawy z nim związane. 

Panowie jednak w chuj dali radę! Wygląda na to, że z nowymi muzykami na pokładzie  zespół złapał kolejny oddech i wszedł ponownie na właściwe tory. Na swym benefisie Mortis Dei zajebali więc soczyście i z werwą nie pozostawiając miejsca na żadne, nawet najmniejsze niedomówienia. Ich wizja Metalu Śmierci oparta na ciężko napierdalających beczkach, rozrywającym w pizdu basie, gęsto tnących wiosłach o sporym stopniu technicznego zaawansowania i bezkompromisowym growlingu brzmiała tego wieczora wybornie i po prostu niszczyła obiekty. Wreszcie Mortisi dali mi na żywo to, co w swych najlepszych latach. Mięsisty, inteligentny, Death Metalowy rozpierdol z najwyższej półki, który poniewiera konkretnie i nie pyta o pozwolenie. Występem tym Grzegorz, Mirek i spółka udowodnili wszystkim, że chudsze lata mają już zdecydowanie za sobą i ponownie gotowi są do upadłego nakurwiać ku chwale Szatana i uciesze swych fanów. Broni, nie złożą na pewno, tego jestem w mordę jeża pewien na 666%. Tak więc dziękuję im za te wspólne 30 lat i życzę kolejnych hucznych jubileuszy. Dokonało się.

 

Hatzamoth


Zdjęcia dzięki uprzejmości:

Robert Kaźmierski / PhotoVintage

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.