ZAKŁADKI

niedziela, 25 grudnia 2022

Relacja Hatzamotha z THE LAST WORDS OF DEATH vol. XVI

 

THE LAST WORDS OF DEATH vol. XVI

Infliction / Dammnatorum / Trwoga / Mortis Dei /Ramchat

Bydgoszcz 17.12.2022, Wiatrakowa Klub

 


Czy Wy macie świadomość moi drodzy parafianie, że grudniowa, cyklicznie odbywająca się w Bydgoszczy The LastWords of Death była już XVI edycją tego zacnego zlotu metalofcuf maści wszelakiej? Tak, tak, już szesnaście razy mieliśmy okazję spotkać się na tych wieczorkach dla melomanów. Maciej stworzył markę samą w sobie, która co najważniejsze staje się coraz bardziej rozpoznawalna także poza granicami naszego kurwidołka  i okolic, za co bez pierdolenia należy mu się szacunek i uznanie. Dobra, pewne rzeczy zostały wyjaśnione, zatem przejdźmy do sedna sprawy, czyli poszczególnych występów, jakie mięliśmy okazję zobaczyć owego wieczora.

Imprezę rozpoczął miejscowy Infliction. Niewątpliwie energetyczny był to występ, ale ich muzyczny styl zwany Groove Metalem (co dla mnie jest po prostu hybrydą stosunkowo melodyjnego Thrash i Death Metalu) niespecjalnie mnie kręci. Nic jednak chłopakom odmówić nie można, ich występ był żywiołowy, a na zgromadzonej tłuszczy muzyka Infliction robiła spore wrażenie. Mnie po kilku ich wałkach bardziej zainteresowało, co tam serwują w barze, wiec udałem się tam na zakupy. Resztę występu pierwszej kapeli spędziłem już w okolicach wodopoju na pogawędkach ze znajomymi, racząc się przy tym ulubionym alkoholem.

I ani się obejrzałem, a swój piekielny występ rozpoczynali już bluźniercy z Dammnatorum. Czym prędzej udałem się więc pod scenę, gdyż tam dokonywała się prawdziwa rzeź niewiniątek. Panowie zajebali tak, że klękajcie narody. Zagęszczony, nienawistny Death/Black Metal o konsystencji wrzącego ołowiu, jaki zaprezentowali ci jegomoście, spuścił mi wpierdol tak okrutny, że proszę nawet nie pytać. Serce rośnie, gdy widzi się, że na rodzimej ziemi (gdyż kręgosłup tego projektu tworzą bydgoszczanie) powstają takie zespoły. Podczas ich występu Rogaty w piekle z pewnością nie raz radośnie tupnął wąsem i zamachał ogonem. Jak dla mnie kurwa masakra! Czekam z niecierpliwością na ich pierwszy album, który jak ćwierkają ptaszki na drzewach, już powoli się materializuje.

Po rozpierdolu, jaki zaserwował Dammnatorum, obowiązkowo musiałem przepłukać gardło, by dojść do siebie. Chwilkę mi więc zajęło, zanim ponownie przetransportowałem się na salę koncertową. Gdy tam dotarłem swój występ zaczęła już bydgoska Trwoga. Wiecie co, gdybym wiedział, że będzie to tak przeciętne, to chyba był sobie w ogóle odpuścił. Oklepany, stereotypowy Black Metal, jaki zaprezentował ten hord, to dla mnie zdecydowanie za mało, a corpsepainting (także zresztą bardzo przeciętny), poza pewnymi wyjątkami, nigdy nie robił na mnie specjalnego wrażenia. Zespół jednak swych wiernych, wspierających go fanów miał, no i fajnie. Mawiają, że jak Trwoga, to do boga, ja tam wolałem ponownie udać się do baru.

Po kilku głębszych oraz ponownej wymianie poglądów z klubowiczami zainstalowałem się, gdzie trzeba, aby obejrzeć recital Mortis Dei. No i moi mili, po raz drugi tego wieczora zostałem dosłownie wdeptany w podłoże. Pisałem już o tym przy okazji relacji z ich XXX-lecia działalności scenicznej, ale powtórzę to raz jeszcze. Wreszcie, po chudych dla nich czasach, nastały te tłuste, a Grzegorz i spółka napierdalają tak, że aż szkliwo na zębach pęka (czyli tak, jak powinni). Panowie ponownie zatem zajebali po nerach klasycznie brutalnym, grubym Metalem Śmierci o wysoce technicznym szlifie i pozamiatali w pizdu, nikogo nie pytając o zdanie. Taki Mortis Dei, to ja zawsze i wszędzie, zresztą chyba nie tylko ja, gdyż Mortisi mieli zdecydowanie najliczniejszą publikę na tym zlocie. Wyśmienity, precyzyjny, niszczycielski wykurw najwyższych lotów.

No i została nam gwiazda wieczoru, czyli słowacki Ramchat. Ciekaw byłem ich występu i dosyć sporo sobie po nim obiecywałem, o czym zresztą wyraz dałem kilka chwil temu, przy okazji recenzowania ich czwartego, pełnego albumu. Takiej rozpierduchy to żem się jednak nie spodziewał. Tych pięciu kolegów odjebało taką sztukę, że niemal urwało mi jaja wraz z prostatą. Toż to był żywioł nie do zatrzymania. Soczyste, mocne, ciężkie, intensywne, zadziorne, cholernie nośne, Pagan Metalowe granie, jakie zaprezentowali niczym huragan roznosiło wszystko w chuj, a petardy pokroju „Krútňava”, „Mord”, czy „Miesto, KdeUmierajúPiesne” robiły ludziom z dupy siekankę zbliżoną do Paprykarzu Szczecińskiego. Najważniejsze jednak jest to, że Słowacy grali z niesamowitą  pasją i zaangażowaniem. No w mordę jeża, oni po prostu tym żyją, i to widać w każdym aspekcie ich twórczości. Wiele nadętych gwiazdeczek światowej sceny powinno u nich pobierać lekcje, jak grać koncerty. Kto odpuścił sobie ich występ ma naprawdę czego żałować i w ramach pokuty powinien nago,  po szutrowych drogach czołgać się do Częstochowy, Lichenia, czy kurwa innej Kalwarii Zebrzydowskiej. No dojebali panowie po całości, nie ma co. Aż żal było, gdy ich energetyczny, szczery, bezkompromisowy występ dobiegł końca. Mam nadzieję, że bogowie otchłani pozwolą jeszcze kiedyś spotkać się na koncertowych drogach.

I tak oto kolejna, XVI już edycja The LastWords of Death dobiegła końca. Edycja pod względem muzycznym naprawdę udana, podczas której Dammnatorum, Mortis Dei i Ramchat po prostu rozjebały system. Już teraz czekam na kolejną odsłonę tego cyklu, która zapowiada się równie imponująco. Tak więc, choćby skały srały, a z nieba leciały gówna tak wielkie, jak ja, zjawię się na niej na pewno, a u mnie słowo droższe pieniędzy.

 

Hatzamoth

 

Zdjęcia dzięki uprzejmości:

Robert Kaźmierski / PhotoVintage

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.