The Last Words of Death # 17
25.10.2023 Bydgoszcz, miejsce po byłym klubie
Las
Trumien / Zgroza / Wisielec / Garota
No i chuj, no i cześć… Była miejscówka, nie ma
miejscówki. Tak podsumować można nagłe zniknięcie z mapy Bydgoszczy klubu
Wiatrakowa. Nie będę wnikał w szczegóły, tak samo, jak nie będę dociekał
dlaczego właściciel miejsca w którym odbyła się siedemnasta edycja cyklu
wzbraniał się przed reklamowaniem swojego kwadratu jako były klub na „E”. W
przededniu iwentu w zasadzie wszystko przemawiało za tym, bym tym razem został
w domu i wyjebał połówkę, albo kilka piw, w towarzystwie małżonki. No bo skład
jakoś kompletnie mnie nie zachęcał. Garota z płyty nie zażarła, Wisielec to
jedynie przyzwoity black, Zgroza odstraszała wokalem a Las Trumien to stoner/doom,
który bynajmniej w moich zainteresowaniach nie leży. Ostatecznie jednak ciekawość
osobistej inspekcji tego, co się po popularnym kiedyś miejscu wykluwa zwyciężyła,
bo wiadomo że to pierwszy stopień do piekła. Zatem jak to wygląda… Jak plac remontowy.
Brakowało jedynie wiadra z cementem i małej betoniarki. Nieotynkowane ściany z
czerwonej cegły (to akurat zajeboza), wiszące kable i prowizoryczny bar za
sklecionym na szybko murkiem, za którym obsługa postawiła kegi z rozlewanym
jedynym tego wieczoru królującym napojem. Trochę to wygląda jak squat.
Poprzednie pomieszczenie, w którym dawniej odbywały się koncerty zostało
przebudowane i tym razem robiło za prowizoryczny bekstejcz. Drzwi wejściowe jak
do typowej mordowni, no ale nic. Wbijamy, bo zaczynają grać.
Nie tylko my, bowiem swoją obecnością uświetniły
imprezę takie ludki jak Greg ze swoim potężnym Godz ov War, oraz przybyły po
raz kolejny, chyba tylko po to by się napić złocistego, pan ze Złego Demiurga z
kobitką. Piszę tak, gdyż osobiście wkurwił mnie brak jakichkolwiek klientów
przy stoiskach wspomnianych wydawców. No ja pierdolę, jeśli taki Demiurg
oferuje kasety po 12 zeta a płyty po 20, to serio trzeba być niedorobionym,
żeby nie skusić się na cokolwiek, nawet w ciemno. Że nie wspomnę o bogatej
ofercie tego drugiego, większego pana.
Przejdźmy jednak do wrażeń muzycznych. Garota
zabrzmieli bardzo punkowo, co mi się z jednej strony cholernie podobało. Co mam
na myśli? Głównie to, że dźwięk stanowiła napierdalającą perka z czymś tam w
tle. Szkoda, że nie było słychać nawet basu. A nadmienić trzeba, że koleś go
obsługujący był klonem Bennetta z Commando, nawet fryz miał identyczny. Najwyraźniej
wypity chwilę przed dotarciem do klubu podwójny rum zrobił swoje, bo przedstawienie
tych panów zdecydowanie mi podeszło, dzięki wspomnianej surowiźnie. Co prawda,
jak nadmieniłem, linii gitar można było się jedynie domyślać, tudzież je sobie
wyobrażać, ale w tym właśnie czasem cały urok. Zresztą były czasy, że wszędzie
rządziła zasada „Im głośniej, tym lepiej”. Chłopaki zagrali z jajem i pełnym
zaangażowaniem, nie bacząc na takie szczegóły jak poluzowany statyw mikrofonu, który to podczas występu musiał
poprawiać jeden z fotografów. Garota odegrali swoje w bezrękawnikach, co przy
stojącej w kurtkach publice wyglądało trochę jak z innej bajki. No ale im na
scenie było ciepło, pod nią już niekoniecznie. Kiedy bohaterowie pierwszego
gigu poszli potem obmyć makijaże, to po odkręceniu ciepłej wody (Hurra! Takowa
w klubie była!), lustra zaparowały. Znaczy się piździło w środku jedynie ciut
mniej niż za drzwiami.
Za chwilę na statywie, pojawił się sznur. Już
myślałem, że ten z Wałbrzycha, ale to jednak zbieżność nazwisk, bo chodziło o
Wisielca. Potem na mniejszą chyba jeszcze niż w Wiatrakowej scenę weszli czterej
malowańce i zaczęli napierdalać dla Szatana. Tym razem słychać było gitary, i
to wyraźnie. Problem był natomiast z wokalem, który był mocno stłumiony, oraz
ze wspomagającym go wokalem tylnym, robiącym bardziej nieme kino niż wydającym
odgłosy paszczą. Poza tym co chwilę sprzęgała gitara, która grała swoje jedynie
w chwili, kiedy jej operator schodził pod scenę. Duży, brodaty wokalista w
pewnym momencie się wkurwił i zjebał akustyka, co poskutkowało tym, że jebany
podkręcił ich jeszcze głośniej i musiałem sobie wsadzać palce w uszy by
cokolwiek usłyszeć. Wizualnie było nieco lepiej, światła, dym, takie sprawy, ze
sceny wiało chłodem większym niż panujący na sali. Wisielec zaserwował kilka
nowych numerów, zdecydowanie szybszych niż materiał znany z „Prologu”, które to
chyba wróżą rozwój hordy w dobrym kierunku. No i zajebali cover Deicide
„Sacrificial Suicide”, za co im wielkie brawa się należą. Z drugiej jednak
strony nie da się ukryć, że ich występ był odrobinkę kabaretowy.
W przerwie wyskoczyłem do pobliskiej Żabki, gdzie
wyjątkowo gadatliwa pani raczyła mnie opowieściami, jak to jej córka też jest "metalówą" i do Estrady chodziła na występy, po czym łaskawie wręczyła mi
zamówione Panini i mogłem nakarmić bulgoczący z głodu żołądek. Po powrocie, na
scenie zainstalował się już band, który to chciałem na luzaka odpuścić, czyli
Zgroza. Zaczęło się jak cover Mortiis, ambientowo. Potem towarzystwo jebnęło
całkiem konkretnym norweskim czarnym metalem. Co prawda wyglądali jak
zbieranina ludków spod dyskoteki, bo nawet mejkapów im się nie chciało założyć,
ale muzę zaserwowali przednią. Pełną różnorodności i wyraźnych inspiracji czerpanych
z niejednego źródła. Ponadto zdawało mi się, że z każdym kolejnym zespołem
nagłośnienie w klubiku jednak ewoluuje w dobrym kierunku, co też na pewno
Zgrozie pomogło. Zaskakująco dobrze wypadła jednak na żywca dość urodziwa
panna, której to głosu z płyty zdzierżyć nie byłem w stanie. Owijała się
kablem, machała łapami, jakby rzucała sobie tylko znanymi zaklęciami w bogu
ducha winnych oglądaczy i nadrabiała z nawiązką za statyczną postawę reszty
brygady. Zdaje mi się też, że w tle pojawiły się klawisze z playbacku, ale jądra
za to uciąć sobie nie dam. W każdym bądź razie trzeba przyznać, że efekt
finalny był więcej niż przyzwoity i występ Zgrozy mogę zanotować w kajecie jako
jeden z najbardziej zaskakujących, oczywiście w pozytywnym znaczeniu, koncertów
od jakiegoś czasu. Oni chyba też się cieszyli, bo ponoć tyle merchu co w
Bydgoszczy, nie puścili jeszcze nigdy.
Na koniec, gdy myślałem, że po wszystkiemu jest, naszym
oczom pojawił się Las… Ale nie krzyży, tylko Trumien. Już patrząc na basistę
poczułem, że będzie ciężko. Za chwilę wyszedł do ludzi kolo w śmiesznej czapce
i się zaczęło. Brzmienie uderzyło w końcu z pełną mocą i osiągnęło zamierzony
chyba przez zespół ciężar. Chłopaki ze Śląska zmiażdżyli mnie swoimi pełnymi
ponadprzeciętnego tonażu kompozycjami, czerpiącymi głęboko z klasyki
stoner/doom. Zrobiło się bardzo melodyjnie i rytmicznie a towarzyszące dźwiękom
światła dodawały narkotycznego nastroju. Bardzo charyzmatyczny wokalista
poopowiadał kilka historyjek, zapowiedział, że pośpiewa o zwyrodnialcach i postroił
głupie miny. Reszta kompanii dzielnie go wspomagała, na tyle, że można było
niemal poczuć w powietrzu zapach marihunaen. Przy muzyce Lasu Trumien dało się
faktycznie odlecieć, bo panowie zrobili, jak na gwiazdę wieczoru przystało,
mega robotę. Doceniła to zresztą przybyła w liczbie koło stu ludków publiczność
i po raz pierwszy ruszyła w żywiołowy tan. Crowbarowy basista chyba przestraszył
się „satanistów” pod sceną, bo założył czapkię popa, czy tam innego hierarchy,
w której to szarpał struny do końca występu. Wodą święconą jednak nie kropił…
Jedyne, co mi się w secie Lasu Trumien nie podobało, to fakt, iż był od dla mnie
za krótki. Jeszcze z dwie – trzy piesniczki by się przydały. A podobno takie
granie mnie nie rusza…
Co by jednak nie gadać, po raz kolejny okazało się,
że Maciej wie, kogo na balety zapraszać i jak koncerty organizować. Mimo
niesprzyjających okoliczności udało się zrobić imprezę, z której nikt, kto na
nią dotarł, zawiedziony nie wyszedł. Mi się tym bardziej podobało, bo było
nieco w punkowym, bardzo obskurnym, oldskulowym klimacie. Że zastrzeżeń kilka
można mieć? Tym lepiej, bo to ma być metal, a nie rurki…. Zresztą co ja tu będę
się ze starymi hasłami powtarzał… Dziękuję za przybycie wszystkim znajomym
mordkom, których to zresztą było co nie miara i z każdym napić się piwa nie
dałem rady. Może następnym razem. Dziękuję organizatorowi, bo wiem, że ta
konkretna edycja kosztowała go sporo nerwów i poświęcenia. Jesteś, kurwa,
wielki! Do zobaczenia za dwa miesiące!
-
jesusatan
Zdjęcia dzięki uprzejmości:
Robert Kaźmierski / PhotoVintage