ZAKŁADKI

sobota, 20 października 2018

Recenzja Exxxekutioner „Death Sentence”

Exxxekutioner
„Death Sentence”


Nie dalej jak wczoraj Herr Hatzamoth opisywał tu najnowszą płytę Norwegów z Deathhammer, polecając ów album wszelkiej maści pijakom i obszczymurkom. I słusznie. Gdyby jednak kac morderca minął i polakos-alkoholikkos mieliby ochotę poprawić dnia następnego, to mam dla nich świetną konkurencję dla wspomnianego przed chwilą albumu. Otóż nakładem brytyjskiej Ulthar Records ukazał się właśnie debiutancki krążek zespołu o nazwie Exxxekutioner, jakkolwiek hipstersko by ta nazwa w formie pisanej nie wyglądała. Pies trącał nazwę, liczy się muzyka. A ta, w wykonaniu tego młodego zespołu jest co najmniej porywająca. Brytyjczycy strzelają nas po ryju thrash/speed metalem z dodatkiem wokalu o blackowym zabarwieniu, tnąc po żebrach skalpelem w postaci niebanalnych solówek aż kości pod naporem ostrza pękają. Słychać, że młodziki warsztat mają należycie opanowany i robią z niego solidny użytek. Większość numerów na „Death Sentence” nie trwa dłużej niż trzy minuty, więc do radia by się nadawały jak ulał. Szkopuł w tym, że liczba wypadków bankowo by wzrosła, bo ja nie mogę się powstrzymać przed napierdalaniem łbem przy każdym z nich. Zresztą cała płyta to zaledwie 23 minuty z okładem, jednak zawiera tyle ciekawych rozwiązań, że można by rozdzielić nimi z dwie-trzy inne longpleje. Jasne, że wszystko, co dane jest nam tutaj usłyszeć było już wcześniej, już zostało zagrane i Ameryki nie odkrywa. Ja jednak mam to głęboko tam, gdzie Ner zaglądał Dodzie, tak długo jak te dźwięki mnie bawią i sprawiają, że mam ochotę polecieć do lodówki po kolejne zimne z pianką. Płyta jest mega dynamiczna, naprawdę ciężko przy niej usiedzieć w miejscu, chyba, że ktoś jest katatonikiem. Produkcja albumu jest równie udana (Gratuluje reżyserze, Adasiu – reżyserze!) i generalnie można odnieść wrażenie, że ten album został zarejestrowany w czasach, kiedy jeszcze zapierdalałem do spożywczaka po kiszone, donosząc do domu mniej niż połowę z nich. A propos kiszonych, to zaopatrzcie się w ich sporą ilość, bo do tej płyty pasują jak chuj do dupy, oczywiście z odpowiednim ust zwilżaczem. Wygrzebujcie zatem z szafy starą, spraną katanę, zakładajcie pas z nabojami, wyciągajcie w zamrażarki litra Żytniej lub dwa i bawcie się przy tych rytmach tak długo jak sił starczy. Kto kocha dźwięki drugie połowy lat 80-tych, ten się w tym albumie zanurzy po brzegi kieliszka. Amen.

- jesusatan


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.