ZAKŁADKI

czwartek, 17 stycznia 2019

Recenzja Blue Hummingbird On The Left “Atl Tlachinolli”


 Blue Hummingbird On The Left

“Atl Tlachinolli”
Iron Bonehead 2019



Niebieski Koliber Po Lewej. Prawda, że brzmi to niebywale blackmetalowo.  Taka sama była moja reakcja, gdy zobaczyłem promo tego bandu w skrzynce odbiorczej. Jednak po chwilowej orientacji w terenie okazało się, że w przypadku debiutujących w barwach Iron Bonehead Jankesów południowo-amerykańskiego pochodzenia wszystko jest uzasadnione i ma swój cel. Ów koliber, to nic innego, jak przetłumaczone na język angielski imię jednego z azteckich bogów. Cały koncept zespołu oparty jest bowiem na rdzennych wierzeniach z ich ojczystych rejonów. Płyta rozpoczyna się dźwiękiem jakichś dziwnych azteckich instrumentów. Kiedy pojawiają się te „właściwe”, pierwsze co się rzuca w uszy to dość ciekawe brzmienie, przypominające chyba najbardziej Grecję z początku lat 90-tych. Równowaga między rozdźwiękiem a sterylnością jest tutaj idealnie zachowana – wszystkie instrumenty są doskonale słyszalne ale całość brzmi niebywale organicznie. W muzyce natomiast bardzo dużo się dzieje. Słychać, że muzycy nie wciskali etnicznych elementów na siłę. Stanowią one jednak niezmiernie ważny dodatek do całej masy ciekawych, poniekąd wpadających nawet w ucho, blackmetalowych akordów gitarowych. Użyte dodatkowo niewiadomej mi nazwy instrumenty, typu grzechotki, kotły, piszczałki, nadają tej płycie oryginalny klimat. Trzeba dodać, że niezwykle intrygujący. Większość numerów utrzymana jest w szybszym tempie, co nie znaczy, że Koliber trzepoce skrzydełkami na złamanie karku. Nie ma tu bezmyślnego blastowania czy popisów wirtuozerskich. Wszystko jest oparte raczej na prostych środkach przekazu. Nie wypada nie wspomnieć o wokalach, gdyż one także nie należą do typowych. Użyty na nich głęboki pogłos sprawia, że głoszone na „Atl Tlachinolli” słowo azteckiego boga brzmi, jakby dochodziło gdzieś w głębi gęstych lasów lub głębokiej groty. Są też momenty, gdzie można usłyszeć coś na kształt bitewnego zawołania.  Dziewięć numerów składających się na to wydawnictwo trwa łącznie nieco ponad 36 minut, jednak osobiście mam wrażenie, że czas zdecydowanie przyspiesza przy słuchaniu debiutu BHOTL. Szczerze mówiąc już dość dawno nie spotkałem się z płytą, na której tak wiele rzeczy byłoby innych, świeżych a jednocześnie cuchnących duchem metalu z tamtych lat. Z płytą, która zatrzyma mnie na chwilę i każe zastanowić się nad tym co właśnie słyszę, zapominając o wszystkich doczesnych sprawach. Ta muzyka intryguje, czaruje i hipnotyzuje. Każdy, kto odpuści sobie tą płytę, oceniając ją na szybko po samej nazwie zespołu, poczyni karygodny błąd. A przed Iron Bonehead należy tylko chylić czoła. Rozpoczynają nowy rok z wysokiego C. 
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.