ZAKŁADKI

niedziela, 27 stycznia 2019

Recenzja Festerday „IIhtallan”


Festerday
„IIhtallan”
Season of Mist 2019


Festerday to banda starych wyjadaczy. Swoją karierę rozpoczęli bowiem w starych dobrych czasach, gdyż ich pierwsze demo datuje na rok 1991. Następnie, w mniej lub bardziej podobnym składzie, przekształcali się wielokrotnie, zmieniając przy tym styl oraz nazwę poszczególnych zespołów. W roku 2014 ponownie zgrupowali się pod pierwotną, by wydać kompilację wczesnych materiałów dla Svart Records. Czwartego stycznia miała z kolei premiera debiutanckiej płyty Finów dla Season of Mist. Cóż, o ile przed jej przesłuchaniem zastanawiałem się, dlaczego przez te wszystkie lata chłopaki zaskakująco często przeskakiwali z kwiatka na kwiatek, to znając zawartość „Iihtallan” odpowiedź jest jasna. Zawartość tego krążka to ponad 50 minut, ogólnie nazywając, death metalu. Wiadomo jednak, że ten gatunek ma wiele twarzy i najwyraźniej Finowie nie do końca wiedzą, która z nich jest najzajebistsza. Wjeżdżający, po krótkim intro, „Edible Excrement” to death-gorowe granie, które znamy choćby z albumów Heamorrhage. W następującym po nim „Tongues From Rotten Kisses” można wychwycić z kolei patent gitarowy jednoznacznie kojarzący się z początkową działalnością My Dying Bride. Kolejny na płycie „Kill Your Truth” to Bolt Thrower w pełnej krasie. Następnie mamy w kolejności : szwedzkie umpa-umpa, groove death i szczypta punka. Pomieszanie z poplątaniem.  Niby wszystko w ramach gatunku śmiertelnego metalu, jednak osobiście mam wrażenie, jakbym słuchał składanki, a nie spoistego albumu jednej kapeli. Owszem, wszystko brzmi jak najbardziej klasycznie, ciężko i czytelnie. Słychać, że członkowie Festerday nie posługują się instrumentami od wczoraj i swoje już w życiu pograli. Jednak proponowany przez nich album niespecjalnie do mnie przemawia. Jakieś to nijakie, jakby zagrane na pół gwizdka, oszczędnie. W ogóle nie czuć w tym graniu naturalnej radości. Nie zrozumcie mnie źle, ja nie mówię, że ta płyta to kloc. Jest to jednak materiał tak przeciętny i rozbieżny, że jutro zapewne zapomnę, iż go w ogóle słuchałem.  Bo można zagrać stare patenty w taki sposób, że japa sama się uśmiecha. Tutaj tego nie ma. Są niezłe riffy, czasem nóżka tupnie tu i tam ale ogólnie jest to do bólu średnie. Ponadto długość tego materiału sprawia, że przez ostatnie 15 minut zaczynałem coraz częściej ziewać i spoglądać na zegarek. Aby udowodnić swoją schizofrenię Finowie na zakończenie „Iihtallan” serwują nam numer black metalowy i to aż w dwóch wersjach (ta druga okraszona garażowo brzęczącym brzmieniem i wrzeszczącym wokalem). Tego już w ogóle nie czaję.   Jak dla mnie jest to album bez szans na większy sukces. Kupią go chyba wyłącznie zbieracze. Ja podziękuję i w sumie nie liczę na więcej na ewentualnym następcy.
- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.