ZAKŁADKI

czwartek, 21 marca 2019

Recenzja DECEASED "Ghostly White"


DECEASED
"Ghostly White"
Hell's Headbangers Records 2018


Kilka tygodni temu nagle zszedłem z tego łez padołu i leżę sobie grzecznie w przyciasnej trumnie kilka metrów pod ziemią, gnijąc powoli. Pamiętam swój własny pogrzeb, przemówienia osób, które przyszły mnie pożegnać. Niejeden robak wkręcił się już w moje ciało, a ja cały czas myślę o swym minionym życiu. Wszystko minęło szybko, zbyt szybko. Nie zrobiłem wszystkiego, co chciałem, wielu rzeczy z przyczyn ode mnie niezależnych zrobić nie mogłem, wielu innych zaniechałem wyłącznie z lenistwa, ale jedną rzecz zrobić zdążyłem i jestem z tego zadowolony jak chuj! Zdążyłem poznać twórczość zespołu Deceased, który w 2018 roku oddał w ręce swych fanów nowy, ósmy już album długogrający. Ten powstały w 1985 roku zespół nigdy nie szedł na żaden kompromis, zawsze napierdalał autentycznie szczerą, metalową muzę mając głęboko w dupie wszystkie trendy i mody panujące na scenie na przestrzeni lat. Nie inaczej jest na ich najnowszym materiale, który ujrzał światło dzienne (i nocne) dzięki Hell's Headbangers. "Ghostly White" to bezkompromisowa, bezpośrednia, wyrywająca z buciorów, charakterystyczna dla tego zespołu mieszanka Thrash, Death i Heavy Metalu. To prawie 55 minut doskonałej, jadowitej, zadziornej, łamiącej kości i miażdżącej czaszki muzy. Pomimo tylu lat na scenie stare psy wciąż gryzą tak, jak w młodości. Ich muzyka zawsze uderzała niczym wielka ściana hałasu i tak jest i tym razem, tyle że środek ciężkości jest tu przesunięty bardziej w stronę chropowatego, brudnego, zardzewiałego Heavy Metalu. Dzika, mocarna sekcja nieubłaganie pędzi do przodu, wiosła wypluwają z siebie agresywną, tnącą głęboko niczym chirurgiczny skalpel, zadziorną kawalkadę riffów uzupełnianą szaleńczymi, spiralnymi, wwiercającymi się w skronie solówkami, a jedyny w swoim rodzaju wokal Kinga Fowley'a to jak zwykle rozrywająca mieszaka śmiertelnych ryków, maniakalnych, thrash'owych wrzasków, zgrzytów i pisków. Tak, jak to bywa w jego przypadku, jedni będą je kochać, inni nienawidzić. Chropowate, jadowite, celowo przybrudzone, ale wystarczająco selektywne brzmienie sprawia, że każdy z zawartych tu 8 wałków poniewiera niczym ogromny buldożer rozpędzony do prędkości światła. Zaprawdę powiadam Wam, przepiękny w swej klasycznej bezkompromisowości to album i kolejna doskonała płyta w dorobku Deceased. Wydanie tej płyty niestety na zawsze będzie związane z tragedią. Wieloletni perkusista zespołu Dave "Scarface" Castillo, który bębnił także w October 31 zginął w dziwnych okolicznościach kilka dni przed jej oficjalną premierą, gdy odwiedzał swą rodzinę zamieszkałą w Republice Salwadoru. Wielka to strata, tym bardziej że wielu specjalistów uważa, iż Dave nagrał na "Upiornej Bieli" swe najlepsze, jak dotąd partie bębnów. Spoczywaj w pokoju Bracie.

Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.