ZAKŁADKI

poniedziałek, 25 marca 2019

Recenzja FECALIZER „Fecal Inferno”


FECALIZER
„Fecal Inferno”
Coyote Records 2018


Jak to często w tym gatunku bywa, Meksykański Fecalizer istniejący od 2003 roku ma na swoim koncie całą masę różnorakich split-albumów i kilka Ep'ek, ale "Fecal Inferno" to dopiero ich trzecia płyta długogrająca. Jak się zapewne domyślacie gatunkiem, jaki uprawia to trio, jest Brutal Death/Grindcore. Dostajemy tu zatem 15 utworów trwających kapkę ponad 31 minut złożonych z mocarnie młócących beczek wspomaganych szarpiącym wnętrzności basem, patroszących brutalnie, gitarowych riffów (co ciekawe wiosło obsługuje tu jegomość o swojsko brzmiącym nazwisku Nowak) i gardłowych wokali. Nie jest to jednak przesadna, nieczytelna krwawo-fekalna jatka jechana na maksymalnie przesterowanych dźwiękach, choć delikatnie i zwiewnie też tu nie jest. Fecalizer hołduje zdecydowanie starej szkole gatunku i miażdży ciężarem, nie popadając w ponaddźwiękowe tempa. Są tu oczywiście kruszące szkliwo na zębach, furiackie przyspieszenia, jednak wszystko jest tu odpowiednio zrównoważone. Mocarne, lekko chropowate brzmienie zapewnia wrażenia na odpowiednim poziomie i sprawia, że płytka solidnie maltretuje słuchacza. Twórczość Fecalizer ma jeszcze jedną zaletę. Przy odpowiednim nasyceniu alkoholem podrywa swych odbiorców do samoistnych, brutalnych tańców, podczas których możliwe są najbardziej niesamowite i fascynujące orgie, a takie wałki jak: „I Want Pussy”, „We Are the Infection” czy „Hel lis Here” na żywca muszą miażdżyć, innego wyjścia kurwa po prostu nie ma!!! Jeżeli kręci Was zatem muza Fornicator, Carnal Diafragma, Haemorrhage, czy naszego Squash Bowels, to ostatnia płytka Fecalizer także powinna przypaść Wam do gustu, gdyż to solidny Death/Grindcore'owy napierdol.
Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.