Deathvasstator
„Nuclear Demo(n)”
Putrid Cult 2019
Czegóż można się spodziewać po płycie, z okładki
której straszy, niczym Diabeł z pudełka, Pan Szatan dzierżący w dłoni odwrócony
krzyż i siedzący na grzybie nuklearnym? Dodatkowo ta nazwa zespołu, przypominająca
przebłysk geniuszu nastolatka z gimbazy, bazgrającego z nudów długopisem po
ławce na lekcji religii. Od razu wiadomo, że to jakieś kompletne gówno będzie.
Jeszcze na dodatek wydaje to Putrid Cult, więc murowana piąta liga, nie to co
Behemoth na ten przykład. I bardzo słuszne będą to podejrzenia, gdyż
Deathvasstator nakurwiają prymitywny i nie wnoszący nic nowego w kanony
współczesnego grania z pazurem wojenny metal śmierci. Dźwięki na ich
debiutanckim demo zostały, jak podejrzewam, wymyślone w piętnaście minut i
nagrane w kolejnych dwadzieścia. Jak ten dowcip z gównem zawiniętym w papierek,
który każdy zna i nawet sreberka nie dotknie. Są jednak tacy, którzy odwiną,
wezmą pospiesznie do ust, by nie uronić ani kropelki rozpuszczającego się już pod
wpływem ciepła kału, i zaczną przeżuwać, rozsmarowywać językiem po zębach i
płukać powstałą w ten sposób mazią gardło. Przy „Nuclear Demo(n)” jawię się
takim właśnie muzycznym koprofilem, gdyż z czasem czuję się coraz bardziej
uzależniony od tych neandertalskich rytmów. Tak już jednak mam i wcale nie
żałuję, choć mama ostrzegała mnie już w piątej klasie, kiedy to batman oblał
mnie z religii, że jak przestanę chodzić do kościoła to mój koniec będzie
marny. Uwielbiam te 22 minuty war metalowej rozpierduchy, którą serwuje tu Lord
Kaos do pary z Diabolizerem. Kocham ten surowy sound, te przepuszczone przez
efekty niezrozumiałe wokale (poza „Satan” w outrze niczego więcej nie
zrozumiałem), tę brzmiącą jakby się za chwilę miała rozlecieć perkusję
wybijającą proste rytmy, bankowo nagrane na żywca. Mimo iż nie ma tutaj nawet
zapadających w pamięć riffów czy wyróżniających się fragmentów. Całość jest
niesamowicie spójnym hałasem przeznaczonym tylko i wyłącznie dla zatwardziałych
maniaków bezkompromisowego grzańska. Każdy, kto wymaga od muzyki choćby
odrobiny ogłady niech się do tej demówki nawet nie zbliża. W ocenie krytyków,
to wydawnictwo nie prezentuje bowiem żadnej wartości. Maniacy Blasphemy,
Revenge czy Beherit – to jest kąsek stworzony dla was. Otwórzcie szeroko usta a
otrzymacie prosto do papy szaleńcze blasty przeplatane kruszącymi zwolnieniami,
improwizowane solówki i tonę gruzu. Ja nakurwiam te siedem numerów non stop i
pierdolę samozwańczych znawców na ten temat opinie.
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.