Mordor
„Hogar, Dulce Hogar”
Xtreem Music 2019
Znałem i słuchałem kiedyś Mordor. Ale tego polskiego,
który nagrał swego czasu nawet niezłe demo i debiut. Potem zamulił. To co dziś
mam na talerzu to rzecz zgoła inna. Tak jak my, Polaczki, cebulaczki,
uwielbiamy wznowienia starych, klasycznych, nie zawsze szczególnie wybitnych
płyt z krajowego podziemia, tak samo najwyraźniej Hiszpanie lubują się w
ichnich klimatach. Wspomniany w nagłówku Mordor to bowiem pochodzący z kraju
Basków band świętujący swoją, jak domniemam, świetność w latach 90-tych. Biorąc
pod uwagę, iż chłopaki parali się thrash metalem, nazwa jest według mnie ciut
nieadekwatna, ale chuj z tym, tak sobie chcieli. Natomiast sama twórczość
Hiszpanów jest…co najwyżej taka sobie. Na plus zdecydowanie przemawia brzmienie
tego krążka. Jest staro szkolne i niedopieszczone, co z kolei jest dość
oczywiste, biorąc pod uwagę okres, w którym te nagrania poswatały. Wtedy
jeszcze nikt nie bawił się w przesadną polerkę, tylko nagrywało się z buta.
Same kompozycje też nie są może tragicznie złe. Można znaleźć tutaj kilka
numerów, przy których tupnie się kopytem raz czy dwa. Niestety, większość z
nich to jakieś pijackie przyśpiewy, jak choćby „Jodiendo Funky”. Albo jakieś
Stuck Mojo, które pamiętam z MTV, w numerze „Mas Estrellas Que En El Cielo”. No
jednak jest różnica między muzyką tworzoną po spożyciu a tą pod spożycie.
Widać, że chłopaki dobrze się bawili w studio a może nawet i chwilę przed
wejściem do niego. To co nagrali nie ma jednak specjalnego kopa, czy jak to
inni nazywają „drajwu”. Ponadto wyjątkowo mocno wkurwia mnie na omawianym krążku język narodowy
tych panów. Może nie dlatego, że to brzmi inaczej, taka Brujeria na ten
przykład bawi mnie bezgranicznie. Rzecz w tym, że te zakrzyki są po prostu
bardzo słabe technicznie. Przeciętny Barcelończyk spod budki z piwem mógłby
pośpiewać z podobnym efektem. Ostatecznym minusem tego wydawnictwa jest dla
mnie niestrawnie długi czas jego trwania. Poza debiutanckim albumem, Xtreem
zamieścili tutaj jako bonus połowę demo z 92’ roku. Po pierwsze – jaki jest,
kurwa, sens wpierdalania na krążek tylko połowy demówki? Że co, następne pół
wyjdzie z reedycją dwójki? Ale pomijając – te dorzucone 26 minut wydłuża czas
krążka do obrzygania. Większość kawałków jest tu totalnie przewidywalna i
banalna. Nie kumam, nie ogarniam, nie chce mi się tego słuchać. Strasznie to
męczy bułę. Nie, jednak to jest kupa. Proszę, zabierzcie to ode mnie!
-
jesusatan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.