ZAKŁADKI

wtorek, 17 września 2019

Recka HOLOCAUSTO „Diário de Guerra”


HOLOCAUSTO

„Diário de Guerra”

Nuclear War Now! Productions 2019

Kariera Brazylijskiej hordy Holocausto to sinusoida, od której można się porzygać. Ich albumy bowiem mają niesamowite wahania jakości. Najpierw kultowa, doskonała jedynka „Campo de Exterminio”, która zdefiniowała pojęcie barbarzyńskiego War Metalu, następnie  lata chudsze i płyty, które lepiej przemilczeć, a w konsekwencji tego rozpad zespołu. Później powrót, wyśmienita EPka z roku 2016 i ponownie równia pochyła w dół, czego kulminacyjnym punktem była, nie wiem, po co wydana demo/EPka „Guerra Total”, która była potworną kupą. No i nadszedł rok 2019 i nowy, pełny materiał, chwilę potem informacja o ponownym zakończeniu działalności zespołu. „Diário de Guerra” wydaje się być zatem płytą pożegnalną. Ciekaw byłem, czy panowie pożegnali się z fanami rzadką sraczką, czy totalną petardą? Biorę zatem na warsztat ten album i … jestem rozjebany, jak gówno, które wpadło w wentylator. Produkcja ta, to bowiem powrót do najlepszych czasów zespołu i zajebista kontynuacja tego, co słyszeliśmy na „Campo…”. Ponownie są maszerujące wojska, ujadające psy, jest wojna, śmierć, rzeź niewiniątek i stosy trupów. Kominy krematoriów dymią jak oszalałe, a cyklon B dowozi się tu cysternami. Powróciły miażdżące kanonady beczek, bezlitośnie rozrywający bas i piłujące niemiłosiernie riffy, a wokalista rzyga wnętrznościami. Holocausto znów pokazuje jak grać rozpierdalającą wszystko w pizdu mieszankę barbarzyńskiego Black Metalu i surowego, prostego Death/Thrash’u polaną tu i tam plugawymi, gwałtownymi, grind’owymi strukturami. Brzmienie równie ekstremalne, jak muzyka, nikt nie bawi się tu w dopieszczanie każdego dźwięku, jest brudno, obskurnie i chropowato. Bez dogrywek, poprawek, przetworzonych wokali i srania po krzakach. Perkusja w niektórych momentach gra nieco ciszej, gdyż pałker lżej uderza w swój zestaw, przy pracy wioślarzy niemal słychać początkowe wybieranie riffu, a wokalista drze pizdę, ile sił w płucach, a jedyne jego wspomagacze to woda do zwilżenia paszczy i tabletki od bólu gardła. Kurwa, potwornie sponiewierał mnie ten album! Przepiękna w swej prostocie, soniczna zagłada! Kto na samą myśl o „Morbid Visions” Sepultury, „INRI” Sarcofago, „Bloody Vengeance” Vulcano, „Immortal Force” Mutilator, czy wspominanym już tu „Campo de Exterminio” ma brązowy kisiel w galotach i dostaje niekontrolowanego wzwodu, ten przy „Dzienniku Wojennym” nie raz spuści się pod sufit i zaleje sobie oczy nasieniem.Masakra! Idę na szklaneczkę sarinu.



Hatzamoth

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.