ZAKŁADKI

czwartek, 3 października 2019

Recenzja splitu Perverted Ceremony / Witchcraft


Perverted Ceremony / Witchcraft

“Nighermancie / Black Candle Invoker”

NWN! 2019

No no no, co my tu mamy. Właśnie kilka  tygodni temu gaworzyliśmy sobie ze znajomym, że przydałby się nowy materiał belgijskiego Perverted Ceremony, bo debiut narobił nam mocno w głowach, i oto proszę bardzo. Jest! Co prawda nie następna duża płyta, ale zawsze coś. Zapowiadane na drugą połowę października wydawnictwo to materiał wspomnianego zespołu dzielony z nieznanym mi dotychczas fińskim Witchcraft. Zacznijmy jednak od perwersyjnej ceremonii. Na stronie A otrzymujemy cztery kawałki plus instrumentalne, horrorystyczne „Intermezzo”. Numery Belgów to dość prosty, ale nie prymitywny, utrzymany przeważnie w wolniejszym tempie black metal z niewielkim dodatkiem jego śmiercionośnego brata. Same numery zagrane są bowiem w konwencji staroszkolnego, śmierdzącego na odległość gnijącym trupem czarciego metalu. Skojarzenia z wczesną Necromantia jak najbardziej wskazane, zwłaszcza w wolniejszych fragmentach. Demoniczne riffy przeplatane podsycającymi odczucie zimna i ciemności klawiszami, niczym z teatru grozy, budują niesamowitą atmosferę. Nad całością czuwa wokal, ni to krzyczany ni bardziej szeptany, zdecydowanie inny niż nakazuje szablon. W muzyce Perverted Ceremony czuje się autentyczny obłęd. Ten materiał miał się w początkowym zamyśle ukazać jako demo zespołu. I to doskonale słychać, gdyż w zbytnie polerowanie tych nagrań nikt się, na szczęście, nie bawił. Dwadzieścia minut muzyki Belgów to brud, syf i gnój w najlepszym staro szkolnym wydaniu. Świetny materiał. Druga strona splitu prezentuje się na szczęście niewiele tylko słabiej. Finowie paprają się nieco bardziej garażową odmianą black/death metalowych tonów. Ich część krążka to dwa dłuższe numery, także przedzielone instrumentalnym, niemal ambientowym przerywnikiem. O ile „Diablerie” bardziej zbliżony jest stylistycznie do piwnicznego war metalowego nakurwiania z odrobiną klawiszowych ornamentów, to „Seventh Sabbath Night” jest prawdziwym grobowym walcem przyprawiającym o ciarki na kręgosłupie. Sto kilo pogłosu na wokalu, bijące w tle dzwony i bardzo powolne budowanie atmosfery śmierci. Wszystko brzmiące niczym ze starej kasety, zjechanej do kości. Kurwa, co by nie gadać, po raz kolejny NWN! gwarantuje jakość. Te niemal trzydzieści siedem minut to prawdziwa uczta dla każdego maniaka starego grania. Takich materiałów słucha się z nieskrywaną przyjemnością. Ja jestem totalnie kupiony!

- jesusatan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.