niedziela, 3 czerwca 2018

Świeżutka świeżynka z Magnetofonu ... pióra sir Hesusa


Kult Mogił / Rites of Daath / Thunderwar / Kingdom / 
Grave Miasma
02.06.2018 – Łódź – Magnetofon Grundig


Metaluchy to czasem takie duże dzieci. Mimo iż teoretycznie, według metryki, powinni się ustatkować, zmądrzeć i intelektualnie wydorośleć, niektórzy mimo kilku krzyżyków na karku (no jasne, że odwróconych) nadal pozostają mentalnie w piaskownicy i na wieść o kilku taczkach gruzu przyjeżdżających do miasta w którym króluje klub piłkarski o wdzięcznej nazwie I See In Boat zaczynają rzucać się piachem po oczach, byle tylko jako pierwsi dotrzeć na miejsce zrzutu. Takim właśnie retardem jestem ja, więc skoro pojawiła się okazja wspomniane taczki pooglądać jebłem kumplowi z kamienia i ruszyłem rowerkiem na czterech kółkach do dziadka pożyczyć Magnetofon. Tym bardziej, że data iwentu niemal dokładnie pokrywała się z dniem dziecka.


Nasza ekipa, ubrana musowo w krótkie spodenki a’la Gracjan Roztocki nigdy w drodze na potańcówkę się nie nudzi. Nawet jeśli z przyczyn obiektywnych podróż przebiega pod hasłem abstynencji. Jest wówczas na ten przykład okazja pogadać nie tylko o zespołach z gatunku ostrych brzmień, ale także tych wykonawców, którzy wpisują się w ramy pogardzanej przez prawdziwków komercji. Można wtedy dojść (tak, to też) do zaskakujących wniosków, że powiedzmy takiej Margaret nikt z nas nie powstydziłby się nakarmić mlekiem bezlaktozowym. Bo to i na cerę pomaga, i układ trawienny reguluje. Ale nie tylko muzyką człowiek żyje, kinematografia też stale się rozwija. Dowiedziałem się, że ostatnio bryluje nowy patent z piłeczkami tenisowymi, którymi najzdolniejsze aktorki potrafią strzelać niczym maszyna treningowa na korcie. Jeden z pasażerów nawet próbował ów patent naśladować, jednak nie będę opowiadał szczegółów, gdyż nawet dla mnie to było zbyt wiele.


Podczas wjazdu do miasta przeznaczenia poczuliśmy już temat gruzu nie na żarty. Okolica w której znajduje się Magnetofon to miejsce, w którym czas zatrzymał się w okresie Peerelu. Tynk sypie się ze ścian bloków mieszkalnych, obok bloków straszą rozpadające się szopy a jezdnie wyglądają jak ser szwajcarski. Na szczęście natężenie sklepów monopolowych wynosi mniej więcej jeden na 100m, więc ludzie zapewne są tu szczęśliwi. Pod klubem natomiast atmosfera sielska, panowie i panie spożywają napoje różne, gdyż wiadomo, iż organizm nawodnić trzeba. Pojawił się nawet jakiś czarnoskóry jegomość na rowerze. Jednogłośnie skonstatowaliśmy, że prawdopodobnie przybył specjalnie aby obejrzeć Kult Mogił.


Na wspomniany przed chwilą band nieco się spóźniliśmy, gdyż pojebała nam się czasówka i w momencie kiedy wybrzmiewały pierwsze dźwięki ze sceny, my dopiero ustawiliśmy się w kolejce do wejścia. Dużo jednak nas nie ominęło. Ekipa z Tarnowa miała około 40 minut na zaprezentowanie swoich umiejętności i myślę, że ten czas wykorzystali dostatecznie dobrze, by każdy, kto jeszcze jakimś cudem nie zapoznał się z ich twórczością czym szybciej odrobił pracę domową. Na scenie byli może i dość statyczni, bo jedynym, który się poruszał był nowo zakontraktowany wokalista Levi (ale nie Robert), jednak biorąc pod uwagę zwłaszcza te bardziej klimatyczno-transowe fragmenty ich utworów, ciężko aby kręcili łbami jak moja małż korkociągiem podczas otwierania wina. Nagłośnienie również nieco popsuło ten występ. Ogólnie mówiąc było tradycyjnie, jak na polskie kluby, zbyt głośno. Nie mniej jednak spokojnie dali radę.


Następni na scenie pojawili się gówniarze z Krakowa. Nie miałem wcześniej okazji zapoznać się z EP-ką Rites of Daath, mimo iż kilku znajomych wspominało o tym wartym uwagi wydawnictwie. I powiem krótko – w przeciągu ostatnich kilku lat tylko dwa razy zdarzyło mi się, że po występie nieznanego mi zespołu pobiegłem czym prędzej zakupić ich wydawnictwo na stoisku. To był właśnie ten drugi raz. Goście wymietli naprawdę niezły death/doom i zrobili to tak, że tylko przyklasnąć. Biorąc pod uwagę, iż wspomniane wcześniej „Hexing Graves” to zaledwie 20 minut muzyki, wnioskuję, że w skład setlisty weszły jakieś nowe utwory. Oglądając ich na scenie można było zauważyć, że to co robią sprawia im mega frajdę. Mi też sprawiło. Czekam na więcej przy następnej okazji.


Thunderwar obejrzałem może z 10 minut, jednak to co zagrali kompletnie do mnie nie przemawiało. Sorry chłopaki, wolałem jednak pogaduchy pod klubem i jakieś kraftowe piwo które zakupiłem przy barze. No i jak to się mówi „apropos” – fajnie by było, aby w ofercie klubu znalazło się jednak coś … hmmm, normalnego. Do wyboru były same wynalazki, a niekoniecznie każdemu one podchodziły. Ale to taka mała aluzja.

Czekając na gwiazdę wieczoru uraczyłem się występem płockiego Kingdom. Nie jestem wielkim fanem, jednak nie zaprzeczę, iż chłopaki z każdym materiałem nabierają doświadczenia i tworzone przez nich dźwięki stają się coraz ciekawsze. Może pierwsza liga to jeszcze nie jest, ale na pewno czub drugiej. A jak wypadli koncertowo? Myślę, że najlepiej ich formę odzwierciedlają gabaryty frontmana, czyli cienkie to to nie było, ale do czołgu jeszcze deko brakuje. Były chwile, gdy chciało się  potupać butem i pogibać niczym pierdolony rezus, ale chwilami łapało niestety ziewanie, zwłaszcza w nielicznych szybszych partiach, gdy wszystko się zlewało w niezrozumiałą ścianę dźwięku. Znów ciśnie się na usta – panowie nagłośnieniowcy, nie można do chuja ciut ciszej? Na koniec usłyszeliśmy cover „Exterminate” kultowej kapeli z Juesewej i była to taka mała wisienka na torcie.


Zanim przejdę do samego koncertu gwiazdy wieczoru, nadmienić należy, iż Brytole w Łodzi wystawili stanowisko z merchem, na którym można było zakupić wszystkie ich materiały w naprawdę przyzwoitej cenie. Mini za 30zł i pełniak za 40, trzy wzory koszulek po 50 złociszy… No nic tylko brać. Jako iż wszystkie CDs już zdobią moją półkę, zdecydowałem się na koszulssona, zwłaszcza, że ten zakupiony przeze mnie kilka lat wstecz w Poznaniu okazał się bublem (chłopaki szczerze przyznali, że cała seria była wadliwa, krzywo uszyta). Co się tyczy samego występu to… Mógłbym napisać krótko – nie mam pytań. Był to zdecydowanie najbardziej żywiołowy show tego wieczoru, goście kompletnie się nie oszczędzali. Był totalny mosz na scenie, strojenie głupich min, napierdalanie dymem i przede wszystkim to, co mi robi najbardziej – uczucie, że goście robią wszystko szczerze do bólu, zaangażowanie lvl100. Klimatu dopełniał zapach kadzideł, choć w tym przypadku chyba aż zbyt mocny, miałem wrażenie, jakbym wszedł do mieszkania mojej starej, która takie orientalne dymki uwielbia. Gdybym miał dalej narzekać, to przypierdoliłbym się do faktu, iż pod koniec wieczoru duchota w klubie stała się niemożliwa do zniesienia. Patrząc jednak na to z tej strony, że klub to zaadaptowane na jego potrzeby byłe kino, narzekać nie zamierzam. Przeciwnie, na plus wypadło rzucanie logosów występujących zespołów z projektora – nie trzeba było tracić czasu na zmianę banerów. Wracając do Grave Miasma i ich pokazu – w końcu pod sceną rozkołysał się jakiś mały młynek, konkretnie 3-osobowy, jednak tak intensywny, że w pewnym momencie poszło na pięści. Pod koniec jakiś typ (chyba ten najaktywniejszy) wparował na scenę i krzyknął coś do mikrofonu, że niby mu ktoś coś urwał, jednak został szybko potraktowany z bara przez gitarzystę i powrócił na miejsce, gdzie znajdować się powinien, czyli jakieś półtora metra niżej. Jako iż pamięć mam średnią, wspomnę tylko, że goście z Wysp zajebali nam „Ascension Eye”, „Arisen Through the Grave Miasma”, „Full Moon Dawn”… czyli polecieli przekrojowo. Zaskoczyli mimo wszystko na sam koniec, bo zabisowali w postaci „Ritual Lair” po czym nastała cisza. Jak to się mówi? Aaaa, no tak, krótko – Roz-je-ba-li!


Nie pozostało nam więc nic innego, jak pozbierać zabawki, wsiadać na rowerki i spierdalać do domu. Zabawa jednak była na tyle dobra, że przez całą drogę powrotną chwaliliśmy się podniesionym tonem ile to razy tego wieczora każdemu z nas przyrodzenie drygnęło. Piękny wieczór. Wielkie dzięki dla Tomka i Wojtka, którzy to wspomnianą radość nam sprawili. Były to zdecydowanie chwile, dla których warto żyć. Hail Satan!








- jesusatan


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.