- ABY PRZECZYTAĆ STARSZE WYWIADY PRZEWIŃ W DÓŁ / FOR OLDER INTERVIEWS SCROLL DOWN
ENGLISH VERSION BELOW (JUST SCROLL DOWN)
CRYPTORIUM
Cryptorium
to kolejny w ostatnim czasie, wielce obiecujący młody zespół ze Szwecji,
wykonujący muzykę z gatunku death metal. Mający się lada chwila ukazać
debiutancki album grupy, zatytułowany „Descent into Lunacy”, to pół godziny
amalgamatu wszystkiego, co stanowiło o sile rodzimej autorom sceny na początku
i w połowie lat dziewięćdziesiątych. Tak mi ten materiał podszedł, że
postanowiłem zadać Fabianowi (git./voc.) kilka pytań. Odpowiedzi, jakich mi
młodzieniec udzielił są jednak bardzo zdawkowe, co tłumaczyć chyba należy
młodym jeszcze wiekiem (koleżka dosłownie kilka dni temu celebrował szesnaste
urodziny), brakiem doświadczenia, a może i niezbyt jeszcze wysokim opanowaniem
języka obcego. Coś tam jednak mi powiedział, aczkolwiek od razu zaznaczam, że
szału nie ma. Jeśli zatem poczujecie się rozczarowani, to włączcie sobie
wspomniany na wstępie krążek. Tam dostaniecie na pewno więcej treści niż
poniżej.
Cryptorium to zespół składający się
z młodych ludzi w wieku 16-17 lat. Powiedz mi, skąd u was zainteresowanie
muzyką, która narodziła się w czasie, kiedy was nawet jeszcze nie było w
planach?
W
przypadku każdego z nas wyglądało to chyba nieco inaczej. Ja zaczynałem od hard
rocka, zespołów takich jak Motorhead i im podobne. Potem przyszedł czas na
cięższe brzmienie i black / death metal, czyli Nifelheim, At The Gates czy
Grave.
Bardzo ciężko dziś wymyśleć nazwę,
która byłaby staroszkolna, a jednocześnie nie byłaby powtarzalna. Wam udało się
to przynajmniej połowicznie. Zdajecie sobie sprawę, że wcześniej były dwa
zespoły o takiej samej nazwie? Kto z was wpadł na Cryptorium?
To
był mój pomysł. Tak, wiem, że są inne zespoły o tej samej nazwie, ale albo
wykonują inny gatunek muzyczny, albo po prostu już nie istnieją, więc
niespecjalnie mnie obchodzą. Zresztą nasza nazwa nic szczególnego tak naprawdę
nie oznacza.
Przy okazji. Metal Archives
pokazuje waszą nazwę w dwóch wariantach, także jako Kryptorium. O co chodzi?
Ludzie
chyba po prostu mają problem z poprawnym napisaniem naszej nazwy.
Kto wam zrobił logo?
Koleś
z Instagrama, o nazwie Krivstovartworks. Świetny koleś,
walcie do niego śmiało w razie potrzeby.
Okładka waszego debiutu to
stuprocentowy oldschool. Pytanie podobne: kto i ile było w tym waszych
wskazówek?
Okładka
została wykonana przez fińskiego artystę o pseudonimie Slimeweaver. Jako że
doskonale pasowała do naszej muzyki, to ją od niego odkupiliśmy. To naprawdę
super człowiek i utalentowany artysta, pełne wsparcie!
Kultywujecie rodzime tradycje
grając szwedzki death metal. Nie jest to jednak kolejny klon Entombed /
Dismember. Osobiście słyszę u was sporo Gorement, Excruciate czy wczesnego
Cemetery. Który z zespołów uznajecie za największą świadomą inspirację?
Staramy
się czerpać inspiracje z różnych źródeł i różnych zespołów, choćby Unleashed,
Dismember, Entombed, Gorement, Dissection, Traumatic, Carcass, ale także
nowszych, na przykład Undergang czy Malformed.
Szkoła Sztokholmska to jedna strona
medalu. Zawsze rywalizowała z nią scena z Goteborga. Stoicie w tym temacie po
jednej stronie barykady, czy jesteście fanami obu trendów?
Obie
te sceny są naprawdę niezłe, ale scena Goteborska z czasem mocno zmiękła. Czyli
jednak zespoły ze Sztokholmu są chyba lepsze.
Kto jest głównym kompozytorem w
Cryptorium? Jeden człowiek, czy każdy dorzuca swoje trzy grosze?
Głównym
kompozytorem jestem ja, choć każdy z nas może dorzucić swoje trzy grosze.
Zazwyczaj siadamy i omawiamy dany utwór wspólnie, sprawdzamy, czy każdemu się
podoba.
Do pisania tekstów inspiruje was
literatura, film, życie, czy może po prostu teksty waszych muzycznych idoli?
Także
ja jestem autorem tekstów. Inspirują mnie różne rzeczy. Czasem znajdę jakiś
ciekawy motyw w książce albo w filmie, ale zazwyczaj staram się tworzyć coś
własnego.
Gracie śmierć metal. Teoretycznie
śmierć wam jeszcze przez długi czas nie grozi. Jak się na nią zapatrujecie?
Nie
mogę się jej doczekać.
Myślicie że to w ogóle możliwe by
dziś w gatunku death metal nagrać coś całkowicie oryginalnego?
Jestem
przekonany, że nie.
Jednocześnie wasze brzmienie to nie
typowy „Left Hand Path”. Powiedziałbym, że chwilami, w szybszych partiach,
bliżej wam nawet do brytyjskiego Necrosanct. To świadomy wybór, żeby nie
powielać oklepanego wzoru, czy tak wyszło przypadkowo?
To
prawdopodobnie zupełny zbieg okoliczności, bo nigdy w życiu nie słyszałem o
Necrosanct.
Kiedy byłem w waszym wieku, metal,
w głównej mierze, jeśli nie był stricte satanistyczny, to przynajmniej stał w
opozycji do religii. Jakie jest wasze nastawienie do Chrześcijaństwa i religii
jako tako?
Tak
naprawdę mamy to w dupie.
Nasz
znajomy z zespołu Impurity polecił im nas, zatem po uzgodnieniu
satysfakcjonujących obie strony warunków podpisaliśmy z nimi deal.
Zastanawiam się, bo jeszcze nie
jesteście pełnoletni… W uzgadnianiu wszelkich prawnych szczegółów musieli
uczestniczyć wasi rodzice? Jaki jest ich stosunek do waszego „hobby”?
Nasz
kontrakt nie jest dokumentem prawnym, a jedynie formalną umową. Nasi rodzice
uczestniczyli w jej zawarciu, za co jesteśmy im bardzo wdzięczni.
No właśnie, hobby. Od tego się
zaczyna a potem, po jakimś czasie muzycy zaczynają myśleć o zespole jako pracy
na pełen etat. Jakie jest wasze podejście do zarabiania pieniędzy z
muzykowania? Nie myślicie, że na pewnym etapie wiąże się to jednak z pójściem
na pewne ustępstwa?
My
tak naprawdę nie robimy nic innego poza dobrą zabawą i spędzaniem czasu na
wspólnej pasji.
Graliście już jakieś koncerty?
Dotychczas
udało nam się zagrać pięć sztuk.
Jak wyobrażacie sobie swój koncert
idealny? Tysiąc ludzi stojących i filmujących wasz show, potem wrzucający to w
Internet, czy dwudziestu maniaków zabijających się w dzikim tańcu pod sceną?
Chyba
wolelibyśmy koncert w jakimś mniejszym klubie z szalejącą publicznością.
Jak widzicie rozwój Cryptorium w
przyszłości? Myślisz, że pozostaniecie wierni gatunkowi po wsze czasy, czy nie
uważasz fuzji z innymi stylami, niekoniecznie czysto metalowymi, za coś złego?
Mieszanie
metalu z innymi gatunkami muzycznymi zdecydowanie nie jest najlepszym pomysłem.
W tej chwili nie jestem w stanie określić, w jakim kierunku rozwinie się nasza
muzyka. Odpowie na to czas.
Kiedyś, za mojej młodości, jak nie
miałeś długich włosów, to nie byłeś metalowcem. Dziś podejście do wizerunku
jest chyba bardziej liberalne. Jak ważny jest dla was image. I przyznajcie się,
chcielibyście mieć już włosy do pasa?
Wygląd
jest oczywiście ważny, ale nie najważniejszy. Muzyka musi bronić się sama. Nie
chcemy być jednym z tych zespołów, które wyglądają odpowiednio, ale grają chujowo.
Zastanawiacie się czasem co by
było, gdybyście się urodzili czterdzieści lat temu? Myślisz, że starczyłoby wam
pomysłów własnych by zaistnieć na scenie w latach dziewięćdziesiątych?
Myślę,
że nie mielibyśmy zbyt wielkich szans, jako że konkurencja była wtedy na
nieporównywalnie wyższym poziomie.
Z drugiej strony o wiele łatwiej
dziś nagrać płytę, dotrzeć do ludzi, choćby przez Internet. Myślisz, że dziś
death metal to część show businessu czy nadal głębokie podziemie, przynajmniej
w waszych oczach?
Death
metal, przynajmniej z założenia, powinien być undergroundowy, więc mamy
nadzieję, że takim pozostanie.
Współczesna scena szwedzka zdaje
się bardzo silna, szczególnie jeśli mówimy o młodych zespołach, tworzonych
przez nastolatków. Z tych wybijających się - Sarcator, Atonement, teraz
Cryptorium… Więcej jest tam u was nieodkrytych jeszcze i nieoszlifowanych
perełek?
Tak,
choćby nasi znajomi z Interred czy Menecia.
Mówi
się, że Szwecja, podobnie jak wcześniej inne kraje europejskie, ulega powolnej
islamizacji. Jak widzicie to wy, jako ludzie młodzi?
Nie chcemy wypowiadać się na tematy polityczne.
Każdy
zespół, zwłaszcza na początku kariery, o czymś marzy. Jakie są wasze największe
nadzieje związane z Cryptorium?
Chcemy grać death metal na żywca.
Wiesz
coś o Polsce? Co ci się z moim krajem kojarzy?
Piwo, piwo, piwo! (napisał po polsku)
Plany
na najbliższą przyszłość i ostatnie słowo.
Nasz album „Descent into Lunacy” wychodzi 29-go
listopada. Sprawdźcie go! Pierwszy numer „ Void of Life” już krąży po sieci.
Dzięki za wywiad.
-
jesusatan
Cryptorium is
another recent, highly promising young band from Sweden, performing death metal.
The band's soon to cum debut album, entitled “Descent into Lunacy,” is a
half-hour of the amalgam of everything that constituted the strength of the
country's auteur scene in the early and mid-nineties. I was so taken with this
material that I decided to ask Fabian (git./voc.) some questions. The answers
the young man gave me, however, were very perfunctory, which is probably
explained by his still young age (the guy literally celebrated his sixteenth
birthday a few days ago), lack of experience, or perhaps not yet very high fluency
in a foreign language. He did, however, tell me something, although I point out
right away that there’s no frenzy in. So if you feel disappointed, check out
the album mentioned in the introduction. There you will certainly get more
content than below.
Cryptorium is a band made up of
young people aged 16-17. Tell me, where did you get your interest in music that
was born at a time when you weren't even around yet?
It’s different for all band
members, but for me it started with hard rock such as Motörhead etc and
progressed into black and death metal through the bands Nifelheim, At The Gates
and Grave.
It's very hard today to come up with a name
that's old-school and at the same time not repetitive. You guys have succeeded
at least halfway. Did you know that there were previously two bands with the
same name as yours? Who you came up with the name Cryptorium?
It was me. Yes there are other
bands called the same name but they are different genres or not active so who
cares? Also, the name doesn’t have a meaning at all.
By the way. Metal Archives shows
your name in two variants, also as Kryptorium. What is it all about?
People seem to have a hard time
spelling the name.
Who made your logo?
Krivstovartworks on Instagram,
really cool guy! Shout out to him.
The cover art of your debut is 100% old
school. So again, who made it and how much was your guidance in it?
The artwork was made by Finnish artist Slimeweaver. It fitted perfectly
for the music so we bought it from him. He is a great guy and a great artist,
massive support!
You cultivate your native traditions by
playing Swedish death metal. However, this is not another Entombed / Dismember
clone. Personally, I hear a lot of Gorement, Excruciate or early Cemetery in
it. Which band do you consider your biggest conscious inspiration?
We try to take influences from a lot of different stuff such as
Unleashed, Dismember, Entombed, Desultory, Excruciate, Gorement, Dissection,
Traumatic, Carcass and even newer bands like Undergang and Malformed.
The Stockholm School is one side of
the coin. It has always been rivaled by the Goteborg scene. Do you stand on one
side of the barricade on this subject, or are you a fan of both trends?
Both are great, but Gothenburg scene got softer over the years and
overall the Stockholm bands are better.
Who is the main composer in Cryptorium? Just
one man, or does everyone add their two cents?
I write most of the riffs and
music and we arrange all the music together and everyone can have their own
sayings about the songs.
Writing lyrics, are you inspired by
literature, film, life, or just the lyrics of your musical idols? Who is the
poet in the band?
I write the lyrics. My source for
inspiration differs, sometimes I pick something up in a book or a movie but
mostly I try to come up with everything myself.
You play death metal. Theoretically, death
doesn't concern you for a long time yet. How do you look at “death”?
Looking forward to it.
Do you think it is at all possible
to record something completely original in the death metal genre today?
Nope, we definitely didn’t.
Your sound is not the typical “Left Hand
Path”. I would say that at times, in the faster parts, you are even closer to
the British Necrosanct. Is this a conscious choice not to duplicate a trite
pattern, or did it come out that way by accident?
Probably on accident. Never heard of Necrosanct…
When I was your age, metal, in the
main, if not strictly satanic, at least stood in opposition to religion. What
is your attitude to Christianity and religion as such?
We honestly don’t give a fuck about either.
How did you come to terms with Personal
Records?
Our friend from the band Impurity (Swe) recommended us to the label and
we negotiated a contract that suited both of us and we signed.
I wonder, because you are not yet of
age of adult... In agreeing all the legal details did your parents have to be
involved? What is their attitude to your “hobby”?
Nope, the contract wasn’t a legal document but only a formal one. Our
parents support us in the ways they can which is greatly appreciated.
Well, that's right, the “hobby”.
That's where you start and then, after some time, musicians begin to think of
the band as a full-time job. What is your approach to making money from playing
music? Don't you think that at some stage it involves making some concessions,
though?
We really don’t make anything, only breaking even most of the time.
Have you played any concerts yet?
Five of them.
How do you imagine your perfect
concert? A thousand people standing and filming your show, then uploading it to
the Internet, or twenty maniacs killing themselves in a wild dance in front of
the stage?
Probably a small venue with an energetic and loud crowd.
How do you see Cryptorium developing
in the future? Do you think you will remain faithful to the genre forever, or
do you consider fusion with other styles, not necessarily pure metal, to be a
bad thing?
Mixing up metal with different genres is definitely a bad thing. We
can’t look into the future as we speak so we can’t say anything, only time will
tell.
It used to be, in my youth, if you
didn't have long hair, you weren't a metalhead. Today the approach to image is
probably more liberal. How important is image to you. And admit it, would you
like to have waist-length hair already?
Image is important of course, but not everything. The music also has to
speak for itself. We don’t want to be one of those bands that are all image but
suck musically.
Do you sometimes wonder what would
have happened if you had been born forty years ago? Do you think you would have
had enough ideas of your own to make it on the scene in the nineties?
Probably not since the competition
was on a higher level.
On the other hand, it's much easier
today to record an album, to reach people, if only through the Internet. Do you
think death metal today is part of show business or still deep underground, at
least in your eyes?
Death metal is at least supposed to be underground so we hope it stays
that way.
Swedish scene now seems to be very
strong, especially if we talk about young bands, formed by teenagers. To
mention only few, like Sarcator, Atonement, now Cryptorium... Are there more yet
undiscovered and unpolished gems there?
Our friends in Interred and Menecia for example.
It is said that Sweden, like other
European countries before it, like France, is undergoing slow Islamization. How
do you, as young people, see this?
We don’t wish to comment on any political questions.
Every band, especially at the
beginning of its career, dreams of something. What are your greatest hopes for
Cryptorium?
Probably to perform death metal live.
Do you know anything about Poland? What do you associate with my
country?
Piwo piwo piwo!
Plans for the near future and the
last word. Thank you very much for your time guys!
We release our album Descent into lunacy on November 29th. Be sure to
check it out! First single Void of life is already out everywhere. Thanks
for having us, cheers!
- jesusatan
Technophobia
to młody zespół z Bydgoszczy, założony zaledwie w zeszłym roku. Chłopaki wydali
na razie jedynie EP-kę „Anti-Human Terror” dla Ossuary Records, jednak zawarte
na niej cztery kompozycje są na tyle obiecujące, że warto zwrócić na nich uwagę
i bacznie obserwować kolejne poczynania. Podczas ostatniej edycji cyklu The
Last Words of Death, zespół zaprezentował na żywo mega energiczny, pełen luzu
set, a ja, kilka chwil później, zgarnąłem ich na szybkie pogaduchy. Jako że
młodzi byli już po kilku piwkach, zresztą ja też, to gawędziło nam się naprawdę
dobrze. Łyknijcie zatem szybciutko jakiś czteropak, aby wam się naszą rozmowę
równie luzacko czytało.
No to jedziemy z koksem. Chłopaki z
Technopbobia, czyli…
Piotr
– perkusja, Oz – wokal, Kajtek – gitara i Bartek – bas.
Standardowo, na początek,
powiedzcie mi, jak doszło do powstania waszego zespołu?
K:
Technophobia miała swój początek jeszcze kiedy graliśmy w Buddah, takim lokalnym
zespoliku. I zrobił się taki side – project. Tam graliśmy bardziej deathowo –
blackowe rzeczy, a Bart stwierdził, że chciałby jakąś odskocznię. Wiedziałem,
że bardzo lubi thrash, a że my zawsze jesteśmy w komplecie… Potem poznaliśmy
Piotra. Na początku myśleliśmy, że on jest tylko gitarzystą, bo wtedy pokazywał
nam się jedynie z gitarą, ale podczas legendarnej już dziś rozmowy w tramwaju,
okazało się, że Piotrek jest także perkusistą, na co w jednym momencie wszyscy
tak na siebie popatrzyli, i stwierdziliśmy „Robimy, kurwa, band!” haha! No a
potem doszedł do nas jeszcze obecny tu kolega…
O:
Ja spotkałem Piotrek na przykład na jeden bar tutaj, we Bydgoszczy, i
rozmawialiśmy bo mamy… yyy… a friend in common. Czyli Vlad, nasze manager
teraz. Który… he introduce me Piotrek, nie wiem jak to po polsku, ale … Potem
rozmawialiśmy, czy on potrzebuje wokalista. Mówię, no dobra stary, dam radę,
ale mam jeszcze dwa zespoły. Bo wiesz, mam Jack Friday i Eteritus. Ja mówiłem
od początku, że nie wiem, ale słucham twoja muzyka i zobaczymy. Posłuchałem i,
no kurde, co to ma być, zajebiste! Zajebiste, tak, chcemy nagrywać coś, damy
rade. Podobało mi się bardzo dobrze, i myślałem że mam to samo, jak oni chcieli
mieć. A jak spotkaliśmy się, chyba tak było, bo pierwsza próba była zajebista,
trzy próbę mieliśmy razem, i nagraliśmy EP-e! (W dalszej części wywiadu będę
już tłumaczył na nasze wypowiedzi Oz’a, tym bardziej, że często nawijał po
angielsku. Chciałem wam tylko dać zabawkę, jak to wyglądało. Oczywiście bez
podśmiechujek, ja bym tak po meksykańsku nie umiał hehe! Przyp. –j.).
K:
Ledwo co zdążył liznąć materiału i nagraliśmy EP-kę.
P:
Oz przyszedł, zagraliśmy mu coś i pytamy, jak ten kawałek będzie się nazywał.
On mówi „Myślałem o Anty-Human Terror”. Wszyscy od razu „Kurwa, zajebiście,
jest tytuł dla EP-ki!”.
A nazwa zespołu?
Chórem:
Carnivooore!!!
P:
Bez większego dna. Peter Steele to bóg, kurwa, a Carnivore to jest zespół nad
życie.
K:
U Piotra na chacie chlaliśmy jak pojebani, paliliśmy i słuchaliśmy Carnivore.
P:
Bartek rzygał do kibla, Kajtek w tym momencie rzygał do wanny, ja się śmiałem,
w tle napierdalał Carnivore. „Jack Daniel’s and Pizza” na żywo! I to jeszcze w
takim 3D, bo tu z prawej, tu z lewej, stereo haha! Zajebiste to było.
No dobra, to może poważniej. W życiu
macie jakieś prawdziwe fobie?
B:
Chyba każdy ma jakieś fobie.
P:
Generalnie tak. Ta Technophobia się znikąd nie wzięła. Bo to też nie było, że
sobie patrzeliśmy na tytuły utworów, z którego by tu zaczerpnąć nazwę. Mnie,
kurwa, przeraża to, jak siedzę z ziomkami, to znaczy nie z tymi, tylko z inną
ekipą, i wszyscy (imituje pisanie na telefonie. Przyp. –j.) „O, patrz to! A
patrz to!”… I wszyscy w telefonie. Poza tym nie istnieje dla nich nic! Mam
takiego ziomka, który zawsze idzie z mordą w telefonie. Kiedyś mówię do niego „Odłóż
to!”… A szliśmy Gdańską. I on nagle „Tyyy, ale tu fajne zrobili wieżyczki”, coś
tam, bo kurwa wcześniej nawet nie patrzył do góry, tylko w ten telefon.
O:
Podobnie też, rzecz może dotyczyć muzyki. Bo jest mnóstwo ludzi bez talentu,
ale dzięki różnym aplikacjom czy programom, ktoś może zmienić swój głos, i
wychodzi, że zajebiście śpiewa. Teraz jest taka moda, i to jest popierdolone.
P:
Prymitywizm muzyki jest obecnie na propsie. Im łatwiej, tym lepiej, bo prościej
wchodzi w ucho i szybciej się zapamiętuje. Mało jest ludzi, którzy, jak Oz, potrafią
wynucić calutką solówkę do jakiegoś utworu.
B:
Technologia ułatwia nam za dużo spraw, zabija normalność.
P:
Technologia wchodząc w codzienność, bardziej ogranicza niż pomaga. Człowiek dziś
wstaje, to pierwsze co robi, to sięga po telefon. Nie, że umyć zęby czy zrobić
kawę, tylko telefon, relacje, posty, co, kto… Kurwa, zamiast kawy dostarczają
sobie energii telefonem, to jest pojebane.
K:
Niestety jesteśmy jako społeczeństwo trochę ograniczeni przez elektronikę, ale
żeby też nie było, że my jesteśmy super przeciwnikami. Technologia jest OK, ale
to wszystko poszło trochę za daleko.
B:
Technologia załatwia dziś wszystkie sprawy, i przez to przejmuje ciebie.
Trochę się to przekłada na muzykę,
którą gracie. Bo tak jak stoicie w opozycji do technologii, tak samo thrash nie
jest obecnie najpopularniejszym nurtem. Niektórzy ten gatunek dawno odstawili
do lamusa. Dlaczego thrash?
K:
To jest muzyka, której najwięcej słuchamy. To jest coś, co czujemy.
P:
Wiesz, tak samo z nagrywaniem. Nie nagrywamy jak większość, że wszystko osobno…
My wystawiliśmy sprzęt, mikrofony, i tak, jak byśmy po prostu zajebali próbę.
Było parę tejków, oczywiście, nie było idealnie. On (Kajtek. Przyp. –j.)
przyszedł do mnie do domu, do ostatniego kawałka „No Solution”, mieliśmy taką
pseudo reżyserkę, mówi „A napisałem coś na lekcji w szkole”, bo on jeszcze
chodzi do liceum… Jak zapierdolił wokale, wysokie takie, to aż mój stary
przyszedł z „takimi” oczami. Tak że to jest muzyka, którą czujemy, to jest
organiczne, ma w sobie życie. Ja nie jestem jakimś zwolennikiem black metalu,
riffów po trzy minuty takich samych smętnych, bo mnie to usypia. Byłem przed
chwilą na poprzednim zespole (Zorza – przyp. –j.). Technicznie, no kurwa,
klasa, rozpierdalają, ale to nie jest nasz kubek kawy.
O:
Ja mam to samo w przypadku tekstów. Ja to czuję, czuję teksty i czuję tą muzykę
tak samo jak reszta chłopaków. Dlatego robimy wspólnie to, co robimy. Myślę, że
umiem śpiewać, staram się też nie powtarzać. Choćby z akcentowaniem, zawsze
staram się robić coś inaczej. Utwory komponujemy razem, oni muzykę, ja tekst, a
następnie na próbie sprawdzamy, czy wszystko nam się podoba. Jak coś nie gra,
to zmieniamy, na przykład, kawałek tekstu, tak długo, aż wszyscy są zadowoleni.
K:
Myślę, że Oz ma na myśli, że wszystko wychodzi z nas naturalnie.
P:
Grając muzykę o sporach i agresji, między nami nie ma absolutnie sporów w
tworzeniu. Jest tylko jedna wytyczna – wszystkim musi się dana rzecz podobać.
Jak nie, to pierdolić, zmieniamy i szukamy do skutku. To, co tworzymy, ma się
podobać nam. Chuj, że komuś innemu nie będzie, my wiemy, że dajemy z siebie
wszystko.
Dobra, mówicie, że staracie się
robić wszystko po swojemu, ale jakieś inspiracje na pewno macie. Poza
wspomnianym już Carnivore. Kategoria: Polska / zagranica.
K:
Carnivore – totalnie. Poza tym, wiadomo, klasyki crossoveru, jak Hirax, S.O.D.
, M. O.D. , Cryptic Slaughter, D. R. I. Ale nie słuchamy wyłącznie tego, ja na
przykład jestem bardziej deathmetalową głową (To można było zauważyć po
koszulce Incantation. Przyp. –j.), oldschool death metal rządzi.
B:
Ja słucham dużo thrashu, crossoverów, także punka (Koszul CoC. Przyp. –j.). Na
pewno Nuclear Assault ma na nas też jakiś wpływ.
K:
A z krajowych to Tasak. Jak słuchałem ich po raz pierwszy, to strasznie mnie
uderzył ten materiał. I graliśmy z nimi w Warszawie. Od tamtego czasu jestem
fanem, zrobili na mnie ogromne wrażenie. Zwłaszcza charyzma Lucego, który jest
super muzykiem, ale i super gościem. Do tego dążę, by być taki jak on.
P:
Jak z kolei bym powiedział, że Kat ex aequo z naszym bydgoskim Lord Vader,
który kiedyś się nazywał Fatum. To, co tam się dzieje, w osiemdziesiątym
trzecim roku, to takie rzeczy, przed Metalliką jeszcze! I Dariusz Hałas na
wokalu, nie umiejący śpiewać, tylko zdzierający gardło ile się tylko dało,
kurwa! I to, że to zespół z Bydgoszczy, to nieważne, ja jak o tym myślę, to mi
do teraz włosy dęba stają, autentycznie.
Oz:
Ja natomiast jestem nieco bardziej klasyczny. Bardzo lubię Exodus, Slayer i
wszelkiego rodzaju ojców gatunku…
P:
Nie, no jasne, my tego nawet nie wymieniamy, bo to jest zbyt oczywiste haha!
Jest jednak jeszcze inny aspekt naszego lubowania się w muzyce, mianowicie
Rush, czy angielski Sweet, Thin Lizzy, Nasty Savage…
K:
Ja od siebie jeszcze mogę dodać Dragona z „Horda Goga”.
Gdzie nagraliście „Anty – Human
Terror” i ile czasu wam to zajęło?
P:
Nagraliśmy to na naszej salce. Cały instrumentarz zajął nam… siedem i pół
godziny. Wszystko było nagrywane na setę. Wokale zrobiliśmy później w tygodniu.
Wszystkie instrumenty zarejestrował nam mój przyjaciel, Szymon Milewski z
Exist, który to też jest popierdolenie dobrym zespołem, jeśli bierzemy pod
uwagę polskie kapele. Piętnastolatki, to znaczy teraz już nie, robiące takie
rzeczy, których w Polsce nikt nie robił. Bardzo nam pomógł. A wokale nagraliśmy
u moich rodziców, w moim pokoju. Miałem taką kanapę dwuczęściową, odkręciłem tą
tylną część, którą się przekłada, i to był tył haha! I żeby to wygłuszyć, to na
to szły koce, ręczniki, poduszki od kanapy, i zasada „Zamknij mordę!”. I
nagrywamy haha! Moi rodzice oczywiście nie mieli problemu, moja matka
przynosiła Oz’owi pierogi… On wpierdalał pierogi i darł ryja. Tak więc tu też
wielkie podziękowania dla mojej matki.
O:
Chciałem z tego miejsca oświadczyć, że mama Piotra robi najlepsze pierogi!
P:
Tak że wokale, w sumie zajęły tak z dwa dni, od siedemnastej do dwudziestej
pierwszej, żeby to jakieś ludzkie godziny jeszcze były. A na ostatni kawałek,
jak Oz miał nagrywać, to akurat przyszedł Kajtek. „No Solution” miał być na
początku instrumentalem. Tak jak S.O.D. ma swój „March of the S.O.D.”. Ale
Kajtek przyszedł, jak wspominałem, z liceum z lekcji, i mówi, że coś ma.
Wszedł, zrobił to raz, i mówię „Kurwa, dawaj jeszcze drugi kanał”. Zrobił to
jeden to jeden. Tam nic nie było przestawiane. My to wysłaliśmy, i tego samego
dnia dostaliśmy to zmiksowane, z wokalem. Szymon naprawdę stanął dęba, wszystko
co chcieliśmy, tu mniej decybela, tutaj coś mniej trebla na gitarach, wszystko
ogarnął. Tak że pozdrawiamy Szymona i zapraszamy do nagrywania się u niego
haha! Teraz też album będziemy u nich nagrywać. Mamy w planach nagrać płytę pod
koniec roku, też z Szymonem, ale już nie na salce, tylko Vlad ma kamienicę, tu
w Bydgoszczy, gdzie ma sypialnię na piętrze. I ta sypialnia jest tak zajebista
akustycznie, wygłuszona sama z siebie, że dogadaliśmy się, wjebiemy się tam ze
sprzętem, mikrofonami i nagrywamy.
Trochę mi wyprzedzasz pytania, ale
OK. Wspomniana EP-ka wyszła najpierw jako digital, dopiero później doszło do
współpracy z Ossuary. Szukaliście wydawcy?
Chór:
Vlad!
P:
To znaczy, my pisaliśmy do wydawców, ale jak już ktoś się w ogóle odezwał, to
mówili, że nie chcą thrashu.
B:
Siedzieliśmy z telefonem, jechaliśmy po liście wytwórni, po kolei…
Haa, jebani, czyli jednak z
telefonami!
P:
Haha! No to jest trochę paradoks nasz, ale musimy z tym żyć.
K:
Wysyłaliśmy ten materiał do dużej ilości wytwórni, niektóre się odzywały, jak
na przykład Dying Victims Productions. Oni nawet byli chętni, ale niestety
mieli już zajęte terminy na długo wprzód.
P:
Ktoś inny też napisał, że spoko, ale pełniaka, a nie EP-kę. Natomiast Mateusz z
Ossuary Records był tu kiedyś w Bydgoszczy na koncercie, Vlad z nim zagadał, i
to bynajmniej nie było na zasadzie „Weź ich / Dobra wezmę”, tylko dostał płytę,
posłuchał na spokojnie i mówi „Wchodzę w to”. Jak na razie, od dłuższego czasu
jak istnieje Ossuary Records, to jest to pierwsza wydana przez nich EP-ka.
Mateusz miał tylko jeden warunek – wydaje EP-kę, ale wyda też album. Tak że
pełen album też wyjdzie u niego, i mamy w planach zrobić również wersję
winylową. On jest wielkim fanem winyli, więc zajebiście by było mieć swojego
winyla.
Reakcje na waszą muzykę są
wyłącznie pozytywne, czy zdarzają się też negatywy? Wiecie jak to jest, jeśli
nikt cię nie krytykuje, znaczy, że dotarłeś do zbyt małej liczby odbiorców
haha!
O:
Jasne, że się zdarza krytyka. Ktoś napisał, że mój wokal jest zbyt monotonny,
albo za bardzo krzykliwy… Każdy ma prawo do swojego zdania, jasne, ja to
akceptuję. Nie każdemu się musi nasza muzyka podobać. Dokładnie tak samo jak mi
się wiele zespołów nie podoba. Nie przyjmuję tego zatem jako coś złego, tak
długo, jak jest to opinia szczera. Wiadomo, że jak ktoś gustuje w black metalu,
to nie musi szaleć za thrashem. Tak więc przyjmujemy wszelkie opinie, bo nie
mamy celu zostać najlepszym zespołem na świecie. Jesteśmy tu, by robić muzykę,
którą lubimy.
B:
Gramy co lubimy i przyciągamy ludzi o podobnym guście, nikogo do niczego nie
zmuszamy. Nie mamy ambicji, by nasze numery były puszczane w radiu.
P:
Najfajniejsze jest to, że gramy to co chcemy i zajebiście się pod tym względem
dogadujemy. Cieszymy się, że energię, którą wkładamy w muzykę potem czuć
podczas koncertów, widać, że ludzie się przy tym bawią. Nasz poprzedni koncert,
tutaj w Bydgoszczy, to był taki rozpierdol, że byłem w szoku. Nasi znajomi
specjalnie przyjechali na koncert z Warszawy, z jakąś syreną strażacką, i
zaczęli napierdalać, żeby był post-Apo klimat,. Zapierdalali z nią z pociągu
tramwajami… Ziomki z Torunia, z Fantoma, którzy też gdzieś tu dzisiaj są, robią
gnój, wchodzą na scenę i robią młyn. Nasi znajomi lubią to co gramy, dobrze się
bawią, ale przy okazji obcy ludzie to widzą i zaczynają to łapać. A jeszcze
nawiązując do istoty pytania… Dostajemy dobre recenzje od magazynów, ale czasem
ktoś pisze, że gram monotonnie, kwadratowo, a za chwilę „No ale o to chodzi”
haha! Bo tak ma być. Mój brat zawsze mówi do mnie, a on słucha jakieś
Symphony-X, bardzo dużo technicznej muzy, „Chuj z tym, że umiesz grać jakieś
popierdolone rzeczy, graj prosto, i niech się to komuś podoba”. I to jest
sztuka, żeby prostotą kogoś zachęcić.
O:
Uwaga, spoiler! Teraz nagrywamy nowy numer, będzie bardziej złożony, ale nadal
w naszym stylu.
K:
W tym kawałku spróbujemy pokazać nasze zakochanie w Atheist haha!
P:
Bardzo kochaliśmy Atheist, ale jak pojechaliśmy z Kajtkiem na koncert,
zobaczyliśmy to na żywo, to to był pierwszy zespół w moim życiu, a koncertów
widziałem wiele, który nie napierdalał na pełnej od początku, tylko grali
ciszej, ale jak już mieli pierdolnąć i pierdolnęli, to było… wow! To nie była
ściana dźwięku, tylko poezja.
Dziś jest o to zdecydowanie łatwiej
niż kiedyś w tym temacie, ale wsparcie zza granicy też jakieś otrzymujecie?
P:
Tak, nawet mamy oferty grania koncertów w Hiszpanii. Dziś się dowiedziałem, że
także we Włoszech. We Francji, w Normandii też. Przyjechali ostatnio jacyś
ludzie z Investigation Underground Magazine, czy coś takiego… To coś a’la nasz
Oldschool Metal Maniac. I specjalnie jak byli w Bydgoszczy, napisali do nas, że
chcą się spotkać, pogadać, facet miał masę pytań przygotowanych, zrobiliśmy
imprezę… Zaprosili nas do Normandii do siebie, mamy spanie, żarcie, wszystko. I
w tym momencie mamy też nasz znajomy zespół z Krakowa, Herzoga. Jest plan na
przyszły rok, może także w towarzystwie Species z Warszawy, zrobić trasę spod
Niemiec, może przez Danię, Francję jeśli wyjdzie, południe Francji, to jeszcze
Włochy przy okazji i Hiszpanię.
B:
Mamy oferty, mamy okazje, ale czasem ciężko logistycznie to ogarnąć. Nie mamy
tyle forsy, żeby sobie jechać gdziekolwiek jednego dnia i zagrać.
Teksty. Moglibyście przybliżyć
pokrótce ich tematykę?
O:
Ja zrobię wszystko… (Noo, to tu poszła salwa śmiechu haha! Przyp. –j.) Niee,
ale to chodzi o to, że oni muzykę, a ja teksty haha!
K:
To może każdy z nas się wypowie.
O:
Tak, bo na przykład wczoraj rozmawialiśmy z Kajtkiem, i mamy pomysły na teksty,
także napisane przez nich. My jesteśmy otwarci na wszelkie pomysły, każdy może
coś przynieść.
Czyli teksty są tworzone także
wspólnie?
K:
Głównie przez Oz’a, ale na przykład „No Solution” napisałem ja. Teraz mamy nowy
tekst do kawałka, który dopiero powstaje, napisany przeze mnie i Bartka.
P:
Staramy się w tekstach uwolnić to, czego nie jesteśmy naturalnie w stanie
uwolnić, w naturalnym otoczeniu. Nigdzie, czy to w pracy czy na ulicy, nie
pójdę i nie zacznę drzeć mordy jakimś tekstem Exodusa na przykład. W tekstach
pisanych przez Oz’a każdy z nas odnajduje tą cząstkę czegoś, co w nim siedzi i
go wkurwia.
K:
Wojna nuklearna, rozpierdol świata, korupcja…
P:
To jest niby zamierzchły temat z lat osiemdziesiątych, zimna wojna, ale sorry.
Mamy Internet, i nazywamy się Technophobia, widzimy to co się odpierdala na
świecie. Dzieją się dziwne rzeczy. Coś między Terminatorem i FallOut’em.
O:
Technologia przejmująca kontrolę nad światem.
Rozumiem, że przejmujecie się losem
świata. OK, ale wierzycie, że zwykły, szary obywatel ma wpływ na jego
przyszłość w czasach, kiedy stoją nad nami wielkie korporacje?
K:
Myślę, że jeśli ktoś się nie przejmuje losem świata, to jest po prostu
ignorantem. My tu jesteśmy, więc musimy się przejmować gdzie żyjemy, jak
żyjemy…
P:
Nieprzejmowanie się światem to nieprzejmowanie się sobą. To jest pewnego
rodzaju ograniczenie umysłowe, niedbanie o otoczenie, a tym bardziej o siebie,
choć w sumie to idzie w parze.
K:
Musimy się jednoczyć i walczyć o swoje.
P:
Każdy szary człowiek może wziąć karabin, na przykład, i kogoś zabić! To nie
tak, że my planujemy zamachy terrorystyczne, ale tak się może zdarzyć.
O:
Stoimy w opozycji do rządów, konspiracji ludzi kontrolujących świat, ich
działań, oraz wojen. Kto rozpoczyna wojny? Ludzie, którzy mają władzę i
pieniądze. Pieniądz rządzi światem. Sprzeciwiamy się kontrolowaniu opinii przez
rządy.
P:
Większość świata zbudowana jest na usługach chciwości jednostki, takie mam
wrażenie.
B:
Natomiast ja uważam, że elity mają tyle władzy, ile ludzie im dadzą. Wszystko
się sprowadza do tych pojedynczych ogniw.
P:
Dokładnie jak w szachach, jest król i królowa, i są pionki. Dopóki pionki stoją
to król jest bezpieczny.
K:
Dlatego uważam, że szary Kowalski może coś zmienić, ale musi się zjednoczyć z
innymi Kowalskimi. I wówczas wyrazić się głośno.
Trochę liznęliście tutaj polityki.
Myślicie, że teraz, na krajowym podwórku, po zmianie władzy, zmieni się coś na
lepsze?
K:
Nie wiadomo. Nie ufamy politykom.
Okładka waszej EP-ki jest dość
jednoznaczna w przekazie. Natomiast jej wykonanie, to już inna sprawa. Taki
poziom graficzny Atari. Taki był zamysł, czy trochę zabrakło środków?
P:
Taki raczej był zamysł. Oldschool. Były wytyczne, jak to ma wyglądać, i to
miało być proste.
K:
Mówiąc szczerze, kiedy się patrzy na okładki niektórych nowych wydawnictw, na
przykład zespołów technicznych deathmetalowych, dużo z nich jest zrobionych cyfrowo,
ale są bez duszy. Pełno jest jakichś superkolorowych obrazów, a my sobie postawiliśmy
na prosty obraz.
P:
Tak samo jak z naszą muzyką, gramy prosto i robimy swoją twórczość.
No tak, to teoretycznie idzie w
parze, ale nie sądzicie, że taka okładka może potencjalnego słuchacza poniekąd
odstraszyć?
B:
Nie sądzę. Nie myśleliśmy nad tym w ten sposób. Robiliśmy EP-kę wiedząc, że nie
ma wobec nas jakichś oczekiwań. Jesteśmy tylko lokalnym zespołem i chcielibyśmy
trochę zaistnieć. A nasza okładka pokazuje, jaka jest nasza muzyka.
Image sceniczny jest dla was ważny?
K:
Gramy tak, jak chodzimy na co dzień. Możemy wyjść na scenę dokładnie w tym
samym, w czym chodzimy po mieście.
P:
Ja nie ubieram się jakoś specjalnie na scenę, to co mam na sobie, w tych wchodzę,
no może bez katany. High-topy, tak jak w wieku dwunastu lat założyłem, tak w
tym roku kupiłem pierwsze Vansy, bo musiałem iść na ślub. I tak naprawdę, to
wyskakuję w nich jedynie do Żabki, czy coś w tym stylu. Aczkolwiek były między
nami debaty, że może by coś wypadało założyć. Bo Oz miał kiedyś białe buty, ale
niskie, a to nie było to. Bo jednak jak ktoś przychodzi na thrash i widzi
czterech typów w rurkach albo szortach, i białe buciki, białe skarpety, to od razu
widzi oldschoolowców. Można zatem powiedzieć, że nasza inwencja dotyczyła tylko
obuwia haha! Jakiś stary facet kiedyś nam powiedział „Wy gracie stary thrash,
fajnie, ale jak widzę was w tych białych butach to mi się łezka w oku kręci”. On
to pamięta z czasów, jak dzieciakiem był.
No te skarpety to total anty
fashion, podciągnięte prawie pod kolana, a teraz stópki się, kurwa, nosi!
O:
Mnie nie interesuje moda, co ludzie o mnie myślą, robię to co chcę, byle to
pasowało do naszej muzyki.
B: Nie mamy spiny. Spójrz na mnie, grałem dziś we fioletowych szortach, nie zakładam rurek, bo jest dziś gorąco i ciężko byłoby wytrzymać.
Kto u was komponuje i w jaki
sposób? Na próbach, online, przesyłacie sobie pomysły?
P:
Nie, absolutnie nie online.
K:
Na przykład materiał na EP-kę skomponowałem ja. Przynosiłem go na próbę,
chłopaki dodawali jakieś swoje smaczki, albo mówili, że to i to mam zagrać po
dwa razy. A niektóre fragmenty, jak bas, który w „Anty-Human Terror” chodzi
sam, to był taki spontan, nie było to wcześniej planowane. Teraz z kolei robimy
już wszyscy materiał na gorąco, na próbach. Mamy jakiś zamysł, ale nie
opracowujemy go w domu, tylko rzucamy hasło na próbie i patrzymy, co kto myśli.
Jammujemy i próbujemy dopasowywać do siebie poszczególne elementy.
P:
Czasem nawet się wymieniamy, Kajtek idzie na perkusję, Bartek na gitarę, ja
czasem na bas, albo na gitarę, a czasem gram tylko z Kajtkiem. A czasem nawet
Oz złapie gitarę. Bywa, że sobie po prostu gramy rovery. Wczoraj graliśmy z
Kajtkiem „Zawieszony Sznur”. I chuj, że ja nierówno zagrałem, on nierówno, bo
się dopiero uczy perkusji, ale… co cztery było równo haha! Jest fun! Zmierzamy
do tego, by się kiedyś wymienić na scenie.
B:
Dobrym przykładem jest ten nowy numer „Drunk Spirit” (Po naszemu to by było
„Wypity spirytus” Przyp. –j.), który różni się od EP-ki, zwłaszcza stylem
songwritingu. Tam Kajetan przychodził, pił dziesięć piw, brał gitarę i grał, a
teraz się na spokojnie spotkaliśmy i każdy dodał coś od siebie…
P:
„Drunk Spirit” będzie można zobaczyć jeszcze zanim się ukaże płyta, wrzucimy go
na Youtube. Na tym kawałku już słychać to, o czym Kajtek mówił, trochę wpływów
Atheist, takie typowe przejścia. Chyba osiem taktów… A nie, cztery, potem już
jest normalna zmiana, cztery takty i powrót do normalnego riffu. Ale to jest
coś innego, czego do tej pory nie próbowaliśmy. Cały czas rozkminiamy różne
patenty i sprawdzamy, czy to nam siedzi. Zdarza się, że gramy coś miesiąc, dwa,
a potem stwierdzamy, że to jednak nie to i trzeba coś z tym zrobić. My cały
czas coś zmieniamy, nawet w tych utworach z EP-ki, gdzie słuchaliśmy ich już
przecież z milion razy. Na żywo gram niektóre rzeczy inaczej, tu dam jakieś
przejście, tu rolla, tutaj się zatrzymam, walę podwójną stopę zamiast walić
triole. To się cały czas rozwija.
K:
Ale trzeba przyznać, że zdecydowanie lepiej, milej, się komponuje jako cały
zespół. Jesteśmy grupą przyjaciół, siadamy do muzyki i tworzymy razem.
P:
U nas nie ma, że ktoś przyniesie numer a reszta się go wyłącznie uczy grać.
Robimy to wspólnie, a poza graniem muzyki, żyjemy też jako zespół. Tu
pojedziemy na kajaki, pójdziemy na freesbie, robimy rzeczy razem! Traktujemy
się jak bracia. A inni to widzą, nawet kiedyś ktoś się mnie w Warszawie
zapytał, czy Kajetan jest moim bratem, bo też ma okulary, i gadamy podobnie. To
jest co innego niż tylko wspólne granie.
O:
Wczoraj spotkaliśmy się z Kajtkiem, bo zadzwoniłem do niego, że jest grupa
znajomych i ma wpadać. I nawet na tym
spotkaniu on przyniósł jakiś fragment, który kiedyś napisał z Bartkiem,
posłuchałem i mówię, że mam pomysł na tekst. I nagle okazało się, że napisaliśmy
nowy kawałek! To znaczy spisaliśmy sobie jego konstrukcję, bo nie było kiedy
tego zagrać, ale już wiemy jak ma
wyglądać. Nasze życie prywatne i zespołowe cały czas się przenika.
Co wam daje komponowanie i granie
muzyki?
P:
Hobby, pasja, wyżycie się.
Ile koncertów dotychczas
zagraliście?
Chór:
Toruń, Warszawa, Kraków, Bydgoszcz i Bydgoszcz… Pięć.
P:
Najlepszy, jeśli chodzi o odbiór, to ostatnia Bydgoszcz, miesiąc temu.
K:
Wtedy debiutowaliśmy we własnym mieście, więc chcieliśmy zrobić naprawdę dobry
show.
P:Graliśmy
w Toruniu, Krakowie, a tydzień później w Warszawie z Nagłym Atakiem Spawacza,
który po trzydziestu latach wrócił do pierwszego składu. Ja jestem turbo fanem,
dla mnie Nagły Atak Spawacza to… (Pokazuje wydzierane na ręce N.A.S. Przyp. –
j.).
K:
Daliśmy naszemu miastu poniekąd wygłodnieć i sami się przygotowaliśmy. Nie
chcieliśmy zagrać tu koncertu, na którym ktoś by się jeszcze „wywalił”.
A scenę bydgoską jak postrzegacie
na dzień dzisiejszy?
P:
Zajebiście odżywa. Kurwa, widzisz ile tu jest dzieciaków poniżej osiemnastu lat,
w katanach? I te dzieciaki robią zespoły, co drugi tydzień masz inny zespół! Są
grupki gdzieś tam, na Facebooku czy Instagramie, gdzie oni piszą, że szukają
kogoś do zespołu, albo coś tam chcą grać, i się do siebie odzywają. Tutaj w
czwartki są jamm-sessions, to tu jest tyle dzieciaków, że szok. Nawet jeśli nie
od razu zakładają nowe zespoły, to się poznają i nadal grają, zdobywają doświadczenie
i idą dalej. Ostatnie co się pojawiło to Morlord. Buddah zaraz chyba też coś
wypuści…
K:
No, to akurat może nie z tych „ostatnich”.. Ale dla mnie cudowne jest, że nasza
scena się dźwiga, bo długo tu nic nie było. A na przestrzeni kilku lat masz
właśnie Morlord, nas, Bleeding Forest, sporo zespołów, które dopiero startują…
Scena jest różnorodna, znaczy, coś się dzieje.
O:
Powiem ci, że nawet jak byłem w tym roku w Meksyku, to tam nie ma takiej dużej
sceny metalowej, jak jest tu w kujawsko – pomorskim. Ja gram w zespole z
Torunia i Bydgoszczy, i zawsze kiedy gramy w tych miastach, albo nawet w
Poznaniu czy Włocławku, to zawsze jest jakiś dodatkowy zespół lokalny. W rywalizacji
młodych zespołów, to Meksyk jest daleko w tyle. Tu macie prawdziwą nową falę
polskiego metalu, bez różnicy czy to black, death czy thrash. W Meksyku masz
mnóstwo maniaków, którzy jeżdżą po koncertach w Europie, choćby na Brutal
Assault, ale nie mamy wielu młodych kapel. Wielkie brawa dla Polski!
Wspominaliście, że nowy materiał
już się robi. Rozumiem też, że to będzie pełny album.
B:
Tak, lecimy po pełniaka.
Jakieś terminy już ustalone?
K:
Planowaliśmy na koniec roku, ale tak naprawdę wszystko się może zmienić.
O:
Nie planujemy, będzie co będzie.
P:
Zobaczymy w ile to nasz znajomy zmiksuje i ogarnie na perfekt. Dopiero jak to
będzie gotowe, to prześlemy to Mateuszowi z Ossuary, a wtedy od niego będzie
zależne, ile potrwa wydanie tych nagrań. Na same CD-ki czekaliśmy ostatnio niecałe
dwa tygodnie…
Żadnych eksperymentów spodziewać
się nie należy, wszystko zostanie utrzymane w ramach thrash / crossover?
K:
Nie ograniczamy się na siłę. Jak będziemy chcieli nagle zrobić robie w kawałku
coś innego, to to zrobimy.
B:
Mówiliśmy, że może być bardziej technicznie…
P:
Myślę, że każdy z nas, grając, rozwija się technicznie, więc jako zespół też
gdzieś notujemy progres. My się wciąż docieramy. Ja wiem, jakie partie Kajtek
jest w stanie zagrać, i co ja tam mogę wkomponować. I Bartek, znając nasz styl,
też dobrze wie, co ma zrobić. Dziś graliśmy taki kawałek.. Zazwyczaj nie gramy
takich pauz, że jest totalna cisza, a dziś to zrobiliśmy w trójkę na raz, ale
to wyszło spontanicznie. Ja się z tego śmiałem niemal do łez, jak to się stało
– nie wiem! To chyba kwestia dogrania, znajomości schematu. Jak jammujemy, to
ja nie muszę się zastanawiać, tylko wiem, że jak zrobię przejście dłuższe, to
oni zwolnią razem ze mną.
K:
Podsumowując pytanie – nie należy się spodziewać jakichś wielkich rewolucji. Po
prostu zagramy to, na co będziemy mieli ochotę. Jak się będzie podobało –
super, jak nie – trudno. To ma się nam podobać przede wszystkim.
Wypowiedzieliście się na temat
swojej techno fobii, natomiast jesteście młodym pokoleniem i zastanawiam się,
czy jeśli chodzi o słuchanie muzyki, to wolicie nośniki fizyczne, czy jednak
Spitifaje i inne platform streamingowe, bo wygodniej?
K:
Spotify dla wygody, tak. Ale poza tym Piotr i ja jesteśmy maniakami
kolekcjonowania wydań fizycznych. Jak siedzimy u kogoś na imprezie, to muza
leci z nośników fizycznych.
B:
Ja się odwołam do tego, co poniekąd mówiliśmy już we wcześniejszych pytaniach,
że tak, technologia czasem się przydaje, bo pozwala na słuchanie każdej muzyki
jakiej chcemy, w każdej chwili, kiedy na przykład nie masz jak zabrać ze sobą
płyt.
P:
Moglibyśmy nie wrzucać nic do Internetu. Jest taki zespół Sexmag, oni
kompletnie nie mają nic w sieci, a ludzie i tak ich znają i za nimi szaleją. Jak
robią koncert, to zawsze mają publiczność. Poza tym, nie wiem jak to się stało,
ale tą EP-kę, którą wydawali, nie pamiętam w jakim labelu (Dying Victims
Productions. Przyp – j.), to zanim ona się oficjalnie ukazała, ludzie już ją
znali. Wszystko szło podziemiem.
K:
Dla mnie to jest fenomen, bo oni nie muszą ogłaszać na żadnym fajpejdżu, że
grają koncert, ktoś tą informację puści w eter i ludzie przyjdą.
P:
Wracając do pytania... Nie wszystkie piętnastolatki mają w domu odtwarzacz CD,
czy w ogóle jakiś odtwarzacz, bo już w laptopach nawet nie ma napędów, więc
gdzie mają słuchać? Dlatego nasza obecność w sieci to… no może nie nazwałbym
tego „ukłonem”, ale chcemy dać ludziom możliwość słuchania tej muzyki wszędzie.
Takie mamy czasy. Gdybyśmy grali w latach dziewięćdziesiątych, to pewnie byśmy
sprzedawali i rozdawali płyty.
K:
Ja staram się sprowadzać wszystkie najważniejsze wydawnictwa na fizykach, ale
generalnie pieniądze, które idą na ich zakup, liczyć można w tysiącach haha!
Kiedy rozpoczyna się swoją, że tak
to nazwę, karierę muzyczną, to zawsze ma się jakieś marzenia. Jakie są wasze?
K:
Grać swoje, i żeby to trafiało do ludzi.
P:
A ja bym chciał zajebać koncert przed Exodus! Albo przed Forbidden.
O:
Ja chciałbym grać na największych festiwalach na całym świecie. Głównie w
Europie, dlatego tu przyjechałem. To marzenie mojego życia. Gdybym je spełnił z
Technophobia, to byłoby to coś cudownego.
B:
Chciałbym, żebyśmy dotarli do ludzi. Żeby młodzi ludzie, którzy słuchają
thrashu za kilka lat mówili „Ooo, był taki zespół!”.
K:
Znaczy nie „był”, bo dalej będzie haha!
P:
Moim marzeniem jest ogólnie szerzenie metalu. Od jakiegoś półtora roku uczę
grać ludzi, młodych, gry na gitarze. Przychodzą do mnie dzieciaki, od takich,
którzy słuchają metalu, do takich, którzy słuchali rapów, cloud rapów, ja nawet
nie wiem co to jest. A teraz dzieciak chodzi w high-topach, dwunastoletnia
dziewczynka na przykład, zna składy, dyskografię, który rok, albumy, wszystko.
Tak się wkręciła, że się nie da odkręcić. Przychodzi na lekcję, to ja godzinę z
nią gadam o zespołach zamiast grać (No to, kurwa, jeszcze z rok posiedzicie nad
„Smoke on the Water”… Przyp. –j.)..
K:
Osobiście też chciałbym być pamiętany, że był taki Kajetan Krzanowski, grał w
tym, tym, tym zespole…
P:
Ej, jakim „tym, tym”, nie ma następnego!
(Salwa
śmiechu)
Dobra, to ostatnie pytanie. Jeśli
chodzi o crossovery, to muzykę taką tworzą zazwyczaj ludzie mega wyluzowani, z
poczuciem humoru. To proszę mi tu ładnie opowiedzieć jakiś dowcip.
O:
OK, ja mogę pierwszy, ale będzie po angielsku. How many Mexicans do you need to change a lightbulb? –
Only Huan.
B
/ K:
Przychodzi
baba do lekarza i mówi:
-
Khe, khe!
A
lekarz na to:
Ma
pani azbestozę płuc.
Baba
na to:
Taa?
Zajebiście…
(Zapadła
cisza…)
B:
Generalnie, ten żart opowiedział kiedyś nasz kumpel, w pokoju pełnym ludzi, i
dosłownie nikt się nie zaśmiał. Dlatego jest to nasz zespołowy żart haha!
P:
Bo jest jeszcze jedna osoba w naszym zespole, chyba mogę to tak nazwać? On jest
na każdej grupie z nami, on wszystko czyta, raz na ruski rok coś napisze… Jest
to Franek Kalinowski, który przed Oz’em miał do nas przyjść na próbę pośpiewać.
To jest chłop, który lubi bardziej muzę lat siedemdziesiątych, Rush, Budgie,
coś w tym stylu. Franek na próbę przyszedł dopiero rok potem, jak już mieliśmy
Oz’a i nagraliśmy płytę. Więc to on. Tak jak Mayhem miało swojego Metaliona,
który zawsze ich wspierał, tak my mamy naszego Franka.
A to nieśmieszny ten żart…
O:
To ja powiem jeszcze jeden. There
is a pirate boat on the sea. And suddenly the man in the crow’s nest shouts “Captain!
Two man are approaching!”. Captain asks “Are they friends or enemies?”. “I
guess they are friends, because they are together”…
Dobra, to zakończmy te żarty, bo mi
głowa ze śmiechu odpadnie. Wy już lepiej
grajcie ten thrash, bo kariery na stand-up’ach wam ni wróżę. Dzięki chłopaki za
gadkę.
- jesusatan
Zdjęcia: archiwum zespołu
NEKKROFUKK
Nekkrofukk sieje blasfemię i plugastwo wszelakie już ponad dekadę.
Twór ten, mimo iż oparty na archaicznych niemal wzorcach, jest doskonale
rozpoznawalny praktycznie od wydanej w roku dwunastym EP-ki „Nukklear Goat
Vomit”. Jedni kochają, inni nienawidzą, ale zaprawdę ciężko twórczość Lorda
Kaosa nazwać nijaką. U mnie każde kolejne wydawnictwo pojawiające się pod tym
szyldem powoduje natychmiastowy przypływ adrenaliny. Mający za chwilę ukazać
światu swoją brzydotę “Don't Be Tempted by the World of Shit... This Is the
World of the Devil” po raz kolejny zgnoił mnie do granic możliwości. Nie mogłem
tym razem oprzeć się pokuszeniu i umówiłem się z autorem owych czarcich
rzygowin na sympatyczną pogawędkę. Oto co miał mi do przekazania.
Cześć Piotr! Albo raczej
Lordzie Kaosie. Choć zanim stałeś się lordem, byłeś zapewne co najwyżej
lordzikiem. Kiedy po raz pierwszy spotkałeś się z ciężkimi dźwiękami i kto za
ową inicjację był odpowiedzialny?
Cześć Marcin! To była pierwsza klasa podstawówki. Miałem znajomego,
Roberta z którym w tamtym czasie się kolegowaliśmy, bujaliśmy się po domach, a
on miał starszego o jakieś siedem – osiem lat brata. Koleś był thrashersem.
Sporo u niego przesiadywaliśmy, bo wtedy wszyscy gnieździliśmy się w tych
mieszkankach, dwu czy trzypokojowych, i pierwszą płytą metalową jaką
przypadkowo usłyszałem to był kręcący się na ostro winyl „Black Metal” Venom. Cały ich pokój był w
plakatach, jakieś czaszki, Slayer, Sepultura,
on trzymał szczury w klatce… Pomyślałem „Ja pierdolę, co to za koleś jest w
ogóle? Co tu się dzieje?”. To było w ogóle moje pierwsze spotkanie z taką
muzyką, subkulturą Potem latały kasety, kasety… Bo my się długo kolegowaliśmy.
Niestety rozjechaliśmy się po świecie i pozostał nam sporadyczny
kontakt, jednak lepszy cyc niż nic.
No ale to już wtedy, w
pierwszej klasie, cię wzięło na tę muzykę?
Mnie się wydaje, że po prostu brat tego Roberta nam imponował jako
starszy odstający od
szarej rzeczywistości koleś. Potem jak byliśmy w drugiej klasie, to dał nam posmakować piwo…
„Weźcie sobie łyczka. A to chłopaki jest metal, to się słucha i wielbi…”.
Wiesz, on miał jakąś tam katanę w diabły, kozły, i mi to wszystko zaczęło
imponować, ta cała subkultura. Oczywiście on mi pożyczał jakieś kasety
przegrywane, rzeczy w stylu Kiss, Iron Maiden, Metallica, Helloween, głównie
heavy metal, bo on najbardziej w tych klimatach siedział. Plus cała ta totalna
klasyka typu Saxon, Judas Priest, Venom… I ja tego słuchałem na siłę, z ciekawości
że tak powiem. Bo to nie weszło od razu, nie było
na zasadzie „Wow, super!”. No ale skoro Piotr,
Roberta brat tego słucha, to ja też taki chcę być haha! No i to tak trwało
jakiś czas, a potem mojej siostry chłopaka brat, Radek, był już tak bardziej
zaangażowany w mocniejszy thrash, czyli Kreator, Sodom, Destruction, ta cała
niemiecka banda, plus jakiś tam Death Angel i te wszystkie historie. Grał na
perkusji ostry łomot i tu też zasiał ziarno w mojej czaszce. Zaczęły się poszukiwania
po bazarach spodni rurek, białych Adidasów, zazwyczaj lataliśmy
w Sofixach. Skóry były w strefie marzeń. Wtedy to już mnie poważnie w tę stronę pchnęło. Później,
jak już miałem z czternaście lat, to poznałem brata kolegi, który też był
starszy, może miał z dwie dychy, miał ksywę „Brzocha”. I Brzocha był po prostu
demonem z piekła w bojówkach z taśmą z nabojami, wyglądał jak Pete Sandoval
pomieszany z basistą Sepultury, włosy miał jak diabelski czarny pudel z grzywą. No i tu już była liga Morbid Angel,
Deicide, Floryda, Vader, te klimaty… No i on mnie wziął pod skrzydła. Bo wiedział,
że mam już jakieś tam podstawy i że interesuję się tą muzyką, ale jeszcze nie
doszedłem do zespołów najbardziej ekstremalnych. No i krok po kroku, rok po
roku, przychodziłem do niego pożyczać kasety. To była siódma / ósma klasa
podstawówki i chyba ja z kumplem najbardziej wkleiliśmy w to, plus tam kilku innych kolesi.
Wymienialiśmy się kasetami, przegrywaliśmy jak ktoś miał coś nowego. Potem
zaczął się sklep „Carnage”, Hala Mirowska, potem był ”Ryyyk” pod Dworcem
Centralnym, „Dziupla” na Ząbkowskiej. Ale wracając jeszcze do czasów podstawówki,
bo wtedy nie było na przykład tematu koszulek, gadżetów, pierdół, jak dziś. To
sam zacząłem to robić, malować koszulki, później malować kolegom na skórach, na
plecakach, na kostkach, wiesz flamastry olejowe, te sprawy. No i tak
siedzieliśmy w tym sosie na osiedlu. Oczywiście mieliśmy znajomych z innych
parafii subkulturowych które wtedy istniały, bo teraz w sumie już tego nie ma.
Ale kiedyś miałeś punków, skinów, dresiarzy, metalowców. No ale tak jak wtedy
tym wszystkim nasiąknąłem, tak mam do dziś. Wracając do “Brzochy” to
pewnego dnia mój cały kult Metalowego Boga runął bezpowrotnie. Wracając ze
szkoły po drodze poszedłem do Brzochy i otworzył mi koleś z włosami na jeżyka w
jeansach, wpuszczonej niebieskiej koszuli w spodnie, przepasany ślicznym
paskiem. To, kurwa, był Brzocha!!!! Po kompletnej metamorfozie. Stwierdził że
on pierdoli ten metal i będzie teraz grał w gry na PlayStation i pracował w
sklepie komputerowym. Mój świat runął jak domek z kart. Nie mogłem uwierzyć że
z dnia na dzień można zdradzić wszystko, co było całym moim światem i religią
jakim był metal. Od tego czasu nienawidziłem Brzochy, stałem się metalowym
kompletnym ortodoksem. Nawet miałem swoje motto, z którego dziś się kompletnie
śmieje. Brzmiało ono TEN KTO NIE SŁUCHA METALU NIE JEST GODNY ŻYCIA HAHA!!! Tak
miałem nasrane w głowie. Jednak duża część tego została we mnie do dzisiaj.
A na jakim etapie
zdecydowałeś się, że również chcesz grać taką muzykę? Pierwszy instrument to
był zakup własny, prezent?
To była gdzieś pierwsza klasa szkoły średniej i była to perkusja.
Kolega, Konrad, mieszkał w centrum Warszawy i znał tych wszystkich kolesi ze
Sparagmosa. Oni wtedy byli jakoś na etapie pierwszej płyty. I Konrad kolegował
się z Myszkowskim i Siwym. Oni mieli salkę prób w szkole na ulicy Jana Pawła.
Zatem pierwsze podrygi to właśnie z Konradem robiłem. On grał na gicie i w
ogóle myśleliśmy, że gramy jakiś brutal grind/death metal, bo byliśmy
zafascynowani zespołami pokroju Macabre, Napalm Death. Ale to był tak naprawdę
jakiś hałas, zwykły łomot. Miało być szybko i mocno, ale w sumie nikt nie umiał
szybko i mocno haha! Mieliśmy tę salę prób normalnie w klasie, ławki trzeba
było poodsuwać, poustawiać piece stare, Eltrony, bębny były „co kto ma”, czyli
ja na przykład dostałem od kogoś taki… bęben obciągnięty baranią skórą czy coś?
On robił za przejście, za stopę robił jakiś karton po telewizorze, werbel
miałem, jakieś obrzępałe blachy, wszystko było spięte taką taśmą do paczek,
statywy z karniszy, i te całe “bębny” przywalone
gdzieś przy ścianie ławkami żeby to nie odjeżdżało… No i robiliśmy łomot. Panie
woźne co jakiś czas przychodziły i sprawdzały czy ktoś czegoś nie
rozpierdala i nie demoluje klasy. Ja twardo odpowiadałem że tutaj tworzymy
czarną, brutalną sztukę haha! Bo tego kompletnie nie
dało się nazwać graniem. Później się chwile udzielałem, też na bębnach, w takim
zespole w którym grał inny Konrad. Ten natomiast zawodnik był z wyższej
półki. Potrafił grać na gitarze. Później grał też w
jakimś warszawskim zespole heavymetalowym, ale nie mogę sobie w tej chwili
przypomnieć nazwy. Dragon coś tam, oni nawet któregoś razu w Proximie
wystąpili. No, a na basie z kolei grał koleś o ksywie Szato. Tworzyliśmy coś w
rodzaju heavy / thrash. Następnie kupiłem sobie bębny Szpaderskiego i łomotałem
na nich w chacie, normalnie w bloku. Więc starzy się wkurwili i powiedzieli, że
mam z nimi wypierdalać i kazali mi je sprzedać. No to
kupiłem sobie… gitarę! Skoro nie mogę grać na bębnach, to będę grał na gicie. Z
tym już było łatwiej, Załatwiłem sobie taki pierdzący piecyk,
chałturniczo robiony, od gościa co grał na weselach, kupiłem za uzbierane
pieniądze efekt, więc sobie rzępoliłem. I poznałem
Mittloffa i całą tą warszawską ekipę, Komor, Patryk, cała ta banda plus jeszcze
milion innych osób. To było na moim
pierwszym koncercie w Stodole, na którym występowali Violent Dirge, Desultory,
Samael i Canninal Corpse. Wtedy bez przerwy latałem
na koncerty, i kiedyś Mittloff mówi do mnie, a miałem wtedy z osiemnaście lat,
żebym z nimi grał w Hate. Ja mówię, że „Nie co ty stary nie ma szans ja nie
potrafię tak grzać”. Piotr mówi – „Nie pierdol, przyjdź na spotkanie, będzie
Adam i sobie pogadamy”. Kompletnie się spiąłem, ćwiczyłem
non stop aż krew z palców szła. Bardzo dużo Adam mi
pomógł, bardzo dużo mnie uczył, dzięki czemu stanąłem na wysokości zadania.
Wzięli mnie do składu i po „Cain’s Way” zaczęliśmy wspólnie grać, tak bardziej
profesjonalnie.
No właśnie, przed
Nekkrofukk grałeś między innymi w, szerzej znanych, Hate i Revelation of Doom.
Jak wspominasz tamte czasy?
Bardzo fajnie było. Granie w Hate to było spełnienie
młodzieńczych marzeń. No kurwa chłopie, to był zespół z pierwszej ligi
krajowej. Nigdy nie myślałem, że taki chłopaczek jak
ja będzie sobie w tak dużym zespole. Pierwszą
trasę jaką zagrałem to był chyba Thrash’em All Festival. Stary, ja miałem wtedy
z dziewiętnaście lat. Wsiadasz do autokaru, a tu Vader, Krisiun, Behemoth,
Sceptic, te wszystkie zespoły przeróżne… To jest coś jak bycie na jakimś haju
po prostu. Że możesz usiąść, porozmawiać… Okazuje się, że wszyscy lubimy
rozrywkę nie ma żadnych barier wiekowych i stażowych i tworzyliśmy naprawdę
jedną metalową brać. Zagrać trasę z Vader, a jeszcze
trzy lata wcześniej czekać gdzieś pod Empikami, żeby mi podpisali płytę, ja,
młody chłopak, to było nie do uwierzenia. No
więc to było po prostu spełnienie marzeń. Wspólne granie było mega, ale później nasze drogi z Hate się rozeszły, bo dla mnie
to się zaczęło robić troszeczkę zbyt profesjonalne. Oczywiście nie twierdzę, że to jest złe. Adam miał już wtedy
ogromne aspiracje względem Hate i jak widać dzięki swej determinacji i uporowi
udało mu się osiągnąć cel. Dla mnie za dużo było tego
grania. I nie mówię o wyjazdach w trasy czy tego typu rzeczach, tylko grania prób
w tygodniu. To było dla mnie bardzo męczące i
frustrujące. Wiesz, jak się nie jest jakimś tam
zawodowym muzykiem, to ciężko grać cztery albo pięć razy w tygodniu próby, i to
jeszcze w godzinach od dwudziestej do dwudziestej drugiej. A nie mając jeszcze
wtedy prawa jazdy, ładować się tymi autobusami przez całą Warszawę, o
dwudziestej czwartej jesteś w domu a o siódmej rano trzeba wstać, do roboty
iść. Nie miałem wtedy możliwości postawienia wszystkiego na jedną kartę.
Musiałem myśleć też o życiu codziennym. Kierunek
muzyczny po płycie „Awakening of the Liar”, w którym Adam chciał iść, mi
osobiście nie za bardzo odpowiadał. Nie było między nami absolutnie żadnej
zepsutej krwi, powiedziałem im „Chłopaki, mi to już nie odpowiada. Życzę
wam powodzenia, dziękuję za wspólne lata i za spełnienie moich marzeń”. Rozstaliśmy się zatem jak bracia i koledzy, beż żadnych
durnych kwasów i problemów. Potem siedząc w domu zaczynałem mieć różne pomysły, że bardziej
chciałbym robić taką muzykę dziką, bardzyńską, bardziej prostą, thrashową,
gdzieś tam podlaną punkiem na sterydach, trochę blacku, ale nie takiego
leśnego… I powstało w mojej bani Revelation of Doom. No i zrobiłem sobie sam na
jakimś oldschoolowym komputerze, na jakimś programie, którego nazwy już nawet
nie pamiętam, jakieś prymitywne bębenki, do tego sobie nagrałem gitary, też
przez jakieś, kurwa, radyjko. Wcześniej na
trasie również z Pyorrhoea grał taki bębniarz,
Paweł, miał ksywę Amon. Był kompletnie rozpierdalającym bębniarzem. Miał
strasznie wielką ochotę rekreacyjnego grania bez ciśnienia i miał ogromny
talent. Stary, to był jedyny perkusista w życiu, który miał swoje tylko pałki i
stopy. I nic więcej. W ogóle nie ćwiczył, nie spędzał czasu na sali prób, tylko
raz w tygodniu, czy raz na dwa tygodnie jak sobie graliśmy próbę. I on
nagrywając na przykład płytę, gdzie ja mu nagrałem wcześniej te numery,
zagraliśmy z dwie próby, i on całą płytę nagrywał za pierwszym podejściem.
Siadał, za zestawem chwilę się rozgrzał, zapierdolił
jak z karabinu wszystkie numery i mówi kurwa tak:
„Dobra chłopaki, to co, poradzicie już sobie, nie? To ja jadę do domu bo musze
grać w Warcraft”. On był kompletnym maniakiem gier komputerowych, poza tym
programy na komputerze pisał, jego całym światem był komputer. Ale koleś był po
prostu mistrzem świata. Stary, on mógł nie grać pół roku, po czym siadał i tak
bębnił, że czapki z głów. No więc na początku graliśmy we dwóch, potem
przyszedł Longinus na wokal, potem mój inny kumpel, Mieczu, wskoczył na bas.
Tak powstał pierwszy skład. Wtedy zagraliśmy
swój pierwszy koncert w Progresji z Pandemonium, nagraliśmy „Unholy Goatfuck”,
później ten split z Throneum, jakąś tam kasetę live… Sami ją sobie zrobiliśmy
z Witkiem z Empheris. Ja tam jakieś grafiki, głupoty
porobiłem, potem na ksero w pracy to odbijałem. Kasety to w ogóle mieliśmy
jakieś Mazowsze kasowane, markerem zamalowywane. Nie chcieliśmy żadnego ładnego
wydania, tylko żeby to było w nakładzie… pięćdziesięciu sztuk? Może trochę
więcej. Potem te kasety rozdawaliśmy albo się wymienialiśmy, albo nam ludzie po
prostu oddawali kasę za samą kasetę. Albo w ogóle czystą nam oddawali, coś
takiego było. Tak że wtedy była taka fajna jazda. Teraz mi tego brakuje, tego
nie ma. Może nie, że jakoś tęsknię za tym, ale to wtedy było, stary, jak byś w
ręku Święty Graal trzymał. Albo pamiętam jak wychodziła chyba akurat płyta „God
Hates Us All” Slayer, i była w Metal Hammerze podana data premiery. OK. jadę do
Empiku. Chuj, nie ma. Dobra, wracam do domu, autobusem, wiesz, żadnych komórek
wtedy, nic z tych rzeczy. Po robocie znowu, w autobus i do Empiku. „Dzień
dobry, jest Slayer?” – „Nie ma”. Stary, i tak cały tydzień, codziennie, aż w
końcu był ten Slayer! I ja, stary, z tą płytą wracałem do domu, zero discmanów,
i w chacie - zero, nie ma mnie, zamknięte drzwi od pokoju, wieża, płyta,
słuchanie, wąchanie okładek, papieru, czytanie: gdzie nagrano, kto nagrał, jak
nagrał… Święta księga normalnie.
Pamiętam podobne
historie, jak się jeździło codziennie do miasta w okolicach jakiejś premiery,
bo facet na sklep dostawał dosłownie po jednej, dwie sztuki, i trzeba było
upolować, żeby nikt sprzed nosa nie podpierdolił.
Dokładnie. Wiesz, to jeszcze wcześniej, jak był wspomniany „Carnage”. Pracował w nim taki Robert, on grał w zespole Pascal. Przychodziłem i mówię „Robert, mam tu parę groszy, coś bym sobie kupił”. On mówi „Dobra, ale co chcesz, death, black?”. „Coś dobrego” – „To weź to, będziesz zadowolony”. Wiesz, ci starsi kolesie nas po prostu edukowali. Ale to właśnie było fajne, bo nie było żadnego współzawodnictwa. Jak się spotykali metalowcy na ulicy, a się nie znali, to było „Siema – siema. A czego słuchasz?”, i już się łapało kontakt, zapoznawało się nowych ludzi. No ale wracając jeszcze do Revelation of Doom… Na pewnym etapie Longinus miał tam sporo swoich problemów i trochę odpuścił, więc potem to już pomału umarło… Pierzu chyba wtedy już się nie darł w Pyrrhoea, to mówię „Dawaj do nas”. Bo mówię, ja to do dziś traktuję z jakąś pasją, namaszczeniem, ale robienie muzyki, czegokolwiek co jest związane z jakąkolwiek tam „sztuką”, ma sprawiać frajdę i przyjemność. Według mnie, oczywiście. I ja chciałem mieć taki zespół, żebyśmy się spotykali na próbach, żebyśmy czerpali z tego radość. Jeżeli ktoś nie może przyjść na próbę, to nie może, przyjdzie sobie za tydzień. Tam nie było takiego… „profesjonalnego” podejścia do tematu w sensie, że mamy zespół i musimy coś osiągnąć. Dlatego wydaje mi się, że najlepsze rzeczy wychodzą kompletnie spontanicznie, nieplanowane albo robione na miękko, bez ciśnienia. Wtedy samo zaczyna gnieść i sobie płynąć, tętnić swoim życiem. I nagle patrzysz, a tu, kurwa, Krajewski do ciebie pisze, że on chce ci płytę wydać. I jeszcze pieniądze ci chce dać na studio. Co dla mnie było… No mówię „Chłopaki, Krajan nam dał (chyba trzy czy cztery tysiące) na studio, możemy nagrać płytę!”. No i nagraliśmy sobie. Po „Shemhamforash” z kolei ja się wyprowadziłem na Pomorze. Mieliśmy ciągnąć ten Revelation of Doom niestacjonarnie, ale to wszystko umarło po prostu. To nie miało kompletnie sensu na odległość. W tym zespole chodziło o koleżeństwo o spotkania, łomot, a nie o robienie muzyki na siłę i odnoszenie sukcesów. Może i dobrze że zostało to pogrzebane. Wyszły jakieś tam dwie płyty, parę głupot, i niech ten trup sobie tam leży zakopany.
Pomysł na Nekkrofukk
rodził ci się w głowie już za czasu Revelation of Doom, czy dopiero później?
Jeszcze wcześniej, tylko że ja wtedy nie miałem jeszcze pojęcia,
że to będzie jakiś Nekkrofukk. Jeszcze jak grałem w Hate, to byłem zajarany tym
solowym projektem wokalisty Carpathian Forest (Nattefrost. Przyp – j.).
Strasznie mi się podobały jego płyty, które były taką „antymuzyką”. No ale to
nie było czasu, więc się wtedy rozmyło. A później, wiesz co, jak się
przeprowadziłem na Pomorze, to cztery lata w ogóle nic nie robiłem, musiałem kompletnie
się zresetować. Po tym czasie zaczęło mi kiełkować, że mam to wszystko w dupie
i chcę sobie zrobić, sam, muzykę taką, jakiej bym chciał słuchać, a takiej nie
ma. Przynajmniej nie mogłem znaleźć, tak do końca, tego co bym chciał. No i
powoli, powoli zacząłem sobie kombinować, a że miałem tu już kilku znajomych,
na przykład Krzyśka, który miał… no nawet nie że studio, ale jakiś taki
komputerek po prostu w piwnicy, jakieś tam karty dźwiękowe, pierdoły, to te
dwie pierwsze EP-ki nagrałem u niego. Potem on mnie trochę podszkolił i już
tylko dawał mi klucze do tej piwnicy, więc sobie sam nagrywałem co chciałem. O
od płyty, kurwa, już nie pamiętam której, chyba ze trzy do tyłu, to już sobie
zacząłem u siebie nagrywać, tutaj na wiosce. W szopie, o!
Nowy album stał się
faktem. Ile ci zajęło skomponowanie materiału na „Don't Be Tempted by the World
of Shit... This Is the World of the Devil”?
No widzisz… Stary, ja właśnie nie komponuję materiału. I to jest
właśnie najlepsze, że mi coś tam w głowie kiełkuje, jakieś pomysły, czy mówimy
o Nekkrofukk czy DeathEpoch. Zazwyczaj mam może z dziesięć procent ogólnego
zarysu całości w głowie. Ja w ogóle zaczynam robienie muzyki od bębnów. Układam
sobie w głowie rytmy, ile powinno być kółek, to, to, to… I nagrywam sobie same
bębny. Mam, na przykład, pięć numerów, i
nie mam ani jednego riffu do tego zrobionego, nic, kompletnie zero. Wtedy
zaczynam sobie słuchać tych bębnów i zaczynam do tego układać gitary. Potem je
dogrywam, następnie bas, potem sobie znów tego posłucham, dogrywam klawisze.
Jak już mam ten ogólny zarys, koncepcję, to dopiero wtedy zaczynam układać
teksty i nagrywam wokale. Na sam koniec robię sobie do tego intra, smaczki,
tego typu rzeczy, i koniec. Więcej nie kombinuję. W ile to nagrywam? W sumie
ciężko mi jednoznacznie powiedzieć. To nie jest przemyślane komponowanie, bo
dla mnie najfajniejsze w robieniu muzyki jest to, że bierzesz co ci przyniesie
dzień. Że ona sama się tak naprawdę robi. Ja jestem tylko takim narzędziem do
jej robienia. Nie kalkuluję, nie wymyślam, że teraz oto nagram płytę w stylu
tego albo tego. Albo że pojedziemy bardziej mrocznie albo bardziej klasycznie.
To wszystko wychodzi w stu procentach naturalnie.
Nowa płyta dopiero się za chwilę
ukarze, aczkolwiek zakładam, że reakcje na nią będą tradycyjne. Jedni będą
wielbić, inni znawcy mieszać z gównem. Przyjmujesz w ogóle jakoś do siebie te
opinie?
Tak, tak jest za
każdym razem, mniej więcej pół na pół. Część mówi, że super, część, że gówno.
JEDNAK JAK WIDAĆ WIELU OSOBNIKÓW PIECZE DUPSKO OSTRO. Pierdolą że to w kółko to
samo, zjadanie własnego ogona, że nic nowego, flaki z olejem… jednak nie dają
rady przejść obok Nekkrofukk obojętnie. Wyobrażasz sobie, ze ktoś mówi, że Motorhead
w kółko gra to samo… Że AC/DC gra w kółko to samo… WASP, Cannibal Corpse, Watain
itp itd… Zespoły maja swój styl, czasami nagrywają płyty szybsze, czasami
bardziej klasyczne, czasami słabsze, ale maja swój styl. Nie zmieniają go. Czy
mam zrobić cos takiego jak Paradise Lost i przejść od death metalu do Depeche
Mode? Ni chuja! Wypierdalać! Nekkrofukk będzie Nekkrofukk’iem. Progres od
powstania tego zespołu jest bardzo duży i słychać to w opanowaniu instrumentów
i wokalach. Ale zmian stylu nie będzie! Kto lubi niech słucha. Kto nie lubi, niech
wypierdala. Najgorsze co może być w sztuce to niewypływanie emocji. Ktoś kiedyś
powiedział nieważne, czy gadają dobrze czy źle, ważne żeby gadali. I to jest
prawda. Nie ma nic gorszego niż usłyszeć ..Słyszałeś piosenkę zespołu X? Taaa…
Jest spoko.” Co to znaczy „spoko”? Może
być, a może być, że jest nijako. Ale wiesz, co jest najlepsze w tym wszystkim?
Że mówią o Nekkrofukk, że to jest, kurwa, „komercja”! Że to jest zespół
komercyjny. To jest w ogóle dla mnie jakiś paradoks. Nie sprzedajemy tysięcy
sztuk, to pierwsza sprawa. A druga, jaki to niby jest komercyjny zespół, skoro
nie ma żadnych mediów społecznościowych, jest praktycznie niedostępny, nie ma
praktycznie żadnych wywiadów czy koncertów, nie ma pompowania rynku tym
zespołem, przypominania się na siłę, wiesz o co mi chodzi… Kompletnie zatem nie
rozumiem, jak zespół tego pokroju można nazwać komercyjnym. Spotykałem się, i
cały czas się spotykam, z takimi śmiesznymi „nagonkami” na Nekkrofukk, że
gówno, po co to słuchać, wciąż to samo… Tylko trzeba wziąć pod uwagę jedno. Że
to jest cały czas ten sam cyrk tych samych ludków. Oczywiście mam to wszystko
totalnie gdzieś, bo jak ja mogę się przejmować opinią, czy to na mój temat, czy
jakiegoś mojego tworu, osoby, której kompletnie nie znam i w życiu nie
widziałem, nawet nie zamieniłem z nią jednego słowa? Więc nie mogę tej krytyki
przyjmować do siebie, bo taki człowiek jest dla mnie, kurwa, kompletnie nikim!
Dziwię się tym wszystkim hejterom, że chce im się tracić cenne minuty życia na
siedzenie na jakichś debilnych forach internetowych i jechanie po rożnych zespołach.
Być może daje im to ukojenie i zaspokojenie swojego marnego żywota? Tego nie
wiem. Zazwyczaj są to ludzie nie spełnieni, mają niską samoocenę i chyba po prostu
muszą się gdzieś wyładować. Pisząc swoje wypociny z drugiej strony monitora
stają się nam chwilę “ubermensh”. Może młodych kucyków jestem gdzieś w stanie
zrozumieć, jednak dla mnie chore jest to, że stare 40-50 letnie chłopy
uważający się za wielkich Euronymousów z północy, najbardziej „true” z
wszystkich „true”, śledzą jakieś bzdury i się buzują jak ocet z sodą w szklance
. Druga sprawa jest taka czy na przykład któryś z nich powiedział by w oczy
przy przypadkowym spotkaniu, takiemu na przykład mi, że jestem komercyjnym
śmieciem, czy Barielowi z Imperator, że gra tylko dla pieniędzy, czy Zyklonowi
z Infernal War, na których jest wieszanie psów. Nie sądzę. W klawiaturkę każdy
może sobie stukać. Nie rozumiem tego ogólnopojętego światowego hejtu. Ja
również zmam persony ze sceny, z którą nie mam nic wspólnego, których kompletnie
nie trawię. Jednak nie zniżam się do poziomu szczura taplającego się w gównie.
To nie moja liga. Jeśli coś mi się nie podoba, proste - nie słucham, olewam i
idę dalej. Jak by internetowi onaniści i influenserzy mieli tyle zadań do
zrobienia co ja, to bzdury by im w głowach nie siedziały. Wiesz, Marcin, że mam
swoje konie. Wierz mi, ze jak przejebiesz ręcznie kilka ton gnoju, żeby
wysprzątać dla nich stajnie, to na sto procent takie dziecinne bzdury ci nie w
głowie. Polecam taką terapię wszystkim uczestnikom internetowych potyczek
hahaha!
Dobra, to z innej
beczki. Pierwszy
z brzegu : „Antikkrist Venomous Uteroplacental Injekktor of Goat Semen &
Mephistophallus Thermonukklear Messiah Violation”. Dłużej się nie dało? Weź to, kurwa, teraz zapamiętaj. Skąd pomysł
na takie tytuły?
Stary, akurat tu nie ma żadnych czarów. Tak samo jak masz w Morbid
Angel, że każdy kolejny tytuł to kolejna litera alfabetu, u mnie zaczęło się od
trzech słów, potem były cztery, pięć, sześć… I teraz mamy chyba czternaście. Za
każdym razem kiedy powstaje jakiś nowy materiał, czy to płyta czy EP-ka, tytuł
musi mieć albo jedno słowo, albo jeden element więcej. Nawet „and” albo „the”,
wiesz o co chodzi. Nie wiem skąd ja to mam, mam tak usrane w głowie, że tak
musi być i koniec! Tych wydawnictw było już sporo, choć między nimi jakaś
kompilacja typu „Deny the Image of God”, ale to jest tak jakby z boku. Ale
wszystkie główne wydawnictwa, plus ten live cośmy sobie wypuścili, limitowany w
pięćdziesięciu sztukach, to każdy następny tytuł trzyma się wspomnianej reguły.
Wspomniałeś chwilę
wcześniej, że wszystko rejestrujesz u siebie w szopie. Nigdy cię nie korciło,
żeby tą muzykę nagrać w prawdziwym, profesjonalnym studio?
A po co? Stary, w dzisiejszych czasach to nie ma kompletnie
żadnego znaczenia. Poza tym jeśli chodzi o miksy i mastering, to bardzo mi
pomaga Miotła, z którym mamy ten projekt Dismembered Flesh Mutilation. To jest
chłop, który na co dzień jeździ jako realizator dźwięku dla Vader, czasami
innych dużych zespołów. Ma też swój zespół, Feto In Fetus, ja ich pierwszy raz
widziałem na jakiejś trasie z Christ Agony, i mi po prostu czaszkę zgnietli na
żywo. Oczywiście zaraz się zaopatrzyłem w płyty i mówię „Ja pierdolę, jaki oni
mają sound, Ameryka!”. „Once Upon the Cross”, bo to jest dla mnie wyznacznik
amerykańskiego soundu w death metalu. Takie sosiwo, mięso. No i poznałem się z
Miotłą i zapytałem kiedyś, czy by mi pomógł zmiksować i zmasteringować to czy
to. Oczywiście się zgodził. Prawda jest taka, że dziś dostęp do zabawek, które umożliwią
ci realizację dźwięku na poziomie profesjonalnego studio jest niewyobrażalny.
Możesz wszystko zrobić siedząc, no nie wiem, w kuchni, w garażu. To naprawdę
nie ma żadnego znaczenia. Ma to też oczywiście swoje minusy, bo dzięki temu,
choć akurat ja nie mam z tym problemu, ale jesteśmy zalewani całym morzem
zespołów wszelakich. Bo każdy może nagrać sobie muzykę w domu. Ale wrócę
jeszcze do Miotły. On też, to wszystko co robi, a dużo zespołów kręci że tak
powiem, robi w domu. Jakiś komputerek, parę programów. Koleś jest totalnym
maniakiem muzyki ekstremalnej i ma smykałkę do tego, zna się na tym, ma pasję i
ma ucho! Może być najlepsze studio świata, wypasione, z najlepszym sprzętem,
możemy wejść do Mana Studio, do Erika Rutana, a dostać jakiegoś realizatora,
który, kurwa, Zielone Żabki nagrywa punkowe. Nie będzie w ogóle wiedział co ma
robić. Zresztą tak jest w każdej dziedzinie. To tak, jak masz pana Edka, który
ma sześćdziesiąt lat, całe życie pracował w PGR, naprawiał ciężarówki i
samochody osobowe, to on każdy samochód ci naprawi. Bo ma wiedzę na ten temat.
I może kombinerkami śrubę odkręcić i nie potrzebuje kluczy nasadowych.
Mówiłeś, że w czasach Revelation of
Doom chciałeś mieć zespół. Natomiast Nekkrofukk zdaje mi się bardzo osobistym
tworem. Byłbyś w stanie dopuścić kogokolwiek do współtworzenia materiału do
tego projektu?
No właśnie na „Thermonukklear” na przykład, Diabolizer robił
bębny.
No dobrze, ale tylko nagrał bębny. A
mi chodzi nie o położenie ścieżek, ale faktyczny wpływ na aranże. Choć w sumie
mówiłeś, że od bębnów się zaczyna…
Dokładnie, ale wtedy akurat było trochę inaczej. Ja mu
wysłałem próbki swoich bębnów wraz z nagranymi gitarami, albo jakieś szkielety…
I dałem mu wolną rękę w kwestii bębnów. Tylko mówię „Musi być, kurwa, wolno,
Beherit i musi być AC/DC. Resztę zagraj se jak chcesz.”. Wiesz, u mnie nie ma
rygoru, nawet jeśli byśmy zahaczyli o jakiś, raz na ruski rok grany koncert. U
nas próba dźwięku to może z pięć minut. Wchodzimy na scenę, gramy z pół numeru,
ktoś tam mówi „Trochę stopy więcej, trochę więcej basu”… Jest git? Git. Dziękuję,
kończymy.
No to taki trochę Napalm Death. Oni
wejdą na scenę i grają praktycznie z marszu. Kiedyś, chyba na którejś z
wczesnych edycji Brutal Assault, Napalmi grali obok Dimmu Borgir. W trzy minuty
nastroili się tak, że czaszka pękała, a Dimmu po pół godziny dopasowywania
zabrzmieli, kurwa, beznadziejnie.
Tak, tak. Podobnie jak czasem gramy próby przed koncertami,
to oczywiście chłopaki się zawsze ze mnie śmieją, bo mówię „Co mnie obchodzi, grajcie
se jak chcecie”. Ja tam tylko ryczę. Pytają „A może tu bym zagrał to, a tu
zamiast gitary bym zagrał to, co jest na klawiszach?”. Mówię „Jeśli to będzie
dobre, to zagraj, nie ma problemu”. Jak gramy live, to… Wiesz, my nie jesteśmy
muzykami, przynajmniej ja, bo nie wiem jak oni się czują, ale ja nie jestem.
Natomiast dla mnie jest ważne, by moi towarzysze w graniu dobrze się bawili.
Żeby im to sprawiało frajdę. Nie ma tekstów typu „Kurwa! Gdzie jest Kkoffin
Kkrusher? Nie ma go, a tu trzeba basy robić”. Każdy wie, co ma robić. Zabawa
zabawą, ale staramy się podchodzić do tego „w miarę” profesjonalnie. Oczywiście
wypadki też się zdarzały haha! No ale nie ingeruję, ważne żeby numer się
zgadzał w osiemdziesięciu procentach.
O koncertach za chwilę. Najpierw
powiedz jeszcze, te wszystkie K zamiast C to podjebane z Sadistik Exekution?
Oczywiście! To jest fajne. Nekkrofukk nie jest zespołem,
który ma jakieś drugie dno.
Nie sądzisz, iż pewnego rodzaju
paradoksem jest, że niby Nekkrofukk jest zespołem niszowym, a ostatnie płyty
wyprzedają się jeszcze zanim wydawca odbierze je z tłoczni?
Nie wiem na czym polega ten fenomen. Wiesz, mi się wydaje,
że tam jest garstka ludzi która tego słucha, są pasjonatami, ale ja to
rozumiem, bo też jestem pasjonatem zespołów, które tak naprawdę słucha z
dziesięć osób na krzyż. Na przykład dostałem teraz płytę EP Demonarchy, Sth z
Kingdom im kiedyś wydał. To może trwa z piętnaście minut, ale rozpierdala w
drobny mak! Ale zdaję sobie sprawę, że to jest nisza niszy, jak to się mówi. To
jest taki fenomen, że akurat trafiasz na muzykę, która tobie odpowiada, i nie
jest dla ciebie ważne, czy to mainstream czy underground. Po prostu to łykasz.
A nie sądzisz, że niektórzy te płyty
kupują, bo posiadanie w kolekcji nagrań niszowych stało się poniekąd modą?
Mam to totalnie w dupie i absolutnie mnie to nie interesuje.
Ja zawsze mówiłem, że sobie robię muzykę do szuflady. A jeżeli ona zostaje
gdzieś wypuszczona w świat, to fajnie. Jeśli się komuś podoba, to fajnie. Jeśli
się komuś nie podoba, to też fajnie. Ja sobie tym nie zawracam głowy. Bo to są
czasem takie sprawy, których kompletnie nie pojmuję. Natomiast nigdy nie
patrzyłem, kto tego słucha, dlaczego… Z kolei uważam, że jedną rzecz warto
robić dla ludzi, którzy słuchają twojej twórczości. Im się należy szacunek. Na
przykład nie wyobrażam sobie czegoś takiego, że przychodzi, gdzieś tam przed
czy po koncercie człowiek, i mówi „Mógłbyś mi płyty podpisać?” albo „Czy mogę
sobie zrobić z tobą zdjęcie?”. Stary, żeby skały srały, im się to, kurwa, należy
jak micha dla psa. I koniec dyskusji.
Praktycznie od zarania
współpracujesz z Morgulem. Jak do tej współpracy doszło? I druga rzecz. Nigdy
nie myślałeś, żeby wydać płytę dla kogoś innego? Przecież z takim potencjałem
mógłbyś spokojnie uderzać choćby do Iron Bonehead.
Wiesz co, no mi się wydaje, że akurat Putrid Cult jest takim
polskim Iron Bonehead. (Pełna zgoda, niejednokrotnie tak twierdziłem. Przyp. –
j.). Natomiast nie podejrzewam, żeby jakiś tam Iron Bonehead czy Nuclear War
Now wykonał swoją robotę lepiej niż Morgul, absolutnie. Nie wydaje mi się
choćby, żeby mogli sprzedać w pre-orderze takie ilości płyt jak Morgul. On się
w to wszystko strasznie angażuje, w te wszystkie wydawnictwa, które ma i lepsze
i gorsze, ale to tak, jak już mówiłem, są gusta, a o gustach się nie dyskutuje,
tylko się słucha albo nie. No ale w ogóle, po co zmieniać coś, co dobrze
działa? Poza tym my nadajemy na tych samych falach. Ja nigdy nie wydawałem
muzyki po to, żeby czerpać jakieś zyski. Nasza współpraca, nazwijmy to „biznesowa”,
wyglądała tak że Morgul mi napisał, że chciałby to wydać, no i jakie są moje
warunki… Więc ja mu napisałem z dwa zdania typu „Ty, chłopie, to weź se to
wydaj i mi wyślij po sztuce, co se na półce postawię”. On mówi „Ale jak to?”,
„No tak to”. „To może chociaż jakiś tam procent”, no nie, że finansowy, bo to
już nie te czasy są, że pieniądze wchodzą w grę, natomiast „Może chociaż ze sto
kaset czy coś?”. Ja mówię ”Chłopie, ale po co mi to” – „ No nie wiem,
powymieniasz się, czy coś” – „Daj mi spokój, mi się nie chce tego rozsyłać czy
wymieniać”… No i tak się zaczęło. Wydał te EP-ki, potem ja znów coś zrobiłem,
znaczy „Impurity Winds of Unholy Rites”, to zaproponował wydanie tego na
płycie, no spoko, chcesz – wydawaj. Tak że ze mną jest tak jak z dzieckiem, my
nie mamy żadnej umowy, to wszystko jest, że tak powiem, „na gębę”. MY JESTEŚMY
PRZYJACIÓŁMI! Mamy do siebie stuprocentowe zaufanie, i prywatnie i zawodowo,
ale co jest najważniejsze… Ja nie wydaję muzyki po to, żeby z tego czerpać
jakieś korzyści. Robię to, bo to lubię. Nikt mi nie karze tego robić, a ja się
też nie zmuszam. Nie ma, że „O, w tym roku trzeba wydać płytę, bo już nie było
rok”, czy cos takiego. Robię jak mnie najdzie.
Morgul, jak by nie patrzeć,
szczególnie dba, nie tylko o Nekkrofukk, ale i o inne zespoły, pod względem
merchu. Domyślam się, że jesteś zadowolony, zwłaszcza te jego grube bluzy, co
je ze Stanów ściąga, to totalny sztos. Domyślam się, że wzory na Nekkro są
twojego autorstwa.
Tak, to wszystko są jakieś moje wymysły.
Wiesz, to jest kosmos, że on tego
zrobi trzydzieści sztuk, wrzuci informację w neta, i często zanim niejeden
zdąży przeczytać, to print już jest zamknięty.
No i to jest dziwne bardzo. Ale tak faktycznie jest. Ale po
pierwsze, żeby była sprawa jasna. Kiedy wydajemy jakieś koszulki, bądź bluzy,
czy cokolwiek to by nie było z merchu, jakieś skrzynie po amunicji z maskami
gazowymi, robimy to dlatego, bo ja również jestem fanem takich gadżetów. Lubię
mieć limitowane wydanie swoich ulubionych zespołów. Szukam tego, no sprawia mi
to frajdę. Więc dlaczego ja, mając swój zespół, jakiś tam projekt, nie robię
czegoś takiego? Ale, żeby było jasne… Sprzedając jakiś box Nekkrofukk, w którym
jest kilka rzeczy na raz, to wszystko tak naprawdę, stary, wychodzi na zero.
Tam nie ma praktycznie złotówki zarobku. Koszt produkcji, który jest włożony w
dany box, plus wysyłka, plus VAT, wszystko jest na zero. Ja wiem, że ludzie
sobie gadają różne rzeczy, ale to absolutnie nie jest robione dla zysku. Żeby
zarobić jakieś pieniądze na tym, jak by ktoś chciał, to by musiał, kurwa, sprzedać
z pięćset sztuk tego. My takie rzeczy robimy tylko i wyłącznie dla własnej
uciechy i dla uciechy tych, tak zwanych, die-hard fanów, którzy również
kolekcjonują takie rzeczy. A robimy tego dużo, tych wzorów koszulek i bluz, bo
to po prostu lubimy. Jeśli komuś się to nie podoba, nie musi tego kupować.
Koniec pieśni.
Wspomniałeś wcześniej, że wszystkie
instrumenty obecnie nagrywasz samodzielnie. Który z nich jest twoim ulubionym?
Chyba bębny. Stary, ja długo nie grałem na bębnach. Teraz,
można powiedzieć, że już trochę gram, bo te pierwsze Nekkrofukki to nie było
granie. To było tylko takie, jakby, wybijanie rytmów. Z czasem zacząłem sobie
coraz więcej ćwiczyć, się uczyć… Potem pojawił się DeathEpoch, gdzie, no już
bardziej się musiałem przyłożyć, choć jeszcze oczywiście długa droga jest
przede mną, tak? Żeby dojść do jakiegoś lepszego poziomu. Ale jest jak jest,
nie wstydzę się tego, tylko tłukę ile mogę i chyba właśnie to sprawia mi
najwięcej frajdy. Bo na gitarze i na basie, choć to w sumie to samo, na pewno
jestem dużo lepszy niż na bębnach. A tu się muszę więcej starać i to mi daje
więcej radości, bo się uczę po prostu.
No OK, ale podczas występów na żywo
zajmujesz się wyłącznie rzyganiem. Dlaczego nie chwycisz w takim razie
dodatkowo za instrument?
Bo nie umiem grać i drzeć się jednocześnie haha!
Jeżeli już mówimy o koncertach, to
nieczęsto udaje się was zobaczyć na żywo. Wynika to z niechęci do tego typu
imprez, czy bardziej z logistyki?
Na pewno logistyka, na pewno realia… Prawda jest taka, że
jakieś dziewięćdziesiąt dziewięć koma dziewięć procent ludzi organizujących
koncerty marzy o tym, żeby zespoły grały za darmo. Ja nie będę grał za darmo, i
tu absolutnie nie chodzi o zarabianie dodatkowych pieniędzy na koncercie.
Jedynie o pokrycie kosztów tego przedsięwzięcia, czyli transport, spanie…
Granie za michę ryżu, jak ja to mówię. Ale minimum tych warunków musi być
spełnione. Bo po pierwsze, ja nie muszę tego robić, tylko mogę. Jeżeli mam
ochotę, to mogę sobie pojechać gdzieś i zagrać, jeśli mi pasuje. Natomiast nie
mam ciśnienia na granie na żywo, ponieważ i tak mam bardzo mało wolnego czasu,
który mógłbym poświęcić swoim prywatnym sprawom. Więc nie ma w ogóle opcji
żebym jeszcze dokładał do tego interesu. A wkurwia mnie takie podejście ludzi,
którzy organizują koncerty! Ja to rozumiem, że oni też ponoszą koszty,
wynajęcie klubu i wszystkiego, ale organizując koncert musisz wziąć pod uwagę,
że zapraszając jakiś zespół, musisz zapewnić im to minimum.
Spotykałem się z twierdzeniem, że
Lord Kaos na żywo to się zawsze napierdoli i odpierdala maniane. Byłem świadkiem waszych występów
niejednokrotnie i wydaje mi się, że większość browara to raczej rozdajesz
gawiedzi niż sam wypijasz. Ile zatem prawdy w tym, że podczas koncertu
potrafiłeś wychlać kilkanaście piw?
Nie, to jest lipa stary, hahaha debilizm kompletny, kłamstwo
i durnota. No co ty, to jakaś bajka wyssana z palca. Zabili Raegana, papież nie
żyje, wiesz o co chodzi… Na koncercie to ja wypijałem może z cztery bronxy.
Żeby tyle piwa wyjebać, na przykład 12 sztuk, na scenie, to ja bym musiał chyba
cały czas pić! Skoro nasz set ma około 40 minut to chłopie wychodzi 1 piwo na około
3.33 minuty hahaha! To bym nawet sekundy się nie darł tylko bekał pił i rzygał.
Wiesz, były akcje, jak choćby na koncercie w Gliwicach, gdzie byłem
sponiewierany konkretnie, całkowita szajba, ale to była wtopa. To było
spowodowane też tym, że w tamtym okresie, dość ciężkim, byłem na lekach,
których nie powinno się łączyć z alkoholem. Dlatego tak mnie sponiewierało, to
była mieszanka wybuchowa, która mnie ścięła z nóg. Trochę mocno byłem też
porobiony w Poznaniu z Besatt, ale tam to było już takie spotkanie przed
koncertem, taki rock’and’roll, że ho-ho, lejce puściły. Ale poza tym to nie,
ale widzisz jak to jest. Jak zagrasz, na przykład, sto dobrych koncertów, to
nikt o tym nie pamięta, ale jak zagrasz jeden i go spierdolisz, do czego
oczywiście się przyznaję, to wszyscy będą pamiętali tylko ten zepsuty.
No ale takich akcji już chyba nie
będzie, bo oto ponoć przeszedłeś w stan abstynencji. Co cię do tego pchnęło?
Zdrowie? Odjebałeś coś? No bo chyba nie, coraz bardziej chyba ostatnio
rozpowszechniona, moda na niepicie?
Nie, nic z tych rzeczy. Wiesz, po prostu trochę za dużo i za
często tego było . Zauważyłem po prostu, że coraz częściej, tu coś wieczorkiem,
praktycznie codziennie jakieś piwko, czy jakiś drink… nie chciałem być
niewolnikiem jakiejś substancji. No i sobie powiedziałem „basta”! Odstawiłem to
kompletnie i teraz widzę, a trwa to już prawie dwa lata, że wyszło mi to na
dobre. Uważam, że w ogóle chlanie jest zajebiste, w ogóle używki są świetne i
polecam je. Tylko że trzeba je umieć sobie dawkować. A jeżeli ktoś nie potrafi
tego robić twardą ręką, no to tak, jak w moim przypadku, lepsze było, żeby to
odstawić. Ja jednocześnie nie mówię, że nigdy się nie napiję, bo ja nie wiem co
będzie jutro. Na dzień dzisiejszy nie spożywam żadnych wyskoków, żadnych
używek, i dobrze mi z tym. Na pewno bardzo mi się zmieniła perspektywa na cały
światopogląd. Poza tym prawda jest taka, że alkohol jest mocnym depresantem, a
wydawało nam się kiedyś, że jest antydepresantem. A to jest gówno prawda. Moja
głowa się otworzyła na kompletnie nowe horyzonty. Zrobiłem przez te dwa lata,
nawet prywatnie, milion rzeczy więcej niż przez ostatnie dziesięć. Najtrudniej
jest nauczyć się ponownie samego siebie. Ale jak się pokona te pierwsze kilka
tygodni, miesięcy, to później to wchodzi w krew, bo ja teraz tego w ogóle nie
potrzebuję. Nie mam kompletnie problemu z tym, że inni ludzie piją i siedzą ze
mną, nie mam problemu, żeby powiedzieć „Nie, dziękuję, ja nie piję”. Chcesz to
sobie pij a ode mnie się odpierdol. Koniec. To jest moja decyzja i tylko moja,
i nikt, kurwa, nie jest w stanie mi powiedzieć czy mam coś zrobić, czy nie.
Klawisze tak naprawdę stanowią integralną
część muzyki Nekkrofukk, pogłębiającą jej rytualny wydźwięk. Czemu
zrezygnowałeś z tego instrumentu przy występach na żywo?
Bo nie było nikogo, kto by to dobrze zagrał.
To można było puszczać z komputera.
Przecież, na przykład, Cezar zagrał cały koncert z komputera.
Wiesz, chyba nigdy nie chciało nam się bawić w jakieś
samplery, sesnsery czy tego typu rzeczy. Stary, my jesteśmy w ogóle tak leniwi,
że jak ostatnio graliśmy z I Am Morbid w Warszawie, to były jakieś problemy
żeby intro włączyć, które mieliśmy. Mówię „Dobra, jebać to intro, dawaj AC/DC
intro, łubudubu i jedziemy”. Nie, no fajnie by było, to by na pewno dużo dało,
ale jakoś jeszcze taka osoba się nie trafiła, która by też pasowała do nas.
Skład koncertowy ci się ostatnio
nieco rozszedł, konkretnie z grania zrezygnował Zepar. Znasz powód jego
decyzji?
Bo nie chciało mu się już grać koncertów. Powiedział, że to
jest nie dla niego i mu się już nie chce. I dał sobie z tym spokój. To jego
decyzja. Więcej nie pytałem bo i po co. Mam to w dupie.
Jeśli chodzi o teksty, choć nigdy
nie ma ich na wkładce, ale słychać, synu, że strasznie bluźnisz. Czym dla
ciebie jest satanizm?
To jest moja ścieżka życia. Moja droga, która mnie prowadzi
jako samotnego wilka, który nie angażuje się w braterstwa, organizacje,
religie. Chcę być sam i nikomu nic do tego. Won! Sam sobie wyznaczam swoje
prawo i wskazuję ścieżki, którymi podążam. Co nie oznacza, że jestem jakimś
pierdolniętym wariatem, który szuka swojej duszy klęcząc pod drzewami w lesie i
zjada koty czy coś w tym stylu. Myślę, że mój Satanizm oznacza taką fizyczną, psychiczną i duchową
wolność, i mam kompletnie w chuju co kto tam o tym sobie sądzi.
No a fakt, iż twoich tekstów nie ma
w książeczce? Znaczy są małoistotne czy na tyle personalne, że nie chcesz się
dzielić?
Właśnie są bardzo istotne dla mnie i dlatego nie mam
specjalnej ochoty się nimi dzielić.
W Nekkrofukk pełnymi garściami
czerpiesz z klasyki black metalu. Beherit, Hellhammer, Bathory… Poza tymi
starymi rzeczami, muzyka tworzona współcześnie też jakoś cię inspiruje?
Na pewno. Ale muzyka teraźniejsza ogólnie? To znaczy ja na
pewno się w nią jakoś specjalnie nie zagłębiam. Nawet rozmawiając z córką,
okazuje się, że ja jestem sto lat za murzynami. Świat się przez ostatnie
dwadzieścia lat zmienił okrutnie, a ja chyba niespecjalnie. Chociaż mimo
wszystko staram się w miarę na bieżąco być, przynajmniej z niektórymi rzeczami
ułatwiającymi w dzisiejszych czasach życie, ale z muzyką to chyba nie
specjalnie, mówiąc szczerze.
A poza muzyką co cię także inspiruje
do tworzenia?
Wszystko, stary. Całe życie mnie inspiruje. Zazwyczaj te
przykre i bolące doświadczenia. Wszystko co mnie dotyka, wszystko dookoła. Ja
wiem, może to głupio zabrzmi, ale cały świat mi podsuwa pomysły. Głupota ludzka
bardzo mnie inspiruje tak naprawdę. Bo w ogóle ludzkość jest straszna,
beznadziejna, czasami się po prostu wstydzę, że jestem homo sapiens. Dlatego
też może ja jestem taki, że nie lubię tłumów, mieszkam sobie na tej mojej wsi,
zamknąłem się w niej, stałem się takim trochę odludkiem, zwierzęciem, może nie
że zranionym, ale… Wolę sobie z boku stać i robić swoje. Wiesz, życie to taka
gra, którą staramy się wygrać ale już na starcie jesteśmy skazani na porażkę i
cokolwiek byśmy nie zrobili, nawet góry przenosili, to i tak umrzemy prędzej
czy później. To chyba taka moja główna inspiracja.
A jak patrzysz na ludzkość, to
widzisz w niej w ogóle jakąś pozytywną przyszłość?
Nie. Pozytywnej na pewno nie. Nie rozumiem, stary,
kompletnie tego wszystkiego, w jakim to idzie kierunku. Wiesz, jedynym
kierunkiem w którym to wszystko podąża to jest rządza pieniędzy, wyjścia przed
szereg, bycia zauważonym. Ja osobiście wolę budować swój świat, nie dopuszczać
do niego za bardzo nikogo i stać w cieniu ludzkość, która w ogóle nie szanuje
Matki Ziemi. Ludzie Zajebią ją na amen, kurwa, po prostu. Albo ona się kiedyś
wkurwi i nas wypierdoli w drobny mak. To chyba bardziej prawdopodobna wersja.
Te wszystkie akcje… Wiesz, ja nie jestem przeciwnikiem Unii Europejskiej, na
pewno nie jestem patriotą … Raczej czuję się Europejczykiem, chociaż chyba na
wsi odnalazłem swoją małą Amerykę. Ale to ich pierdolenie z Brukseli o tej
ekologii, o tych samochodach elektrycznych, żarówkach, całym tym jebanym
gównie, że nie wolno ogrzewać domu tym czy tamtym, ze dupę należy wycierać tylko
dwa razy a nie trzy… Stary, co ten kawałek Ziemi, ta Europa, ileż ona tam
procent świata zajmuje, co ona sama zrobi? Gówno. Cała reszta ma w piździe!
Ostatnio oglądałem dokument w telewizji, że w jakichś Indiach, śmieciary
normalnie podjeżdżają na skarpę nad morzem i jeb, to wszystko do wody te
śmieci, przez cały dzień. A my tu, kurwa, segregujemy, buteleczki, sreczki, a
za chwile przyjeżdża śmieciara i jeb to wszystko do jednego gara tak samo. Tak
że, o czym tu gadać w ogóle? No i ta głupota ludzka. No co ci młodzi ludzie
teraz, stary, oglądają? Ja myślę, że za kilka lat będziemy mieli w Internecie,
kto szybciej swoje gówno zje. I to będzie „wow!”, to będzie coś! Albo pojawi
się, a może już jest, nie wiem, zacofany jestem, jakieś rozrywanie ludzi czy
zwierząt na żywca, i wtedy „yeah!”, bo zajebiście. Ludzie są przebodźcowani,
jest za dużo tego wszystkiego, i coraz mniej ludzi w ogóle coś cieszy.
Wróćmy zatem do muzyki. Black metal
z założenia miał być odrażający, satanistyczny… Jednak czasem starzy
blackmetalowcy nagle strasznie dorastają, dojrzewają i uważają, że grafiki typu
tych z okładek Nekkrofukk, plus teksty, to infantylizm. Co o tym sądzisz?
Wiesz, ja mam totalnie wyjebane na to, co oni sobie tam
sądzą. Ja się nie patrzę na to, czy to co robię się komuś podoba, czy nie. Jak
już mówiłem, ja robię to, co mi się podoba a czego mi brakuje. Ja lubię te
wszystkie takie drapaki, te kozły, te takie ręcznie rysowane okładki,
dziadostwa, jak ja to mówię. Nie podobają mi się te wypolerowane pomadą, te
wszystkie superprodukcje. Ja nie powiem, że one są złe. Tylko może do mnie po
prostu nie trafiają. Ta ostatnia okładka którą sobie narysowałem, ona jest
trochę inna. Bo stwierdziłem sobie, dlaczego by nie? Natomiast chciałem właśnie
takiego drapaka inspirowanego tymi starożytnymi rycinami, „Compendium
Maleficarum”. Sobie siedziałem, przeglądałem i zachciałem takie coś mieć u
siebie. Sam robię narysowałem, bo sam sobie rysuję, nagrywam, składam okładki,
robię layout. I jeżeli ktoś tego nie lubi, to po co się tym w ogóle
interesować? A w dupie mam takie gadanie typu „Kaos, ty wiesz, jak ty masz
czterdzieści parę lat i jeszcze słuchasz metalu to bla bla bla”. Stary, bo
metal to nie jest tylko muzyka. To jest cała ścieżka życia. Więc albo nim
jesteś, kurwa, albo nie! Nie wyobrażam sobie, jak to czasem ktoś mówi, że jak
miał dwadzieścia pięć lat to przestał słuchać metalu, czasem jeszcze posłucha,
ale normalnie żyje, ma tam ślub kościelny, bo żona chciała, a mu wszystko
jedno, to może mieć. Dla mnie to jest rzecz niewybaczalna, zdrada ideałów i w
ogóle koniec! Tu w ogóle nie ma dyskusji. Czasem ludzie mówią, ja nie narzekam
na to, ale dziwi mnie to i śmieszy, że Nekkrofukk to taki zespół komercyjny,
nieprawdziwy… Stary, kurwa, daję sobie obie ręce obciąć, że w moim życiu jest
więcej szczerości i tego działania antyreligijnego, niegodzenia się z tym
światem niż u tych wszystkich co tak gadają, bo oni nie mieli w życiu nawet
odwagi wielu rzeczy zrobić. A ja żyje po swojemu i jestem sobie w stanie
spokojnie spojrzeć w lustro. Wyjebałem się z tego całego kościoła, nie chcę tam
należeć, nie podoba mi się to. Jak ktoś chce, proszę bardzo. Tylko proszę nie
wchodzić stopą na moje podwórko, bo ją utnę i koniec! Ja też nie agituję, nie
chodzę po ulicy, że „Jezus chuj, wozi gnój!”. Mam swoje zdanie, zachowuję je
dla siebie, opinia jest jak dupa – każdy ma swoją, więc nie będę nikogo
przekonywał za wszelką cenę do siebie, do swojej muzyki, do swojej „sztuki”. Ja
nie przynależę do niczego i nikogo. Sam jestem sobie sterem i okrętem.
Wracając jeszcze do tej
monotematyczności, okładek, muzyki… To dla mnie żaden zarzut, bo ile nagrał
płyt na jedno kopyto taki, wspomniany, AC/DC? Ale czy ty zauważasz w Nekkrofukk
jakiś rozwój? Rozwiń to, o czym mówiłeś wcześniej.
Tak, zauważam. Wiesz, mimo wszystko, że jest tak jakby cały
czas to samo, to jednak każda płyta jest jednak inna. Teraz, na przykład, jak
odsłuchiwałem ostatnio „Mysterious Rituals…”, to zauważyłem, że ona jest
bardziej klasyczna. Widzę, że tam jest więcej riffów a’la Black Sabbath, słyszę
tam jakieś naleciałości Cathedral, tego typu rzeczy…
To podczas nagrywania tych wpływów
nie widzisz?
Nie, absolutnie. Mówię ci, to się samo robi. O to chodzi, ja
sobie nie wymyślam riffów. To ręka sama gra. A ja mówię „O, to mi tu pasuje,
fajnie siedzi, buja…”, wiesz o co chodzi. W Nekkrofukk nigdy nie będzie
jakiegoś progresu o pięćdziesiąt procent do przodu. Bo to jest taki twór, to
mają być flaki z olejem, wolny, ciężki, rytmiczny z groovem, taki kafar. Ja
sobie tam mogę pozwolić na odrobinę „szaleństwa”, na przykład na nowej są
patenty deathmetalowe. Słyszę tam też sporo takich wolnych patentów Christ
Agony. Nie wiem, stary, skąd one się tam wzięły, ale są! Zresztą muzyka Cezara,
jego styl gry, jakoś mocno mi gdzieś tam utknął w głowie. Bo ja nie wiem, może
go podświadomie naśladuję czy coś? Nie wiem, nie umiem tego wytłumaczyć. A na
tym nowym Nekkrofukk są w ogóle chwilami trzy gitary, nie dwie. W Miksie to
może tego aż tak wyraźnie nie słuchać, ale są dodatkowe „przygrywki”. Że ja już
tam zacząłem robić takie… Nie wiem jak to się nazywa profesjonalnie, ale że
jedną gitarę grasz nisko, druga gra te same dźwięki ale wyżej, i trzecią
jeszcze wyżej. I widzę, że pod tym względem jest progres. A już największy
progres to są bębny i, dwa, wokale. Wokali jest mniej ale są bardziej takie
osadzone, takie ryki jeleni czasami, coś jak w Disgorge meksykańskim. Aż ten
bulgot śliny tam jest. Dlatego dla mnie najfajniejszą częścią tworzenia jest
chwila, kiedy otrzymuję ten gotowy, nazwijmy to, „produkt”. Czyli mam skończony
już miks / mastering, słucham i mówię „Ja pierdolę, ale to wyszło, w ogóle się
nie spodziewałem!”. Spodziewałem się kompletnie czegoś innego, a wyszło coś
innego, ale jest super.
Poniekąd tradycją jest, że na
płytach Nekkrofukk pojawia się jakiś cover. Dobór utworu jest wynikiem
dłuższego dumania i ostatecznego wyboru, czy raczej czysty spontan?
Wiesz, akurat ten nowy cover Pandemonium to chciałem zrobić
od zawsze. Bo to jest w ogóle mój ulubiony numer tego zespołu, ze wszystkiego
co Paweł zrobił. „Garden of Twilight” to dla mnie kompletny top. Ale nie było
jakoś wcześniej okazji. Ja w ogóle bardzo lubię grać covery, i często sobie
myślę, że one mi się na tych wszystkich płytach najbardziej podobają, bardziej
niż te moje numery. Teraz w Warszawie na żywo graliśmy ich aż trzy, bo był
G.G.Allin, Venom i Blasphemy. Co prawda Blasphemy tam paręnaście sekund, ale
graliśmy. Uwielbiam covery. I czasem sobie myślę, a powtarzam to jeszcze raz,
wszystko zawsze robię dla siebie, dla nikogo innego, że może sobie sięgnę i
zrobię jakąś następną EP-kę Nekkrofukk z kilkoma coverami. Ale zobaczymy jak to
wyjdzie. Więc teraz postanowiłem, że jest właściwy czas i sobie ten cover
Pandemonium nagrałem. Ale zobacz, że w Revelation of Doom też były covery. Na
„Unholy Goatfuck” był Master i Celtic Frost. A na materiale z Thronreum były
dwa autorskie numery, i chyba aż cztery covery. (Nawet pięć. Przyp. –j.).
Graliśmy z Revelation of Doom cover Siekiery na żywo, to był chyba „Idzie
Wojna”. Na DeathEpoch masz Acheron, jest Sodom „Bombenhagel”. Covery lubię, po
prostu lubię i będę je sobie nagrywał.
Istnieje coś takiego jak twój
ulubiony album Nekkrofukk? I proszę o uzasadnienie.
Chyba nie ma ulubionego. Poza tym, powiem ci szczerze, ja
swojej muzyki praktycznie w ogóle nie słucham. Widzę po sobie, że jak wychodzi
nowy materiał, to się nim trochę pojaram, a potem najczęściej w ogóle do niego
nie wracam. Tak samo miałem w Hate i w Revelation of Doom. Tak samo jak nie
noszę swoich wzorów, nie lubię chodzić w ubraniach swojego zespołu. Kompletnie
nie rozumiem takiej autopromocji, kolesi z undergroundu czy mainstreamu, że
grają koncerty w swoich koszulkach. Nie kumam tego, stary. Dla mnie jest to,
krótko mówiąc, wiocha. I nic więcej w tym temacie do dodania nie mam. Tak więc
muzyki swojej nie słucham, ale… Choć to w zasadzie każdy, kto coś robi to mówi,
że nowy materiał jest najlepszy. A to, czy faktycznie jest najlepszy, można
stwierdzić po upływie pewnego czasu. Po roku powiedzmy. Kiedy jesteś już
kompletnie wyzerowany i zapomnisz o tym co robisz. Myślę, że jak już, to może
„Satan, Urine, Blood, Sperm”, bo to był dla mnie taki poniekąd przełom. Ten
pierwszy, „Nukklear Goat Vomit”, to była totalna prowizorka. W ogóle „Kurwa, co
tu robić, jak to nagrać samemu, o co tu, kurwa, chodzi?” wiesz. A dwójka, to
już byłem wszystkiego bardziej świadomy. No a dalej to już poleciało. No i, jak
mówiłem, niby cały czas jest to samo, ale jak byś sobie posłuchał, na przykład,
„Impurity Winds…” a ostatniego, to zobaczysz, że to są kompletnie inne rzeczy.
Aczkolwiek w jednym stylu.
No właśnie, ten twój styl… Ty na
bazie starych wzorców stworzyłeś coś maksymalnie rozpoznawalnego. Jak ja włączę
Nekkrofukk, to nawet moja żona, która wiadomo, że nie siedzi w muzyce tak
głęboko jak ja, od razu wie co to za zespół. Więc na bazie starego stworzyłeś
coś, co jest de facto oryginalne.
Myślę, że tak. Ale to nie było celowo robione, że „Ooo, będę
teraz grał sobie jak Hellhammer, czy tam, jakiś Beherit”. Owszem, ja uwielbiam
te zespoły, to jest taka moja topowa piątka, Hellhammer, Venom, Beherit, Celtic
Frost… Nawet wczoraj sobie „Monotheist” słuchałem. W ogóle cała twórczość
Gabriela Warriora Fishera, to jest dla mnie, po prostu król. I koniec. Dla mnie
w muzyce liczą się emocje, pasja i taki groove. To może być ekstremalnie
szybkie, może być ekstremalnie wolne, ale musi mieć takie coś, że jak włączę
płytę, to mnie aż, kurwa, uniesie. Widzę w tej chwili dość sporą liczbę
naśladowców i nazwy, i “nurtu Nekkrofukk” na naszym rodzimym podwórku. Ba!
Śmiem nawet twierdzić, że gdyby nie Nekkrofukk, to niektóre zespoły z
prawdziwkami nawet by nie powstały.
Też już liznęliśmy dziś ten temat,
ale nigdy nie obawiałeś się tak zwanej „świętej inkwizycji”? Bo wiadomo jak
sytuacja wygląda w naszym kraju, a zwłaszcza wyglądała przez ostatnie osiem
lat. Nie myślałeś, że pewnego dnia ktoś może zapukać do drzwi, na przykład pod
tytułem „obraza uczuć religijnych”?
Nieee. Wiesz, bo tu nie ma jakichś takich faktycznie
strasznie ekstremalnych historii. Ja miałem oczywiście pomysł, żeby zrobić taki
total, w różnych wkładkach czy ilustracjach. Morgul mówił „Stary, kurwa,
przecież tego nikt nie wydrukuje nawet” haha! A wiesz co jest najlepsze? Ze
Putrid Cult przez Nekkrofukk stracił kilka tłoczni, i stracił drukarń. Taka
jest prawda. Natomiast osobiście nie obawiałem się o tego typu rzeczy, no bo
nie ma tam jakiegoś, oczywiście według mnie, jakiejś totalnej ekstremy. Ludzie
na przykład bardziej razi to, że zrobisz postać Matki Boskiej na fladze LGBT. I
to już jest dla nich kompletny Armagedon. Bardziej ich to razi niż jakieś
rysuneczki, czy coś w tym stylu.
Że tak się wtrącę, jakie masz
osobiście podejście do LGBT? Czy tam teraz Q+ nawet.
Nie, no dla mnie to jest przegięcie pały. Jak by to
powiedzieć… Nie mam absolutnie nic przeciwko gejom czy lesbijkom. Ale, kurwa,
stary, wczoraj oglądałem sobie na Youtube film, który się nazywa „Parada
Wolności Warszawa 2022”. I tam taki koleś łazi, po tej paradzie wolności, i
rozmawia z tymi ludźmi wszystkimi. I tam tych wszystkich ugrupowań było ponad
pięćdziesiąt parę. Oni takie pierdolą bzdury… Wiesz co, to jest chyba właśnie
to, o czym mówiłem, to przebodźcowanie, że oni sami już, kurwa, nie wiedzą,
czego mają szukać. Dla mnie ugrupowanie pod tytułem „Niebinarne Lesbijki”,
rozjebało mnie kompletnie. Jak można być niebinarnym a jednocześnie lesbijką?
Laska tłumaczy, że to jest tak naprawdę kult waginy, dla nich. Czyli jest
kobietą, która kocha waginę, i to może być kobieta która ma waginę, ale to też
może być facet przetworzony, i też ma waginę. Oni pierdolą takie bzdury… Jacyś
„homonormatywni”, jacyś „aromatywni” czy coś… Polecam ci to, stary, obejrzyj to
a urwie ci czapę. Znam osobiście gejów, również lesbijki i oni się absolutnie
nie identyfikują z tymi LGBT+ i tymi wszystkimi bzdurami, bo oni twierdzą, że
nienawidzą tych, cytując, „pierdolonych ciot’! Więc oni też mają jakieś swoje
podziały. Mi się trochę nie mieści w głowie, jak może być coś takiego, że ja
mam się do kogoś, na przykład, zwracać bezosobowo, bo ona się, kurwa, zaraz
obraża, jak ja powiem że „ona” albo „on”. To spierdalaj, proste. Dlaczego ja
mam uważać i się naginać by nie urazić hrabiostwa? Chuj im w dupę. (Kaos, nie
przeginaj! Haha! Przyp. –j,). Dla mnie ci wszyscy ludzie za dużo w dupie mają.
I są cały czas głaskani przez życie, jak owieczki, takie baranki boże.
Oni działają na zasadzie czarnych,
że jak biały powie „murzyn”, to zaraz, że rasizm, ale jak oni do siebie mówią
„Cześć czarnuchu”, to wszystko jest OK. Szukanie dziury w całym i robienie z
siebie pokrzywdzonych.
Tak, tak, dokładnie. Im wolno a tobie nie wolno. To jest,
jak ja to mówię, za dużo demokracji w demokracji. Niech sobie żyją, nawet
zawierają związki małżeńskie, ale przestaną pierdolić te swoje bzdety i w kółko jęczeć „Oj, ja biedny miś. Cały
świat jest okrutny i zły a ja nie. Ja jestem pępkiem świata i mi się wszystko
należy”. Taki chuj, wypierdalać!
O! Idealnie ujęte. Ale wróćmy do
Nekkrofukk. Myślisz, że profanacja jest najlepszym sposobem wyrażania sprzeciwu
wobec dominującej w naszym kraju religii? Może lepiej, kurwa, usiąść z tymi
ludźmi do stołu i podyskutować, powymieniać logiczne argumenty?
Z tymi ludźmi się nie da rozmawiać. Teksty Nekkrofukk to są
jakieś moje przemyślenia, i jakieś moje chore wizje. Mój świat, Moja sodomia
świat który sobie wymyślam i go opisuję. Moje doświadczenia i ścieżki którymi
kroczę. On jest tylko mój. Może też właśnie dlatego niespecjalnie chcę się
dzielić tekstami. Na pewno nie mam potrzeby, by się nimi dzielić. Wracając do
tematu, z ludźmi wiary, jakiejkolwiek, absolutnie nie da się rozmawiać. Bo
nigdy nie znajdziesz wspólnego mianownika. Już miałem dziesiątki takich rozmów,
bo mam w swojej rodzinie jakiś procent, niepraktykujących lub praktykujących,
chrześcijan. Ktoś może mówić, że bluźnię na tą wiarę, „A spróbuj na Mahometa,
to ci utną głowę” My jesteśmy krajem katolickim, nie mamy na co dzień
styczności z Islamem. Mam nadzieję że ciapaci nie wjadą swoimi hordami tutaj.
Teraz pewnie ktoś powie że „Ooo kurwa, Lord K jest jebanym rasistą”. Chuja tam
prawda. W dupie mam kolor skóry. Lubię Azjatki, Murzynki, Eskimoski, Żydówki,
karlice i kadłubki hahahaha! Wiec nie jestem rasistą. Głównie mam problem z
obyczajami i sposobem życia jaki oni mają. Są kapele, kurde, nawet nie powiem
ci w tej chwili nazwy, ale jest taki zespół, oni się gdzieś tam kompletnie
ukrywają w jakiejś norze, grają w kraju muzułmańskim, to, stary, oni to są w
ogóle kozacy. Bo im tak naprawdę śmierć grozi za to co robią, co grają. I
gdybyśmy my żyli w kraju muzułmańskim, to byśmy się prawdopodobnie sprzeciwiali
całej tej bandzie. A że żyjemy w kraju katolickim, to nam się siłą narzuca
religię chrześcijańską. Dlaczego mam zatem walczyć z czymś, czego tak naprawdę
u nas na razie nie ma? Więc sprzeciwiam się temu, co mi nie pasuje i co mnie
bodzie. Nie interesuje mnie osoba druga i trzecia. Ale z tymi ludźmi gadać się
nie da, bo oni mówią „Wy sataniści jesteście agresywni”. A to jest gówno
prawda. Ja jestem w stu procentach zdeklarowanym SATANISTĄ, kompletnie pokojowo
nastawionym do wszystkich, oczywiście do czasu nie wkraczania w moją strefę
bezpieczeństwa i komfortu. Jeżeli ja spokojnie mówię, że „moim zdaniem” ta
wiara to jest wymysł ludzi, bo ludziom łatwiej jest wierzyć w coś, zwalić coś
na wymyślony byt, jak to się mówi „bóg tak chciał”, te rzeczy, że zabrał tam
kogoś do siebie, do królestwa niebieskiego, te pierdoły wszystkie, i ty mówisz,
że to jest wymysł pijanego, szalonego Araba, to oni dostają piany na mordzie od
razu. Rozjebali by cię najchętniej w drobny mak. W większości to puści furiaci
nie mający zielonego pojęcia o swojej wierze. Zostali zaprogramowani przez
jeszcze głupsze społeczeństwo, nasiąknęli jak gąbka szambem. Oni nie są w
stanie ci odpowiedzieć „Wydaje mi się, że się mylisz, bo mam dowody na to, że
takie fakty zaistniały”. Stary, to tak jak wyznawcy ugrupowań politycznych, to
są po prostu agresorzy. Dziewięćdziesiąt procent katolików / chrześcijan też są
agresorami. Nie będą z tobą dyskutować, nie będą nadstawiać drugiego policzka,
najchętniej by ci upierdolili głowę siekierą bo nie jesteś z nimi, tylko
przeciwko nim, i oni tego nie tolerują. Najgorsze jest to że nie są w stanie
przekazać rzetelnie swoich racji a bronią ich jak pies michy. Więc ja się temu
sprzeciwiam swoim sposobem na życie, oczywiście nie chodzę co prawda odziany w
kolczugi, czy z siekierami, i nie rąbię chrześcijan i katolików, niech oni
sobie tam będą, ale ja nie będę uczestniczył w tych wszystkich ich badziewiach,
pierdolniętych rytuałach. Nie będę swojego dziecka na to narażał, i będę sobie
żył po swojemu. I też przez muzykę wypełniam swoją misję.
Poza muzyką zajmujesz się też
tatuowaniem. Powiedz mi, jaki był najbardziej hardcore’owy wzór o jaki ktoś cię
poprosił?
Wiesz, hardcore ma wiele twarzy. Dla mnie bardzo
hardcore’owymi rzeczami które robiłem, które mi się nie mieściły w głowie, to
były na przykład imiona i nazwiska mężczyzn na damskich wzgórkach łonowych.
Ale to kilka na raz? Haha!
Nie, no jedno. Ale dla mnie to jest ekstrema.
Eee, to lipa, bo pomyślałem, że
jakaś laska sobie kolekcjonowała.
Nie, nie. No ale jak można być taka kretynką, żeby być taką
„ubezwłasnowolnioną / zdominowaną”? Żeby
poświęcić się na coś takiego, co może w każdej chwili się zmienić. No dla mnie
tatuowanie portretów Hitlera, Jezusa, Diabła Che Guevary Kutasa czy Matki
boskiej to nie jest żadna ekstrema. Ale to jest mój fach, staram się każde
zamówienie wykonać najlepiej jak umiem. Ja nie mam swoich świętości w tej
dziedzinie, ciężko by mi było powiedzieć, że czegoś bym nie zrobił, co by
naruszało moją „klauzulę sumienia”.
A jak ktoś przychodzi i sobie chce
pizdnąć delfinka czy motylka, to nie czujesz żenady? Czy jednak idziesz
najpierw się spawiować?
Nie, no idę i robię normalnie. Moim zadaniem, prowadząc
jakąś działalność, to ja jestem dla ludzi a nie ludzie dla mnie. Ja mam takich
zawodników na których się wyżywam, napierdalam diabły, czachy, kozły, takie
rzeczy, które lubię robić najbardziej. Ale w każdym tatuażu, tak naprawdę,
możesz znaleźć coś, z czego będziesz zadowolony. Nawet robiąc delfinka. Chociaż
teraz takie rzeczy się raczej nie zdarzają, bo tez są jakieś klimaty i mody,
które pojawiają się i znikają. A ludzie są taka szarą masą, że po prostu idą za
tą modą.
Zdarzyło ci się, że ktoś przyszedł
akurat do ciebie się pokolorować tylko z powodu, że lubi twoją muzykę?
Tak, i to nie jeden, nie dwa i nie pięć razy. Nie są to
jakieś super częste historie, ale ostatnio na przykład koleś z Poznania
przyjechał specjalnie, czy ludzie z południa, wytatuowałem logo Nekkrofukk,
swoje okładki i tak dalej. Zdarzają się takie historie. Ale zdarzają się
historie z innej beczki. Ostatnio, już pod koniec, koło szesnastej, wchodzi
koleś z laską, bo on się będzie kolorował. jakiegoś lwa. No dobra. Siada, ja
tam sobie wszystko przygotowuje, a w tle napierdalają świniaki z Miasmatic
Necrosis. No i kolesia drapię, drapię, aż on w końcu pyta „Proszę pana, co to za
muzyka?”. To mu mówię, że taki brutal gore/grand z USA. Na co on „Hmmm, jak w
chlewiku” hahaha!
Hahaha! Sam też jesteś konkretnie
pokolorowany. Który z twoich tatuaży ma dla ciebie specjalne znaczenie?
Jeden z takich moich ulubionych, to mam na brzuchu rycinę
właśnie z „Compendium Maleficarum”, to jest rycina, która tez była na
„Covenant” Morbid Angel. Taki Diabeł i z boku koleś, który depcze krzyż. To to
mam, to jest taki mój ulubiony.
Dlaczego jest dla ciebie specjalny?
Bo chyba wyraża mnie. Tak mi się wydaje. No ja mam, tak samo
jak ty masz Blasphemy na żebrach, kilka okładek metalowych. No i mam tez na
żebrach, w sumie jest to bardzo prosty wzór, nietoperza Hellhammer. A taki
naprawdę, kurwa, konkret, to mam na całe plecy wytatuowane „Oath of Black
Blood” Beherit, i na górze, na karku mam ten łeb kozła z „Dawn of Satan’s
Millenium”. Ale mam też tatuaże, które są małe na przykład. Bardzo małe, a
bardzo dużo dla mnie znaczą. Mam na przykład trzy szóstki wzięte z płyty
Dissection. To wszystko to jest pewnego rodzaju identyfikowanie się z tą całą
muzyką, sceną, sposobem na życie jakie wiedziemy. Mam kozła Venom z
„BlackMetal”, no dużo tego. Mam nawet tego Sierżanta D z S.O.D. kurwa. Mam
Dead’a z Mayhem, mam okładkę Witchmaster „Antichristus Ex Utero”. Myślę ze mam
wypaćkane jakieś siedemdziesiąt procent ciała i dobrze mi z tym.
No, żeby ci miejsca wkrótce nie
zabrakło haha! Poza Nekkrofukk udzielasz się w kilku innych projektach.
Wspomniałeś o DeathEpoch, Dismembered Flesh Mutilation… Jakby nie patrzeć, są
to nieco inne bieguny. To poniekąd dowód na to, że nie masz zawężonych
horyzontów muzycznych? No i przede wszystkim, czego słuchasz, poza metalem, co
mogło by mnie zdziwić?
Chyba niewiele, ale z takiej muzyki popularnej, to lubię
bardzo, uwielbiam wręcz Dead Can Dance, Tool, trochę muzyki poważnej, prócz
pojebanego Chopina. Lubię country dobre, honky tonky. Nienawidzę polskiego
durnowatego rapu i jeszcze bardziej jebniętego jazzu.
Co to, kurwa, jest honky-tonky?
To jest, kurcze, takie country, tylko trochę bardziej
murzyńskie jakby, trochę z blues’em pomieszane, cos takiego. (Kurwa! Mówi się
„afroamerykańskie”. Przyp. –j.). Ale z dziewięćdziesiąt dziewięć procent to
jest łomot, muzyka metalowa. Nie przeszkadza mi muzyka lat siedemdziesiątych /
osiemdziesiątych / dziewięćdziesiątych. To nie jest tak, ze ja tego jakoś tam
słucham, natomiast jak jadę samochodem, czy jakieś radio gra, to myślę, że to
jest taka muzyka, która poniekąd wypełniała te nasze dziecinne, młodzieńcze czasy. Nasi rodzice czy
dziadkowie tego słuchali. Mam z nią jakieś tam wspomnienia, kolory, wizje z
przeszłości sytuacje , zapachy. Na pewno ona nam coś przypomina. Gdzieś tam ją
szanuje i lubię. Poza tym lubię Sisters of Mercy, tego rodzaju gotyckie
zespoły. W 2023 roku jednak najbardziej rozpierdolił mnie Miasmatic Necrosis z
płytą „Apex profane” i Triumph of Death „Ressurection of the flesz – live”.
Żyjesz tam sobie spokojnie na wsi z
rodziną, konie hodujesz, kochasz generalnie zwierzęta… Jak twoim zdaniem ma się
taki stereotyp satanisty w konfrontacji z przeciętnym katolikiem? Uważasz, że
satanista może, mimo tej całej sztucznej otoczki, być lepszym człowiekiem niż
wyznawca boga, co to syna do krzyża syna przybić pozwolił?
Ja mogę wypowiadać się tylko w swoim imieniu, i w stu
procentach mogę powiedzieć, że jestem “bardziej wartościowym satanistą niż osiemdziesiąt
procent darmozjadów katolików, zwalających swoje niepowodzenia na barki swojego
boga. Kiedy ja upadam, to powstaję i staram się iść dalej. Sam jestem kowalem
swojego losu i nie mam prawa zwalać swoich porażek na barki innych. Jestem
bardziej otwarty, moja głowa przyjmuje wiele rzeczy do wiadomości nie negując ich
automatycznie, nie zachowuje się jak wystraszony jeż, że się nastroszę kolcami.
Ja to myślę, że to jest tak, jak Crowley mówił, wola jest prawem. Robisz wszystko
według swojej woli, ale, jak ja to zawsze mówię, żyj i pozwól żyć innym. Ja nie
wchodzę na czyjeś podwórka. Ja nikogo nie agituję. Ja robię sobie swoje,
zorganizowałem sobie swój świat, i oczywiście są rzeczy, których nie chcę w nim
mieć, i będę się przed nimi bronił, tą swoją niewidzialną, jak ja to mówię, „granicą”.
Natomiast, pewnie, to że jesteś jakimś tam zdeklarowanym satanistą, antyklerykałem,
antykościelnym, antyreligijnym, nie oznacza, że jesteś, popularnie mówiąc
„zły”!
No ale nie uważasz, że bycie
zdeklarowanym satanistą, nawet w ocenie współczesnego świata fanów muzyki
metalowej, jest takim troszeczkę cliche?
Kurwa, nie rozumiem w ogóle co ty do mnie mówisz. Pamiętaj,
ze rozmawiasz z emerytem i chamem ze wsi haha! Ja nie kumam takich słów
nowoczesnych. Bycie satanistą oznacza również stanie w opozycji do czegoś
określonego. W takim razie ja nim zdecydowanie jestem dla całej reszty świata.
Czy jest to wstyd tak się nazywać? Nie! Absolutnie nie! Jestem nim!
Ostatnie słowo. Rzygnij, spluń, co
tam wolisz, co ci na wątrobie leży.
Wątrobę już mam teraz dobrą… Robiłem sobie badania ostatni,
więc to wiem, że wyniki są dobre. No co ja mam powiedzieć? Posłuchajcie sobie
nowego materiału, a jak się spodoba, to widzimy się gdzieś za ruski rok na
jakimś koncercie. Hail.Satan! Ugh!
- jesusatan
RAROG’G
Jaka
jest szansa, że po dwudziestu latach działalności, na dość przeciętnym
poziomie, zespół nagle dostaje wiatru w żagle i nagrywa płytę, która wypierdala
z kapci? No, szczerze mówiąc, niewielka. A jednak czasem się zdarza. Ponadto,
jeśli mówi się, że trzeci album jest dla kapeli przełomowy, to w tym przypadku
tak właśnie jest. Najlepszym na to przykładem jest małopolski Rarog’g ze swoim
świeżo wypuszczonym „Homo ad Fundum”. Na tyle mi się ten materiał wkręcił, że
sobie przy okazji skrobnąłem do chłopaków kilka pytań. Odpowiadali Ulfar i
Stone. Wynik poniżej.
Skąd nazwa Rarog’g? Może jestem ignorantem, ale z niczym mi
się nie kojarzy.
Witaj. Nazwa Rarog`g wywodzi się
bezpośrednio z mitologii Słowian Zachodnich gdzie Rarog przedstawiany był jako
demoniczny duch ognia pod kilkoma postaciami m.in. smoka lub ognistego wiatru.
Można zatem zinterpretować postać Raroga jako jeden z żywiołów, sam ogień, jego
siłę niszczycielską ale również twórczą.
Pytam, bo reklama dźwignią handlu, a szyld zespołu często
ma wpływ na ewentualne zainteresowanie nim, zarówno ze strony wydawcy jak i
odbiorcy, nie uważasz? Nie mogliście sobie pierdolnąć jakiegoś „Satan”, „Dark”
czy „Abyss”?
No faktycznie moglibyśmy może wówczas Rarog`g wywoływałby więcej kontrowersji i sypałyby się oferty współpracy. Ale wierz mi nie to było (ani nie jest) naszym celem. Nazwa Rarog`g powstała gdzieś w 2003 roku wówczas idealnie określała nas samych i wydaje mi się, że nadal określa.
Zaczynaliście równo dwadzieścia lat temu. Pamiętacie
jeszcze kiedy, i w czyjej głowie, wykiełkował pomysł na wspólne muzykowanie?
Tak się jakoś złożyło, że w tym roku obchodzimy 20 rocznicę Rarog`g. Niewiarygodne jest zatem to jak czas potrafi zapierdalać. Nagle masz 20 lat, a tu jeb i czterdziestka pęka. No cóż taka kolej rzeczy. Doskonale pamiętamy moment założenia zespołu. Rarog`g powstał z inicjatywy mojej (Ulfar) i Stona. W późniejszym okresie nawet graliśmy jako duet. Widzisz wszyscy wówczas pogrywaliśmy to tu to tam. Pewnego wieczoru spotkaliśmy się w knajpie, coś tam popijaliśmy i padło hasło "może byśmy coś pograli wspólnie?" Znaliśmy się już wcześniej więc każdy pomyślał dlaczego by nie. Szybko udało się zorganizować salę do prób (na marginesie nadal gramy próby w tym samym miejscu, które przez te wszystkie lata spełnia funkcję dla nas drugiego domu). Nikt wówczas nie śmiał nawet pomyśleć, że będzie to trwało po dziś dzień. Z drugiej jednak strony czuło się coś niesamowitego w powietrzu i jak czas pokazał Rarog`g przetrwał i będzie trwał.
Tak się zastanawiam, bo na zdjęciu na Metal Archives jest
was trzech. A od początku, do dziś, działacie w niezmienionym czteroosobowym
składzie. Kto jest na tyle brzydki, albo przez te wszystkie lata uważa, iż
wasza muza jest tak chujowa, że nie pokaże się we wspólnym towarzystwie?
Śpieszę w wyjaśnieniami. Otóż tak na prawdę to zaczynaliśmy jako trio. Demo "Then the Worst Came" nagraliśmy w składzie Ja, Stone i Raven. Niestety ten ostatni stracił zainteresowanie i pasję, choć muszę mu oddać, że był na prawdę uzdolnionym wokalistą. W okolicach 2006 czy 2007r. już dokładnie nie pamiętam, do składu dołączyli Godek i Markus i faktycznie ten skład przetrwał praktycznie do dziś. Dlaczego trzech? Widzisz na "Homo Ad Fundum" chcieliśmy innych wokali. Markus niestety nie podołał temu wyzwaniu i wokale przejął Stone. Koniec końców i tak wszystko zostało w rodzinie. Rola Markusa została zminimalizowana do kilku deklamacji na płycie i choć nadal fizycznie jest częścią Rarog`g, to nie brał udziału w powstawaniu "Homo Ad Fundum".
Jednocześnie, zdajecie się bardzo zżyci, skoro przez tyle
lat nikogo nie wykopaliście ze składu. Z czego to wynika?
Tak jesteśmy zżyci. Nie tylko zespół nas łączy. Na co dzień jesteśmy przyjaciółmi, braćmi (choć nie rodzonymi). Kiedyś spotykaliśmy się na prawdę często, dużo rozmawialiśmy, sporo przy tym piliśmy i choć dzisiaj odbywa się do nieco rzadziej ze względu na większą ilość obowiązków w życiu codziennym, to więzi nas łączące są na prawdę silne. Wiesz ja raczej nie potrafiłbym robić w życiu nic poważnego z przypadkowymi ludźmi, których nie darzyłbym przyjaźnią i nie miał wspólnych cech. I tutaj dochodzimy do drugiej kwestii. Spróbuj w takim mieście jak Nowy Targ przebierać w „odpowiednich” ludziach, a zostaniesz sam. Nie ma nas tu wielu, ludzie raczej interesują się innymi rzeczami. Z drugiej strony nie bardzo się tym przejmujemy, żeby nie powiedzieć, że wcale. Dalej robimy swoje w tym samym składzie.
Debiut wydaliście sumptem własnym. Spełnił on wasze
oczekiwania? Jaki był odzew?
"Fire" powstał w 2009r. i faktycznie wydany był sumptem własnym. Choć słowo wydany wydaje się tu być lekko przesadzone. To dziwnie zabrzmi ale sami trochę potraktowaliśmy debiut po macoszemu. Czy spełnił nasze oczekiwania? Nie pamiętam jakie były wówczas nasze szczere oczekiwania, nie będę w tym momencie niczego koloryzował. Wiem tylko, że ludzie którzy słyszeli "Fire" wówczas gratulowali nam płyty, materiał się im podobał, do dziś pytają o kopie. To był na tamten czas nieco inny Rarog`g ale trudno żeby było inaczej skoro tworzony był przez nasze znacznie młodsze wcielenia. Zdradzę Ci, że mamy w planach jeszcze wrócić do debiutu i nadać mu nową formę. Wiem, że nie wszyscy pochwalają takie zabiegi ale w naszym przypadku ma to sens, choćby dlatego że niewielu osobom udało się posłuchać "Fire" bezpośrednio z odtwarzacza.
„Rarog’g” z kolei ukazał się pod banderą Hell Is Here
Production. Nie zapytam jak doszło do współpracy, ale dlaczego nie została ona
przedłużona przy okazji najnowszego wydawnictwa?
Prawdę mówiąc nawet nie kontaktowaliśmy się z Hell Is Here. Nie będziemy w tym miejscu rozwijać tematu. Minęło już sporo czasu od tamtego momentu. Na dzień dzisiejszy najważniejszy jest dla nas "Homo Ad Fundum".
Nowy album to ponownie wydawnictwo własne. Nie szukaliście
wydawcy, czy nikt nie był zainteresowany?
Szukaliśmy, szukaliśmy, wierz mi. Niestety wszyscy byli tak zarobieni, że brakło im widać czasu na tak mało znany i nie przynoszący wymiernych korzyści zespół z Podhala jak Rarog`g. Chciałbym się w tym miejscu odnieść do recenzji "Homo Ad Fundum" zamieszczonej na stronie waszego bloga cyt. "Słuchając trzeciej płyty Rarog’g naszła mnie pewna, choć wcale nie odkrywcza, myśl. Otóż bez znanych nazwisk czy znajomości, nawet jeśli tworzy się naprawdę dobrą muzykę, niezmiernie ciężko przebić się dziś na rynku wydawniczym." Stary powiem Ci tak, lepiej bym tego nie ujął. Mógłbym w tym miejscu dodać coś jeszcze ale stwierdziłem, że to nie ma sensu. Skoro nikt nas nie chce, to my nie potrzebujemy nikogo. Poza tym mamy pełną kontrolę nad wydawnictwem i jeśli coś pójdzie nie tak, będziemy mogli winić tylko siebie.
Nie jest to nieco frustrujące, że po dwudziestu latach
musicie sobie płytę, zwłaszcza tak dobrą, wydawać sami?
Po pierwsze to cieszymy się, że płyta przypadła Ci do gustu. Wiesz, gdybyśmy przez te 20 lat za każdym razem frustrowali się faktem, iż coś musimy zrobić sami, to "Homo Ad Fundum" nigdy by pewnie nie powstał. Prawdę mówiąc trochę oswoiliśmy się z takim stanem rzeczy. Sfrustrowani możemy być jedynie faktem, że niemal codziennie pojawiają się jakieś nowe zespoły, a właściwie klony klasyków, odtwarzające po tysiąckroć ograne patenty. I te klony znajdują wydawcę. Już sam nie wiem czy to odbiorcom dźwięków tych klonów wystarcza tylko oklepany muzyczny schemat, czy wydawcy zdają sobie sprawę, że takie dźwięki młodzież łyknie bez przepitki, a płytkę jakoś uda się wówczas upchnąć. Powtórzę raz jeszcze, z wydawcami czy bez nich Rarog`g i tak będzie robił swoje. A wazeliny nie używamy, jakoś za bardzo się klei.
Nie umiem w łacinę. Co znaczy „Homo Ad Fundum” i jakie ma
dla was znaczenie?
W wolnym tłumaczeniu "Homo Ad Fundum" znaczy "Człowiek na dnie", "Człowiek musi sięgnąć dna", "Upadek człowieka". Generalnie to jakie dla nas znaczenie można znaleźć w tekstach na płycie. Ciężko jest to opisać w jednym czy dwóch zdaniach, nie robiąc z tego jakiegoś wywodu filozoficznego, który i tak większość ludzi będzie miało w dupie. Tym bardziej, że za każdym razem jak poruszam ten temat to widzę jakąś konsternację w społeczeństwie hehehe... Ludzie nie lubią słuchać prawdy o sobie, a w obliczu nieskończonego wszechświata w zasadzie nie istnieją.
Postęp między dwoma wcześniejszymi albumami a „Homo Ad
Fundum” jest wyraźnie zauważalny. Co waszym zdaniem miało na to największy
wpływ?
Myślę, że dwie kwestie. Pierwsza to samo życie. Wiesz pomiędzy naszymi wydawnictwami zawsze jest jakiś dłuższy okres czasu. Podczas tych okresów wiele się w życiu człowieka zmienia. Raz na gorsze, raz na lepsze. Człowiek dojrzewa, rozwija się dochodzi do wniosków i tak w kółko. Żyjesz między ludźmi, wchodzisz w korelacje i z roku na rok przekonujesz się, że coraz mniej ich potrzebujesz. Dochodzisz do wniosku, że nie ma sensu uszczęśliwiać nikogo na siłę. To ty masz być w życiu spełniony. I takie jest właśnie "Homo Ad Fundum" - osobiste. Druga kwestia, bardziej prozaiczna, to czas i zaangażowanie poświęcone płycie. Wiesz mieliśmy czasu pod dostatkiem. Nigdzie i z niczym się nie spieszyliśmy. Działaliśmy spokojnie i w skupieniu, bez nacisków i jakiejkolwiek presji z zewnątrz. Budowaliśmy atmosferę i obraz płyty, a właściwie one same się budowały my tylko ubieraliśmy to w odpowiednią formę, w swoistej izolacji. Mało kto wiedział, że pracujemy nad nową płytą. To wszystko pozwoliło nam też na pewne eksperymenty, słyszalne choćby w "Surtur`s Fire". To był na prawdę dobry czas i chwilami żałuję że dobiegł do końca.
Kto jest głównym autorem waszych kompozycji? Choć, ze
względu na stały skład, domyślam się, że każdy coś dokłada.
I tutaj szybka odpowiedź. Za całokształt kompozycji odpowiada Stone oraz ja. Tak sytuacja przedstawia się od samego początku Rarog`g. Także za plugastwa, które wypuszczamy można biczować tylko nas.
Logo to wy zbyt czytelnego nie macie. Grafik był pijany czy
rzuciliście randomowo patykami w parki i tak już zostało?
Hehehe...dobre. I jednego i drugiego po trochę. Twórcą loga Rarog`g jest nasz wieloletni znajomy Jaromir. Wspomagał nas nawet lata temu jako basista podczas jednego z naszych koncertów. Mówisz, że nie czytelne. Żałuj, że nie widziałeś oryginału, było jeszcze bardziej zagmatwane niż logo Obtained Enslavement na "Centuries of Sorrow".
Na nowym albumie zdecydowaliście się zaśpiewać po polsku.
Nie obawialiście się, że taki zabieg często jest krytykowany, bo jednak w
poezję trzeba umić. A grafomania po angielsku jednak tak nie razi.
Nie, nie obawialiśmy się krytyki.
Zresztą konstruktywna krytyka też jest potrzebna. Dlaczego po polsku? Na
początku teksty były w języku angielskim ale coś nie żarło. Zaczęliśmy więc
grać próby z polskim podkładem i okazało się, że to jest to. Zresztą jest w tym
pewna logika, że tekst śpiewany w języku ojczystym bardziej oddaje emocje
wykonawcy. Rzecz też jest oczywista, odbiór tekstu w języku polskim dla Polaka
może być kiepski, a dla odbiorcy anglojęzycznego genialny i względnie
odwrotnie. Na płycie mamy co prawda dwa teksty w języku angielskim ale
zostawiliśmy je dlatego, że według nas po prostu lepiej wpasowały się w
kompozycje.
Niektórzy nawet teksty Romana Kostrzewskiego nazywali
bełkotem. Nie sądzisz, że tak naprawdę sens liryków rozumie wyłącznie ich
autor? To po co je czytać?
Wiesz, każdy tekst jest wyrazem tych najgłębiej ukrytych myśli autora. Dlatego więc pozostaje w nich zawsze miejsce na indywidualną interpretację. I o to właśnie chodzi. O interpretację, nie o odczytanie. Znam wiele osób, dla których teksty nie mają większego znaczenia, dla nich liczy się przede wszystkim dźwięk. I w porządku, nie mam z tym problemu. Uważam jednak, że odbiór muzyki wraz z tekstem nadaje jej wielowymiarowości, jest po prostu bogatszy.
Jeśli miałbyś w skrócie streścić przekaz słowny na
ostatniej płycie, czego on dotyczy?
Dotyczy człowieka, a raczej ludzkości, nas samych. Nie chcę opisywać dokładnego znaczenia teksów. Wolę pozostawić miejsce na interpretację.
Bez złośliwości, ale mam wrażenie, że do okładek to
zbytniej wagi nie przykładacie. Są, według mnie, nijakie. Chyba, że mieliście w
tym jakiś głębszy zamysł?
Wierz lub nie, ale zawsze przykładamy się do szaty graficznej każdego albumu. Dla przykładu "Rarog`g" miał ręcznie rysowaną okładkę, której oryginał wisi na mojej ścianie w pokoju. Każda okładka na danym materiale jest spójna z warstwą liryczną. Jest jakby streszczeniem całego materiału. Oczywiście o gustach się nie dyskutuje i masz pełne prawo do negatywnej opinii na ich temat.
W swojej twórczości najsilniej nawiązujecie chyba do
drugiej, tej skandynawskiej, fali black metalu. Które z hord miały na was
wpływ, którego jesteście świadomi?
Nie odkryję tutaj Ameryki, twierdząc, że klasyki odegrały w naszym życiu ogromny wpływ. I nie mówimy tutaj wyłącznie o zespołach tzw. drugiej fali black metalu. Wiesz z metalem związani jesteśmy od końca lat 80, a o drugiej fali nie ma co tu jeszcze mówić. Wiele wspaniałych kapel kształtowało przez te wszystkie lata nas jako muzyków ale nie tylko. Jako ludzi również. Nie chcę tu się mądrzyć, kto wie o czym mówię ten wie. Jednak nigdy celowo nie staraliśmy się nikogo naśladować. Nie na tym polega sztuka. Oczywiście od porównań nie uciekniesz, zdajemy sobie z tego sprawę. Dla każdego artysty, tak jak i dla nas ważne jest aby ludzie słuchając Rarog`g mówili o Rarog`g, nie starając się na siłę szufladkować i przypinać łaty.
Na „Homo Ad Fundum” słyszę także sporo nawiązań do Bathory.
Zgodzisz się z tym?
No cóż, nie słyszę jakiś szczególnych nawiązań do twórczości Bathory. Aczkolwiek takie porównanie krzywdy nie robi. Może w akustycznych fragmentach ale prawdę mówiąc musiałbym ich szukać na siłę.
W swoich kompozycjach utrzymujecie balans między totalnym
gniewem a melancholią. Gra kontrastów to umyślny zamysł, czy wychodzi to
samoczynnie?
Odpowiem Ci tak. Człowiek jest dualny, ani dobry ani zły, co za tym idzie uczucia które nim targają również są dualne. Stąd zarazem gniew i cisza. Zatem ta gra kontrastów, o której wspomniałeś jest jak najbardziej naturalnym zjawiskiem. Swoją drogą dobrze odczytałeś nasz materiał.
Z black metalem nierozerwalnie łączy się satanizm. Twoim
zdaniem tak być powinno? A jeśli tak, to tylko na scenie, czy także w życiu
codziennym, i w jakim wymiarze?
No tak, może się i łączy ale go nie stworzył. Trzeba by się zastanowić nad kwestią czy faktycznie black metal powstał po to żeby czcić jakieś tam diabły, demony itp. Trzeba wziąć pod uwagę fakt kto ten black metal tworzył i w jakim wieku wówczas był. Takie szybkie skojarzenie, a takie Hades, wczesny Enslaved czy Helheim to też black metal czy nie? Wiesz żyjemy już trochę na tej planecie, obserwujemy scenę od wielu lat, wnioski nasuwają się same. Druga część Twojego pytania jest bardzo trafna. Poznaliśmy kilku "satanistów" przez te wszystkie lata. Głośno krzyczeli że Szatan, Lucyfer, Bafomet itd. a przy pierwszej tzw. niedogodności życiowej pędzili do swoich "wrogów" a to w związku z zawarciem aktu małżeństwa, a to w związku z ochrzczeniem swoich potomków itd. I znów wnioski nasuwają się same. Uważamy, że nie tylko black metal ale każda forma sztuki to przede wszystkim szczerość wobec swoich ideałów i wartości w stosunku tak do siebie jak i innych. Nie powinno się rozdzielać tzw. życia na scenie z życiem codziennym, jeśli chodzi o kwestie ideologiczne. My tego nie robimy. Jesteśmy jacy jesteśmy na co dzień bez względu na sytuację. I nie ma z tym żadnego problemu. Albo ktoś cię łyka albo niech spierdala.
Jak wygląda wasze doświadczenie koncertowe? Z których
występów jesteścieć wyjątkowo zadowoleni, a o których chcielibyście zapomnieć?
Zagraliśmy może z 15 koncertów, wszystkie wspominamy dobrze i sentymentem. No może poza jednym, nie pamiętam dokładnie kiedy się odbył, wiem że w Nowym Targu ale strasznie się wtedy spiliśmy i dobrze, że nikt nie zginął, taki był ogień.
Jakieś plany na występy na żywo w rozpoczętym roku?
Tak, plany jak najbardziej mamy. Warto byłoby zagrać kilka sztuk w tym roku, tym bardziej, że już dawno nie graliśmy na żywo. Chcielibyśmy zrobić jakiś jeden wyjątkowy koncert na 20-lecie ale czas pokaże czy się uda.
Jak to się mówi, trzeci album jest zazwyczaj dla zespołu
przełomowy. Jakie macie nadzieje odnośnie „Homo Ad Fundum”?
No tak, tak się mówi. Jesteśmy szczęśliwi, że ten materiał w ogóle powstał. Ciężko szło od samego początku, były chwile zwątpienia. Nie jest łatwo powiedzmy sobie szczerze działać poza "regularną" sceną. Nowy Targ to nie Śląsk, jeśli wiesz o czym mówię. Nie ukrywam, jesteśmy więcej niż zadowoleni z płyty. Oddaliśmy siebie, swoje przekonania i swój światopogląd. Jeśli ktoś ma podobny znajdziemy się na końcu drogi.
Coś na koniec?
Przede wszystkim dziękujemy Ci za wsparcie dla Rarog`g. To był na prawdę ciekawy wywiad. Pozdrowienia dla ekipy Apocalyptic Rites.
- jesusatan
Maniakom krajowej sceny spod znaku black metal, Ashes przedstawiać raczej nie trzeba. Zespół wydał dwie płyty pod skrzydłami Malignant Voices, i mimo braku działalności koncertowej dotarł pod strzechy ściśle określonego odbiorcy. Jako iż zarówno „Ashes” jak i „Gloom, Ash and Emptiness to the Horizon” reprezentują według mnie wysoki poziom, zagadałem mózg zespołu, Nefara, by powiedział mi to i owo. Facet do najbardziej wylewnych może nie należy, ale lepszy konkret niż opowiadanie bajek. Zapraszam.
Skąd wziął ci się w głowie pomysł na Ashes. Grałeś już przecież w kilku innych zespołach, więc po co kolejny?
Inne kapele to satysfakcja grania na żywo, wyżycie
się w różnych brzmieniach, spróbowanie odmiennych stylistycznie rzeczy. Projekt
to z kolei nie tylko pełna kontrola nad procesem powstawania muzyki, ale też
przekazanie wyłącznie własnych emocji dźwiękami. Ashes to esencja emocji, które
mną targają.
Wskoczyliście na
scenę od razu pełną płytą. Tak bardzo byliście pewni swojej jakości, że nie
badaliście rynku EP-ką czy demosem? Czy to już nie te czasy?
A kto powiedział, że zaczynać trzeba EP-ką lub demo?
Chciałem nagrać dłuższy materiał. Ale nie powiedziałbym, że to pełna płyta. To
coś pomiędzy EP-ką, a pełniakiem. A badanie rynku nie jest czymś, co jest mi do
życia potrzebne.
Od samego
początku współpracujecie z Sovą. Dlaczego zdecydowaliście się akurat na tego
wydawcę. Nie baliście się, że przepije wasze płytongi haha?
Z Radkiem znamy się kupę lat. Wcześniej już
współpracowaliśmy, dlatego jako wydawca był dobrym rozwiązaniem. A co on robi z
kasą i swoimi rzeczami, to już jego prywatna sprawa i nic mi do tego.
Wasza pierwsza i
druga płyta nieco się różnią. „Gloom, Ash…” jest bardziej przystępna,
melodyjna. Czego słuchałeś i czym się inspirowałeś w przypadku obu tych
wydawnictw? Uważasz, że płyty, które w danym momencie kręcą się w twoim
odtwarzaczu, mają wpływ na muzykę którą sam tworzysz?
Powiedziałbym, że jednak debiut jest
przystępniejszy. „Gloom” trzeba poświęcić czas, zagłębić się w te dźwięki.
Nie jest tak, że słucham czegoś z zamiarem
zainspirowania się, jeśli się to dzieje, to niejako samoczynnie, bo zarówno
słucham jak i tworzę to, co czuję w żyłach. Rdzeniem moich fascynacji
muzycznych jest black metal z lat 90., przede wszystkim norweska scena. Nowe
rzadko mnie rusza.
Zauważyłeś
wzrost zainteresowania Ashes po drugiej płycie? Jesteście zadowoleni z recenzji
które otrzymujecie?
Nie jestem typem człowieka, który śledzi statystyki,
czy też ilość lajków. Istotne znaczenie ma dla mnie to, jakie wrażenie, jakie
emocje porusza u odbiorcy wysłuchanie mojej muzyki. A co do recenzji, to ważne
są zarówno te pozytywne, bo mogą być budujące, jak i negatywne, bo można poszukać konstruktywnej krytyki np.
warsztatu. Summa summarum jednak, jak będę chciał zrobić 15-minutowy riff,
gdzie według kogoś nic się nie dzieje, to to zrobię, bo tak czuję.
Po pierwszej
płycie nastąpiła zmiana wokalisty. Dlaczego?
W przypadku debiutu, barwa wokalu Vanna mocno
przystaje do klimatu płyty i muzyki tam zawartej, i dlatego to on był wyborem.
Do „Gloom” z kolei potrzebowałem kogoś, kto będzie miał szersze spektrum
barwowe, stąd zmiana wokalisty.
Czym, twoim
zdaniem, wyróżnia się Ashes na scenie polskiego black metalu. Myślisz, że na
tak zatłoczonej scenie jest dla was miejsce?
A czy ja chcę być na jakiejś scenie, rozpychać się
łokciami i uczestniczyć w bitwie o miejsca? Jedyna scena, która jest mi
potrzebna, to scena bez pojemności i granic, czyli sama przestrzeń artystyczna,
do której mogę wyrzucić z siebie dźwiękami różne emocje na zewnątrz i w której
ważne jest dla mnie jako autora to, co niesie się z moją muzyką.
Wasza twórczość
porównywana jest do kilku klasycznych zespołów, jak choćby Mgła, Burzum. Traktujesz
takie odnośniki jako ujmę, czy pochlebstwa? Oryginalność jest dla ciebie
istotna?
Zdecydowanie bliżej mi do Burzum niż Mgły,
aczkolwiek porównania do jednych czy drugich będą zawsze.
Oryginalność to kolejne z pojemnych słów i pytanie, czy da się być
całkowicie poza tym, co już było. Dla mnie istotna jest ona jako umiejętność
dłubania w materiale i rzeźbienia z niego muzyki, która jest autentyczna dla
mnie samego, a więc tym samym oryginalna.
W dzisiejszych
czasach black metal powinien czy nie powinien być oryginalny, odkrywczy? Co
sądzisz o podgatunku, trochę sztucznie według mnie, nazywanym post-black
metalem?
Jedna i druga strona mają swój sens, skoro ich
twórcy uważają, że mają w tej stylistyce coś do przekazania.
Co uważasz za
esencję black metalu?
Konfrontację z zastaną rzeczywistością.
Z czasem black
metal oddalił się dość znacznie od satanizmu. Traktujesz to jako zdradę czy
naturalny „rozwój”?
Nie widzę żadnego gatunku, który stoi w miejscu.
Wszystko zależy od tego, kto to wykonuje, jaki jest powód wybrania takiej lub
innej drogi. Jeśli jednak pominąć opłacalność i modę, a skupić się na
ideowości, to są zespoły, które dalej grają dla starej idei, jaką pamiętamy z
czasów, gdy my zaczynaliśmy słuchać, a większość poszła dalej i to jest naturalny
rozwój.
Jednocześnie,
jak rozwój może zaprzeczać idei?
Nie musi jej zaprzeczać. Może ją twórczo rozwijać,
poszerzać jej horyzonty, rozbudowywać o nowe pola.
Według ciebie
ludzie, którzy mimo wieku wierzą w młodzieńcze ideały, to ortodoksi czy dorosłe
dzieci?
Ortodoksi.
Co cię
najbardziej mobilizuje do tworzenia? Muzyka, film, książka? Słowo czytane może
inspirować do tworzenia muzyki?
Każde z ww. może być dobrym stymulatorem, ale dla
mnie największymi inspiracjami są muzyka, to, co mam w głowie oraz dźwięki
wychwytywane z rzeczywistości.
Kto jest
odpowiedzialny za okładki waszych albumów? Dajecie artyście wolną rękę, czy
zarysowujecie ogólny szkielet?
Za grafikę odpowiada Damian Parlicki. Ma on
narzucony całościowy obraz okładki. Czasem są to moje szkice, czasem stare,
przerobione zdjęcia. Dostaje też opisy szczegółów, pojedynczych elementów
rysunku, aby miał możliwie pełne wyobrażenie o efekcie, jaki chciałbym uzyskać.
Następnie zaczyna tworzyć i konsultujemy się ze sobą na każdym etapie.
Do oprawy
graficznej przykładacie sporą uwagę. Podobnie jest z tekstami? Są one ważne
tylko dla was, czy mają przekazać coś odbiorcom, skłonić do myślenia?
Uważam, że wszystkie składowe płyty powinny być
spójne, dlatego teksty również odzwierciedlają wahadło emocjonalne twórców. A
odbiorca jest samodzielny, robi z płytą co zechce i nie mogę odpowiedzieć za
kogoś, czy i jak odbierze on teksty. A już na pewno nie nakłaniam i nie
zmuszam.
Dlaczego Ashes
nie występuje na żywo?
Jeśli uznam, że czas na koncert, to nie wykluczam
takiej opcji.
W dzisiejszych
czasach zespoły metalowe pchają się na Spotify i inne takie. Jest sens, skoro i
tak większość „słuchaczy” nie kupi fizyka?
Pewnie że tak. Każda forma dania ludziom możliwości
znalezienia muzyki jest dobra.
Wspomniałeś, że
nie jesteś zbyt wylewnym rozmówcą i wolisz wywiady w formie pisanej. Uważasz
się za mizantropa? Z czego to, twoim zdaniem, wynika?
Tak. Wynika z negatywnego doświadczenia z kontaktów
z ludźmi. Poza tym, obserwacja ogólna prowadzi do wniosku, że istnienie ludzkie
jest błędem, a gatunek zmierza do samozagłady.
Jakie są plany
na najbliższy czas związane z Ashes? Nowy materiał już się kręci?
Tworzyć i nagrywać.
-
jesusatan
DOMINANCE
Debiutancki album szczecińskiego Dominance ukazał się w
drugiej połowie zeszłego roku i bardzo mocno zamącił wodę na krajowej scenie.
Niektórzy nawet określali „Slaughter of Human Offerings In the New Age of Pan”
mianem najlepszego debiutu na naszym podwórku.
Nawet jeśli to stwierdzenie uznać za przesadne, to tylko odrobinę,
bowiem te pół godziny black metalu kosi od początku do końca równo z glebą.
Kiedy panowie odwiedzili mój gród z okazji jednej z edycji The LastWords of
Death, postanowiłem wziąć ich na krótkie spytki. Rękawicę podjął Impaler (wokal
/ bas), a co z tego wyszło, przeczytacie poniżej.
Zacznijmy,
standardowo, od początków Dominance. Co
było impulsem do waszego otwarcia pod tą nazwą?
Impuls do założenia kapeli pojawił się z tego, że znałem wcześniej
chłopaków z innych składów, i w momencie kiedy Mörtalist, kapela w której
grałem z naszym perkusistą, przestała istnieć, postanowiliśmy spróbować dać
sobie ostatnią szansę pogrania fajnego black metalu w Szczecinie. Tamte czasy
były bowiem tragiczne, jeśli chodzi o znalezienie ludzi do tej muzyki.
Odezwałem się do naszego gitarzysty, z którym grałem razem w Raped Christ,
zagraliśmy kilka prób, zażarło, byliśmy zadowoleni z tego, co nam zaczęło
wychodzić… Początki obu kapel w których pogrywaliśmy wcześniej były obiecujące,
zwłaszcza Raped Christ, więc znaliśmy
swój potencjał i wiedzieliśmy, że coś z tego może być. Potrzebny był do tego
pełny skład, ludzie którzy wiedzą czego chcą i byliby w stanie poświęcić trochę
czasu. Na szczęście tym razem zażarło i oto jesteśmy.
Debiut wydaliście dla
Morgula. Dlaczego akurat taka decyzja? Wprosiliście mu się na salony,
cza sam was znalazł? Pewnie to pierwsze, bo to leniwy gej hehe!
Tak, to my się odezwaliśmy do Morgula i akcja była szybka i
konkretna. Spodobały nam się warunki jakie przedstawił, dlatego postanowiliśmy
zadziałać z nim zamiast szukać czegoś dalej. Jesteśmy zadowoleni, uważamy, że czai potencjał i potrafi coś z tym zrobić.
Zanim jednak do tego
doszło wypuściliście demo „Sodomize with Steel”. Zaintrygował mnie ten
tytuł. To jakieś nawiązanie do świętej
inkwizycji, czy macie jakiś finezyjny fetysz?
Ani jedno ani drugie. Tekst tego utworu to scenariusz opisujący,
powiedzmy, drastyczne metody podporządkowywania sobie podbitych ludów. Jest fikcyjny, ale zarazem oparty na zainteresowaniach
tego typu kwestiami z historii.
Możesz powiedzieć,
jakich konkretnie ludów?
Fikcyjnych. Hipotetycznych. Ten tekst jest zmyślony, acz jednocześnie oparty na gdzieś tam, kiedyś
przeczytanych historiach.
Możesz zatem wyjaśnić do
czego z kolei odnosi się tytuł waszej płyty?
Ten tytuł wolałbym zostawić inwencji słuchacza. Tak po prostu
wolę. Mogę powiedzieć, że oddaje on w telegraficznym skrócie zawartość tekstów,
pewną myśl przewodnią. Wymyśliłem go siedząc w pracy haha!
Będąc w temacie przekazu
werbalnego, jak ważne są dla was teksty? Są jedynie uzupełnieniem muzyki czy
jej istotnym elementem? Jednocześnie, myślisz, że są one istotne dla odbiorcy?
Jak wielu z nich się w nie zagłębia?
Odpowiem może od końca. Myślę, że zdecydowana mniejszość się w nie
zagłębia, natomiast jest to taki czynnik, który odbiorcę należącego do tej
mniejszości może głębiej zainteresować i przykuć do płyty jako całości.
Zwłaszcza jeśli są ciekawe, bo autor się do nich przyłożył, wiedział o czym
chciał napisać i poświęcił temu nieco czasu i inwencji. Ja akurat lubię pisać i
postawiłem sobie takie zadanie, żeby
na naszej płycie były dobre teksty.
Jeśli chodzi o muzykę,
to na pewno nie można wam przykleić jednej łatki. Natomiast czuję, że bardzo
silnie inspirujecie się drugą skandynawską falą? Stawiałbym na Szwecję -
Setherial, Dawn… Potwierdzisz?
Dawn zdecydowanie tak. Setherial raczej nie braliśmy pod uwagę
robiąc ten materiał. Lubimy tę kapelę, zwłaszcza debiut, ale tak bardziej
peryferyjnie. Szwedzka scenazdecydowanie nie jest jakąś główną ani jedyną
inspiracją dla naszych nagrań. Podczas pracy
nad debiutem na pewno byliśmy pod wpływem tych
czy innych kapel z Norwegii, Finlandii, Polski, Francji, Niemiec…
Jaki
jest dotychczasowy odzew na „Slaughter of Human Offerings In The New Age of
Pan”? Zgaduję,
że pozytywnych opinii jest wiele. Dostaliście też od kogoś zjeby? Bo wiesz,
zespół bez hejterów, to jak uczeń bez karabinu, czy jak to szło…
Nie zdarzyło nam się. Jeszcze nas nie zjebano.
Będąc przy tym uczniu… W
Stanach mają powszechny dostęp do broni i się strzelają. Jak myślisz, gdyby
naszym fanatykom politycznym i religijnym dać narzędzie, to też by kule latały
w powietrzu?
Wiesz, podział społeczeństwa polskiego jaki obserwowaliśmy przez
ostatnie osiem lat, za miłościwie już nam, na szczęście, niepanujących, bardzo
mi się kojarzy z podziałem amerykańskiego społeczeństwa. I myślę, że gdyby dać
części naszej populacji dostęp do broni, to działo by się w naszym kraju ostro.
My, Polacy, mamy skłonności do radykalnego rozwiązywania kwestii wewnątrz
społecznych. Niestety, jesteśmy skłóconym,
autoagresywnym narodem.
Wiem, że niewiele czasu
minęło od premiery debiutu, ale zauważacie w nim już jakieś niedociągnięcia?
Czy według was wszystko udało się dokładnie tak, jak sobie zaplanowaliście, czy
coś jednak byś zmienił?
Za finalny rezultat byliśmy odpowiedzialni tylko częściowo. Druga
część odpowiedzialności leżała na realizatorze, czyli Haldorze. Jesteśmy oczywiście
bardzo zadowoleni, choć wiadomo, że nie jest to idealnie to samo co sobie
początkowo wyobrażaliśmy, skoro w pewnym momencie powstawania materiału
włączona została w to dodatkowa osoba to ten efekt musiał się nieco zmienić.
Powiem tak – w odróżnieniu od większości materiałów które do tej pory
stworzyłem jestem w stanie bez probemu przesłuchać tę płytę w całości, i nawet
momentami bardzo mi się podoba haha!
Muzykę rzeźbicie
wspólnie na próbach, czy Dominance jest zespołem o jednym mózgu i organach
wykonawczych?
Głównym, ale nie jedynym, dostawcą riffów jest nasz gitarzysta,
Hellcult. Wszyscy staramy się przyjść na próbę z „czymś”, ale to on przynosi
tego najwięcej. Zwłaszcza takich szkieletów, zaczątków, nad którymi potem
pracujemy wspólnie. Nie zdarzyło się, by jakiś utwór powstał w wyniku
samodzielnej pracy jednego członka zespołu. Takie mamy podejście, że chcemy, żeby
każdy w miarę możliwości dołożył „coś od siebie” . Jeśli to się tak organicznie
rozwija, to potem ma najlepszego kopa, jest żywe.
Black metal z
założenia musi być satanistyczny.
Zgadzasz się z tym stwierdzeniem?
Nie. Dla mnie na pewno musi być antymodernistyczny. Osobiście
widzę black metal bardziej jako muzykę pogańską niż satanistyczną, musi w tym
pobrzmiewać silne przywiązanie do natury, element animistyczny, mityczny. Można
pod to oczywiście podpiąć satanizm, z tym się zgodzę, ale nie jest to dla mnie
wymóg. Satanizm jest tylko jedną z twarzy tej muzyki, natomiast musi ona mieć ten
mityczny feeling, bo jeżeli tego nie ma, a są tylko zewnętrzne składowe,
blasty, tremolo, wokal o określonej barwie, a feeling tego jest np.
modernistyczny, miejski, to w większości przypadkówciężko mi siębędzie zgodzić że
to black metal, nawet jeżeli podobnie brzmi.
Czyli według ciebie
black metal ideologią nie jest.
Nie, to nie jest ideologia tylko stan umysłu.
Jak się zapatrujesz na
zespoły blackmetalowe otwarcie propagujące nacjonalizm. Bo radykalny
nacjonalizm to zło, black metal też miał być zły, bezkompromisowy. Zatem te
dwie rzeczy idą w parze, czy nie?
Pasują do siebie na pewnej płaszczyźnie. Rozumiem skąd to się
wzięło w black metalu, choć mnie osobiście nacjonalizm nie interesuje, przeciwna
strona ideologicznego spektrum zresztą też nie. Ideologia to dla mnie to samo
co zorganizowana religia, czyli gówno. Zajmuję się tworzeniem black metalu
takiego jaki lubię, kwestie ideologiczne zostawiam innym, a najlepiej jakby i
oni dali sobie z tym siana. Co nie zmienia faktu, że w kwestii muzyki szeroko
pojęty NSBM to dla mnie scena jak każda inna i wydał na świat dużo płyt do
zapomnienia ale i parę genialnych.
Poruszacie w tekstach
temat wojny. Na okładce waszego albumu macie bitewną scenę. Wojna jest
rozwiązaniem ludzkich problemów czy ich wynikiem?
Myślę że jest to wynik problemów, nie jest to rozwiązanie niczego.
Może kwestii przeludnienia, ale też bym chyba był w stanie wymyśleć mniej
problematyczne wyjście w tym przypadku. Choćby kontrola urodzin.
Coś jak w Chinach?
A jak jest w Chinach?
Mają pozwolenie na jedno
dziecko, za kolejne musza płacić wysokie podatki.
Piękna sprawa.
Black metal na
przestrzeni lat romansował z gatunkami bardziej lub mniej pobocznymi. W wyniku
tego powstało coś zwanego post-black metalem. Jak postrzegasz ten gatunek?
Sam do niedawna grałem w kapeli, którą można by skategoryzować
jako awangardowy black metal czy post-black metal. Ja nie myślałem o Czerninie
(bo o niej mowa) jako o zespole post, bardziej jako o czymś pozaszufladkowym.
Esencja muzyki w Czerninie była bardziej… urbanistyczna. Dlatego też nie
uważałem, że grałem tam black metal. Lubiłem ich muzykę i zawierała ona sporo
elementów black metalu i ogólnie dużo emocji, ale ta wymagana przeze mnie
esencja jeżeli była, to na dalszym planie.
Dlatego też pytam, bo
nie uważasz, że ten termin „post-black metal” jest nieco naciągnięty, bo ta
muzyka wcale nie musi mieć z black metalem nic wspólnego?
Pewnie tak. Ja w tych stylach muzycznych mało siedzę, niezbyt się
na tym znam. Czernina to moi koledzy, był fajny klimat, muza bujała, więc
grałem sobie z nimi dla przyjemności. Natomiast ciężko mi się szerzej
wypowiedzieć.
Dwóch z was tworzyło
także wcześniej skład Raped Christ. To, co nagraliście było dość obiecujące. To
już zamknięta historia czy zespół coś jeszcze wypuści?
To kwestia kilku czynników niezależnych ode mnie. Z mojej strony
nie jest to jakiś ostatecznie zamknięty rozdział, ale nie wiem czy jego
kontynuacja kiedyś nastąpi. Nie chcę tu wchodzić w prywatne kwestie, bo niektóre
rzeczy są poza naszą kontrolą. Powiem może, że nie jest to definitywnie
wykluczone.
Dziś
gracie na The Last Words of Death. W czerwcu, widziałem, szykujecie się na Unholy
Blood Fest w Toruniu. Sporo macie zaproszeń na balety po wydaniu „Slaughter of
Human Offerings…”?
Zdecydowanie więcej niż przed jego wydaniem haha! Co nas
oczywiście cieszy.
Uważacie, że black metal
to bardziej muzyka do grania na żywo, czy kontemplacji w domowym zaciszu?
Myślę, że nadaje się do tego i do tego. To wszystko kwestia
podejścia. Lubię dobry koncert blackmetalowy. Tak samo z graniem, to kwestia
indywidualnego podejścia. Chcesz, to grasz, nie chcesz – nie grasz.
Dorastaliście już w
epoce powszechnego dostępu do muzyki. Internety, te sprawy… Jako muzycy i fani
uważacie, że wirtualny support jest najważniejszy, czy liczy się przede
wszystkim posiadanie / sprzedawanie kopii fizycznych?
Jeżeli ktoś decyduje się na zakup, bez różnicy, czy to fizycznego
nośnika czy wersji cyfrowej, to docenia wysiłek zespołu na tyle, że jest w
stanie dać za to jakąś kasę. My taką postawę doceniamy bez względu na nośnik,
jaki ktoś nabędzie. To jest zawsze jakieś wsparcie, nawet jeśli symboliczne.
Ziarno do ziarnka, uzbiera się miarka, czyli może bez większych problemów
nagramy następną płytę haha! Jeśli ktoś decyduje się na zakup płyty fizycznej,
a przy okazji zareklamuję, że w połowie roku powinna się także ukazać wersja
winylowa, może też uda się wypuścić taśmę, to sam sobie daje większą szansę,
okazję na dogłębniejsze poznanie tego materiału. Czym innym jest usiąść w domu
przy płycie CD czy winylowej, zapoznać się z tekstami, a czym innym słuchanie z
telefonu, ze Spotify. Nie jest to fajna perspektywa, słuchanie muzyki i
czytanie tekstów z telefonu. Poza tym z fizycznego nośnika jest większa okazja
do przesłuchania płyty w całości, wielokrotnie, zżycia się z tą muzyką.
Najbardziej sobie cenię na koncertach obecność takich właśnie osób. Lubiących
naszą muzykę, znających nasz materiał. Wówczas wymiana energii między publiką a
zespołem odbywa się w sposób najbardziej satysfakcjonujący.
Rozumiem, że sam też
jesteś zbieraczem.
Nie jakimś zapalonym kolekcjonerem, ale płyty, które mocno
doceniam, które jakoś mnie chwyciły, a jest ich zazwyczaj kilka do roku, lubię
posiadać na fizyku.
Jak widzisz przyszłość
Dominance? Co chcielibyście osiągnąć?
Dotrzeć z koncertami w jak największą ilość miejsc. Najlepiej tam,
gdzie jeszcze nie byliśmy nie tylko z koncertami, ale w ogóle. Nagrywać coraz
lepsze płyty.
Co znaczy „coraz
lepsze”? Myśleliście już jak będzie wyglądał następny materiał?
Takie, na których energia jest przekazywana w coraz bardziej
precyzyjny sposób. Co do nowego materiału, to właśnie w przyszłym tygodniu, po
dzisiejszym, ostatnim zaplanowanym na ten rok koncercie, zamierzamy pozbierać
pomysły, zacząć składać je do kupy i konstruować kolejny album.
Coś na koniec.
Dzięki za wywiad i zainteresowanie, zwłaszcza za czas poświęcony
na ułożenie nieco mniej oklepanych pytań niż te, które najczęściej otrzymujemy
haha!
- jesusatan
Zdjęcia: Aleksandra Kluszczyńska
MORTIS DEI
Aż ciężko uwierzyć, ale bydgoskiemu Mortis Dei stuknęło już
trzydzieści lat. I mimo, iż chłopaków los nie oszczędzał, bez względu na to,
jakie im rzucał kłody pod nogi, uparcie robili swoje, nie oglądając się na nic
i na nikogo. Mimo to, zespół nigdy nie zaistniał szerzej, choćby na krajowej
scenie i nie osiągnął atencji, na którą niezaprzeczalnie zasługuje. Może taki
stan rzeczy zmieni się wraz z wydaniem nowego krążka, który właśnie „już się
robi”. O tym co było i co jest, porozmawiałem sobie z Grzegorzem, jednym z
założycieli Mortis Dei, przy okazji ostatniego przystanku The Last Words of
Death.
Bydgoszcz
to w historii polskiego metalu chyba nie jest zbyt zasłużone miasto, nie
sądzisz?
Niby prawda, choć było wiele
zespołów, którym z różnych powodów nie udało się przebić. A wiele z nich było
wartych uwagi.
Które
konkretnie masz na myśli? Możesz nie być skromny.
Ja akurat o sobie nie mówię haha!
Mam na myśli głównie starsze ekipy. Scarecrow / Indulgence, czyli zespoły na
których się wychowałem. Uważam, że w tamtym czasie tworzyły one czołówkę
polskiego podziemia i powinny być docenione. Później też było kilka fajnych
składów, ale podobnie nie mieli szczęścia. Był Tempter, Christ’s Cage, w którym
zresztą grałem, był Island i jeszcze kilka innych…
Mortis
Dei to nazwa dość jednoznacznie sugerująca gatunek muzyki jaka tworzycie. Taki
był zamysł? Czy kryje się za tym jakaś inna historia? Kto był jej inicjatorem?
Nazwa wzięła się z książki. Jej
tytuł błędnie przetłumaczono jako „Dni śmierci”. Potem pewien klecha wyjaśnił nam co on
faktycznie znaczy . Śmierć Boga, i to w
wołaczu. Postanowiliśmy przyjąć ten szyld za nazwę zespołu. Dobrze brzmi,
przylgnęła do nas, nadal mi się podoba.
Skład
zespołu na przestrzeni lat mocno się przetasował. Niejednokrotnie przyczyną
takiego stanu rzeczy była śmierć muzyka. Dziś jesteś jedynym członkiem Mortis
Dei. Który ze składów w waszej historii uważasz za najsilniejszy?
Obecny.
Ale
ja nie sprawdzam obecności haha! Każdy tak pierdoli.
Każdy skład, każdy członek wnosił
coś nowego do Mortis Dei. W każdym
zestawieniu byliśmy mocni. Choć to też zależy w którym okresie czasu, bo były
lata, że chłopaki siedzieli głównie za granicą i praktycznie wcale nie
graliśmy. Podobnie było przy chorobie Maćka, gdzie zespół istniał jedynie
teoretycznie, ale nie graliśmy, bo nie mieliśmy perkusisty. Ciężko
jednoznacznie się określić, każdy skład miał plusy i minusy. Chyba ten z czasów
„The Loveful Act of Creation” był jednym z najmocniejszych, ale dzisiejszy jest
tak samo rozwojowy i dajemy z siebie wszystko. Nowy materiał się tworzy, a to
zawsze daje kopa. Zmiany w składzie to zawsze jest największy hamulec dla
zespołu, bo bezpowrotnie tracisz czas. Ale przyjście nowego członka z kolei
solidnie dopinguje pozostałych.
A
przyszło ci kiedyś przez głowę, żeby sobie dać z tym spokój?
Niejednokrotnie. Ludziom się wydaje,
że granie w zespole to są same przyjemności, a to jest dosyć ciężka praca.
Spójrz na dzisiejszy dzień. Wyszedłem z domu o jedenastej, teraz jest
siedemnasta, gram o dwudziestej drugiej, cały dzień na nogach. Oprócz tej
satysfakcji, świadomości, że damy z siebie wszystko nie mamy nic, a zmęczenie
jest duże. Ludzie myślą, że granie to tylko wywiady, kobiety, alkohol i śpiew,
a to naprawdę tak nie jest.
No
ale te kobiety… Macie groupies? Haha!
Mamy. Nasze żony haha! Zawsze są pod
sceną jeśli tylko mogą przyjść. I to są osoby, którym zawsze można się wyżalić
jak coś nie idzie. Wysłuchają, pocieszą… Ile razy bywało, że nie mieliśmy prób,
a moja Kaśka mówi „Weź już idź pograj, bo wytrzymać z tobą nie można”.
Noo,
to pocieszą w chuj haha! Wracając do muzyki, domyślam się, że pierwsze skrzypce
w zespole grasz ty, jeśli chodzi o twórczość.
Akurat ja nie jestem autorem muzyki
Mortis Dei, tą robią gitarzyści. Ja swoją działalność twórczą zakończyłem
bodajże na „Landscapes”. Może jeszcze na debiucie były jakieś moje pojedyncze
motywy. Dwa materiały, praktycznie w całości, są moje ale pod względem
tekstowym. Dużo natomiast działam przy aranżacji.
To
co mówisz wiele wyjaśnia, bo wasze kolejne płyty faktycznie się od siebie
różnią, aczkolwiek wszystkie nie wychodzą za bardzo poza deathmetalowy kanon.
Jednak w chwili, gdy każdy materiał komponowany jest przez innych ludzi, to
ciągnięcie tego pod tą samą nazwą jest twoim zdaniem uczciwe?
Mortis Dei zawsze był uczciwy. Po
prostu nagrywamy to, co w danym momencie czujemy i co udało nam się stworzyć.
Na
ile ważna jest dla was oryginalność? Jak by nie patrzeć, nie można wam
przykleić jednej łatki z określoną nazwą konkretnego inspiratora, że Morbid
Angel, Nocturnus czy cokolwiek..
Ja już słyszałem tyle porównań
dotyczących muzyki Mortis Dei, że nawet nie chce mi się na ten temat gadać.
Gramy po prostu to, co czujemy, i wychodzi nam to raz lepiej, raz gorzej, ale
zawsze staramy dać z siebie sto procent, to jest dla nas najważniejsze.
Satysfakcja po dobrze zagranej próbie, po dobrym występie na żywo, to jest dla
nas istota zespołu.
Gdybyś jednak miał się określić, to
jakie zespoły najmocniej inspirowały was do założenia zespołu? I jak te
inspiracje zmieniły się z biegiem czasu?
Ja zawsze byłem typowym rzeźnikiem,
lubiłem dobre mięcho. Ale byli też ludzie, którzy słuchali Ozzy’ego czy Black
Sabbath. Albo inspirowali się Death i Slayer. Obecny skład natomiast słucha
różnej muzyki, nie zamykamy się na nic, zwłaszcza gitarzyści. Wokalista
praktycznie siedzi wyłącznie w black metalu, perkusista lubi wszystko co
szybkie, a ja zostałem chyba głównie przy tym rzeźnickim graniu, choć czasem
sięgam po Accept, Black Sabbath czy Judasów. Te stare standardy naprawdę mi
mocno wchodzą.
Jesteście
obecni na scenie ponad trzydzieści lat. Większego sukcesu nigdy nie
odnieśliście. To nigdy was nie deprymowało?
Wiesz, kilka razy było dość blisko
wybicia się. Zawsze jednak zabrakło odrobiny szczęścia albo znajomości. Po
pewnym czasie się do tego po prostu przyzwyczailiśmy, że my robimy swoje, a co
ma być to będzie. I tego się trzymamy.
Nagrania
zawsze finansowaliście z własnej kieszeni, czy zdarzyło się trafić sponsorów?
Z reguły nagrywamy własnym sumptem.
Chyba tylko te największe zespoły dostają budżet na wynajęcie studia, pozostałe
nagrywają za własną kasę. A powiem ci, że dziś to jeszcze czasem musisz wkleić,
by cię wytwórnia wydała.
No
dobra, nagranie nagraniem, ale czasem ekipa wyłoży srebrniki, roześle promo i
nagle jakiś label się zgłosi. Serio nigdy nie spotkaliście się z
zainteresowanie ze strony jakiegoś poważnego wydawcy?
Nie no,
„Salvatio Never Comes” wydało Metal Scrap Records. Może
pod względem promocyjnym w Polsce nie było tego widać (No właśnie. Przyp – j),
ale w tamtym okresie byliśmy bardziej znani za granicą niż u siebie. Może
dlatego, że oni nie mają dystrybucji na nasz kraj. Ale nasze płyty można było
kupić w sklepie w Izraelu, Brazylii, Finlandii czy na Wyspach. Udzielaliśmy
wywiadów dla magazynów z Wielkiej Brytanii, Rosji czy nawet Ameryki Łacińskiej.
Gdybyście
mieli możliwość, takie życzenie do złotej rybki, to z którą wytwórnią
chcielibyście podjąć współpracę?
Nie mamy jakiś wielkich wymagań,
byle to był uczciwy człowiek. Bo często wydawcy obiecują różne rzeczy ,a potem
nie dotrzymują słowa. Ciężko się z nie którymi ludźmi dogadać.
Wydawanie kolejnych płyta nadal
sprawia wam taką samą radość jak w przypadku „The Loveful Act of Creation” czy
poniekąd przeszliście z tym do rutyny?
Nagrywanie i wydawanie to jak
narodziny dziecka. Proces twórczy to jest ta jedna z najważniejszych rzeczy
bycia w zespole. Widzisz jak dany kawałek powstaje od podstaw, jak zaczyna
gryźć, jak ludzie reagują. Potem to w końcu nagrywasz, czytasz recenzję, same
„ochy” i „achy” i dostajesz 9/10 haha!
Nie
mów, że nigdy was totalnie nie zjebali haha!
Ostatnio nie, bo nic nowego nie
wydaliśmy. Dawniej bywało. Jest taki
kolega, który się wziął za recenzję naszej płyty, zjechał nas totalnie, by na
końcu stwierdzić „Fanom death metalu i tak się to będzie podobało. 4/5” haha!
Muzyka
to twoje hobby w wolnym czasie, czy
maniactwo. Stara czasem krzyczy, żebyś w
końcu wyrzucić śmieci?
Nie, to już przeszłość. A moja żona
jest wyrozumiała. Rozumie, że to mój sposób na życie. Jak mówiłem wcześniej,
ręce swędzą – trzeba pograć. Po co siedzieć samemu w domu z butelką piwa skoro
można ją wypić z kolegami na próbie i pogadać o pierdołach.
Jak
oceniasz postęp muzyczny Mortis Dei na przestrzeni lat? Myślisz że wasza muzyka
przeszła jakąś ewolucję, czy z założenia ma stać w miejscu, ewentualnie obracać
się w kółko?
My wcale nie jesteśmy zamknięci w
jednym gatunku. Zwróć uwagę, że każda nasza płyta jest nieco inna. Oczywiście
to zależy też od tego, kto ją tworzył w danym momencie. Mi to odpowiada, bo są
zespoły, które nagrają powiedzmy trzy płyty, włączę jakiś kawałek, i nie jestem
w stanie powiedzieć z której płyty on pochodzi. W naszym przypadku jest to
bardziej rozpoznawalne. Nasze kawałki są różnorodne, są nawet niekiedy jakieś
podballady, są blasty przy których Diabeł ostro czesze ogonem. Nie uważam,
żebyśmy kręcili się w kółko. Dla mnie, jako muzyka, najważniejsze jest, by to
co gramy sprawiało nam frajdę. Występowanie z nowymi, jak i starymi numerami,
sprawia mi taką właśnie frajdę. A że obecnie jesteśmy na etapie tworzenia
nowego materiału, to tym bardziej pcha nas do przodu.
Co
ci na przestrzeni tych trzech dekad sprawiło
największa satysfakcję? A jednocześnie co było największym zawodem?
Najnieszczęśliwszym momentem w
historii była niewątpliwie towarzysząca nam śmierć. Najpierw Maćka, a potem
jeszcze Valeo. To były te przykre momenty z życiu. A szczęśliwe? Wiesz, było
ich dużo. Każda wydana płyta, każdy udany koncert, pozytywna recenzja… To
wszystko pcha zespół do przodu i podbudowuje.
Wasze
teksty często poruszają tematykę religijną. Czym takowa dla ciebie jest?
Myślisz, że jest potrzebna czy jest oznaką pewnego rodzaju ułomności?
Aż tak często to w tematykę
religijną nie wchodzimy. My śpiewamy przede wszystkim o miłości ha,ha! Tematy
religijne są mi dość odległe, ale jak ktoś chce, to niech sobie wierzy.
Przechodzę obok tego obojętnie i nie zagłębiam się w to.
Wydaliście
ostatnio płytę kompilacyjną, podsumowującą waszą 30-letnia działalność. Jakie
było zainteresowanie tym wydawnictwem?
30-lecie to okrągła rocznica więc trzeba było
coś wydać, i zdecydowaliśmy, że warto demosy, które powstawały w latach
dziewięćdziesiątych przedstawić współczesnej publice. Znalazła się tam także
nasza EP-ka „Hail Aliens” poświęcona pamięci Macieja i Marcina, bo wcześniej
dostępna była jedynie w wersji cyfrowej. Oprócz tego kilka kawałków
niepublikowanych, więc na dwóch płytach masz wszystko to, co było nagrane w
początkowych latach działalności Mortis Dei, lub coś, co nie zostało wydane.
Właśnie kończą nam się egzemplarze tego wydawnictwa, trzeba będzie dorobić.
Już
wspominałeś, że nowy materiał jest już w fazie dość zaawansowanej. W jakim
kierunku idziecie tym razem i kiedy możemy oczekiwać nowej płyty?
Dzisiaj się przekonasz, bo zagramy
trzy nowe kawałki. Nie ma co dywagować, czy będzie więcej tego, czy czegoś
innego, to na pewno będzie death metal. Damian i Adrian dotychczas nie zapisali
się w Mortis Dei jako twórcy muzyki, więc to jest ich otwarta księga. To oni
odpowiadają za kształt obecnego Mortis Dei.
Wydanie
ponownie na własną rękę?
Zobaczymy. Nie zamykamy się na
współpracę. Najpierw się rozejrzymy, a jeśli niczego nie znajdziemy, to wydamy
to sobie sami.
Gdybyś
miał zachęcić potencjalnego odbiorcę, tudzież wydawcę, do zapoznania się z
waszymi nagraniami, w jednym zdaniu, jak byś to ujął?
Chcesz coś dobrego, wydaj Mortisów…
Nie wchodzimy nikomu w dupę, więc jeśli komuś się nasza muzyka podoba, to
jesteśmy otwarci na współpracę.
Jesteś
cholernie zawzięty. Jak długo zamierzasz ciągnąć wózek pod tytułem Mortis Dei?
Do usranej śmierci?
Tak długo to nie, ale na razie
jeszcze sprawia mi to frajdę. Nie wyznaczyłem sobie jeszcze żadnego
ostatecznego terminu po którym odwieszę instrument na kołku. Tak długo jak mam
siłę i chęci, i widzę po chłopakach, że oni czerpią z tego przyjemność, tak długo
będziemy razem grać.
Ale
ogólna tendencja jest taka, że zazwyczaj z muzyków z wiekiem schodzi powietrze.
Nie obawiasz się tego?
Tak jest, zdecydowanie. Najwięksi
ortodoksi potrafią z czasem przebrać się w garnitur i na koncert się już nie
wybiorą, bo rodzina, bo „już nie słucham takiej muzyki”. Znam kilku takich. Mam
nadzieję że mi to nie grozi.
Dziś
gracie na The Last Words of Death, zresztą po raz trzeci. Jak oceniasz ten
cykl?
Ta impreza bardzo się rozwinęła.
Główna w tym zasługa Maćka. Za każdym razem jest coraz lepiej, coraz bardziej
profesjonalnie, publika dopisuje, organizacyjnie i promocja jest super… Sami
zabiegamy, by tu grać jak najczęściej haha! Wszędzie dobrze ,ale w domu
najlepiej.
Ostatnie
słowo.
Dziękuję za wywiad. Pozdrawiam.
-
jesusatan
Łódzki kwartet Doomster Reich to
dla jednych zespół doskonały, który z
płyty na płytę konsekwentnie rozwija swój miażdżący styl, dla innych natomiast
to kupa łajna, na którą szkoda poświęcać uciekający wciąż czas. Tak czy owak,
zespół ten ma albo oddanych fanów, albo zajadłych oponentów. Nie spotkałem
jeszcze kogoś niezdecydowanego, jeżeli chodzi o ten ansambl, a takie postawy
cechują jeno największe na tym łez padole grupy. Nie ukrywam, że ja zaliczam
się do zdecydowanych stronników zespołu, a ich ostatnia, wydana w barwach Old Temple
pod koniec zeszłego roku płyta, którą miałem okazję recenzować na łamach
Apocalyptic Rites, to album wg mnie wyśmienity. Postanowiłem zatem nieco
porozmawiać sobie z kapelą na jej temat (choć oczywiście nie tylko). Tak więc
wszystkich, którzy mają ochotę zapoznać się z ową pogawędką, zapraszam do
lektury.
- Cześć. Jak zdróweczko?
Markiz: Witam. Różnie to bywa o tej porze roku, ale tragedii nie ma.
-
Wasza ostatnia płytka „Blessed Beyond Morality”, mnie osobiście wgniotła w
podłoże, a czy Wy, jako jej twórcy jesteście zadowoleni z muzyki, która się na
niej znalazła?
Markiz:
Oceniając ten materiał z dłuższej perspektywy czasowej jestem zadowolony z
niego zarówno pod względem produkcji jak i jakości samych kompozycji. Trochę
czasu mu poświęciliśmy, kosztowało to nas dużo energii i pod koniec realizacji
albumu byliśmy nim zmęczeni. Przerwa, jaka nastąpiła od zakończenia nagrań do
ich upublicznienia (a w tym przypadku nie było to mało czasu) pozwoliła nam
nabrać dystansu do tych nagrań i bardziej na chłodno spojrzeć na efekt finalny.
Osobiście jestem z „Blessed Beyond Morality” zadowolony i uważam, że wraz z
„Drug Magick” to nasz najlepszy materiał. Jest najbardziej reprezentatywny dla
tego czym jest Doomster Reich.
- A jak odzew środowiska branżowego, że się tak
wyrażę i przede wszystkim, jak reagują na nią słuchacze metalowego łomotu?
Markiz:
Recenzje jak na razie tylko trzy się ukazały i były bardzo pozytywne. Wśród
znajomych fanów metalu różnie; część zadowolona, część się od tych dźwięków
odbiła. Jesteśmy ciekawym tworem na
polskiej scenie i właściwie odosobnionym, jeżeli chodzi o prezentowane dźwięki,
co może wpływać na nasz odbiór zarówno pozytywnie, jak i negatywnie, bo mimo
pewnej oryginalności nie gramy łatwo przyswajalnych utworów. Najważniejszym
jest dla nas, że mamy nadal frajdę z grania na próbach i na koncertach.
-
Gatunek, jaki sobie wybraliście nie należy ani do najłatwiejszych, ani do
najbardziej popularnych, co Was więc podkusiło, aby wziąć się z nim za bary?
Markiz:
W tej chwili trudno to, co gramy wpuścić w jakieś jedne ramy stylistyczne, dla
mnie to jest ciężka pod względem brzmienia, raczej mroczna i niepokojąca muzyka
psychodeliczna. Są w niej nawiązania do doom metalu, bo wszyscy w zespole
kochamy Pentagram, Black Sabbath, Trouble, Saint Vitus i Cathedral, mocno jesteśmy zakorzenieni w scenie Detroit:
wczesny Alice Cooper, the Stooges, MC5, bardzo cenimy sobie Hawkwind, jakiś
pierwiastek ekstremalnego metalu też się u nas pojawia (miłość do makabry,
horroru, Autopsy i starego black metalu), ponadto lubimy krautrocka i
współczesne kapele metalowo psychodeliczne jak Dark Buddha Rising czy Oranssi Pazuzu.
Wszystkie te wpływy przemielone przez Nas tworzą muzykę Doomster Reich, dlatego
trudno mi jednoznacznie się wypowiadać na temat gatunku, jaki prezentujemy.
Upraszczając, jeżeli naszą twórczość można zaliczyć do metalu psychodelicznego,
to najlepszą odpowiedzią na Twoje pytanie „co nas podkusiło, aby tak grać?”
będzie fakt, iż zarówno lubimy grać ciężką rockową muzykę, jak i łykać LSD;)
- Konsekwentnie, niemal z maniackim uporem
rozwijacie swój styl, co przynosi efekty, gdyż jak na razie każda, kolejna
Wasza płyta jest lepsza (przynajmniej po mojemu) od swojej poprzedniczki. Wygląda
więc na to, że uparte z Was dziady i ciężkiej pracy się nie boicie, mam rację?
A może to tylko złudzenie?
Markiz:
To fakt, uparte z Nas typy:) Wszystko jest wynikiem miłości do muzyki i chęci
wspólnego grania. Co do pracy, to jest różnie, jedne utwory wymagają jej więcej
inne mniej. Weź pod uwagę, że wszyscy pracujemy i gramy też w innych zespołach,
więc zwykle jest to jedna dwugodzinna próba tygodniowo. Takie hobby;)
-
A co zrobicie, gdy w pewnym momencie dojdziecie do ściany i zdacie sobie
sprawę, że nic więcej już w tym stylu stworzyć nie dacie rady? Zespół pójdzie
wówczas w niebyt, czy też po prostu dalej będziecie tworzyć to, co Wam w duszy
gra, mając w dupie cały świat?
Markiz:
Doomster Reich jest kwintesencją opcji numer dwa.
-
À propos świata. Zapewne mniej lub bardziej obserwujecie to, co dzieje się
obecnie w tym bagnie. Czy na podstawie tych obserwacji sądzicie, że dążymy do
autodestrukcji i kiedyś wszystko to jebnie na ryj?
Markiz:
Nic nie jest pewne i przesądzone, wobec powyższego trzeba się skupić na tu i
teraz i NAPIERDALAĆ DLA DIABŁA. Element destrukcyjny zawsze występował na
przestrzeni dziejów i jest nieodzownym elementem ludzkiej natury. Problemem
jest to, że ludzi na tej planecie jest zdecydowanie za dużo i to wraz z rozwojem
technologii (od której notabene jesteśmy coraz bardziej uzależnieni) może Nas
(ludzi jako gatunek) doprowadzić do autodestrukcji.
-
Trzeci już materiał wydajecie pod
sztandarami Old Temple. Tak dobrze Wam u Eryka, czy też nie chce Wam się szukać
innego wydawcy, a może czymś Was przekupił (nie wiem, obiecał 40 dziewic, stado
wielbłądów, a może roztoczył przed Wami wizję, że będąc w jego barwach
będziecie się pławić w dziwkach i majonezie)?
Markiz:
Wszystkiego po trochu:) Mam mocno koleżeńskie relacje z Erykiem, jako jeden z
niewielu rozumie naszą muzykę. Wspiera nas niemal od samego początku. Poza tym
nie chciało nam się szukać kogoś innego. Kontaktuje się z Erykiem często w
sprawach niezwiązanych z zespołem, więc takie przyjacielskie relacje ułatwiają
komunikację.
-
Wasza muzyka ma klimat, który mocno kojarzy mi się z magicznymi obrzędami,
które później częściowo przejęły loże masońskie i stowarzyszenia
wolnomularskie. Czy ktoś z Waszego zespołu interesuje się tymi tematami i
zagłębia się w prace pozostawione przez Alistera Crowleya, czy Eliphas’a Lévi’ego?
A może górę bierze w Was patriotyzm i preferujecie polskich mistyków i
okultystów?
Markiz:
To dobrze, że tak się kojarzy. Ten pierwiastek rytualny w naszej muzyce jest
dla Nas bardzo ważny, dla mnie ma on charakter bardziej pogański niż masońsko –
wolnomularski. Dziki, nieokrzesany, transowy, gdzie sacrum przenika profanum, a
jednostka wchodząc w trans staje się naczyniem dla bytów/energii spoza naszego
wymiaru. Wraz z Raszem mocno interesujemy się takimi tematami, a utwory lub
fragmenty dzieł takich autorów jak Crowley, Osman Spare, Witkacy czy Baudelaire
wykorzystujemy jako teksty naszych kawałków.
-
Odnoszę także wrażenie, że bardzo ważna jest dla Was właśnie ta
mistyczno-ezoteryczna warstwa Waszej muzyki, skąd więc czerpiecie ową mistykę w
dzisiejszym zdigitalizowanym, opanowanym przez Internet i wszelakiego asortymentu aplikacje świecie?
Czymś się nieznacznie wspomagacie?
Markiz:
Staram się przynajmniej raz w miesiącu odbyć jakąś podróż psychodeliczną w
towarzystwie lub bez. Wpływ substancji psychoaktywnych czasami pomaga osiągnąć
stan transu i łączności z innym wymiarem – jest to transcendentne
doświadczenie, która czasami udaje mi się przelać na dźwięki. Poza tymi
odświętnymi doświadczeniami, duża rolę odgrywa w Naszym przypadku literatura,
film, malarstwo i wyobraźnia.
-
Wracając do odbioru Waszej muzyki przez słuchaczy. Wolicie mieć oddane, choć
być może mniejsze grono fanów, czy miliony mniej, lub bardziej przypadkowych
klakierów?
Markiz:
Nie mamy wpływu na to, kto jest naszym odbiorcą. Za sprawą charakteru muzyki
Doomster Reich raczej skłaniałbym się do
pierwszej opcji, czyli mniejsze, ale oddane grono fanów. Nie potrafię sobie
wyobrazić, aby nasza twórczość nagle zaczęła przemawiać do jakiejś szerszej –
randomowej publiczności.
-
Co porabiacie poza rzępoleniem w Doomster Reich? Oglądacie namiętnie klasyczne
pornole, biegacie boso po rozgrzanych węglach, czy może tworzycie poezję
mówioną, chodzoną, śpiewaną, tupaną, a może robicie coś zgoła odmiennego
(zbieranie mrówek, kolekcjonowanie kleju od znaczków)?
Markiz:
¾ składu udziela się jeszcze w Deep Desolation. Poza tym mamy jeszcze inne
projekty muzyczne. Ja lubię aktywnie spędzać wolny czas, więc filmy
pornograficzne to dobry trop;) plus muzyka, sport, literatura, filmy i knucie.
-
A jak odbywa się u Was proces twórczy? Przeważa spontaniczny, radosny jam
session, czy też to mozolne składanie zusammen razem do kupy przyniesionych
przez każdego z Was pomysłów.
Markiz:
Niektóre pomysły wypływają z niekoniecznie radosnego jam session, ale głównie
ja lub Rasz przynosimy jakiś riff lub pomysł na utwór i wspólnie go obrabiamy
na próbach do czasu jak będziemy zadowoleni z finalnego efektu. Niestety jest
to często mozolny proces.
-
Być może miałem pecha, ale nigdy nie ustrzeliłem Was na żywca. Gracie w ogóle
koncerty, choćby raz na jakiś czas?
Markiz:
Owszem, od tego roku gramy koncerty. Koncentrujemy się na przekrojowym secie
złożonym z 5-ciu utworów. Lista będzie się zmieniać, forma utworów również, tak
aby sprawiało nam to nadal jakąś satysfakcję.
-
Jakie warunki trzeba by spełnić, aby zaprosić Was na jakąś sztukę?
Markiz:
Na tę chwilę zwrot za paliwo to mus, dobrze jakby było jeszcze na fajki i
browar (mimo że nie palę). Jak dalszy wypad, dobrze jak się nocleg i jakiś
posiłek znajdzie. Także niewiele. Trzeba się z nami skontaktować i dogadać
wszystkie aspekty. Proste, a potem jak pertraktacje pójdą dobrze to wyruchamy
wasze uszy.
-
Nie da się ukryć, że nowicjuszami już nie jesteście, swoje doświadczenia macie,
jak więc oceniacie obecną kondycję sceny metalowej w naszym kurwidołku?
Markiz:
Osobiście niewiele polskich bandów przypadło mi ostatnio do gustu. Mogę podać
dwie nazwy, jakie zakupiłem na cd w tym roku: Armagh – wielkie zaskoczenie i
wspaniały hołd dla zespołów NWOBHM
zrobiony z doskonałym wyczuciem i klimatem oraz Sodality projekt muzyków Cultes
des Ghoules i Lvcifyre – taki nawiedzony klimat to ja bardzo lubię. To są
wyjątki, polskie młode zespoły w większości niestety kierują się
koniunkturalizmem i chcą się często podczepić do tego co jest w danej chwili
modne. Następuje wysyp zespołów zorientowanych na dany klimat, mieliśmy już
konkretny zalew kopistów Furii i Mgły, był boom na zespoły stonerowe. Szczerze
to robi mi się od tego mdło, ale na szczęście jakieś rodzynki się pojawiają,
oby nie utonęły w morzu przeciętniactwa.
-
Teraz czas na chwilę szczerości. „Blessed
Beyond Morality” to płyta, która sponiewierała mnie okrutnie, niesamowicie
wkręciła się w masę szarą mojego mózgu i ni chuja nie chciała się stamtąd
ulotnić (i chwała jej za to). Nie pomagały prośby, groźby ni próby perwersyjnej
perswazji. Może to pytanie wyda się Wam banalne, ale jak się kurwa robi takie
płyty?
Markiz:
Trudno to w prosty sposób wyjaśnić, ale był to bolesny proces, który prawie
doprowadził do rozpadu zespołu i skończył się dwuletnią przerwą w działalności
zespołu. Więc w naszym przypadku, może musimy stanąć na skraju, aby wyszło coś
takiego jak „Blessed Beyond Morality”.
-
A jak wyobrażacie sobie starość? Nadal będziecie pić (tyle że wówczas pewnie
rumianek, lub czystek) i słuchać Metalu (bo o machaniu dynią dla Szatana raczej
nie będzie już mowy)?
Markiz:
Szczerze to wolę nad tym nie rozmyślać i skupić się na teraźniejszości. Na
pewno puki słuch mi nie wysiądzie muzyka będzie mi towarzyszyć do końca.
-
Może to jeszcze zbyt wcześnie, ale myśleliście już przypadkiem o zarysach
kolejnego materiału? Czy będzie to, daj Panie Szatanie, kontynuacja
„Blessed…”, czy też raczej to zamknięty
rozdział, a Wy będziecie odważnie eksplorować jeszcze bardziej chore terytoria
muzyczne? A może nawet macie już jakieś pierwsze konkrety?
Markiz:
Na razie skupiamy się na koncertowaniu i przypominaniu sobie naszych
dotychczasowych utworów. Przyszłość w tej materii jawi się mgliście i
tajemniczo. Można spodziewać się wszystkiego w tym i niczego:)
-
Powoli kończąc już te spytki oczekuję teraz brutalnej szczerości z Waszej
strony. Nie jestem specjalistą od wywiadów, zdecydowanie wolę pisać recenzję
płyt i relacje z koncertów. Zawsze jednak staram się, aby wywiady, które robię
miały raczej charakter luźnej rozmowy i nie trzymały się sztywnych szablonów
(oczywiście na tyle, na ile to możliwe).
Jak więc oceniacie ten interview?
Markiz:
Całkiem dobrze. Pytania na tyle ciekawe, że aby na nie odpowiedzieć,
potrzebowałem raptem dwóch weekendowych podejść. Niestety na razie nie ma
możliwości tak rozciągać czasoprzestrzeni, żeby można było odpowiedzieć w
krótszym odstępie czasowym. Bez sztucznej kokieterii była to przyjemność.
-
Dzięki za poświęcony czas. Mam nadzieję, że uda się kiedyś spotkać face to
face, być może na jakiejś Waszej sztuce, coś tam chlapnąć i pogadać o starych
karabinach. Ostatnie słowa należą do Was. Jeżeli coś Wam leży na wątrobie, to
teraz jest ten czas, kiedy możecie to z niej zrzucić.
Markiz:
Jeżeli muza dla Was jest również wyzwaniem to zapraszam do konfrontacji z „Blessed
Beyond Morality”. Do zobaczenia na jakimś gigu gdzieś tam.
-
I tego się trzymajmy.
WHALESONG
Whalesong. Cóż można powiedzieć o tym
zespole, by nie zabrzmiało to banalnie? Chyba to, iż jest to jeden z
najbardziej oryginalnych tworów jakie w ostatnich latach trafiły w
moje ręce. Po etapie mocno industrialnym, na początku kariery, panowie zaczęli
kroczyć ścieżkami nieoczywistymi, by na „Radiance of a
Thousand Suns” przedstawić światu muzykę zupełnie nowej jakości.
Czerpiąc pełnymi garściami z przeróżnych gatunków, i bynajmniej nie ograniczając się pod
żadnym względem, stworzyli dzieło wybitne. Mogę powiedzieć – dzieło, które na stałe wywarło piętno w moim umyśle. Na wywiad z Michałem
„Neithan’em”
Kiełbasą, głównodowodzącym w Whalesong, próbowałem umówić się od długiego czasu, lecz zawsze
coś stawało nam na przeszkodzie. W końcu spotkaliśmy się jednak na czeskiej
ziemi i miałem okazję podpytać o sprawy mnie interesujące. Co prawda Michał był
zdecydowanie mniej wylewny niż w rozmowach prywatnych, ale wiecie… Stres przed
tak potężnym medium jak Apocalyptic Rites mógł nieco onieśmielić tego młodego człowieka
:D Nie mniej jednak serdecznie zapraszam do zapoznania się z treścią naszej
pogawędki, a przede wszystkim z samą muzyką Whalesong.
Cześć
Michał. Zacznijmy standardowo. W jaki sposób zrodził się w głowie pomysł na Whalesong?
To
jest wbrew pozorom ciężkie pytanie. Chciałem po prostu robić muzykę haha! Więc
siłą rzeczy założyłem zespół. Wcześniejszy umarł śmiercią naturalną, a ja miałem
naturalną potrzebę robić coś swojego dalej. Tak też powstał
Whalesong. Początkowo miał to być pełen zespół, z naturalną perkusją, lecz
ostatecznie wszystko skurczyło się do dwuosobowego składu, który finalnie nagrał pierwszą EP-kę.
A
nazwa? Mam mocne podejrzenia ukierunkowane w stronę filmu „Big Lebowski”…
Nie.
Przeczytałem kiedyś artykuł w którym była wzmianka, iż żaden wieloryb
nie śpiewa nigdy dwa razy tej samej piosenki i strasznie mi się to spodobało.
Sam koncept ciągłej zmiany, ewolucji brzmienia i dźwięku, niepowtarzania się.
Czyli
generalnie już na samym początku miałeś w zamyśle to, że zespół będzie się zmieniał,
ewoluował?
Tak.
Nie widziałem sensu by stać w miejscu.
Pierwsza
płyta była czysto industrialna. Jakie dźwięki cię wówczas inspirowały?
Przy
pierwszej EP-ce było to zdecydowanie Swans. Zresztą już sam tytuł jest do tego
zespołu oczywistym nawiązaniem. Poza tym na pewno Godflesh, wczesny Pitch
Shifter, Scorn, Dead World. Tego typu oldskulowe rzeczy. Przy pełnej płycie to
się trochę rozwinęło, wyraźniej słyszalne były na pewno wpływy Neurosis czy
jakichś noise’owych
rzeczy. Mieliśmy wtedy większe możliwości, choćby przez to, że pojawiła się żywa
perkusja.
Pytam
dlatego, bo niektórzy muzycy nie słyszą w swojej muzyce
wpływów, które im wytykają choćby recenzenci. Ale
widzę, że ty jesteś świadom, że twoje nagrania są do czegoś podobne?
Tak,
choć mimo wszystko i tak mocno się odróżniamy, ale niektóre wpływy są wręcz oczywiste i słyszalne.
Słychać skąd to się wzięło, mimo że przekuwamy to na swój sposób i staramy się iść w nieco innym, własnym
kierunku.
Po
tej pierwszej płycie pojawiła się składanka z remixami. To był twój pomysł, czy wyszedł od jakichś konkretnych
zespołów?
To
wymyślił akurat Eryk z Old Temple, to on był tego pomysłodawcą. Sam miałem
kilka zakupionych wcześniej płyt z remixami, czy to jakiegoś White Zombie czy
Rob Zombie, Nine Inch Nails i wielu wielu innych, więc uznałem, że czemu nie?
Część artystów proponował Eryk i po moim akcepcie się z nimi kontaktował,
a z innymi, których sobie sam wymyśliłempisałem osobiście. Nie wszystko wypaliło
- głównie ze względów budżetowych lub także czasowych, ale
powiedzmy że z osiemdziesiąt pięć procent artystów się udało zaprosić do tej
kooperacji.
Jesteś
zadowolony z tych przeróbek? Która jest twoją ulubioną?
Na
pierwszej płycie z remixami między innymi Submerged wypadł świetnie. I zdecydowanie
Sunford Parker. W sumie to chyba oni najciekawiej nas zinterpretowali. Również Shocker. To chyba było takie moje top 3 mówiąc szczerze.
Mówiłeś o zmianach, że już od początku
je planowałeś. Co się wydarzyło, że poszedłeś akurat w takim kierunku
jak „Radiance of a Thousand Suns”?
Szło
to naturalnie, samo z siebie w jakiś sposób, chociaż nie będę ukrywał, iż z
jednym z takich momentów gdzie mi się zmieniła koncepcja
wszystkiego był koncert Swans w bodajże 2011 roku, podczas pierwszej trasy po
ich reaktywacji, który to dość mocno zmienił moje spojrzenie na
postrzeganie dźwięku. Wtedy grali set oparty zarówno na nowych utworach jak i
na starych w kompletnie innych wersjach. Dość mocno mi to otworzyło oczy na możliwości, co ogólnie można robić z muzyką, jak ją aranżować
i co osiągać ogółem przy użyciu dźwięku.
Jakie
były reakcje na ten drugi album. Jakby nie patrzeć był to olbrzymi przeskok. Myślisz,
że ludzie, którzy lubili jedynkę zostali przy was?
Część
na pewno z nas zrezygnowała, za to pojawili się inni. Według mnie ten nowy
materiał jest dużo lepszy. Nie można stać w miejscu i nagrywać ciągle tego
samego. Ogólnie dwójka jest o wiele ciekawsza muzycznie i
aranżacyjnie, aczkolwiek słychać, że to wciąż jest ten sam zespół, mimo iż sporo
tu mocnych zmian mimo wszystko. Pierwszą płytę mieliśmy w rzeczywistości pierw
nagraną z automatem perkusyjnym,
perkusja była nagrywana jako ostatnia. Później były ewentualnie dogrywane niektóre gitary żeby to bardziej siedziało i się kleiło
naturalniej. Dwójka już bazowała na naszym brzmieniu na żywo, gdzie było mnóstwo miejsca na improwizacje i otwarte
formy. To było poniekąd rejestracją tego, czym ten zespół był przez lata w
rzeczywistości, bo to tak naprawdę nagraliśmy to jak brzmieliśmy i graliśmy na żywo
już w momencie wydawania „Disorder”.
Nie
obawiałeś się, że długość płyty odstraszy?
Nie.
Na początku płyta miała mieć około sześćdziesiąt minut, ale później dopisałem właśnie
ten tytułowy numer czterdziesto-siedmio minutowy, który wypełnił całą drugą płytę. No i
wtedy miałem przez chwilę zagwozdkę, czy to faktycznie robić, jak to zostanie
przyjęte, ale doszedłem do wniosku, że myślenie nad czymś takim nie ma
kompletnie sensu. Mi to pasowało idealnie, więc stwierdziłem, iż warto
zaryzykować. Z tego co zauważyłem, to wszyscy przyjęli to normalnie, że tak
powiem. Nie spotkałem się z negatywnymi opiniami odnoście długości tego albumu.
Jestem zatem ze swojej decyzji zadowolony. Nie żałuję.
Potem
znowu przyszedł czas na remixy. Jednak, jak by nie patrzeć, to już nie był industrial,
który jakby teoretycznie łatwiej przerabiać, niż to, co
stworzyliście na „radiance…”, nie?
Druga
płyta jest zdecydowanie bardziej ambientowa, bo samo ‚Radiance of a Thousand
Suns’ nie zostało zagrane do clicka, tylko improwizowane i rejestrowane na setkę
w studio. W związku z tym tempo w utworach nie jest stałe, naturalnie się
zmienia przez co ciężej zrobić z takich utworów potem remixy. Przez to, że nie
mamy mapy tempa w DAW, ludziom prościej było robić około ambientowe i noise’owe remixy - przynajmniej mi się tak
wydaje. Tak czy siak była to ostatnia płyta z remixami jeśli chodzi o ten zespół,
przynajmniej na chwilę obecną. Po kolejnej na pewno nie planuje czegoś takiego,
za dużo pracy i nie wyobrażam sobie nawet jak by to miało wyglądać.
Ty
mi zaglądasz w kartkę? Bo to miało być kolejne pytanie, czy stprawa remixów to będzie już teraz tradycja?
Nie,
nie, na pewno już nie będzie kolejnej płyty z remixami. Przynajmniej po
kolejnej płycie. Może w przyszłości, ale na chwilę obecną nie widzę za bardzo w
tym sensu.
Zauważyłem,
że ostatnio zyskaliście nowego członka w osobie E.V.T. Ja zawsze myślałem, że
Whalesong to jest taki zespół, w cudzysłowie, jednoosobowy.
Nie,
odkąd w sumie doszedł Grzegorz Zawadzki w 2015-tym, jest stałym członkiem zespołu.
Mieliśmy jeszcze Damiana, który grał na basie do 2018-tego roku, po czym
przez chwilę graliśmy znowu jako duet, no i od 2020-go mamy nowego basistę,
Piotrka.
A
jak w tym momencie wygląda proces twórczy? Wkład pozostałych ludzi jest faktyczny
w muzykę Whalesong? Czy z ich strony akceptujesz jedynie kosmetyczne zmiany?
Głownie
piszę większość muzyki w głowie i dopiero potem szukam dźwięków. Mam przewidziane główne struktury
utworów i gdy się spotykamy by nagrać płytę mówię mniej więcej kto co ma grać, a
resztę to już chłopaki improwizują po swojemu i wychodzi z tego to co mamy. Także
pod tym kątem mają trochę wolnej ręki w tym co grają, ale główny kierunek
nadaję im ja. Już komponując zakładam, czego mogę się spodziewać po ich grze, znam
ich styl, więc wiem w jakim kierunku to ostatecznie prawdopodobnie pójdzie.
Często
w swojej twórczości używacie nietypowych instrumentów. Jak to działa, poznajesz gdzieś tam
nowy instrument i w głowie pojawia ci się jego melodia, czy najpierw powstaje jakiś zarys a dopiero potem szukasz
instrumentów do przekucia go w muzykę?
Zazwyczaj
najpierw mam w głowie jakiś zarys numerów, niekoniecznie od razu instrumentów, tylko aranżacji. Następnie nagrywam
wstępne ścieżki z perkusją, basem i gitarami. Na końcu odbywa się orkiestracja
i dogrywanie kolejnych instrumentów w bardzo dużej ilości i rozbudowanie
kompozycji do ich finalnych form.
Zapraszasz
także do współpracy wielu muzyków, tak było zwłaszcza w przypadku
drugiego albumu. Ze współpracy z którym z nich jesteś najbardziej
zadowolony a z którym chciałbyś jeszcze ewentualnie
pracować w przyszłości?
Cóż,
na pierwszej płycie wspomógł nas mój dobry znajomy z Finlandii, Samuli z zespołu Medeia, który udzielił się wokalnie w dwóch kompozycjach. Pojawił się także ówczesny wokalista
Useless
- J.orazfinalnie Wacek Vogg, który pojawił się na obu naszych pełnych
płytach. Bardzo się z tego cieszę, bo zarejestrował świetne rewelacyjne partie.
Na drugiej wystąpił także Thor Harris ze Swans, dzięki któremu naprawdę dużo ta płyta zyskała.Kompozycje poszły w bardzo ciekawym
kierunku, jestem z tego bardzo zadowolony. No i Olek Papież też z nami zagrał na
drugiej płycie, świetny saksofonista. On też pojawi się na kolejnej płycie bo
już zarejestrowaliśmy jego partie. Ostatni był Tomasz Herisz - rewelacyjny
wibrafonista.
Udział
tych dodatkowych osób ogranicza się jedynie do odegrania
tego co im sugerujesz, czy dostają wolną rękę?
Dostawali
w pełni wolną rękę. Rejestrując swoje partie zazwyczaj improwizowali lub częściowo
improwizowali swoje partie, ja im nic nie narzucałem. Ewentualnie mówiłem w
jakim kierunku bym chciał by szli lub w trakcie nagrań jeśli pojawiał się jakiś
pomysł w mojej głowie, wówczas sugerowałem daną rzecz.
W
temacie tekstów, bo do nich przykładasz się tak samo
jak do muzyki… Co cię inspiruje do ich pisania? Bo ostatni album ma tytuł „Radiance of a
Thousand Suns”
, czyli nawiązuje do Hiroshimy, tak?
Do Oppenheimera dokładnie. Lubię ten cytat. Motywem przewodnim tej płyty była
apokaliptyczna wizja zarówno świata jak i jednostki. Jest na
niej bardzo dużo motywów słońca i takiego, powiedzmy,
swoistego katharsis. Wyobraźmy sobie na przykład, że w ramach oczyszczenia płoniesz w
jakiś sposób. Ciężko mi to dosłownie opisać. Najlepiej jak każdy
wczyta się w teksty i odbierze je po swojemu. Tekstowo to zawsze jest
spojrzenie wgłąb siebie lub jednostki po prostu.
Znów mi troszeczkę wychodzisz przed
szereg, bo chciałem zapytać, jeśli chodzi o teksty to najczęściej w stu
procentach rozumie je tylko autor. Ty chcesz by ludzie je czytali i
interpretowali po swojemu, czy chcesz im coś dosłownego przekazać?
Zdecydowanie
po swojemu, tak jest najlepiej. Niech każdy odbiera je indywidualnie.
Z
Erykiem i Old Temple współpracujecie praktycznie od samego początku. Jak się wam układa? Następna
płyta też będzie celowana w ten label?
Nie
mam pojęcia, pożyjemy zobaczymy, aczkolwiek jest to możliwe. Chociaż na
tej płycie nie ma już praktycznie w ogóle metalu, więc… Ale do tej pory współpracowało
nam się bardzo dobrze.
Mówisz, że na nowym albumie nie będzie
metalu, ale nie uważasz, że największe grono odbiorców macie właśnie wśród jego fanów?
Nie
mam pojęcia, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Częściowo może faktycznie, bo
trafiamy przez label do takiej publiczności. Ale nie każdy słuchający na przykład Godflesh też jest metalowcem.
Podczas
pobytu u Eryka mieliście jakieś propozycje wydawnicze z większych wytwórni?
Kiedyś
była rozmowa z jedną wytwórnią, aczkolwiek byliśmy dla nich
ostatecznie zbyt… dziwni, eksperymentalni. Od paru lat współpracujemy też z
Three Moons Records, takim bardzo małym labetem, który wydaje kasety. Pełne materiały plus ostatnia EP-ka zatytułowana ‚Helpless’.
Co
sądzisz o polskiej scenie? Nie uważasz, że jest ona wyjątkowo oryginalna?
Potwierdzam, jesteśmy bardzo zróżnicowani, że
tak to ujmę.
Podróżujesz
i grasz czy współpracujesz z różnymi zespołami. Spotkałeś w drodze coś, co
dopiero kiełkuje i niedługo może się z tego wykluć coś większego?
W
dzisiejszych czasach zespołów jest naprawdę multum, więc jestem przekonany, że
wiele z nich się jeszcze nie przebiło. Nazw żadnych nie podam, bo nic mi w tej
chwili nie przychodzi do głowy, a jeśli przychodzi, to i tak każdy to już raczej zna.
W
czasie gdy szalał covid i możliwość uczestnictwa w koncertach była mocno
ograniczona, postanowiliście zagrać koncert z
Whalesong i puścić
go na żywo online. Uważasz, że to była dobra alternatywa w czasach pandemii?
Tak.
To był Wrocław Industrial Festiwal, zostaliśmy przez nich zaproszeni na występ.
Jestem z tego koncertu bardzo zadowolony. Zagraliśmy na nim trzy premierowe
utwory z kolejnej płyty, mimo iż ta nadal jest w toku jeśli chodzi o nagrania,
oraz jeden numer z „Radiance…” w mocno zwolnionej i zmodyfikowanej wersji. Myślę, że
dotarliśmy tym występem do sporej ilości osób, które nas wcześniej nie znały. Było świetnie
i od razu zaproszono nas na zeszłoroczną edycję, w 2021 roku, która odbyła się już z publicznością. To
było naprawdę mocne doświadczenie dlatego cieszę się, że udało nam się na tym
festiwalu zagrać dwukrotnie. Ten stremowany koncert jest w tej chwili nadal
dostępny na Youtube między innymi i na VIMEO. No i oczywiście w formie audio na
naszym bandcampie.
A myślałeś kiedyś, czego brakuje koncertom Whalesong do ideału?
Gdybyś mógł zrobić na co masz ochotę, to co byś dodał / zmienił?
Na
pewno musiałby się odbyć gdzieś, gdzie byśmy się pomieścili z duża ilością sprzętu.
Na pewno wydłużyłbym koncert do dwóch, dwóch i pół godziny, mimo iż i tak nie
zagralibyśmy zbyt wielu utworów. No i poszerzyłbym wówczas skład, żeby mieć więcej instrumentów na żywo na scenie. Wtedy mielibyśmy
pięcio –
sześcioosobowy skład, może nawet siedmio. Wtedy udałoby się to odegrać w pełnych
wersjach, nie powiem może, że płytowych, bo i tak byłoby to mocno improwizowane,
ale mielibyśmy większe spektrum dźwiękowe. W tej chwili ze względu na ilość osób na scenie nasze aranżacje są nieco
ograniczone. Wiem, że z większym składem moglibyśmy zrobić to dużo ciekawiej i z większą ilością mocy.
A
ze strony wizualnej?
Możliwe,
że użylibyśmy wizuali, ale nie jestem pewien. Co prawda już z nich korzystamy,
ale generalnie jestem minimalistą, więc to i tak dużo haha! No i na pewno
przydałby się dobry świetlik, który zna utwory i wie, kiedy zmieniamy
motywy żeby współgrało to sensownie z muzyką. Ale w porównaniu do innych zespołów byłoby to i
tak dość minimalistyczne i… normalne.
Mówiliśmy już, że nowa płyta się robi, wspominałeś o tych piosenkach
wieloryba… Mamy się spodziewać tak samo dużego stylistycznego przeskoku jak między
pierwszym a drugim albumem?
Trzecia
płyta będzie jeszcze bardziej różnorodna i dynamiczna. Myślę, że więcej będzie wpływów z innych gatunków, sporo jazzu,
ambientu…
No i będzie jeszcze dłuższa niż „Radiance of a Thousand Suns”. Album dwupłytowy, ale jeszcze dłuższy.
Płyta jest w sumie już prawie nagrana, dogrywamy dosłownie ostatnie rzeczy. A w
międzyczasie zdążyliśmy już zarejestrować perkusję na czwarty album, tak więc
numerów już mamy sporo. Tym bardziej, że trójkę nagrywamy już trzy lata, więc powstały też już nowsze numery, które zresztą graliśmy na koncertach w
zeszłym roku. Tak, że trzecia płyta na pewno będzie… lepsza i ciekawsza haha!
Poza
Whalesong masz też mnóstwo, tak chyba trzeba powiedzieć,
innych projektów, tych oficjalnych i tych mniej… Który z nich jest dla ciebie najważniejszy?
Chyba
Grave of Love. To neofolkowy zespół, można powiedzieć, że taki Whalesong
akustycznie. Słyszalne są tam wpływy Death In June, Sol Invictus, NON. Z kolei Lugola to projekt, z którym poszedłem w dark ambient, ale ogólnie jest to noise / power electronics
/ death industrial. Totalna rzeź, też dużo obecnie nad tym działam. To są chyba
te najważniejsze. Poza tym jeszcze jest Useless, w którym w tej chwili komponuję od
ostatniej płyty - ‚Downfall’;następnie Harmony of Struggle, czyli też noise / power
electronics,
ale w zupełnie innych rejonach niż Lugola; Nothing Has Changed, czyli początkowoteż
industrial metal. W sumie to projekt powstały na bazie wczesnego Whalesong, ale
z czasem poszło w rejony bardziej illbientowe, dubowe a’la Scorn. Do tego dochodzi jeszcze Lifeless Gaze, projekt teraz coraz
bardziej death industrialny, ale czerpiący nieco z blackmetalu. Miałem jeszcze
projekt Black Magic Rites, oldskulowy doom metal, może zresztą za jakiś czas
nagramy dwójkę. Oraz
Atrocity Exhibition, mój
jednoosobowy projekt w rejonach lo-fi black metalu.
Dzięki
za twój czas.
Dzięki,
do zobaczenia.
- jesusatan
Foto 1,2, 4 by Marcin Pawłowski, foto 3 by Sylwia Bukowicka. Danke :)
Few days
ago I was really lucky to witness the live show of Hetroertzen on Cosmic Void
Festival in London where they played some of the new
music from their new opus “Phosphorvs Vol I”. Got to say that the band really
delivers special aura during their performance.After the gigs were over I was
honored to spend some time with the band as well as making an interview in
which we had came across both general band related stuff but also more personal
matters.
It’s been a
week since a premiere of your latest offering “Phosphorus
Vol I”. First of all I would like to congratulate you from this occasion
and got to say that the album itself is really a big level up in every aspect
to its predecessor “Uprising Of The Fallen”. How
long did it take you to compose, record and take care for the production stuff?
Deacon D: It was a very long process actually.Everything
started like 3 years ago with recordings, making samples, preparing the demo
tracks versions in order to work on the proper versions with other members. I myself
wrote the lyrics and the concept for the album. In the next step we started
recording the instruments and then we had this issue with the ex-bass player. It
was taking way too much time with recording process of his bass lines. Apart
from that there were a lot of uncomfortable situations with him and as the
result we had to re-record the bass guitar lines and also take care about other
things like re-record some other instrumental parts. What is more, we also had
to make few versions of mixing and mastering until we got to that point where
everyone was satisfied with the final effect (including the label). First
mixing versions were actually very muddy but not in terms of the sound but more
like in terms of energy that they had. I hope that next album “Phosphorus Vol.
II” will not take us so long.
Anubis: I think that the recordings started more or less in
2020. However in the original plan we wanted to finish the live shows in 2018
so we would be able to spend 2019 in studio and start touring in 2020 but
obviously that could not be arranged so we just took our time to work more on
the album itself and we made the best what could be done with the music.
Åskväder: I think that we started the recordings during the very
beginning of corona period. We had recorded everything during the same year but
then it was all delayed. We decided it was better to calm down and just make
everything step by step.
Anubis: On the other hand I think it’s sometimes good to just
relax, take everything easy.That way you are able to focus more on the details
like what you want to improve or change in the sound. It is something that you
obviously do not do while being in rush. In that terms it was really
comfortable for us.
I know that
before the album was finalized you had parted with your bassist Ham. As a
result you not only had to re-record the bass guitar as well but also do the
mixing and mastering again and create new bassline that would fit the music.
Has this issue made any delay in official release date of your album?
Deacon D: I think it is one of the reasons why the album was delayed but we can not blame him for the overall delay because there were other factors that had an impact on this situation.
I remember
that for “Uprising Of The Fallen” it was you and Anubis who made the lyrics.
How was it with this album and who came up with the concept of the album and the
lyrics?
Anubis: It was 100 % his work (Deacon D’s).
Deacon D: For the first part of Phosphorus it were mainly my
lyrics but for the next part there are lots of lyrics that need to be discussed
and edited so they can have an additional impact for his vision as well
[Anubis’s]. I am not narrowminded when it comes for the help in the literal work
and I do appreciate the collaboration in this materia.
Can you
tell us something about the cver artwork for the album? How does it relate to
the title of the album? Did you have 100 % free hand while creating it? Did the
guys tell you their visions about what they want to be featured on the artwork?
Åskväder: Yeah, I got total freedom. I could do whatever I felt while listening to the music and reading the lyrics. I used my own imagination and prepared some sketches which I had shown them because I wanted to get their feedback and ask them if they liked the direction I was taking.Actually I was thinking that I was pushing myself too much and going into bad directi, nbut the guys told me that they really liked that path so I decided to keep it. Deacon D. suggested that I should maybe incorporate some colors so as a result I implemented some water-colors into it. I have to tell you that the very first version of the artwork had been done in black-white version. It really looked like a black metal cover but after some time it was decided that it’s better to give some colors to it.
Also for
the past years it’s you Åskväder who takes care for the cover artworks in
Hetroertzen under the banner of 109 Art and 407 Art. Do you guy sprefer to have
100 % control over the process of artworks creation and give the free hand for
the people from your circle rather than working with some artist outside of
your collective?
Åskväder:We
say that we are this kind of DIY band. We are used to that and we understand
each other’s really well. Of course I know that there are many artists who are
much better than me but for us it feels more personal even if the effects are
not as good as illustrations from different artists. Actually it’s not only me
that does artworks for Htzn.It is also Deacon D who makes lots of symbols, so in
my opinion it’s 50-50 me and him that take care for the visual part of the
band.In some moment we have actuallythought about asking different artist to
make something for us but in the end we decided it’s better to stay loyal to
the DIY concept of the band. We will keep it that way.
Anubis: I think it’s generally much more personal and
meaningful to have every band member being involved in the process of creation when
it comes to the art that we do under the sign of Hetroertzen.We want to
transcend all of that into our own way and I think we achieve that.
What has
really got my attention is the overall sound improvement in your latest album.
I will not lie if I will say that the overall mixing and mastering is really
professional. I would even dare to say that the overall sound level is top
notch… How have you managed to capture such sound and was it challenging
experience for you to accomplish it?
Deacon D: I have to say it was challenging as fuck. I was forced
to mix this album few times, every time in different way depending on the
situations that were appearing in the very last minute like for example the
situation with the bass re-recordings. If I have to be honest with you I wasn’t
satisfied with the sound for some time. I aimed to get better sound and I put
the best of my effort to achieve that. I can already tell you that I want the
next album of Hetroertzen to sound even better than this one. As Åskväder had
mentioned earlier :We are Do It Yourself Band.At some point Listenable
Records wanted to cover the expenses for someone professional to take care for
the mixing because in their opinion the sound was not professional enough. Of
course we didn’t agree for such compromise since what we are showing is a whole
picture which is an artistic concept that we have been talking about and using
for many years. It is something that we experience together, something that cannot
involve third parties. It is not just a music. It’s just something that all
have to feel together. It is our core and it is the same when it comes for the
sound of the band and the record.
The
concept of Hetroertzen new album ‘Phosphorus Vol 1’ has
its title taken from the Vampiric-eucharistic ritual of the “Ecclesia
Gnosticae”(Gnostic Church). The Vampiric concept is also present in Die Kunst
Der Finsternis. How the vampiric concept varies in Die Kunst Der Finsternis
comparing to the one which you have presented on " PhosphorusVol I"?
Deacon D: In Die Kunst Der Finsternis you have more like a poetical, horror fanatism inspired by old horror movieslike this old German expressionist. It is a lyrical vampirism whereas in Hetroertzen it is deeply connected to mystical, alchemical process. It’s not about showing the fangs and looking kvlt. It is based on the symbolism of the hunter-predator kind.There is a difference between the concept of the predator and the prey. It also applies to more occult concept when it comes to eucharistic ritual of “Ecclesia Gnosticae”.It was taken from the immemorial times like: Druids, Catars and even earlier.This idea of drinking the blood of the innocent is symbolic of the predator kind and in the mystical ways of Htzn it’s not about physical blood but invisible blood like emotions, feelings and certain moods or generally about something that we witness every day of the Current.
In the last
years we can observe that so called "raw black metal" has been very
much over praised by the people. These one man bands overuse that
"vampiric black metal" labelling. What is actually Vampirism for you
and what does it mean to be a Vampire?
Deacon D: It is a symbol of the predator kind to consume the
life force, the life-energy of the Current, the people around us but we are not
feeding on them-we are just making this energy flow because there is lots of
stagnation in the most of the people that we see every day. We are not
evil-beings sucking the blood of the innocents. Innocence is actually being
seen by us as something very bad because it reflects ignorance. We improve this
knowledge to achieve wisdom to see this connection and to balance both…I can’t
say why there is lots of these raw black metal bands. Perhaps it’s only because
these ppl like image and there is nothing deeper behind it but in our case it
is like I say.
As I have been studying your lyrics you very often make the references to Lucifer, The Snake and Magdalene. For many people Lucifer and Snake are actually the same being many times being associated with Satan, Devil. Could you tell me what these entities are for you?
Deacon D: I have to start with separating the concept of
Magdalene with the concept of Lucifer because the only thing that Magdalene
represents is the feminine version of the Christ. Lucifer per sayis a mixture
of both man and woman or none of them -there is no gender from where they come
from. The Snake came into this form to give us the wisdom of being able to reach
the highest level of spiritual connection and to be able to escape the material
prison. Serpent is the representation of never ending path that we have to
cross which is not easy because you also have to pay that price of suffering.
Everything that comes from divine must suffer in this realm. The Snake is like
a condemned creature by the god as well as the Christ who has to suffer on the
cross in order to release people from the sin. The cross as the tree where the
forbidden fruit was shown to first man and woman is like a symbol for the
material (the 4th element of the material creation, the same with
suffering, snake and the tree).
In the Bible
Magdalene is described is a woman who has been a follower of Jesus and was
freed by him from the ghosts of 7 Evil Spirits. Some say that Magdalene was
actually wife of Jesus and that later people searched for the Holy Grail which
is associated with her Bloodline. What’s your opinion about this? How do you
see the person of Magdalene? Do you think that the Holy Grail is a key to
divinity?
Deacon D: Yes, in the Arthurian legend The Holy Grail is given
as an elixir for the one who seeks the wisdom. Wisdom is the divine feminine:
its Sofia and it’s Magdalene as well. So that’s the concept of Magdalene who is
the wife of the Christ-the chosen one. The church took care of the image of
Magdalene casting her as whore. She wrote part of the bible that church took
away and I want to believe in everything instead of being skeptical to
everything because everything is in some way connected.
It’s not a
secret that origins of Hetroertzen are strictly connected with you living in
your motherland which is Chile. As years have passed you decided to leave your
country in pursue for better options for your band but also personal ones. Do
you still see Htzn as Chilean band? Is it a Swedish band or it is something way
different?
Åskväder: I
actually see this as a 50-50 band: half Chilean and half Swedish. In my case I
am Chilean but I feel divided since I love both countries. It’s the same when
it comes to Hetroertzen since half of the Band is Swedish and the other half is
Chilean. Me and Deacon D are the Chilean part while Anubis and Kafziel are the
Swedish one. For me it’s like a mixture of both and I could not call
Hetroertzen as Swedish Black Metal Band.
Anubis:All I know is I play music together with 3 most
important people in my life and this is what matters for me the most. I don’t
think about Hetroertzen in terms of geographical aspects, it’s just heart and
heart has no boundaries.
Deacon D:Oh, now we are getting emotional… [All laughing]. Well,
it was very hard to start making black metal in the country that was ruled by militaria
and the church. I grew up under these circumstances and it wasn’t easy. It
became for me so obvious that there will come time that I will have to move out
from this country. At that time I was into Satanism, Devil Worship until I came
across the Luciferian Light and the Gnosis as well.We decided to move out
because everything was like a vicious circle and we were just going nowhereand
being in constant stagnation. We didn’t have chance to play rehearsals nor gigs
and this made that we werenot even able to give us a possibility to start
growing in our own country. That’s why we chose Sweden as our destination.
Kafziel:I think of Hetroertzen as it’s own entity and in my
opinion art has no boundaries.
Your new
album is the second opus which has been released by Listenable Records which is
more of a mainstream label rather than underground one. You guys as I know run
Lamech Records which has released plenty of Hetroertzen’s material as well as
some other ones from your circle. What was the reason behind the decision that
after Ain Sophur Aur you went to more mainstream label as Listenable Records?
Åskväder: We wanted to try something new because we were curious
to see how it is to have a label that supports you and does the work for
you.There are both some positive and negative sides of owning a label. So far I
am happy with this collaboration. Actually it was an experiment for us, the
label’s offer sounded really well for us,
it was convincing. They are really serious people, notrip-off ones and this is
for me really important. I have actually heard that some labels in this scene
are rip-off ones so we are lucky that we have possibility to work with someone
who is honest and helps us as much as possible. We have learned a lot from that
cooperation. After the contract is done though we will probably continue
Hetroertzen under the sign of Lamech Records. We have also worked with the
other labels like with TerraturPossessions and Amor Fati Productions.
Deacon D: We wanted to grow and took this chance to see how will
it turn out. Of course we needed this Lamech Records era in Hetroertzen because
we could be more decisive in many things like how we want to do something, what
we want to do but it obviously demanded much more work and time from all of us
to make it happen.
So when it
comes for the Vol.II of Phosphorus you are going to release it under the sign
of Lamech Records or with Listenable Records?
Åskväder: Actually we have one more contract with him [Listenable
Records] and after that we will probably do something with Lamech or work with some
other label. So far we have a lot of ideas and let’s see where it will all go!
For the
most of Hetroertzen’s materials it was you Deacon D. that did the vocals both
in studio and onstage. However since "Uprising Of The Fallen" it is
Anubis who took over the vocal duties in Htzn and you have started being a
drummer during the live shows. What stands behind such decision? I am not gonna
lie it’s actually a really brave move to change from front man vocalist to the
drummer who is behind everyone during the lives.
Deacon D: For me it’s like operating the whole play behind the curtain. When I was a front man during live shows it gave me a lot of freedom, expression and I was also able to perform the ritualistic parts. The reason why I chose to be Hetroertzen’s drummer 100 % both in studio and on stage was the fact that our previous drummer started university back in 2015 so it was more difficult for him to find the time and still help us with the live shows. People complained a bit about him that he was not feeling safe during the live shows. He helped us with the concerts but he was not able to play the songs with that feeling as they were recorded on the albums. Also in that time we were supposed to play a tour and we did not have much time to find anyone to fill in for this tour. As an effect we locked ourselves in the rehearsal room and played with that “new” line-up (me being the drummer). We wanted to continue with a bit more simple approach like reducing the ceremonial parts of the live shows but still keeping the magic. We don’t want to show everything that we do in our private spiritual activities especially when people are usually drinking or not taking care about such matters. Still, I think that Htzn’s live show needs that part of ritual because it’s the same art and the same magic like in our records and it has to stay in that concept.
In all
these years of Hetroertzen’s existence you are the mastermind of the band. Not
only you compose the most of the stuff but you also take responsibility for the
recordings as well as the mixing and mastering. Don't you sometimes feel that a
big burden is being kept on your back? How do you manage to deal with it?
Deacon D: Yes, it is a burden sometimes, especially when you
have to bear in mind the deadlines and when someone is saying : “Make it sound
like this, make it sound like that…”, “We want to have the material to be done
by next month”. It is not easy especially that we all have our own lives, jobs,
families and other obligations so it makes a bit hard for me to sometimes keep
up with everything. Of course, I love mixing and mastering and that is
something I can not deny that but when that whole deadline vision, stress and
hurry appears it is almost impossible to avoid these negative energies. I
really try to make these things to be done asap but I am not an expert in this.
This is also a learning process for me and all musicians that are involved in
Htzn.
Few years
ago you created Lamech Studios (previously known as , Lamech Sound Design) as
an offering to take care for the productions of music. What was the driving
force that led you to make such step?
Deacon D: It were actually a couple of albums that we have recorded in Chile and the people did not understand our approach back then. We worked with people who were more listening to thrash metal and stuff like that and they weren’t able to give us something that we wanted. It was actually a frustration that led me to create Lamech Studios. At first I had focus my vision to the sound aspect but I didn’t know how to start with that so I started watching all of these YouTube tutorial videos, reading the articles on the internet that were strictly connected with audio production, recordings etc. I am not gonna lie that I did not have a chance to attend any school or course so everything was a self-learning process.
What is the
most difficult part of being sound engineer while working for your projects and
for other’s people music? How does the approach and overall work on others
bands releases differ from working on your projects?
Deacon D:It is not a huge difference actually and by the way
thank you for calling me sound engineer because I can’t call myself one.When I
work for the other bands who trust my knowledge I am happy because of that and
also that someone pays you money for something that you really enjoy doing. I
understand that working for the other bands is not the same thing as working on
Hetroertzen’s materials because of the approach and the band that I work with
tells me what do they want that their albums sounds like. That way I have to be
very humble and adapt to the vision that the band has for their sound. Also
while working on other’s music you put your own print to the material and
sooner or later some other people might recognize: “Oh that’s him who was
working on this and that material.”
What’s the
most challenging while being responsible for such productions?
Deacon D: It was a band from Austria that I was working with a couple of years ago. Their music was really technical black metal one and they wanted to have this more of a clean sound. At that time I wasn’t used to working on such music in such way. I was always more into raw, old-school way of working when it comes for the production but in the end they were really satisfied with what I had done for them. It was really nice to actually try something new and to be honest I would really like to mix a heavy metal album one day. I would also enjoy working on other styles and not only with black metal.
Coming back
to Ham’s leaving the band I know that the actual bass player Kfzl played with
you in the very beginning of your stay in Sweden. If I am not wrong it was
during Arosian Black Metal in Vasteras? (please correct me if I am wrong) How
did the process of finding a replacement look like and why you chose him as the
replacement?
Deacon D: I had met him before I moved Sweden. It was during my
visit at my friend from Black Shadows Tattoo. He introduced us to each other or
it was during that My Space era…
Kafziel: Yes, it was on My Space!
Deacon D: Yeah, so we decided to meet in Uppsala and generally
started a bit of chatting. I knew he had his own band at that time and that he
was really into Black Metal. He is also really good musician: he plays guitar,
bass, drums and does vocals as well, but
the most important…we had this really special connection with eachother that
you don’t always ,so that’s why he was chosen again for the bass player
position. I actually don’t like this kind of actions and attitude when the
bands are writing “Bass player WANTED” because you never know who you are going
to find. It can be hit or miss. The person can be a good musician but will not
have the connection and in that way it’s no point of having such person among
your ranks.
So is he a
permanent member now or just a session one?
Deacon D: From our side he is as permanent as possible.
And how
does it look from your perspective Kafziel?
Kafziel: It all started as session live member but where it is all going… it is not up to me.
Another
question about the line-up stuff. If am not wrong all the members no matter if
they were session or permanent ones had to belong to Hetroertzen’s collective
or even to IOS( If I am wrong please correct me) . Why are you so selective
about people when it comes for this part? Don’t you think that some can see
Htzn and you as people the elitary wannabes?
Deacon D: It is not actually like this that we are closing the
door in front of the people, no. It’s actually the opposite. We are inviting
them to be knocking on our doors. The whole thing with IOS is not promoting but
sharing the thing that we have achieved through all these but we are not
elitist.We are just careful when it comes for the people who are knocking at
our doors. Not all of them are really searching for the stuff that we can offer
them- most of them are just talkers but they never do anything apart from that.
That’s why most of the secret societies will come to an end sooner or later.
It’s the people that are infused or distracted.
What name
“Hetroertzen” stands for? Does the meaning of your band’s name evolve with
every release of your band? Do you see Htzn as band or is it something more?
Deacon D: The name “Hetroertzen” stands for all we believe;
possible and impossible. Visible and invisible. Fantasy perhaps, taken from the
realm of the uncreated to the real. Since the “Exaltation of Wisdom” era it has
become our temple and our religion. So it is definitely something way more than
just a band where you play Black Metal…
One last
question for tonight. What are your plans for the upcoming months as well as the
future in general? Is there any tour in the horizon? Would you like to play a
show in Poland one day?
Deacon D: Of course we would like to play in Poland since it
would be our first time actually and it’s a dream for us to play there for
crazy people like you have there.We have played in Ukraine and we got an
invitation to Slovakia so why should we not play in Poland?
Åskväder: We are working on the second part of Phosphorus plus there
might be also some tour. We will continue to make music of Hetroertzen until we
die since this is what we feel, we love this.
Deacon D: This is the stuff that we burn for, this is our
inner fire and we shall continue to do it.
Anubis: We trust that we are at the place that we were
supposed to be at the very moment and where certain will situations present their
selves we will present ourselves for the time being.
Thank You
very much for this interview. It was a great pleasure and honor for me to
witness your gig and have such sincere conversation with all of you.
Deacon D: I would also like to thank you for this excellent interview
and for your presence.
If you
still haven’t checked their latest offering “Phosphorus Vol I” then definitely
check this up since it’s a really big level up of the band comparing to their
last album “Uprising Of The Fallen”. The music itself has been brought to
completely new level as well as the style of the compositions and the sound of
the album.
-Selvhat-
Fides Inversa
Due to the
fact that Diabolic Liminal Congress EvroTovr has started its wildhunt from
Warsaw, Poland and that it is the first time ever that Akhlys, Fides Inversa
and Chaos Invocation invade Polish soil I decided to make an interview with one
them – Fides Inversa. It was an honor for me to speak with both Void.A.D. who
is the mastermind of the band and Wraath (Darvaza, Ritual Death, Mare, ex-One
Tail One Head…) who has joined this congregation as permanent vocalist.
Diabolic Liminal Congress EvroTovr has just started today. Akhlys, Fides Inversa and
Chaos Invocation are starting their postponed wild hunt from Warsaw, Poland.
How and when the idea for such tour and line-up was born?
Void A.D. : The idea for the tour and that line-up was born
around a year ago. Me and Kyle from Akhlys started talking through Instagram.
He wrote me that he really liked “Historia Nocturna” and after that he also
sent me a preview version of “Melinoe” to which I had started listening months
before the official release date. I had known that this was going to be hell of
an amazing record. As a result of our conversations we both came up with an
idea of making a mutual tour. In the meantime though we got hit with another
year of lockdown which made us postpone the tour but fortunately here we are.
We have very good management involved in the tour organization, dedicated
people and bands. Everything is based on mutual respect and appreciation of
each other’s job. For me it is a dream tour because we share the stage with
bands that we appreciate and respect. I fucking love new album of Akhlys as
well as Chaos Invocation’s latest one. I am really looking forward to see both
of them hitting the stage tonight.
If I am not
mistaken it is not your first tour as Fides Inversa. I recall that you played
your last tour with Horna and Tortorum
like 6-7 years ago. In the meantime you have also played some single
gigs and some festivals. Is playing single shows more preferable by you in
terms of expressing the music of Fides Inversa than during tours?
Void A.D. : As far as I am concerned it does not make a
difference. You have to bare in mind that this is the first day of a tour for
us. This is the new cycle for Fides Inversa since Wraath is a permanent
vocalist now and also we have new bass player, guitarist and drummer.
Wraath: Before I joined Fides Inversa as a permanent
vocalist the band had had much different line-up and because of that the atmosphere
had been much different so it’s too early for me to give any certain answer at
this point.
So Fides
Inversa is like a new spirit, a new monster ?
Wraath: Yeah, even a new chapter.
As years
have passed you have recruited Wraath as full time member to spread the venom.
Now your congregation consists of members not only from Italy but Norway and
France making it an international band. Can you lift the veil and tell us why u
chose the aforementioned people to fill in your ranks? Was it because they are
friends or there is something more in the connection that you share?
Wraath: The choice had been made from both reasons that you
have mentioned. We had chosen friends who have the right spirit and after we
had a meeting with them everything was settled. These people were certain that
they want to do something together under the banner of Fides Inversa.When you
compare music from the past albums you will hear that the music has evolved a
little bit. I was asked if I could sing in a whole album and of course I was
eager to do it. When it comes for the old members they said that they won’t
have time for this tour. It’s kind of good because Fides Inversa and Darvaza
are not the same band even though they shared very similar line-up. I think
that this was healthy change for both bands.
Void A.D. : In the beginning when we were looking for the suitable people we didn’t look around us because we were concerned about the fact that these people were busy with their own stuff. But in the end the guys from Vortex of End toured with Wraath on Darvaza’s tour in 2019 so we all knew each other and we have also shared the stage few times so far. They are super cool and dedicated guys. Same with Nathas who is playing bass in Ritual Death and who is the vocalist and main composer in Funeral Harvest. At some point we found ourselves that Darvaza and Fides Inversa were basically the same band where people are only changing instruments except for me because I was only involved in Fides Inversa.
How have
you guys managed to prepare for this tour? Have you been practicing the stuff
individually or have you done a rehearsal with a full line-up?
Wraath: Before “Historia Nocturna” everyone of us had practiced the stuff individually but for this tour we needed at least two rehearsals with this new band line-up to feel each other. Our first rehearsal was done during summer holidays when I went for a cycle raid around Europe.We booked a practice room for a whole day and played the rehearsal there. Everything there turned out very natural. Few days before the tour when we were in Berlin we spent 2 days in a rented rehearsal room drinking and practicing really intense. The rehearsals were fucking wild: running around, falling down, getting crazy just like this music is supposed to be played.
Void A.D. : We had a pretty successful rehearsal time. For me
the most important is to create the bond between the people in the band,
otherwise it’ s just playing with musicians who don’t feel it and that would
not capture the essence of our music from “Historia Nocturna”. Of course you
can have actors on stage but we don’t need actors. We need real people who feel
this music. “Historia Nocturna” is a violent and atmospheric record. I can’t
deny that during composing process my intention was to play this music during
live shows.
Wraath: I don’t think that it would work if we had “hired”
musicians that maybe even play very well but they don’t have the appropriate
spirit and they are not able to create any bond with us .This would not be
Fides Inversa, there is no way for such compromise from us. I also have to add
that Omega’s drums on Fides Inversa’s last album is very unique because it is
paying respect to the initial idea of Void A.D. but also giving his own vibes
to that. That’s the best drums he has ever recorded in his life.
As far as I
know it is you Void A.D. who is the brain behind Fides Inversa: you write
music, lyrics and create the whole concept for everything. Now that the new
people have joined your committee do you plan to let this fresh blood have any
impact for the process of music creation and other related things in FI?
Void. A.D. : We will see after the tour. I was always opened to
any sort of contamination, influence. Guys know the riffs, they know how I
write them. Maybe conceptually it is more difficult because all the concepts of
the album start from my personal spiritual vision and I would be more jealous
because I would still like to at least
give some directions. When I gave the lyrics to Wraath’s hands I was 100 % sure
he will understand them. When I wrote “The Visit” song on last album I told him
the whole story, whole concept, all the poetical forms that have been
implemented. It’s basically about this
erotic demonic encounter with a sort of succubus during the state between dream
and awakening. I had this blowjob from the faceless woman and this flaming red
haired being appeared at the side of my bed giving me the very warm sensation
inside of my heart.When Wraath got the lyrics and listened to the whole story
he instantly understood that there is something more to be add when it came for
his vocal performance in that track. You need this kind of approach , you need
to be involved into it otherwise it’s just acting and we are not. We are 100 %
serious about what we do. Call it Black Metal or however you want but this is
our way of lifestyle, our way of thinking. You need to be true to yourself,
otherwise you suck. There is no way out.
I was going
to ask you if you would be working on something new with the actual line-up but
since you have already mentioned something…
Void.A.D. : Yeah, actually we will see. If the other guitarist
brings some riffs and they are nice then why not, absolutely! I already have
some material for the next release and I think this time I would really love to
work as 100 % band: to play rehearsals and play these songs together, go to the
studio and that everybody records his own instrument. It would be the first
time that everyone would record their own parts. We also opened up the Fides
Inversa family years ago. We asked WTC guy [Sven] to play bass on our last two
records. He is a fantastic musician and great friend. He is supporting us 100
%, we really enjoyed the work with Sven on these materials. For the past years
Fides Inversa was more of a collective but now I see it as band.
Wraath: Since you are already working on a new material I
think something is going to happen with this sooner or later…unless we all die
on this tour.(laugh)
Let’s
concentrate on your music sphere now. Since the very beginning Fides Inversa
has managed to capture something that many nowadays Black Metal bands lack of
and are not able to achieve. You have started your own style of playing Black
Metal and you consequently follow this path since your debut album till your
last offering “Historia Nocturna”. Even
though the releases have different mixing/mastering etc. it still has that
essence that is hearable from music that is written by the same persona. How
are you able to achieve this?
Void A.D. : I am not able to talk about it in rational way. All
is done in personal way. Every time I record riffs or basic ideas I don’t know
what’s gonna happen. Sometimes I don’t even know how this creative process
happens. I believe that there is this magic process behind the composing
itself. Even for some lyrics. For example I wrote some stuff in the past and I
had no memories about them. It was like receiving something forgotten from the
past. I am really opened about the concept of demonic possession (the receiving
concept). The creative process is very magical.
So in your
opinion the composing process is like jumping into the abyss? You never know
what’s going to appear there? Is it what you mean?
Void A.D.: Yeah exactly, it’s like jumping into the darkness with some conscience of darkness itself like what’s your aim and what you’re doing. I have some ideas when I start recordings. When it comes for “Historia Nocturna” I had the idea that he whole album had to be presented on stage. It had to be dark and violent and it came out exactly as I wanted it to be. It sounds the same way when we are playing it together.
What does
“Fides Inversa” name mean to you? Does the meaning of the name evolve with
every release that you create?
Wraath: For me it’s honestly a new face, a new band but I
guess it’s more appropriate question to him [Void A.D] because he is the main
composer and the Fides Inversa. It’s his vision for all of that which has been
changing through all these years. As you grow you change.
Void A.D. : I started this band being 16 year old teenager and from that time almost 20 years have passed so I definitely changed in Fides Inversa and also because I have met him [Wraath]. He has changed me as person as well as Fides Inversa. Now that we are building this band together we are putting much more effort to it as a team and because of that the concept of Fides Inversa is much more flexible. It has always had its own dark, spiritual,deep satanic essence. I am very curious to see what happens in next steps for this entity.
How lyrics
of Fides Inversa are being born? Do you take inspirations only from your
spiritual experience or there is something more that you would like to mention
in this materia?
Void A.D. : I live my life in 100 % spiritual way. Any kind of event from it can be seen by me as an spiritual omen and experience and anything can be a good material both for the lyrics and the music. I also practice some sort of magic and sorcery which is also a part of that. That gives me lots of fire in that sphere.
In the last
few years it is visible that more and more bands aim to describe their music as
: “occult black metal”, “satanic black metal”, “luciferian black metal”. It is
not a secret that many times such categorizing is used mainly for promotional
purposes to create certain evil image. Bands overusing sigils to represent
their music and other symbols that are many times not connected to the ones who
decide to use them as a representation of their music, art. What is your
opinion about this kind of stuff? Don’t you think that this kind of behavior is
in some way shamein this music?
Wraath: I don’t give a fuck about this kind of people. I
don’t; have time for it. Fuck them. There is Black Metal that is for people who
don’t listen to Black Metal and for those who LISTEN TO BLACK METAL. I don’t
care for such people. On the other hand I understand that labels have to
present their releases and it’s normal they use such terms to inform potential
listeners, media etc.
What are
your thoughts on nowadays Black Metal scene? Do you have any particular bands
in mind that in your opinion are the honest ones about their music, ideology
and being consequent in what they do and represent?
Void. A.D.: The example of such band is your Polish Mgła. They
never needed any sort of political, economic or social bullshit. They always
did what they were supposed to do from the very beginning. When it comes for
the ideology you have Watain. They are one of the bands who had changed black
metal around them and not theirselves. They were always faithful to the core
and black metal principals. It’s them that change the world, not the opposite.
There is nothing more pure in Black Metal than that.
Wraath: Definitely Watain since what they do is done without
any compromise. Apart from that there are many other really good bands that you
can find in Black Metal but you can find them on your own.
What is
important for you when it comes for the process of creating the music of Fides
Inversa? Is it that evil, darkness, satanism or is it something different?
Wraath: Interesting part for all of Fides Inversa is his
[Void A.D.’s] spiritual journey and all that he does in that journey. That is
the core and the essence for this band. That is the satanic mindset. I am
honored to sing his words and put my impact on them.
Void. A.D. : I would not use any term like “evil”. For me there
is no morality and both “evil” and “good” are terms I don’t tend to use at all.
There is no Right Hand Path nor Left Hand Path since these are the concepts to
scare people and to change somebody to certain type of the ideology. If you are
attracted since your young age to any dark forces, nights spirits just call
them how you want, how you wish. There is no good and evil in darkness.
Allright,
that would be all! Thank you very much for this experience!
You can
witness Fides Inversa on their Diabolic Liminal Congress EvroTovr with Akhlys
(USA) and Chaos Invocattion (GER). If you still hesitate to see them playing
live then I can tell you that it’s fucking worth it. Pure fire and madness on
stage. Same with Akhlys and Chaos Invocation. This is one of these tours on
which every band deliversa top notch performance.
-Selvhat-
SZNUR
Sznur…
Black metal? Muzycznie jak najbardziej. Z tym, że zagrany po swojemu.
Prezentacja wizualna? No tu też chłopaki znaleźli sposób na siebie. Dość
kontrowersyjny i wzbudzający sprzeczne emocje. Wolno im? Wolno. A jako że mi
się ten twór z Wałbrzycha jak najbardziej pod każdym względem podoba, nie
omieszkałem zadać im kilku pytań przy okazji jednej z poprzednich edycji
bydgoskiego The Last Words of Death.
j: Zacznijmy od Sznura. Skąd wam
się w głowie wzięła akurat taka nazwa?
Seth:
Wiesz co, generalnie zawsze miałem w głowie takie powiedzenie „Dzień Sznura” na
jakimś tęgim kacu, kiedy masz już wszystkiego dosyć i przychodzi dzień sznura…
Kiedy ta nazwa powstała to w głowie miałem trochę kiepsko ogólnie rzecz biorąc.
No i „Zawieszony sznur” Kata…
Hatzamoth: A nie obawiałeś się
drwin z kierunku co niektórych? Bo tych polskich nazw ostatnio pojawiło się
dość sporo… Srogość, Gołoledź…
S:
Nieeee. Pełna zgoda, ale dla mnie to słowo nie jest obciachowe w żaden sposób,
miałem wrażenie, że to jednak nieźle brzmi. Może trochę przerąbane jest patrząc
w stronę angielskojęzyczną, ale po polsku uważam, że jest OK.
j: Wcześniej grałeś w Moontower.
Traktujesz Sznura jako kontynuację swoich muzycznych wizji?
S:
Nie, generalnie Moontower to stara historia i zamknięty rozdział. W
międzyczasie miałem taki okres, że sprzedałem gitarę, nie grałem w ogóle. Ale
po jakimś czasie poukładałem sobie wszystko w głowie i wróciłem do muzykowania.
Miałem zawsze ambicje, by samemu od początku do końca nagrać płytę. No i jakoś
się to dalej potoczyło…
j: No tak, i na początku to był
faktycznie solowy projekt, a potem zrobiło się z tego trio. Co na to wpłynęło?
S:
Najpierw duo. Z ZerO znamy się praktycznie od podstawówki. Pewnego razu
spotkaliśmy się na festiwalu, następnie w klubie walki, uprawialiśmy razem
sporty…
ZerO:
…ale o tym nie będziemy opowiadać, bo wszyscy lubią o tym pierdolić.
Wiesz, „Trenuję „teeego”, umiemy się
bić, nie podchodź”…
j:
No znam takiego muzyka, który bardzo lubi opowiadać o tym jakie trenuje rzeczy
i jak się bije…
Z:
Nie, to może pan redaktor to wymaże i powiemy, że spotkaliśmy się na lekcjach
baletu… Tańczyliśmy wspólnie Jezioro Łabędzie.
j:
Za redaktora masz zaraz w ryj.
S:
Nie, no wracając… Na drugą płytę miałem w zasadzie też wszystko nagrane,
perkusja była gotowa, ścieżki gitar, i kiedy siadłem do tekstów dopadła mnie
pustka. Pisałem jakieś bzdury bez sensu. Pomyślałem zatem, żeby zwerbować ZerO.
Na początku kręcił nosem…
Z:
Dlatego, że od początku mówiłem, że ja nie jestem stricte blackmetalowcem. Jak
posłuchałem pierwszego Sznura, to zauważyłem, że to jest inne, ale nie
wiedziałem w jakim kierunku z tym pójść. Bo jak mamy śpiewać o gałęziach,
krzakach czy lesie, to ja nie będę udawał, bo nie chodzę do lasu. Może i lubię
las, ale las nie lubi mnie i niech tak zostanie. Nie chciałem robić z siebie
nagle wojownika ciemności, więc dogadaliśmy się, że dostanę wolną rękę. No i
poszliśmy po bandzie, zrobiliśmy co nam się podoba.
j: Poza wkładem tekstowym ze strony
ZerO, po dołączeniu nowych muzyków coś się zmieniło, czy muzyka to nadal
wyłącznie twoja broszka?
S:
Muzykę nadal robię sam. Aranżuję nawet partie perkusji. Psycho co prawda dodaje
od siebie różne smaczki i odgrywa po swojemu, ale układam mu na początku te
podstawowe partie. Natomiast właśnie to co dodaje od siebie stanowi ogromny
wkład, cała dynamika grania się w zasadzie zmieniła. Natomiast teraz pomału
zaczyna to wyglądać tak, że ja przychodzę z riffami i daję chłopakom okazję się
wykazać. Nie narzucam nic na siłę, bo kilka razy przekonali mnie do rzeczy,
których na początku nie byłem pewny, które bym zrobił inaczej, ale z dystansu
uważam, że wyszło dobrze.
j: Debiut wydaliście dla Hell Is
Here Production, drugą płytę już własnym sumptem. Nie było chęci kontynuacji
współpracy?
S:
To była nasza decyzja. To, że ta pierwsza płyta w ogóle została przez nich
wydana, to był przypadek. Na zasadzie, że ją nagrałem, dałem komuś do
posłuchania, trafiło to do Roberta, który zadzwonił do mnie z pytaniem, czy
chcę, żeby to wydał. Dla mnie to był opad kopary, bo miałem kilka lat w tył z
muzyką, nagrałem sobie coś w domu, a tu
nagle gość chce to wydać. No ale specyfika pracy Roberta jest taka, że tam nie
było żadnej promocji, płyta została wypuszczona i tyle.
Z:
Zresztą nie jestem pewny, czy teraz Sznur w ogóle by mu pasował ideologicznie.
j: Wiem, że Grzesiek (Godz ov War. Przyp. –j.) był wami zainteresowany już po wysłuchaniu „Zabić Się Będąc
Martwym”. Natomiast kto poczynił pierwszy krok, wy mu posłaliście nowy
materiał, czy sam się zgłosił?
Z:
My wysłaliśmy, bo nie będę ukrywał, że celowaliśmy w Grześka. Nie chcieliśmy
być w wytwórni stricte blackmetalowej, żeby też oni się źle nie czuli z nami. W
Godz ov War jest z kolei taki rozbryzg artystyczny, zawsze to powtarzam, że nie
wiem, czy giniemy w tłumie, ale jest nam tam dobrze. Nikt się nie czepia, nie
ma problemu, jest OK.
S:
Ja mu wcześniej wysłałem drugi materiał na wymianę i gdzieś tam mu wspomniałem,
że nagrywamy nowe i będziemy szukać wydawcy. I już wtedy delikatne
zainteresowanie z jego strony było.
j: Skąd z kolei wziął się wam w
głowie pomysł na image, z tymi kapturami, jakieś krawaty… Bo to tak trochę
zajeżdża hipsterstwem.
Z:
Może tak, ale nie o to chodziło, bo ja do dziś tak naprawdę nie wiem, kto to
jest hipster. Ale nieważne. Wiesz, my nie chcieliśmy wyjść na scenę tak jak
wyglądamy, no spójrz na nas. Gdybyśmy tak wyszli, to dopiero byśmy zginęli w
tłumie. Chcieliśmy się trochę pobawić tą formą, niby metalową. Nie chcieliśmy
być nijacy, jak mamy coś robić, to bawmy się tym, stwórzmy sobie jakiś
protokół. Mnie na przykład zainspirowały egzekucje zbrodniarzy wojennych po
Drugiej Wojnie Światowej. Miasta rozpierdolone, rozjebane obozy… Tych gości
mogli przecież wziąć do piwnicy, zajebać łopatą czy kawałkiem kamienia, zakopać
i nikt by o tym nie wiedział. Tam był jednak protokół. Gościu w damskich
spodniach, frak… Zawsze była maska czy kaptur, posiedzenia, ludzie przychodzili
na procesy, była dokumentacja. Pomyślałem, że fajnie jak byśmy właśnie coś
takiego zrobili, swój własny strój, protokół do kontaktu z ludźmi, z
publicznością.
j: Nie bałeś się, że to niektórych może
śmieszyć?
Z:
Trochę tak, ale to może właśnie było też nieco zaczepne. Nie na zasadzie, że robimy
Sznura żeby prowokować trve, żeby jakieś wojny były… Powiedziałem, zróbmy to po
naszemu i postaramy się to obronić poprzez naszą muzykę i na scenie, i albo
ktoś to łyknie albo nie, po prostu.
S:
Na całym świecie, w Polsce też, jest tak, że jak powstaje nowa kapela i
wychodzą do ludzi z czymś nowym, to zawsze podśmiechujki gdzieś tam będą, na
zasadzie „Patrz, jakie mają głupie czapki”. No ale możesz znów najebać tych
ćwieków, naboi, pomalować sobie mordę, tylko że to nie my…
Z:
Z drugiej strony nawet gdybyśmy jednak wyszli tak jak jesteśmy, to też by było
nasze, bo tak wyglądamy, nikogo nie udajemy, robimy muzykę. Ale chcemy się
bawić, robić coś, czym sami się jaraliśmy jako młodzi ludzie oglądając inne
kapele.
j: No dobra, image niektórych
śmieszy, innych szokuje, ale kolejnym mocno szokującym chwytem jest intro na
„Dom Człowieka” z mikrofalówką… Niektórzy mogą się zastanawiać, czy wy się
czasem nie leczycie psychiatrycznie.
Z:
Z podgrzewaniem jedzenia noworodkowi… Czy się leczymy? Ja nie, jako jedyny się
nie leczę, pomysłodawca tego właśnie haha! Wiesz, to intro to miał być taki
obraz naszego całego społeczeństwa, dorastającego za szybko, bez żadnych wartości,
jak żarcie z mikrofali. Wiesz, tak jak u nas jest, choć nie chcę też mówić, że
Wałbrzych jest jedynym wyznacznikiem, że Wasyl, bo o tym piszemy… Takie rzeczy
się dzieją w całej Polsce, Wałbrzych jest tylko kropką na mapie. Chcieliśmy to
jakoś mocno dać do zrozumienia, bo czasem trzeba po prostu użyć młotka. A
dziecko w mikrofalówce chyba na każdym robi wrażenie. Tak? Nie wiem…
j: No to teraz bezpośrednio, gracie
black metal, czy się odcinacie od tego nurtu?
S:
Ja czuję, że tak. To nie jest ten black metal, który był w połowie lat
dziewięćdziesiątych na Dolnym Śląsku, choć muzycznie to może i tym okresem
śmierdzi, nawet mocno. A że image… Mnie to jebie, możecie nazwać to black
metalem, punk metalem, czymkolwiek. Ja z tym nie mam problemu. Natomiast uważam,
że Sznur jest zespołem blackmetalowym.
j: Pytam z tego powodu, że black
metal zazwyczaj łączony jest jednak z Szatanem czy okultyzmem, w waszej muzyce
tego nie ma.
S:
No nie ma i nie będzie. Ja jestem ateistą, nie uznaję boga, Szatana czy innych
sił nadprzyrodzonych. Stąpam twardo po ziemi.
j: Odnośnie braku Szatana, ostatnio
pojawiło się takie pojęcia jak miejski black metal. Jak się zapatrujecie na
takie określenie?
Z:
Na pewno nie było to zamierzone, że chcieliśmy się wciąć w ten nurt miejskiego
black metalu. Ja ci powiem jak osobiście definiuję black metal i może to będzie
dopowiedź na pytanie. Dla mnie ten gatunek, jak to było kiedyś, jest walką z
totalnym mainstreamem. Czy to będzie kościół, czy inne rzeczy które nas
otaczają typu polityka czy inny syf. To muzyka buntu.
j: To przeciwko czemu się
buntujecie w muzyce?
S:
Przeciwko ludziom. Bo mnie wkurwiają haha!
Z:
Może nie tylko przeciwko ludziom, ale różnym postawom, przeciwko temu, do czego
to wszystko doprowadza. Ta bezmyślność w dążeniu ludzi do samozagłady, i to
taka ślepa, to jest jakaś masakra. Ja już nie chcę pierdolić o tym, że wszyscy
siedzą wyłącznie w Internecie, Facebook, telefony, inne gówna… No takie czasu.
Ale chyba każdy muzyk blackmetalowy ma w sobie jakiś bunt przeciwno tej rzeczywistości,
która obecnie jest nie do zniesienia. Możesz przed tym uciekać, możesz z tym
walczyć, może ktoś coś zrozumie? Wyrzygujesz to wkurwienie. Może to jest forma
autoterapii.
j: Spotkaliście się już z
heheszkami czy hejtem w kierunku Sznura? Bo jak nie, to znaczy, że chyba
jeszcze jesteście za mało znani. Piję do tego, że na przykład taka Gruzja, niby
są wyśmiewani ale też niesamowicie dużo osób łyka ich wersję muzyki.
Z:
Wiesz co, było kilka akcji, jakieś głupie komentarze się zdarzyły, ale to głownie
na początku. Że kolejni płaczący hipsterzy, ktoś tam się dojebał że Seth jest
kucem haha! Większość tych komentarzy pisanych była przez ludzi, których nie
było jeszcze na świecie, kiedy, użyję celowo nazwy tej kapeli – Korn, nagrywali
pierwszą płytę. A pouczali nas na temat black metalu, więc to śmieszne jest
przecież. Kilka osób się też na nas poobrażało jak zaczęliśmy grać właśnie z
Gruzją, ale ogólnie nie było tak źle.
S:
Jesteśmy przygotowani na więcej. Choć wydaje mi się, że się po prostu wybroniliśmy.
Z:
My jesteśmy tacy, że w zasadzie da się
nas z każdym zestawić, elastyczni. Choć nie jest to celowe. Wiesz, możemy
zagrać i z Gruzją i z Jarunem i z Infernal War.
j: Jakie waszym zdaniem są wasze
główne inspiracje. Bo wiadomo, że co innego usłyszę ja a co innego możecie
powiedzieć wy. Na ile te inspiracje są świadome?
S:
U mnie chyba wyraźnie słychać, że jest to Norwegia, druga fala. Nie ma chyba
sensu wymieniać konkretnych nazw, ale czasem się łapię na tym, że coś gram i za
chwilę myślę „Kurwa, ja to już gdzieś słyszałem” haha! Dlatego staram się
kombinować, dodawać od siebie jakieś dziwne patenty, nawet bluesowe, bo taki
smaczki pewnie gdzieś tam znajdziesz. Nie ma ich może dużo, bo fundamentem jest
black, ale nie chcę sobie muzycznie stawiać żadnych barier. Jak za dwa lata
będę chciał grać industrial, to zagram industrial.
j: Norwegia i druga fala, czyli
poza muzyką myślimy „płonące kościoły”. Myślicie, że takie akcje są w obecnych
czasach do powtórzenia?
Z:
Mówiąc w sferze fantazji, myślę, że u nas w kraju by to miało sens. Może taki
ruch by pobudził w ludziach mocniejszą formę sprzeciwu wobec tego, co się
obecnie dzieje. Tylko że to już nie jest tak łatwe do zrealizowania jak
trzydzieści lat temu hahaha! Monitoring, te rzecz, na Allegro można sprawdzić
kto zamawiał karnistry z benzyną haha!
S: Ja myślę, że dziś by to nie miało sensu. Nie wiem, czy wtedy to też miało sens. Chłopacy chcieli po prostu zrobić rozpierduchę i poszli akurat w takim kierunku, ale to było trzydzieści lat temu. Dziś jesteśmy gdzie indziej.
j: A myślicie, że gdyby nie
ówczesne wydarzenia, to black metal stałby się taki popularny? Bo po tamtych
wydarzeniach stał się gatunkiem rozpoznawalnym. Niestety skręcił też w złym
kierunku, jakichś symfonii, damskich śpiewów… To mi wyglądało jak jakieś
śmieszne zadośćuczynienie, próba przedstawienia black metalu w bardziej
ludzkiej, oswojonej formie. Czy to nadal black metal? Bo dla mnie black metal
to wczesny Darkthrone, wczesny Mayhem…
Z:
Masz rację! Nie chcę tu zgrywać jakiegoś ortodoksa, ale taki rdzenny black
metal, taki który ja łykam, który był wiarygodny i prawdziwy to właśnie
Mayhem, Darkthrone, Burzum… Palenie, zabijanie, to wszystko było prawdziwe, nie
udawane. Dla mnie wówczas, jako
dzieciaka, to było mega atrakcyjne, mega dziwne… Wtedy jeszcze nie było
Internetu, więc jak dorwałem te wszystkie ziny, czy Thrash’em All, zobaczyłem
jak oni się wszyscy malowali, potem się zabijali, to to było naprawdę mocne
pierdolnięcie. Następnie faktycznie, gatunek stał się bardziej popularny i
zaczęto go rozwadniać. Klawisze, dziewczynki, tak jak mówisz…
S:
Ja uważam, że to co ci ludzie zrobili w latach dziewięćdziesiątych, to była
dobra baza, niepodważalny fundament, jednocześnie dający szerokie pole manewru.
Nawet to, co ci ludzie robią dzisiaj… Ihsahn gra covery A-HA, to muzycznie
nadal jest dobre.
Z:
Oni z czasem wyewoluowali (to słowo ZerO starał się wymówić pięć razy, w końcu
się udało hahaha! Przyp. –j.) w takich stuprocentowych muzyków.
j: No dobra, mówisz o coverach
A-HA, ale zobacz też jak Emperor gra teraz koncerty. Ubrani w ładne ciuszki,
już od dawna bez makijaży, wyobrażasz sobie gdyby oni tak wyszli na scenę wtedy,
w latach eksplozji tego gatunku? Zaraz by ich Grisza też zaciukał.
S:
No raczej nie. Jednak potrzebna była ta cała otoczka. Black metal bez tej otoczki
jednak wtedy chyba by się nie sprzedał (No właśnie, kurwa! Przyp. –j.).
Z:
Wszystko musi mieć jakiś swój pierwszy bodziec. Oni wtedy zrobili co zrobili,
świat to kupił, choć nie wiem czy to akurat dobre słowo. Ale to pykło, poszło,
choć ta kula, która była na początku robiła się z czasem coraz mniejsza… Aż
ostatecznie się rozpierdoliła.
j: ZerO, teraz piję do ciebie,
dosłownie i w przenośni. Skąd czerpiesz inspiracje na teksty? Zdrowe to one nie
są.
Z:
Ja mam dojście bezpośrednio do ludzi, bo pracuję w Administracji Domów
Mieszkalnych. Nie że naruszam prywatność ludzi, ale mam taką przepustkę, że
mogę wchodzić im do chaty, zobaczyć jak mieszkają, widzę co oni robią. I to
jest, kurwa, gorsze niż Szatan, najgorsze horrory klasy D, i to chyba, kurwa,
razem wszystko wzięte. To, jacy my jesteśmy tak naprawdę, zamknięci w domach,
to co wyczyniamy za swoimi drzwiami, to jest nie do opisania. Więc moje teksty
wychodzą ze mnie naturalnie, bo wiem jacy są ludzie, wiem co tam się u nich
dzieje, to ma wpływ praktycznie na wszystko co robię, dlatego zaczynam o tym
pisać.
j: Kiedyś w jakiejś naszej
prywatnej rozmowie wspominałeś, że Wałbrzych to stan umysłu. Ale myślisz, że
Wałbrzych faktycznie jest tak inny od pozostałych miast w Polsce?
Z:
Nie, nie. Wałbrzych jest specyficzny, ale tak samo jak wiele innych
pokopalnianych miast ma podobny klimat. W Wałbrzychu najpierw była totalna
degradacja, padły te kopalnie, ludzie zaczęli chlać, w każdej bramie chlało po
piętnaście osób. Byłem światkiem takich historii, że nie wiem czy dałbym radę
to ogarnąć, gdybym to chciał sfilmować czy o tym opowiedzieć.
S:
Trzeba też mieć na uwadze, że rejon Wałbrzycha to w
większości ludność, która została przesiedlona po Drugiej Wojnie Światowej.
Bardzo dużo ludzi ze wschodu, część z Warszawy, sporo osób z Francji. Jak te
kopalnie jebły, to ludzie stracili pracę, zaczęli kopać ten węgiel z ziemi…
Z:
To jest masakra! Ja z racji wykonywanego zawodu wchodziłem czasem do tych
biedaszybów, patrzyłem jak to się dzieje, to było niewyobrażalne, jak kopalnie
diamentów w krajach afrykańskich. Mimo to ja bym Wałbrzycha ani nie demonizował
ani nie robił z tego żadnej atrakcji metalowo – turystycznej. To miasto
najpierw było rozpierdolone, potem dali ludziom trochę pieniędzy, trochę
wolności, a teraz znów wszystko jest zbetonowane i na dobrą strawę cała nasza
alternatywa, alternatywne knajpy czy miejsca w których mogliby się spotykać
ludzie z zespołów jak my, to wszystko zostało zabetonowane.
j: Jak wyglądają prace nad nowym
materiałem? Coś się rusza?
Z:
Rusza. Z siedemdziesiąt procent, można powiedzieć, że jest gotowe.
S:
Teraz trochę koncertujemy, co też nas czasowo angażuje, ale staramy się łączyć
granie prób typowo pod koncerty z równoległym tworzeniem nowego materiału. Dużo
już nie brakuje, ale trzeba to trochę dopieścić. Chcemy wejść do studia na
jesień, może wcześniej jak się uda.
j: I co, znów Godz ov War?
S:
Mamy nadzieję, że tak.
Z:
Dobrze nam tu. Zresztą sam wiesz jakie rzeczy wydaje Greg. Dla nas jest to
poziom wyższy niż wystarczający hahaha!
j: Wspomnieliście o koncertach. No
ostatnio coś tam pograliście, to opowiadajcie, jak was ludzie przyjmują?
Z: No sam dziś to ocenisz haha! Robimy
rozpierduchę jak się da, na pewno zwracamy na siebie uwagę haha!
S:
Ja nie jestem jakimś zwierzęciem scenicznym, jestem introwertykiem. Te koncerty
sporo mnie kosztują ale ZerO nadrabia. Myślę, że odbiór jest powyżej moich
oczekiwań.
Z:
Ostatnio graliśmy w Warszawie, to chyba wymknęło mi się wszystko spod kontroli.
Pod sceną było naprawdę ostro.
Hatzamoth: A planujecie jakąś
ekspansję za granicę?
Z:
Nie wiem czy to ma sens. Jednak naszym silnym punktem są te teksty, taka
polskość. Nie wiem czy byśmy zostali dobrze odebrani gdzieś za granicą.
j: No a’propos, bo to pytanie mi
gdzieś tam w środku umknęło… Dlaczego po polsku a nie po angielsku?
Z:
Bo nie znamy dobrze angielskiego. Ja tego nienawidzę, jak ktoś dobrze nie zna
angielskiego a śpiewa w tym języku, czasem nie wie o czym śpiewa, nie umie
pisać. Więc ja nie będę udawał, że coś potrafię skoro tak nie jest. Coś tam
dukam, wiesz, dogadam się, ale to tyle.
Ale żeby śpiewać w tym języku, to trzeba bardzo dobrze język znać. Ja
jako wokalista chcę w pełni rozumieć i czuć to co śpiewam.
j: Czasem tak do końca to swoje
teksty rozumie chyba tylko twórca, jak choćby w Furii, której Seth ma na sobie
bluzę haha! Przy okazji, twórczość tego zespołu i jego podobnym postrzegacie
jak hipsterstwo czy poprawną ewolucję?
Z:
Ja to traktuję jako pójście nieco pod prąd, w trochę inną ścieżkę. Zobacz, że
to co oni robią to nie jest muzyka do radia czy na listę metalową poczytnego
magazynu. Ja podejrzewam, że to się nie sprzedało tak dobrze jak poprzednie
płyty. Myślę, że oni są na takim momencie, że mogą sobie pozwolić na tego typu
eksperymenty, chcą i mają takie możliwości. I OK., albo to kupujesz albo nie.
Gdyby nagle pojawiły się chórki czy dziesięć teledysków, to powiedziałbym, że
to rozwadnianie. Mieliśmy okazję ich poznać, więc ja wierzę w to co robią, to
są ludzie autentyczni. Nie mówię, że mi się to jakoś wybitnie podoba, ale
chcieli coś zrobić, mieli w tym jakiś cel i im się to udało.
S:
Furia jest ewenementem. Nie musza się ograniczać w zasadzie niczym. Mają
możliwości, umiejętności i pomysł. Tam są prawdziwe emocje, i to słychać.
j: Dobra, to zbieramy manatki i
idziemy po browar.
S/Z:
Dzięki.
- jesusatan
Spain is not a country famous for melodic black metal. Therefore the debut EP from Vacio was a big, positive surprise to me. Seems the duo has some idea for their music, so check „Et Destituta Mortis“, out now via Morbid Shrine Productions, and read what the guys have to say.
Vacio is a new band in the black metal scene. So tell me in what circumstances did you start it? What was its greatest inspiration.
L77: Yes, we are a new band, formed in 2019. The creation of the band arise in the most natural way possible, simply the fact of wanting to create a dark music and a lyrical concept according to our way of seeing Black Metal.
The band consists of two people: A.84 and L.77. I'm guessing that these pseudonyms indicate your name and age. Am I correct?
L77. They are just two names, I don't think it matters much to the person who can listen to our music who we are or what our names mean. What is relevant is the music and the lyrics and not the rest. But if you are interested, tell you that my real name don ́t begin with L.
Haven't you thought about expanding your lineup? You couldn't find the right musicians, or you prefer working as a duo?
L77. We prefer to be a duo, we know more musicians and we have even received offers to play with us that we have declined. The two of us have known each other for many years and we prefer to work alone in this case. We have the same vision of what we want and what we do not want and that way we move on the right path as a duo.
Did you play in any other bands before you found Vacio or is it your debut ?
L77. Personally, I have been playing in Extreme Metal bands (styles like Black, Pagan, Death, Doom ...) since 1998 and recorded a lot of material with them (more than 20 editions). In some bands I continue to this day and others bands have ceased to exist over the years.
Vacio means Void. What kind of void did you mean when you named your band with it?
L77. Vacio (void) is everything and nothing. In my vision it means several things, from the Void that is born inside some people and the desolate Void that surrounds us invisibly.
Do you both make music for the band?
L77. The music in its entirety is created by A84. I can tell you about an idea, a change in the composition or tell you some guidelines to follow. We have the same vision of what we want to create and say in Vacio.
Do you even rehearse? If not, how do you refine the final shape of your compositions?
A84: No we don´t. First we talk about how it will be the songs wanna make( lyrics, melodies etc…), after that I start to compose some riffs and from that, some make structures for the songs, then I send the demo versions to L77, we agree on which parts to change, which will be longer or shorter to fit the vocals Then I send it to session drummer D.M. from Gaerea, he understood from begining what we wanna make, adding another feeling for the music, and from that I change or add new tunes, until I´m satisfied. We have “Hilarious Cosmic Connection” that give us the feeling we wanna portray to the songs.
You play a melodic version of black metal. You've probably heard comparisons to Sacramentum or even Dissection. Did these bands actually influence you to some extent?
A84: I listen this bands since I´m 16, so I think in some way they are also part of the tunes I create. Anyway we try to shape our vision of black metal, regardless the kind of bands we listen.
Where do you think is the limit beyond which black metal becomes too sweet and basically contradicts the idea of the genre? So far you have managed to balance perfectly between aggression and melody.
L77. For Vacio we play Melodic Black Metal, everyone who plays what they want, we don't care about that. We listen to different subgenres of Black Metal, such as DSBM to Orthodox Black Metal, through Post Black, Black Death, Pagan Black ... That is, there are many genres of Black Metal, more symphonic, more raw, more experimental. .. For us the melody without overdoing it, in the case of Vacio, is how we want to sound in conjunction with a dark atmosphere.
In your opinion, are the lyrics as important as the music, or are they just a necessary addition?
L77. In my case, I think they must have the same relevance as the music, it is a whole, a conjunction that creates the perfect atmosphere that surrounds the listener. As a listener I like to read the lyrics in the booklet of the albums that I buy, whether they are more direct, more poetic, more metaphorical ... but that they have something to say with meaning and that the
group /composer believes in them (obviously here I am not referring to fantastic topics, but to that if a group talks about occultism, depression, paganism, negativity, nature ... it is something real for them).
What inspires you the most to create both, music and lyrics?
A84: It comes always when I´m tracking new material. I´m inspired by the moment, but mountains and dark days help too much, this process sometimes take a lot of time and sometimes not. It´s hard and long way until a song is finished.
L77: When writing lyrics, in this case for Void, I am inspired by my own darkness, my inner and outer emptiness. Being in contact with nature also inspires me deeply. Loneliness. The night. Rituals My own vision of the Occult and experiences.
How long did it take you to register EDM? Did you do everything DIY?
A84: Between demos, recordings, mixing, mastering it was around 9 months. Everything start in pandemic days, until christmas where the master was finished. We did all music and lirycs, drums was recorded by D.M in his reharsal place, and send it to me. I record all guitars, bass, and vocals, also I mix and master. The art work is from Misanthropic Art, and then Morbid Shrine Productions do all CD.
I am asking because the sound of this EP is clean, sometimes even too much. At the same time, the drums are quite flat and the bass is hardly audible. What does it comes from? Is it a planned result, lack of time or experience?
A84: This is the presentation who we are and what we make. Every part oft he EP is totally organized, drums are where they need to be, in a layer where the melody carries a essential meaning and get sense, the bass is layered to boost some frequencies and not to be enterely audible.
The sound is clean because the double guitars need clarity to convey our message.
What is the response to your debut material so far? Do you think that EDM meets the expectations placed in it?
A84: We didn't expect that. We are amazed about how is being the reaction, many messages, from all the world giving us thanks for this EP, and for the good job done.
How important do you think occultism / satanism is in black metal music? Can black metal without the Devil still be called black metal?
L77. It is important in a specific part of Black Metal, but not in the entire spectrum of this music, which has many variants and draws on different concepts such as Nihilism, Decadence, Paganism ... to name a few. Of course!!! Black Metal from the beginning has followed different paths that do not have to do only with Satanism. I give you some examples; Pagan Black Metal, talking about history, roots and past times, the DSBM with its characteristic lyrics about suicide, depression, anti humanity ... Personally, both, God and Satan are concepts created by men themselves to teach the flock. Vacio has nothing to be with Satanism or Luciferanism, Vacio is Occultism, hermeticism, recreating old and almost extinct traditions, the cult of Darkness and Ascension as One, the mysticism of Nature and the Cosmos, the individual path and The Knowledge of the Void.
What album would you call the perfect black metal album?
A84: Dissection Storm of the light bane or Vinterland Welcome my last chapter.
L77. There are many albums that I love but to tell you a couple classic for me, they would be “Storm of the Light's Bane” of Dissection and “Hvis lyset tar oss” Burzum.
Are you already working on new material? When can we expect it? How will it be different to EDM?
A84: Yes we area working in a full lenght album. I hope end of this year we can have finished and mastered everything. We will continue same line as EDM, may be parts more agressive.
Do you think about playing concerts or is Vacio just a studio project?
A84: At the moment we are a studio project, but everything can be possible. If we get the chance, we will see.
What do you hate the most in your life?
L77 The people, most of the people.
A84: When somebody park the car between 2 lines
What gives you the greatest satisfaction?
L77. Things well done. Get something done by putting 100% into it.
A84: When all work is done.
Thanks for your time. Do you want to add something at the end?
Thanks to you for the interview and support. The Void will devour us, it only remains to be part of it and rise or fall!
- jesusatan
Recenzję debiutanckiego krążka Sarmat, autorstwa Hatzamotha,
mieliście możliwość przeczytać w tym miejscu kilka tygodni temu. Jako jej
uzupełnienie, możecie dziś poczytać, co naopowiadał mi Kobuch, odpowiedzialny w
zespole za sprawy gardłowe. Bez zbędnego rozpisywania się zatem, bo wszystko
znajdziecie poniżej – zachęcam do lektury.
Sarmat, mimo iż to nowa nazwa na krajowym rynku wydawniczym, tworzą w zasadzie starzy wyjadacze. W jakich okolicznościach wasze drogi się zeszły?
Cześć! Rzeczywiście jesteśmy ludźmi z jakimiś tam metrykami uwzględniającymi granie metalowej muzyki w kilku różnych zespołach, to fakt.
Dwaj gitarzyści i współzałożyciele zespołu mieszkali w jednym mieście (Kwidzyn) w momencie, kiedy słowo stawało się ciałem. Był to rok 2018. Krzysztof Kopczeński został przedstawiony Danielowi Szymanowiczowi, zagrało, pojawiła się chemia i już. Ja zostałem niejako wmanewrowany w ten układ w roku 2020, kiedy to Daniel zapytał mnie o chęć współpracy. Z początkowego planu na mój udział w postaci jednorazowego studyjnego strzału nic nie wyszło. Zagrało, zażarło i zostałem pełnoprawnym gardłowym Sarmat.
Skąd u was zainteresowanie bronią masowej zagłady? Bo zarówno nazwa zespołu, jak i tytuł debiutu wyraźnie do niej nawiązują.
Oczywiście, to w prostej linii zapożyczenie od ostatniego krzyku rosyjskiej mody militarnej.
To zainteresowanie pojawiło się przypadkiem, kiedy to Daniel szukał nazwy dla tworzonego zespołu. Zostałem uświadomiony kilka dni temu, że koncepcja nazwy grupy jest jego autorstwa. A odbyło się to, jak to zwykle u niego bywa, podczas porannego posiedzenia na białym koniu, kiedy przeglądał w telefonie wiadomości z portali informacyjnych. Nie wiem, ale on tak jakoś ma z tym jeździectwem po porannej kawie. Jakiś twórczy nastrój go wtedy ogarnia.
Myślisz, że w dzisiejszych czasach rakiety tupu ruskiego potwora stanowią największe zagrożenie dla świata? A co z bronią biologiczną?
Jestem daleki od stopniowania i dawania palmy pierwszeństwa konkretnemu rodzajowi broni masowego rażenia. One wszystkie stanowią potężne zagrożenie dla rodzaju ludzkiego i planety, na której żyjemy. W sumie to jednak po zastosowaniu broni jądrowej zostają całkowite zgliszcza i teren niezdatny do użytku ze względu na promieniowanie radioaktywne. Po zastosowaniu broni biologicznej, o ile agresor byłby w stanie zażegnać ryzyko wystąpienia epidemii (związanej z rozprzestrzenianiem się środka bojowego oraz w późniejszym terminie z rozkładem dużej ilości zwłok przedstawicieli danego gatunku na określonym terytorium), jest szansa na dalsze funkcjonowanie na obszarze oddziaływania tego rodzaju broni po jej zastosowaniu.
Okres zimnej wojny między Stanami a Ruskimi teoretycznie się zakończył. Nie uważasz, że ówczesne "rozbrojenie" to był dla obu stron złoty interes? Przecież chuj wie ile z tych teoretycznie utylizowanych rakietek trafiło w owym czasie do bogatej klienteli.
To temat na dłuższe rozważania. Nie tak dawno widziałem w telewizji informację o pokazówce rosyjskiej marynarki wojennej, której to trzy okręty podwodne dokonały jednoczesnego wynurzenia na terenie Arktyki. Cały show polegał na tym, że wynurzenie nastąpiło poprzez strefę skorupy lodowej (oczywiście o takiej grubości, która pozwalała na bezpieczne przeprowadzenie takiego manewru). Cały filmik ładnie nakręcony, wyraźny, z widokiem na kapitanów łodzi salutujących po wykonaniu manewru na otwartych wieżyczkach (czy jak tam się ta część łodzi podwodnych nazywa). Dlaczego o tym piszę? Bo w komentarzu do materiału filmowego padło stwierdzenie, że status prawny Arktyki nie jest uregulowany, a jest to rejon, na którym występują złoża ropy naftowej. Dopiero globalne ocieplenie i związane z nim topnienie lodowców umożliwiają podjęcie prób dotarcia do tych złóż.
Wiele zagadnień związanych z bieżącymi zbrojeniami Federacji Rosyjskiej (w tym w pociski RS-28 Sarmata) jest obecnych w Internecie pod postacią filmików, programów tworzonych przez pasjonatów tematu – przecież to narzędzia propagandy celowo puszczane do ludzi. A każda akcja wywołuje reakcję, więc siły zbrojne USA, które przez moment zostały w tyle, prawdopodobnie już uruchomiły potężne siły i środki na własne projekty. Spotykanym często w Internecie hasłem jest „Cold War II”. Pytania, sprawy?
A co do procesu rozbrojenia mocarstw i tego, gdzie trafiła część arsenałów, to nie podejmuję się dyskusji. Natomiast należy pamiętać, że, tak samo jak w technologiach kosmicznych, tak samo w technologiach wojskowych upływ czasu ma niebagatelne znaczenie. To, co 30 lat temu było śmiercionośną bronią, dziś jest trudnym do zutylizowania śmieciem. Osobiście martwiłbym się raczej o to, co przed nami.
Bo tylko niewielu wie, co może nas, jako ludzkość, czekać w temacie ogólnoświatowego wyścigu zbrojeń.
Dobra, do brzegu... Według wstępnych planów wasz debiut miał być wypuszczony nakładem niemieckiej Rising Nemesis Records. Co się zatem stało, że się zesrało i byliście zmuszeni wydać to sami?
W sumie nie chce mi się do tego wracać, bo za dużo czasu i nerwów kosztowała nas w zespole „przygoda” z Rising Nemesis Records. Ale w porządku, opowiem, jak się sprawy miały.
Jakieś 13 tygodni po tym, jak miała się rozpocząć przedsprzedaż płyt CD, i jakieś 10 tygodniu po planowanej dacie właściwej premiery m. in. tego formatu wydawniczego albumu „RS-28 podziękowaliśmy właścicielowi firmy za współpracę (oczywiście płyt CD do tego momentu nie było). W odpowiedzi otrzymaliśmy piękna laurkę z przeprosinami i zapytaniem, czy jednak nie wydamy płyty CD razem, bo już w przyszły tygodniu mogłoby pójść zamówienie do tłoczni.
I tyle. Powtórzyłem, że nie jesteśmy zainteresowani jakąkolwiek formą współpracy i zleciliśmy sami zamówienie na płyty CD. Byliśmy już wcześniej przygotowani na taki rozwój sytuacji.
Nie było zainteresowanie ze strony krajowych wydawców? Osobiście widziałbym was w Selfmadegod.
Zanim rozpoczęliśmy poszukiwania wydawcy zagranicą, pytaliśmy tu i tam w kraju. Przychodziły odpowiedzi odmowne.
Firma Selfmadegod Records prowadzi sprzedaż naszego albumu „RS-28” w formacie płyty kompaktowej. Album dostępny tutaj: https://selfmadegod-store.pl/product-pol-9894-SARMAT-RS-28-CD.html
Kto jest głównym winowajcą muzycznej zawartości "RS-28"? Sherlockiem bowiem będąc dedukuję, iż za teksty odpowiadasz ty.
Śledczy z Ciebie taki, jak z koziej dupy
trąbka. Na album „RS-28” nie napisałem żadnego tekstu. Wkładkę do płyty CD
otwórz i poczytaj, detektywie. (W moim
wieku nie zawsze chce się szukać okularów by odczytać te małe literki, co ich
tyle nadrukowaliście we wkładce. Jest to całkowity brak profesjonalizmu, co mam
oczywiście w dupie ;) Ale dziękuję, że raczyłeś odpowiedzieć. Świadczy to o
Twojej wysokiej kulturze osobistej. Przyp. –j.).
Głównym kompozytorem muzyki Sarmat był i nadal jest gitarzysta Daniel Szymanowicz. Być może nastąpią pewne zmiany w tej materii w przyszłości, ale na dzień dzisiejszy kolega zapieprza z nowym materiałem tak, że Krzysztof Kopczeński (drugi gitarzysta) może nawet nie zdążyć zacząć myśleć o komponowaniu jakiegokolwiek utworu do czasu, kiedy kolejny materiał będzie już skończony.
Co cię najbardziej inspiruje do tworzenia liryków? I przede wszystkim, najpierw powstają teksty, czy wpierw musisz wczuć się w klimat danego utworu?
Nie tworzę tekstów do muzyki bez wstępnego pomysłu. Zazwyczaj mam już całe zagadnienie rozpracowane i zrobiony szkielet zanim przyłożę go do konkretnego utworu. Najbardziej odpowiada mi taki sposób pracy, kiedy mam gotowy tekst i dopiero zaczynam aranżację partii wokalnych. Próbowałem innego podejścia, ale nigdy nie byłem do końca zadowolony z efektów.
Co do inspiracji, to przez ostatnie lata cierpiałem na kompletny brak takowych. Wcześniej to tzw. „proza życia” była najskuteczniejszym i właściwie jedynym bodźcem zmuszającym mnie do przelewania myśli na papier. No może też trochę zagadnień historycznych z historii najnowszej, ale nie wyolbrzymiałbym tego wątku. Aktualnie trochę się oswajam z myślą, że wrócę do pisaniny. Na potrzeby nowego materiału Sarmat wyjąłem z archiwum jeden tekst, zacząłem prace nad nowym tematem. Poza tym mam w głowie liryczne koncepcje na kolejne trzy albumy Sarmat. No, może koncepcje to za dużo powiedziane. Takie „myśli przewodnie” raczej.
Bądźmy szczerzy – Sarmat to nie jest żadne epokowe odkrycie, nawet nie debiut roku. Ot, bardzo solidny band. Sądzisz, że dla tego typu zespołów jest dziś miejsce na scenie death metalowej? Co takiego wyjątkowego oferujecie, by przeciętny metalowy Janusz się wami zainteresował?
Jeżeli określasz debiut Sarmat mianem „solidny”, to dla mnie bardzo dobra ocena. Solidny oznacza stworzony z odpowiednią dokładnością, dbałością o szczegóły, nagrany na odpowiednim poziomie. Nie mam bladego pojęcia, czy na scenie jest miejsce, czy nie, bo ilość takich miejsc nie jest policzona, a kryteria doboru kapel do ich obsadzenia są mi nieznane.
Wiem natomiast na pewno, że jest kilka rzeczy, które mogą być charakterystyczne dla Sarmat i sprawić, że zespół ten będzie rozpoznawalny. To przede wszystkim funkcjonowanie na przecięciu death metalu i black metalu, gdzie słyszalne jest napięcie i jakieś sprzężenie pomiędzy tymi dwoma gatunkami. To nie jest tzw. „blackened death metal”, tylko taka wrząca mikstura tych tematów. Nie do pominięcia jest też charakterystyczny styl wokalny (z wyraźną dykcją, ale i ciężarem) i specyficzne harmonie gitarowe tworzone przez Daniela Szymanowicza. To wszystko sprawia, że (w ocenie mojej, ale też i sporej ilości ludzi, którzy podzielili się z nami swoimi opiniami o albumie „RS-28”, czy to w recenzjach, czy też w prywatnych rozmowach), że nasz debiut nie jest lekkostrawnym kąskiem do łyknięcia na raz. Ten album niejako rozwija się i rośnie w miarę ilości przesłuchań. A to jest duża sprawa.
Z okładką to się nie postaraliście. To wy siedzicie w maskach przy nuklearnym grzybku? Dla mnie okładki z członkami zespołu zawsze kojarzyły się z Italo Disco, czyli totalna pedaliada.
No, przy pytaniu o autorstwo tekstów miałem okazje przejechać się po Twoich zdolnościach detektywistycznych, a teraz odpowiem dyplomatycznie. (Powiesz mi „Spierdalaj!” w taki sposób, że odczuję podniecenie na myśl czekającej mnie podróży? Przyp. –j,).
Szymanowicza znam od lat kilkunastu (pewnie bliżej 20-tu), Kopczeńskiego od niecałego roku. Samo to sprawia, że nie byłoby możliwe zrobienie nam wspólnego zdjęcia (w maskach przeciwgazowych, czy bez nich) w wieku pacholęcym. A nawet gdyby istniała taka możliwość, to nie sądzę, aby którykolwiek z nas chciał być sfotografowany w sukience.
Co do okładki naszej pierwszej płyty, to jej oceny są zróżnicowane. Ja sam jestem bardzo zadowolony z symboliki, jaka jest w niej ujęta. Bo jej znaczenie jest głównie symboliczne. Dzieci jako niewinne ofiary użycia broni masowej zgłady, sterty ludzkich kości jako właściwy efekt zastosowania tejże (i tu też kłania się symbolika, bo przecież po wybuchu broni jądrowej nie uświadczysz kawałka szkieletu w miejscu epicentrum wybuchu i najbliższej okolicy). No i sam tzw. „grzyb” powstały po eksplozji, który został niejako „uczłowieczony” na naszej okładce (zostały mu nadane ludzkie cechy poprzez dodanie atrybutów ludzkiej czaszki), a jednocześnie niesie śmiercionośne przesłanie: człowiek zesłał mnie tu w jednym celu – abym zabijał. No i symboliczny drut kolczasty, który oplata cały kolaż. Drut kolczasty symbolizuje zakaz. Zakaz wstępu, ale tez zakaz opuszczania pewnego obszaru. Gdybyś wyobraził sobie całą kulę ziemską jako piekło ogarnięte wojną nuklearną, a ten drut byłby symbolicznym wyznacznikiem zakazu opuszczania terenu tego piekła? Nawet nie tyle zakazu, co symbolem braku możliwości ucieczki? Jakie wtedy myśli i odczucia zaczęłyby Cię nachodzić?
Osobiście jestem bardzo zadowolony z okładki „RS-28” w jej finalnej wersji. Wyjściowy projekt trzeba było nieco zmodyfikować, ale końcowy efekt dla mnie jest bardzo dobry. Być może jest ona nieco „nasycona”, jeżeli mogę tu użyć takiego określenia, ale przez to apokaliptyczny klimat jest podkreślony.
W ogóle oprawa graficzna wydawnictwa mnie satysfakcjonuje. Spójrz na grafikę pod płytą CD. To podobno cień twarzy dziecka odbity w kawałku betonu po wybuchu jądrowym. Ciało wyparowało, został tylko ten cień...
Jaki jest dotychczasowy odzew na "RS-28"? Materiał dotarł już za granicę? Jakieś zjebki były, czy tylko włazidupstwo?
Odpowiem na to pytanie najszczerzej i najbardziej obiektywnie, jak będę w stanie.
Dotychczasowy odzew na „RS-28” jest zajebisty. Materiał wysyłałem w wiele miejsc, a spora część wysłanych kopii promocyjnych (w formacie cyfrowym lub na CD-R’ach) trafiła w ręce ludzi za granicami Polski. Praca wykonana przez ostatnie 3 miesiące przynosi efekty. Co kilka dni otrzymujemy informacje o publikacji recenzji naszego debiutu w mediach związanych z szeroko rozumianą muzyką metalową. Nasza muzyka była i jest grana w wielu internetowych czy radiowych niezależnych rozgłośniach czy tematycznych audycjach dedykowanych ciężkiemu graniu. Dostajemy co jakiś czas zaproszenia do udzielenia odpowiedzi na pytania do wywiadów. Wywiadów pisemnych, ale też prowadzonych na żywo (przez telefon, Internet, czy też twarzą w twarz). Kilka z takich wywiadów (mam na myśli wywiady pisemne) zostało udzielonych dla mediów z zagranicy – do Grecji, Czech, dwukrotnie do USA. Teraz czekam na pytania do webzine’a z Ukrainy.
Wszystkie dotychczas otrzymane recenzje mieszczą się w skali ocen w zbiorze od średni do bardzo dobry czy świetny. Zauważam, że w recenzjach z ocenami „średni” (czy to w punktacji, czy też w ogólnych opisach, kiedy punktacji nie ma) przodują krytycy z kraju. Zagraniczne media raczej oceniają nasz debiut jako „dobry” bądź „bardzo dobry” z przewagą tej drugiej noty. Piszę to na podstawie informacji, które do mnie docierają. Wszystkie recenzje, o których wiemy, że się ukazały, są publikowane (linkowane, wklejane, etc.) na profilu naszego zespołu na serwisie Facebook. Absolutnie każdy, kto będzie podejrzewał, że pierdolę głupoty, albo straciłem kontakt z rzeczywistością, może sam „przescrollować” w/w profil i sprawdzić wszystko samodzielnie. Powtarzam: wszystkie recenzje są publikowane. Nawet gdybyśmy w skali od zera do 100 punktów otrzymali 0,5 punktu, recenzja będzie opublikowana. Taka jest, do nędzy kurwy, zasada. Jeżeli ktoś poświęcił czas na opisanie swoich wrażeń z odsłuchu muzyki Sarmat, zespół Sarmat jest tej osobie winien publikację recenzji jej autorstwa. Koniec, kropka.
Jest jeszcze jedna rzecz, o której należy tu wspomnieć. Chodzi mi o ogromną ilość zespołów oraz pewne ograniczenia związane z możliwością dotarcia ze swoją twórczością do mediów okołometalowych. Ja nie funkcjonuję w innej galaktyce i zdaję sobie sprawę z tego, że zespołów pokroju Sarmat (z jednym nagranym materiałem) jest na pęczki. Wiele mediów, do których zwróciłem się z zapytaniem o możliwość przesłania im naszej płyty, w ogóle mi nie odpowiedziało, albo czasami odpowiedziało odmownie. Ja rozumiem, że Ci, którzy nawiązali ze mną kontakt, byli w pewnym sensie zainteresowani Sarmat i muzyka na „RS-28” prawdopodobnie im się spodobała. Trudno po takich krytykach spodziewać się zjebów czy pogardliwego traktowania. Sporego samozaparcia wymagałoby od takowych nawiązanie kontaktu z zespołem i poproszenie o materiał tylko po to, żeby go zjechać. Ale piszę, kurwa, jak jest. Nie jestem bajkopisarzem ani marzycielem. Stąpam po ziemi twardo i świadomie.
I, jak wspomniałem na wstępie do tej przydługiej odpowiedzi, odzew na debiutancki album zespołu Sarmat jest zajebisty. Lepszego nie mógłbym oczekiwać.
W waszej muzyce poza sporą dawką typowego pierdolnięcia jest także duża dawka melodii. Taka równowaga to według ciebie klucz do sukcesu? Czy pewnego rodzaju kompromis?
Nie mam pojęcia, czy to klucz i do jakiego sukcesu, ale wiem, że Daniel Szymanowicz ma taką właśnie wizję na tworzenie muzyki. On nie przepada za muzyką naładowaną technicznymi sztuczkami i blastami przez 95% czasu trwania utworów. Na nowym materiale również duży nacisk będzie położony na kontrasty i zmiany natężenia dźwięków. Na ogólny tzw. „klimat”.
Wasz debiut jest według mnie podręcznikowym przykładem typowego nowoczesnego brzmienia. Może jestem nadwrażliwy, ale wasza muzyka traci nieco przez zbyt nadgorliwą sterylizację. Nie sądzisz, że te utwory zabrzmiałyby potężniej w wersji bardziej organicznej, czy wręcz demówkowej?
Nie jestem fanem celowego brudzenia brzmienia. Lubię czytelne, dobrze poukładane produkcje. Zawsze wolałem tematy dopracowane w studio niż te puszczone na żywioł. Z tych drugich osobiście mogę na palcach dwóch dłoni policzyć albumy, które do teraz robią na mnie wrażenie i obecnie nie wywołują delikatnego uśmiechu. Tak mam.
Co do naszego materiału, to kiedy większość ścieżek jest rejestrowana w systemie nagrywania domowego (bo nawet sesyjne bębny zarejestrowane w sali prób nie mogą być nazwane studyjnym nagraniem), w procesie miksowania i masteringu napotyka się pewne ograniczenia. Jestem zadowolony z tego, co udało się Arkowi „Malcie” Malczewskiemu wycisnąć w jego warszawskim Santa Studio z naszego debiutu. I nie wyobrażam sobie tych utworów w wersjach „gruzo – piwnicznych”.
Pochodzicie z różnych miejsc w Polsce. Rozumiem, że w waszym przypadku granie wspólnych prób to pewnego rodzaju abstrakcja?
Jeżeli mamy na myśli regularne próby, to są pewne utrudnienia. Ale gitarzyści spotykają się co dwa, trzy tygodnie. Mają zabukowane salki i w Kwidzynie, i w Słupsku. Grają tam do bębnów odtwarzanych z klapy. Ja kilka dni temu byłem na swojej pierwszej próbie Sarmat w Kwidzynie. Czyli da się.
W takim razie co z koncertami? Bierzecie pod uwagę możliwość występów na żywca?
Bierzemy. Mamy jeden ciekawy temat na jesień i czynimy starania, aby się pojawić na scenie. Proszę nie mieć mi za złe, że nie podaję więcej szczegółów, ale nie lubię gadania po próżnicy. Będą konkrety, będzie grane.
Planujecie wydanie debiutanckiego krążka także w innych formatach niż CD?
Tak. Album „RS-28”, poza formatem płyty CD (w nakładzie 500 sztuk) będzie również dostępny w formacie płyty analogowej. Zamówienie na ten nośnik zostało złożone. 300 sztuk, winyl 180 gr. Będą dostępne nie wcześniej, niż we wrześniu bieżącego roku.
Powiem szczerze, że długo się wahaliśmy przed decyzją o zamówieniu tzw. „placków”. Ten nośnik ogólnie jest drogi, a ostatnimi czasy, przy zawirowaniach na rynku tworzyw sztucznych, ceny poszybowały w górę. Minimum na zamówienie wzrosło i ostatecznie decyzja o wyprodukowaniu płyt analogowych to dla nas finansowa jazda po bandzie. Ale powiedziałem sobie, że nie ma się na kogo i na co oglądać. Wierzymy, że warto zaoferować ludziom i taki nośnik, skoro są o niego zapytania.
Czas pokaże, czy się nie zarżniemy finansowo.
Kręcicie już jakieś nowe piosenki, czy na razie czekacie na rozwój sytuacji i opinię społeczną?
Na nic nie czekamy. Muzyka na nowe wydawnictwo jest albo gotowa (jeżeli chcielibyśmy nagrać jakąś krótszą formę wydawniczą) albo jest w trakcie powstawania (jeżeli myślimy o pełnym albumie). Koncepcje na zawartość tekstową się ścierają, założenia techniczne dotyczące nagrań są kształtowane, więc procesy są w toku.
Chociaż, może skłamałem pisząc, że na nic nie czekamy. Ja osobiście chcę mieć trochę odbicia od tematów promocyjnych i zająć się tym, co dla mnie najważniejsze i najprzyjemniejsze, czyli pracą twórczą. Aktualnie ogarniam w znakomitej większości temat promocji samodzielnie. Poruszyłem ten temat z chłopakami podczas ostatniego spotkania na próbie, o której wspomniałem. Spotkałem się ze zrozumieniem z ich strony. Już niedługo koledzy współzałożyciele zespołu powinni zacząć pojawiać się tu i ówdzie w mediach. Bo i ja jestem zmęczony obecnym stanem rzeczy, i dla odbiorców bardzo szybko moja osoba może stać się nudna. Jestem w stanie z łatwością wyobrazić sobie taki rozwój sytuacji.
Jak oceniasz obecną sytuację polskiej sceny śmierć metalowej, zwłaszcza młodzieży? Pytam nie bez powodu, bowiem beczki na wasz debiut nagrywał Krzysztof z Deathspawn, który to zespół mocno rozjebał mnie ostatnio swoim debiutem.
Nie jestem na bieżąco. Album
Deathspawn zakupiłem, ale jeszcze nie odrobiłem lekcji. A ciekawe, jak Ci się
podoba brzmienie bębnów na „Reverendus”? (Troszkę
się po nim przejechałem we w swojej recenzji, ale tak delikutaśnie. Przyp. –j.).
Ja ogólnie odkopuję wiele kapel po latach. Płyty CD takiego DEIVOS (cała dyskografia) czy BANISHER (nie wszystkie) zakupiłem w zeszłym roku. Długi czas byłem niejako zahibernowany i nie rozwijałem się w temacie nowych kapel w ogóle (bez dzielenia na polskie i te z zagranicy). Nie jestem odpowiednią osobą do oceniania kondycji sceny.
Jeśli dobrze kojarzę, to jesteś peselowy mi dość bliski, czyli czterdziecha już jakiś czas wisi na karku. Nadal chce ci się drzeć gębę w "zespołach młodzieżowych"? Może już czas się ustatkować, spłodzić potomstwo, zasadzić drzewo czy cuś?
Dzieci mam, życie zawodowe i rodzinne mam ułożone. Nie mam na co narzekać.
Ale kiedy przeczytałem to pytanie, stanęła mi przed oczami moja mama. Była osobą lubiącą podróżować, która starała się realizować swoją pasję. Nie było jej łatwo, bo mój ojciec to raczej wrośnięty w swój teren człowiek. Udawało jej się pojechać to tu, to tam. Razem byliśmy na dwóch świetnych wycieczkach, kiedy już chorowała. Przepracowała 40 lat, a po, wydawałoby się, wygranej walce z chorobą, zmarła nagle.
Trzy miesiące wcześniej nabyła prawa emerytalne.
Pamiętam też o ludziach, z którymi miałem okazję spotkać się na muzycznej ścieżce. O perkusiście MORTIS DEI, Macieju Urbaniaku. O Marcinie Waleńczowskim, z którym kiedyś w MORTIS DEI graliśmy. Obaj odeszli w sile wieku.
Ja mam szansę działać, realizować swoją pasję i dzielić się tym, co potrafię, z ludźmi. Zwłaszcza teraz, kiedy prowadzę w miarę zdrowy tryb życia i nie zatruwam swojego organizmu ponad zwyczajową miarę jedząc ogólnodostępną żywność i funkcjonując w miejskim środowisku.
Ja nie mam czasu. Mam jeszcze tyle rzeczy do zrealizowania. Wiem, że kiedyś nadejdzie ten moment, że sił nie starczy na zrobienie następnych nagrywek na swoim poziomie. Będzie trzeba zrezygnować. A wtedy chcę mieć świadomość tego, że zrobiłem wszystko, na co było mnie stać.
Przy okazji darcia mordy, uważam, że wokale na "RS-28" to chyba najlepsza robota w twojej bogatej karierze muzycznej. Ćwiczyłeś na wiecach antyrządowych, czy ostro popijałeś i paliłeś namiętnie Klubowe?
Zdania na pewno mogą być podzielone, ale dziękuję za miłe słowa. Na pewno jest to praca wykonana najbardziej świadomie i dojrzale, jeżeli chodzi o techniczne zagadnienia związane z pracą w studio nagrań. Barwa może nie jest taka masywna i gardłowa, jak 20 lat temu, ale aktualnie przywiązuję bardzo dużą wagę do dykcji i frazowania, czego kiedyś aż tak nie pilnowałem. Jestem zadowolony z wokali nagranych na „RS-28” zwłaszcza dlatego, że niekiedy były one dla mnie sporym wyzwaniem. Tego nie słychać, ale w takim „Evilution” szybkie partie są bardzo wymagające. „Blackout (Scenario for Tomorrow) part II” to dla mnie wokalny super temat, przy którym trochę się nagimnastykowałem. Część pierwsza tego utworu prawie wylądowała w śmietniku (mam na myśli cały utwór) przez problemy z partiami wokalu na pierwszym etapie aranżacji.
No, ale nie każdy utwór to „Coldgrinder”, do którego wokal zaaranżowałem w 3 minuty :-)!
Jakie są wasze oczekiwania względem wydanej właśnie płyty? I nie pierdol, że żadne, bo każdy jednak na coś liczy, bez tego świat przestałby się kręcić.
Chciałbym, żeby ta płyta zaznaczyła obecność Sarmat na scenie. Żeby ktoś, gdzieś nas skojarzył. To już będzie dużo. Nazwa jest charakterystyczna, nadrzędna tematyka związana z zespołem łatwa do zapamiętania, a muzyka, w mojej ocenie, warta posłuchania. Dlatego mam nadzieję, że możemy się wychylić, pokazać, i utrwalić wśród fanów takich gatunków metalu jak death metal i może też black metal nazwę Sarmat. Nie zależy mi na tym, żeby każdy był zachwycony „RS-28”. Chcę, żeby ludzie kojarzyli Sarmat. Że to ci od tej rakiety co napierdalają taką miksturę death i black.
Sam natomiast chciałbym kiedyś dojść do takiego poziomu w tym wszystkim, żeby zajmowanie się promocją było przyjemnością i czymś, co robię w wyznaczonym, określonym czasie. A nie ciągle i bez przerwy. Sam jestem sobie winien, bo to ja, a nikt inny, dokręciłem sobie śrubę do tego stopnia, że Sarmat śni mi się po nocach. Nie myślę tu absolutnie o utrzymywaniu się z muzyki czy nawet czerpaniu z jej grania jakichś wymiernych korzyści – mam swoją pracę i wysrane na zarabianie na swoim hobby. Ale fajnie byłoby kiedyś zajmować się głównie tworzeniem, a nie pocztą elektroniczną, wysyłkami, mediami społecznościowymi, etc.
No zajechałem się w tym temacie. Ot co.
Dobra, na koniec zarzuć jakimś nuklearnym żartem. Dzięki za zaangażowanie…
Żart? A mam jeden nuklearny. Co prawda już go publikowałem, ale uważam, że jest niezły, a skoro wymyśliłem go samodzielnie…
- Do czego może służyć pocisk balistyczny w rzeźni?
- Do podgrzania atmosfery!!!
(Hahaha! Dobre… Ale… Dlaczego w rzeźni? Przyp. –j.).
Tak zapowiedziałem obecność muzy Sarmat w jednym z wydań audycji „Rzeźnia” w Antyradio. To było w formie postu na Facebook’u. Pewnie większość ludzi ma w dupie takie objawy autopromocji, więc jest spora szansa, że żart dla Czytelników jest świeży.
To ja Ci serdecznie dziękuję, kolego, za Twój poświęcony czas, chęć pomocy w promocji Sarmat i Twój wkład w ten proces. Dziękuję Apocalyptic Rites za objęcie naszego debiutanckiego albumu „RS-28” patronatem medialnym i zdrowe podejście do tematu. Lubię, jak sprawy są przedstawiane szczerze i konkretnie. A tych cech Wam nie brakuje.
Do zobaczenia, usłyszenia i przeczytania! Na koncertach (granych lub oglądanych), w kradnących czas i spokój mediach społecznościowych, czy gdziekolwiek, gdzie przetną się nasze ścieżki.
A żeby wykorzystać na maksa
możliwość bezpłatnego reklamowania, zachęcam wszystkich do zakupu naszego
albumu w formacie płyty CD. Selfmadegod Records, Szataniec.pl, bezpośrednio u
nas (kontaktujcie się przez Messengera czy na adres poczty e-mail: sarmatdeath@gmail.com lub bezpośrednio do mnie: mahlupuki@wp.pl), popularne serwisy sprzedażowe – kto będzie
chciał, ten znajdzie. Liczymy na Was, bo jak przyjdzie nam płacić za zamówione
płyty analogowe, to nas komornicy, kuźwa, zlicytują ;-)!!!
Wspierajcie zatem
chłopaków. Ja jeszcze na koniec dopowiem
tylko, że postanowiłem zrobić ten wju głównie z powodu zaangażowania i pasji
jaką dostrzegłem w oczach Pana Kobucha podczas naszego krótkiego spotkania. Widać,
że mimo sporego już doświadczenia nadal mu się chce. A to się dziś niezwykle
mocno liczy, przynajmniej w moich kryteriach.
- jesusatan
Lord Nathas is a main brain of Trondheim’s band Funeral Harvest, Ritual
Death’s bass player and also a vocalist of newly formed band NATHR. Today we
will speak about the aforementioned bands and some plans that are concerned
with them.
Hey Man, how are you doing in these specific times that we are living
in? Has this global death aura given you any new thoughts and contemplations
about Death aspect in your life?
I think that the global pandemic has nothing to do with contemplations
of Death. I don't think that this situation influenced my thought.
But on the other hand, the pandemic
has given me a lot of time to dig into myself. There, in the shadows of my
thought, I have found another spark to feed my flames.
As far as I know you were born in Italy but You live in Trondheim now.
What were the reasons that pushed you to move out to Norway? Do you have any
personal observations on how the mentality of Norwegian people differs from
Italians?
Moving to Norway was based upon the
perseverance of making my dreamsreal. I think it
was always my fate to move to Norway, Trondheim or as we call it: Nidaros, and be in the circle of Nidrosiæ. I believe that it was written somewhere.
I don't think there is a difference between Norwegians
and Italians when you know how to relate yourself to others. Of course, the base of culture is different, but we
have a lot in common, not only related to music but also in everyday life. I have met a lot of people, we take care of each other, it doesn't matter who you are, we have all chosen our ownpath, we go for it together.
By my observations the Nidaros-Trondheim scene is like the last camp
that keeps on delivering high quality black metal in Norway. Do you agree with
the statement that nowadays Norwegian black metal is overall much weaker music
comparing to the 90’s Norwegian black metal? What do you think is the main
factor that Nidrosian black metal is still delivering such quality music?
The power of Nidrosia is that all the members are devoted to the Inner
circle of Nidrosiæ, it's something bigger than people can think about it. It's
all about true dedication.
For some people, BM it’s just music, for someone is a lifestyle, for
others, it’s their whole world.
Nowadays, we can´t expect that BM always takes first place in Norway.
Back in the past, Norwegian BM has given us the right inspiration, a
base to create our own style. Nowadays there are good musicians/bands all over
the world that give everything to the cause, creating their
own style. BM is maybe synonymous with Norway but has become a global movement.
At the moment youarevocalist and
maincomposer of FuneralHarvest,
bassplayer for RitualDeath and also a voice of NATHR. All the aforementionedbandsthatyouareinvolved
in arestrictlyconnected with Death. Couldyoutelluswhatis the meaning of Death
for You and whatimplied to pushYouinto the fascinationaboutthismatter?
There is a difference between FH's, Nathr's and RD's.
With Funeral Harvest's the influence of death comes by the
folkloristic Memento Mori, Danse Macabre and the beauty of Vanity. Also, we
have a base in Satanism and self-sacrifice, where you leave your old and weak
soul, and be reborn in the beauty of the
dragon's strength. (The
concept to reborn as dragon it’saboutwhenyouchoose to sacrificeyourself to be
reborn in a betterway of yourself, as youelevateyour soul and become a god of
yourself)
Nathr's, it's more my personal inner
life. Nathr is more based in the darkness of existence and the decadence of life, the meaning of death in Nathr is like a smoke thick with horror, where my senses fall to the depths of nothing and everything.
Ritual Death is the offering and celebration to
the demonic and adverse spirit in us. primitive
worship of a god that humanity never were able to kill. (Primitiveworshipsimplyrefersat the
dedicationthat we give to the music, what we see, we feel we put in side the
lyricswithoutgoing far from ourdevotion)
When it comes to death, my thought is; "death is the great
mystery of humankind, death it's
permanent and irreversible." The narration of the past (what we were),
present (what we are) and the near future (what we will be). The belief in a
life after death - "afterlife", in some casecan be, for some hope, for others, the biggest fear
When coming to the subjects of life and death, I look at human existence, to see how much life is
marked by the question that is death. We are all different but we are also the same, in being all "thrown" towards death. It is in the face of
this vertigo, however, that the human being becomes restless about his destiny
and asks himself questions.
I have seen that you are already in the process of recording session for
the first full length album of Funeral Harvest.
How is the work so far? When do you think we can more or less expect the
premiere of your opus?
We started to work on the full-length last summer and it will be released
by the end of the year. I don't want to rush to release the album, I want that everything must be as it should be. The band has changed, we are more focused than
before, giving it all our energy
and passion. The new album will be
different, lots of things are involved. We have a more professional attitude and working with different musicians. Our new
concept albumis less based upon the worship death. I think was about time to do something different,
and not be repetitive. The new FH's concept is all about the Wrath of
God and the Agnus Dei as a Sacrificial Victim for the redemption of the sins of
humanity.
The date is set up with Signal Rex, soon we will give more
information.
I can assume that Funeral Harvest is like your child that you probably
put the most of heart into this band. How do you guys work in terms of carving
the material? Is this You that writes most of the stuff or do you give your
members some artistic freedom?
As a band, we work together, and we share our criticisms. I write the lyrics and guitars parts. K, writes the bass line
onto that, Ond putshis professionalismon the drums and Northr,in addition to being our sound engineer, he writes
all the intros and soundscapes for FH's. All
the members have different music talent backgrounds, we combine this mix of
thought and we make our own.
A lot of bands use English language for their lyrics or their
mothertongue language. As far as I have observed in Funeral Harvest you mix
Latin with English. Is that mix of Latin and English more natural way for you
to express what you want for Funeral Harvest’s lyrics? Or is it just a
concept-style that you want to have in Funeral Harvest?
The use of Latin also comes from my culture, although Latin is a dead
language in Italy, still used a lot today in Catholicism.
When I want to express myself in the concept of Memento Mori, Latin
gives strength to the meaning of Death.
I want to keep the roots of the times of the black plague and Latin phrases, in that context, expresses that better than English does.
Last question about Funeral Harvest. I know there were some little line-up
changes through the years. With the matter of time do you think the changes
brought more clear situation for the band and do you feel more satisfied
with the actual line-up ?
Yes, we went through a line-up change.
I believe the changes in the band have been
good forFH’s. With the old line up, the band
was stuck and slumbering over a year. When "Ond’s" took his place as the new drummer, the band got what needed most.. fresh blood, dedication and professionalism. Since 2019, FH’s is working
without any troubles. We have released a Single, Ep's, started a side project and working on new
material for Funeral
Harvest's as well asNathr.
Let us speak a little bit about your second band Ritual Death. If I am
not wrong you joined them as last member to fill in the concert line up. Have
you ever played as bass player in some other bands or it is your first time you
took bass duties in your life?
I came to Ritual Death in 2018
when Wraath offered me to cover the position as the bassist. Three years of Blood and Death and more to come,
I have marked this choice with fire on
my skin. Nothing to regret. I never played the bass guitar before, but I give my best to Ritual Death's and help the
band as much i can.
I’ve read on Wraath’sInstagram that you s are working on new full album
and some other releases too. Can we expect first full length album of Ritual
Death in 2021? Is the material similar to the previous ones or can we expect
something totally in different style?
What Ritual Death is working on will be unveiled at the right moment.
I guess that it is Wraath who is making most of the arrangements for
Ritual Death’s music. Do you and other guys also add some of your stuff to
Ritual Death too or it is Bjorn that keeps full control on everything?
Ritual Death it's Wraath and Nosophors. They know what they have to do. Of course, we share our thought and
critics.
Let us move to NATHR now. Could you tell us shortly how have you guys
come up with this new project, name and the style of music you presented on the
debut EP?
Nathr is a blend of the names Nathas and Northr, NA-THR. But it also means poisonous viper in old Norwegian…
Northr has a lot of potential to create something different than just Black Metal and I am proud to work with such a great
artist.
We have created a Blackend Funeral Doom side project of Fh's, with a
different view and expression. Also in this project, we are improving a lot, we already
have really good reviews
on our debutEp “Beinahrúga”. We are now working on a full-length album to be
released somewhere in 2021 as well as a spilt Ep with Ordo Cultum Serpentis
on Signal Rex.
I have to say that your debut EP is really promising material. I haven’t
read the lyrics to it but after looking
at the artwork, track titles and generally listening to this material’s
atmosphere it is about Death and Annihilation. Could you describe something
about the lyrical aspect for this release?
"Beinahrúga", is a journey into our deepest darkness. "We start to dig up the
somber emptiness of our souls, to express the grievances of life." The lyrics are different thoughts. but they have in common
decadence and death. They are based upon my personal inner thoughts.
When the global situation will finally normalize can we expect that
NATHR will have some concerts? Or do You prefer to leave it only as studio
project?
I believe that we are able to present Nathr as something unique
and grim and share the darkness on the stage. it’s something that the band needs.
I think we are approaching to the
end. Thank You for participating in the interview. It was a pleasure to talk
with You. If you want to add something from yourself now it is your time to do
it! All the best Man!
-Selvhat-
Ok, przejdźmy teraz do Waszego najnowszego dziecka, czyli do „Death and Decay Considerations”. Od premiery upłynęło już kilka miesięcy, powiedzcie jaki jest odzew na tę produkcję w branży i przede wszystkim jak reagują na nią fani?
You are a fresh band on the scene. Tell me how did the story of Morbid Stench begin? I know you had all played in different bands before joining forces.
w takich cenach. Pamiętam, że swego czasu jedna z naszych EP została sprzedana za ponad 500 dolarów !! Mamy plany reedycji naszego starego materiału mam nadzieję, że przed końcem tego roku. Mamy już teraz kilka ofert, wkrótce podejmiemy decyzję, który label najbardziej nam odpowiada ...
i Damnation. W jaki sposób trafiłeś na te zespoły, czy masz dużo znajomych w Polsce?
To ciekawe, jak pewne rzeczy mogą wbić się do głowy.
z muzyki?
z zespołów death metalowych, które zaczynały w undergroundzie w latach 80-tych obok nas dostały kontrakty i opuściły podziemie, trafiały do wielkich magazynów czy nawet do MTV. Podczas gdy my przebywaliśmy w Black Metalowym undergroundzie, następnie byliśmy jednym z niewielu oldschool death metalowych zespołów pozostałych na scenie i to było trochę dziwne, bo rzeczywiście nie pasowaliśmy raczej do kryteriów nowszej fali Death czy Black Metalowej w tamtym czasie. Można powiedzieć, że w zasadzie byliśmy zawieszeni w próżni między nimi. Ponieważ znani byliśmy jako zespół death metalowy, niektóre Black Metalowe 'ziny rzeczywiście mogłyby powiedzieć nam "chcemy Sadistic Intent, ale nie możemy zaprezentować Was, ponieważ nie jesteście Black Metalowi"! Strasznie nas to wkurwiało i tłumaczyliśmy wówczas, że Death Metal ma takie same korzenie jak Black Metal i zasadniczo również przywołuje ciemność! W końcu zaczęliśmy być prezentowani coraz częściej w Black Metalowych zinach, i pamiętam, że kilka z nich twierdziło "my tylko prezentujemy Black Metalowe i prawdziwe Death Metalowe zespoły jak Sadistic Intent"! Po chwili oldschool death metal zaczął powracać i z perspektywy czasu, jestem dumny wiedząc, że poszliśmy pod prąd, pomagając przełamać pewne bariery. Wierzę, że jednym z powodów,
że Sadistic Intent miał lojalności na międzynarodowej undergroundowej scenie jest fakt, że choćby teraz odpowiadam na Twoje pytania. Kiedy ludzie mówili: Death Metal jest martwy, włączając Heavy Metal w ogóle do mainstreamowych mediów na początku połowy lat 90-tych, nie, nigdy nie myśleliśmy o odejściu, jeśli coś nas motywowało to mówienie „pieprz trendy i utrzymaj konserwatywny Metalowy kult przy życiu” !!!
co poopowiadał mi przed pierwszą wizytą w naszym kraju główny założyciel zespołu – Adam.
Bathory-The Return ,Venom-Welcome to Hell , Hellhamer-Apocalyptic Raids, Holocausto-Campo de Exterminio, Sarcofago-Inri, Bulldozer-The Day of Wrath, Samael- Worship Him, Master’s Hammer-Ritual, Rotting Christ-Thy Mighty Contract, Dark Throne- A Blaze in the Northern Sky, Poison-Into the Abyss, Sodom- Obssessed by Cruelty, Possessed-Seven Churches , Slayer- Hell Awaits, Mercyfull Fate-Melissa, Blasphemy-Fallen Angel of Doom, Beherit-The Oath of the Black Blood, Summoning-Minas Morgul , Morbid Angel-Altar of Madness , Black Sabbath- Vol 4. ,Impaled Nazarene-Ugra Karma , Bestial Warlust- Vengeance Till Death, Miasma-Changes , Sacrifie-Torment in Fire, Expulser-The Unholy One, Sigh-Scorn Defeat, Mortuary Drape-All the Witches Dance, I would be here for hours by naming albums, but those ones are for sure great albums I really worship them….
OK, let’s go back to Dethroned Christ. What’s the interest in the band from maniacs and editors from around the world?
On the other hand, bands like Light of Dark, Escarnium or In Torment have played gigs in Poland. Do you consider playing some shows here, as well?
Besides of being a vocalist in DCh you also have a distro. Can you tell us more about it? What you have in your distro? Let’s advertise
hatewolf@live.com
dethronedchrist@gmail.com
Your country was hit by heavy rains which caused floods and casualties. Similar disasters were noticed in other countries/regions, as well. There was earthquake in Iran, flood in Korea. Do you think it can be sign of the end of times? Does god (whoever it is) gives us signs, that he has enough of human race?
Yeah, well like I said we wanted to play old school death metal. I was in 2nd grade when I was showed Cannibal Corpse from my friends older brother and I honestly grew up listening to all that. We just took to that music so well. Don't get me wrong I like all sorts of extreme metal, and I like a lot of new death metal bands. I think everyone is so judgmental and narrow minded about it. I mean why does the metal community need to fight so much, why turn a scene on itself for what? I like a lot of that, but I don’t want to play that style of Death metal. I like the Cannibal, Suffocation, Nile , Immolation style so much more. It's just to me more brutal and like I said it's where i came from.
How it happened that young guys, as you, are into that kind of old school death metal and play that kind of music?
As before I was showed this world long ago, I'm only 22 now, but I got into it when I was pretty young. I remember going to school in 4th grade after I bought Cannibal Corpse "Gore Obsessed" and just listening to it all the fucking time. I mean that's insane in hindsight, I just always wanted to play drums, and I fell in love with this music so young it’s all I ever wanted.
I do like many new death metal and other extreme metal bands. I don’t care about labels or when they started, if it's good it's good. Its the one thing I can't stand about a lot of people is they are just so stuck in a time period. You have bands like Black Dahlia Murder and Job for a Cowboy which both I like. They grew up listening to the same shit I did, and wanted to play the same as I did. The only difference is they added some different elements. But that’s what the originators of death metal did as well. They listened to Slayer, Megadeth and things like that and added their own elements. Without that everything would be the same and it would all die. I have no clue why everyone claims these bands and even a lot of deathcore bands aren’t death metal? Why not? because they aren’t coping the sounds of the bands they grew up with, because they wanted to try to add new extreme sounds to what they liked to progress? It's stupid. I like it all because it's all good. At the same time you have all these newer death metal bands coming out you did see a big movement where a lot of new "old school" death metal bands came out all of a sudden. To me it's almost like they were like fuck you this is real death metal. So trendy in a way yes, but good for we have new bands that are good to listen to. One might wonder if it would have happened if those bands didn't start to immerge and take flight.
As I have mentioned earlier, I think echoes of Autopsy and Death can be clearly heard in your music. Am I right when I say these must be important bands for you? You look rather young – how then the inspirations from these influential, but rather old (in positive meaning), bands?
Yeah we love Death, (actually I like Symbolic, Indiviual Thought Patterns more than the older albums though), Morbid Angel, Cannibal Corpse, Suffocation, Nile, Immolation all the greats. I do like Autopsy but really not that much. But has a huge impact on all our lives. You listen to like Effigy of the Forgotten and Souls to Deny and then listen to Bloodthirst by Cannibal to Gateways of Annihilation from Morbid and it’s so fucking brutal and heavy. It's a force that can't be matched by any other genre of music. Sheer power and execution.
As before I don't love Autopsy anyways, and I never even liked Abscess. So I couldn't care less about that ending. I bought Macabre Eternal and it wasn’t bad, better than some of the others they did, but not great. I do love the cover art though, very awesome. And I did like the production value it wasn’t under produced like some bands do because they think it's cool to have a shitty sounding album. It's just not cool at all.
Title of the album suggest a concept behind it. Maybe not literally, as each track is a separate story, but it is connected by death topic. Why death is the leading theme of the album? Is it because of death metal, or there is other reason? What death means to you?
It could be taken as a concept album, being a compilation of songs all dealing of death or torture in some form or another. Cannibal Corpse as I've mentioned many times was just so important of a band for me my whole like and I loved their imagery and the songs being about that sort of subject. I thought of it was the template of death metal in many ways. It's not like we sat down and said this is what we wanted to do we just did it all. From the music to lyrics it's just what came out.
What do you think about people who commit suicide? Is it courage or cowardice? What a person can think just a moment before death? Is it the end of certain stage, or maybe just a beginning of something else, unknown (or „known”, like heaven or hell). Or maybe this is the absolute end and there’s nothing after death?
I personally think suicide is a personal matter that can't be judged by any other being. How can anyone say they know what it's like to live inside someone else’s head? I don't think its courage or cowardice, it’s not my place to assure either way. I don't believe in beginnings or endings to other worlds, If there was anything ever to possess "godly" powers it would be man. What can man not do? I mean we can create life from single cells in a test tube, we can decide what on Earth lives or dies, we can travel through space. Why does everyone need to look everywhere besides the most obvious place. Man is selfish, man proclaims himself god bound in flesh, man worships himself. When we die our bodies will be given to the Earth and we will become part of a cycle that’s proceeded our vein perceptions.
Yes, those lyrics are a little story I made up about a zombie outbreak. Actually I wrote those long ago in the Junk era mentioned before, and was actually another song's lyrics then. Dave and I were looking through old band things and we decided to re-use those ones. Zombies do seem to be really big here in the States I will give you that, but I've never heard of real zombie ammunition. To tell you the truth it would surprise me though. There will always be someone willing to manufacture something, just like there will always be someone to buy it. If anything was likely it'd honestly be more like a widespread virus. You have to think scientist make and breed deadly diseases/toxins everyday for experiments. What’s to say a terrorist of some sort buys it and unleashes the wrong disease to the world? We could have a world-wide epidemic in no time. As for zombies I wouldn't get too excited.
By the way, when it comes to ammunition, what do you think about free access to weapon? I personally would be afraid of my neighbor if he would have a gun. You know, you listen to some music loud and the guy comes in and put a bullet in your head…
We do have the right to bear arms in our county, I didn't know you couldn't there. I think it's fare. I don't think of it like i need to live by the rules of a certain place. I was born free in mind and no man can impose his "law" upon me. That's one of the biggest problems. Everyone just follows the herd, sheep beaten to a path fenced before them. I live by my own set of rules and morals, if and when they contradict the rules and morals of America then it's what it is and i do what i ultimately want to do. If i ever needed to protect myself against someone armed trying to end my life I'd like to know i had the same opportunity to own a weapon of comparable harm. European countries don't seem as free to me, but I don’t know I’ve never been there.
What would you say about such noisy cases (at least in Europe) where the madmen goes into school and fires at students and teachers? Or a kid who kills his parents because they would not let him play on video games? Recently, someone fired again, this time at the premiere of Batman movie. Isn’t it because of free access to weapon…?
See this is where everyone wants to put blame on everything but the real issue. Blame guns, blame kids, blame music or society. What about blaming the person who did the shooting? Drugs, hard narcotics and such are illegal in many countries. and in all those countries you'll still find all the same drugs. People will do what they really want to do, you think a piece of paper saying its illegal is going to really change their minds? I don't care how many different governments there are in the world, or how many laws man makes. This is the only true law: Jungle law. No matter what people are going to ultimately do what they want to do. Very simple really. There are so many examples through time, and that happen every day. You go to work in the morning and you don't wear your seatbelt because you don't feel like it, you drive faster than the speed limit because you want to go faster, you buy lunch out when you didn't really have the extra money because you wanted it. It's our nature. We are creatures of habit and opportunity. That’s much different than the kid shooting up schools. but he is just another person who didn't care about what a government said was right we didn't care. I'm not condoning anyone’s actions or trying to upset anyone, I’m just realistic. There are the people how do what there are told, and those that do and that’s the way it'll always be, laws or no laws.
I’d like to ask you about „Possesed Dead”. Is this track a reference to one of the most famous horror movies? It's actually one of the iconic horror films. What do you think about today condition of this movie genre?
"Possessed Dead" is a song to which Dave wrote the lyrics, it's about the movie "The Evil Dead" directed by Sam Raimi". Today’s horror movies scene today? Well, see I'm not the narrow minded hate everything new type. I embrace progression. Some people want to sit around and hear their favorite bands create the same albums over and over again. The same goes with movies. I like seeing some of these new changes in film. I think it's no better or worse than it was before, just different. I do like how today’s new technology helps do supernatural films the ways they should be seen. Before the computer effects supernatural effects looked fake more often then not and cheesy.
The cover was an interesting story really. Jason Leer who I did not know at the time messaged us on Myspace and just said he like our music and wanted to draw our album cover for free. So i said what the hell, sure let’s see what he can do. I told him the idea and he set to work. I came up with the idea based on lyrics I wrote for Screamatorium. The idea was to be looking into the window on a crematory and seeing a person burn alive. Jason's vision was much more abstract then I thought, but I grew on us and we used it. I really appreciate art. In any real form it’s all so enlightening.
Actually yes! We have our second full length recorded, mixed and master right now. We are waiting on artwork that is being handled by Tony Koehl (Black Dalhia Murder, Arkaik, Internal Bleeding) as we speak! The album is entitled "Relentless" featuring 10 tracks and will be out by the end of the year. it's a duel release coming out on Sevard/Butchered Records. We actually no longer use myspace but look us up on facebook. We have new songs posted, new videos, and update it regularly.
Well, myspace… this is among metal orthodox some kind of misunderstanding, or even betrayal of underground. What do you think about it?
Myspace, well it’s a love/hate. It's funny because no one uses myspace here in the states, it’s all facebook now. It's the same concept but different site. Why myspace and sites like it are so great is everyone is on. We use to have a regular website, but no one looked at it. So we would basically be talking to no one. Everyone seems to love social networking so if we are on there we get so much attention. I think it helps a lot of really great artist get the recognition the deserve.
For me, the band profile can be helpful to see if the band is worth to be interested in. But… having a lot of ‘friends’ which you never exchanged a mail or never met in person is a nonsense to me.
It's a little odd, for bands they are fans though. No different than like a fan club of sorts, just a way people can see what the bands doing easily and fast. I know a lot of bigger label ask to see a facebook page, or myspace instead of sending them your cd to consider now. It's becoming essential, you gotta look at it in the most obvious way. If you want to be heard you need to go to where the people are.
Ok, let’s back to your debut. As far as I am aware, it’s no longer available at HHR, which means there is interest from maniacs side. Have you noticed any increase of interest in your band? More interviews or tournée proposals?
To be honest not so much. I did so many interviews in the first 3-5 months after the album came out. Now and then I get a few, but the most attention we get now is because of shows, and from labels who have heard our upcoming album. We will be doing a lot of press/promoting for that also, along with 3 US tours!
When it comes to interviews. What do you think about traditional paper zines? Do you have any contact with that form of activity? Are you reading paper zines? Do you give interviews to such ones? How USA looks like when it comes to traditional zines? Do you know any polish zines, which are published in English? I can recommend Necroscope, Rites of Zygadena (it’s published in USA), Burning Abyss, Forgotten Chapel (it’s published in Ireland).
I'm a fan of any zine, website, magazine that brings this genre of music to the masses. I'm not against anything of the sort. I've done plenty of interviews for many zines around the world in many different languages, and I'll always be happy to do them. It's an honor for me that people want to hear about Disfigured Dead and look to see what we are doing. It's something we haven't been that great at is the social media stuff, but we are really going to be updating sites and keeping the fans in tune with what’s going on. As for myself I actually don't read any paper zines at this time. Here in the States they definitely have many, people are into it for sure. I do read Decibel and Terrrorizer Magazines. I will go through the sites online, the big review sites to see what people think on different things also. I don't know a specific zine from Poland, and don't think I've done one for anyone in Poland at this point, so this was very cool to get the chance! I will definitely have to check out the ones you mentioned though.
Ok, to keep up the tradition – what killer bands would you recommend to polish maniacs? What are you listening to lately?
Let me see, what have i been listening too? Well Decapitated's Carnival is Forever and Organic Hallucinosis ( they are some of my favorite albums of all time, so they are consent haha), Hour of Penance "Sedition" , Nile "At the Gate of Sethu", Hideous Divinity's debut, Cytotoxin just put their album out and that's awesome. That's a few anyways! All are amazing, so if you haven't heard check those out.
Ok, that’s it from my side. In conclusion, can I ask you a few words for the maniacs in Poland.
Lord Vomit: Beer, fuck yeah, but rather before. In most clubs you've got beer a la The Piss for huge money, and frequently not even full 0.5 liter. I'd prefer if they sold Strong Vips in cans for 6 zlotys.
Ketzer: Quoting this suspicious phrase I've got in mind the bizarre explanations of various black metal bands, or projects, which try to camouflage their musical indolence and too low skills to play live with pointless horse shit about poseurs at concerts. I personally only once had drank myself nearly to unconsciousness on a Kat concert, but it wasn't a loss of any kind because I saw it again, more sober, a month later hehe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.