środa, 31 lipca 2019

Recenzja TELEPORT „The Expansion” (Demo)


TELEPORT
„The Expansion” (Demo)
Edged Circle Productions 2019

Słoweński Teleport nadleciał niczym torpeda, zrobił mi pod czaszką potworne zamieszanie, które można porównać tylko w wybuchem supernowej i tak szybko, jak przybył, tak też spierdolił, pozostawiając mnie w stanie niewiele lepszym od ludzkiej rośliny, jednym słowem ślina leciała mi z otwartej gęby, a moja facjata symbolizowała wyraz twarzy tęskniącej za rozumem. No, straszne kuku zrobił mi ten materiał, a jeszcze do niedawna nie wiedziałem nawet, że taka grupa istnieje. „The Expansion” to w zasadzie demo zespołu wydane pierwotnie tylko na kasecie, ale ponieważ bardzo szybko się ona wyprzedała, zdecydowano się wtłoczyć te trzy wałki na srebrny krążek. Muzycznie mamy tu do czynienia ze znakomitym, rozpierdalającym system, technicznym Death/Thrash Metalem. Kurwa, panowie i panie co tu się wyprawia!!! Gwałtowna, powyginana, miażdżąca sekcja rytmiczna szaleje niczym tornado zmieniając momentami kierunek i tempo szybciej, niż można nadążyć. Poukładane warstwami, techniczne wiosła o progresywnym zacięciu sieją prawdziwe spustoszenie w szarych komórkach. Każdy riff w asyście dysonansów i wszelkiej maści zagrywek atonalnych rozrywa na strzępy i uwalnia dźwięk powstały ze złożonego, skodyfikowanego i surrealistycznego przejścia. Do tego jadowity, agresywny, żrący growling i jestem na kolanach. Umiejętności techniczne i kompozytorsko-aranżacyjne tych muzyków to poziom wręcz brylantowy, o czym świadczą niesamowicie trudne i innowacyjne struktury poszczególnych utworów o dziwnych sygnaturach czasowych. To tak, jakbyśmy wymieszali w jednym kotle Gorguts, Voivod, Vektor, Droid, Blood Incantation i Obliveon i dołożyli odrobinę Sadus i Coroner. Nieprawdopodobne??? A jednak!!!Bardzo dobre, mocne brzmienie sprawia, że materiał ten poniewiera z nieprawdopodobną siłą i nie bierze jeńców. Jak na razie w 2019 roku, w swojej klasie Teleport po prostu pozamiatał konkurencję i nie wiem, czy ktoś będzie w stanie wyrwać im palmę pierwszeństwa. Nie będę się więcej wymądrzał, gdyż przy dźwiękach Słoweńców jestem tylko małym pyłkiem we wszechświecie. Niesamowity zespół. Gorąco polecam.

Hatzamoth

Recenzja EPECTASE „Astres”


EPECTASE

„Astres”

I, Voidhanger Records 2019

“Astres” to debiut Francuskiego duetu Epectase, który pod swoimi sztandarami wydała w maju 2019 roku Włoska I, Voidhanger Records. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, zanim przeszedłem do odsłuchu tej płyty, to długość utworów na niej zawartych. Amplituda czasów poszczególnych wałków waha się tu bowiem od 9 do ponad 18 minut. Jak na zespół Black Metalowy to trochę długie te wałki, sami przyznacie, więc należało się spodziewać, że będą tu jakieś kombinacje. No i nie pomyliłem się, żabojady faktycznie mieszają. Ogólnie rzecz biorąc ta płyta to miks klasycznie surowego Black Metalu z Heavy Metalem o ciągotkach lekko progresywnych. Całkiem nieźle asymilują się na tym albumie te dwa gatunki leżące bądź co bądź na dwóch bardzo odległych od siebie biegunach. Usłyszymy tu erupcję ponurych,  poczerniałych, furiackich riffów w asyście jadowitego wokalu, jak i sporo lżejszych melodii charakterystycznych dla Hard & Heavy zapędzających się nawet w psychodelię lat 70-tych, których fundament wzmacnia odstawiający momentami solidne wygibasy, dobrze słyszalny bas. Sporo tu także gitarowych miniatur, znalazło się również  miejsce na delikatne dotknięcie klawisza. Momentami ta płytka ma naprawdę fajny, mroczny, zawiesisty, nieco jakby filozoficzno-mistyczny klimat, niestety tylko momentami. Podobnie momentami obcujemy z siarczystym Black Metalem, który całkiem solidnie ryje łepetynę, ale ponownie są to niestety momenty. Jako całość natomiast ta płyta jest wg mnie nudna, zwłaszcza najdłuższe wałki ciągną się w nieskończoność i zupełnie niepotrzebnie zostały aż tak bardzo rozwleczone. Jak dla mnie za mało tu konkretów, a za dużo srania po krzakach. Nie zrozumcie mnie jednak źle, to nie jest żadna kupa, słychać, że chłopaki mają bardzo wysokie umiejętności, muzyczną wyobraźnię i własną wizję, tyle że ich wizja nie pokrywa się z moją. Nie polecam zatem tej płyty, ani też jej nie odradzam. Najlepiej będzie, jeżeli każdy z Was sam sprawdzi „Astres” i wyrobi sobie na jej temat własne zdanie.



Hatzamoth

Recenzja BLACK CRUCIFIXION „Lightless Violent Chaos”


BLACK CRUCIFIXION
„Lightless Violent Chaos”
SéanceRecords 2019

Black Crucifixion to kawał Black Metalowej historii i to nie tylko, jeżeli chodzi o scenę Fińską. Ich pierwsze materiały (demo „The Fallen One of Flames” i Ep’ka „Promethean Gift”) przez maniaków nadal otaczane są należnym im kultem i uwielbieniem. W późniejszych latach muzyka Fińczyków ewoluowała przyłączając do Black Metalowego kręgosłupa inne elementy muzyczne. Jeżeli spojrzymy na nurt Czarnego Metalu to podobnie sprawa przedstawia się choćby z Ulver, Satyricon, czy Enslaved, ale nie odbiegajmy od tematu, bowiem meritum sprawy jest tu czwarty, pełny album Black Crucifixion, którego światową premierę 3.06.2019 r. z dumą ogłosiła Sèance Records. „Lightless…” jest płytą, która w prostej linii kontynuuje i rozwija wątki rozpoczęte na poprzedniej, wydanej w 2013 roku „Coronation of King Darkness”. Mimo że nie jest to już tak bezkompromisowa muza, jak na początku ich drogi, to nadal jest ona głęboko złowieszcza, tylko teraz jest bardziej klimatyczna i zarazem na swój pokrętny sposób czarująca i urzekająca. Kompulsywne rytmy wymieszane z ciekawymi, zapadającymi w pamięć riffami i zaraźliwymi melodiami wciągają coraz głębiej z każdym kolejnym przesłuchaniemi ani się człowiek obejrzy, a już nuci te patenty przy goleniu. Mimo tego w tych wałkach cały czas obecna jest mizantropia, posępna atmosfera i czai się tu zło. Zespół czerpie pełnymi garściami z wielu gatunków. „Free of Light” to w zasadzie diabelski Rock, „Deathless Be Me” łączy echo perkusji z warstwowo ułożonymi wiosłami, „Discipline” to mariaż czystego, złowrogiego wokalu, lżejszych melodii i głęboko pulsującego basu, a energetyczny „Of The Godless and Brave” prezentuje wyborne harmonie gitarowe w asyście dudniących, korzennych czterech strun. Tej płyty można słuchać wielokrotnie i za każdym razem wyłapuje się coraz to inne rozwiązania. „Lightless…” wciąga, czaruje i zniewala, mimo że to nie do końca moje granie, poza tym, jak na mój gust jest trochę zbyt rozproszona. Można zaryzykować stwierdzenie, że to muza dla tych, którzy uwielbiają się gubić w tym, czego słuchają. Podejrzewam, że album ten będzie miał tylu zwolenników, co i przeciwników. Ja stoję gdzieś pośrodku. Chylę czoła przed kunsztem muzyków, ale na kolana przed tą płytką nie klękam. Cóż, taki właśnie już jest Black Crucifixion. Rzeźbi po swojemu w czarnej glinie, eksplorując wszelakie, dźwiękowe, mroczne rewiry  i zapewne tak już pozostanie.

Hatzamoth

Recka MONASTERIUM „Church of Bones”



MONASTERIUM
„Church of Bones”
Nine Records 2019

Klasyczne granie spod znaku Heavy/Doom Metalu, mimo iż ma u nas swoich zagorzałych zwolenników, nie jest jakoś specjalnie popularne wśród młodzieży. Zespoły z tego nurtu uprawiają swoje poletko jakby nieco na uboczu nieniepokojone przez nikogo, wolne od trendów przetaczających się co jakiś czas przez scenę. Jeżeli dzięki temu mają powstawać takie albumy, jak „Church…” to ja zdecydowanym ruchem ręki jestem kurwa za!!! Drugi album Krakowskiego zespołu to bowiem płyta w swej klasie doskonała. Materiał ten nie przełamuje żadnych granic, nie niesie ze sobą absolutnie nic rewolucyjnego, a mimo to robi piorunujące wrażenie i ma w sobie to „coś”, co sprawia, że po zakończeniu płyty słuchacz bezwiednie wciska ponownie przycisk „play” na swym odtwarzaczu. Beczki wspomagane mocarnym basem gniotą bezlitośnie, nadając tej produkcji niezbędnej w tym gatunku głębi, ciężkie, smoliste, cudownie przeciągane riffy miażdżą czaszki, a emocjonalne, mocne, czyste, rezonujące wokale Michała Strzeleckiego, będące chyba najlepszymi w tej branży na Polskiej, a kto wie, czy nie na Europejskiej scenie nadają tej produkcji ostatecznego, szlachetnego szlifu. Płytka posiada genialny klimat. Epicki, podniosły, wręcz katedralny, ale zarazem czuć tu zimny, walący rozkładem oddech kostuchy. Pełne, mocne, tłuste, przestrzenne brzmienie nadaje zawartym tu wałkom ogromnego ciężaru gatunkowego i sprawia, że płyta przetacza się po słuchaczu z gracją kilkusettonowego walca. Mimo iż „Kościół Kości” ma do bólu klasyczną budowę, to wcale nie jest to materiał prosty i oczywisty i zazdrośnie strzeże on swoich tajemnic. Wbrew pozoromsporo się tu dzieje, zwłaszcza w sferze pracy wioseł.  Dysonansowe, zawieszone akordy wplecione w ten zwarty monolit ociężałych melodii mogą posłużyć tu za doskonały przykład. Warto zatem zagłębić się mocniej w ten album, aby odkryć wiele czających się tam smaczków, a uwierzcie mi na słowo, one tam są i tylko czekają, aby w najmniej oczekiwanym momencie wyskoczyć niczym Diabeł z pudełka czekoladek. Warstwę muzyczną doskonale uzupełnia świetna, idealnie wpisująca się w klimat tego krążka okładka albumu. Fanom twórczości Candlemass, Solitude Aeturnus czy Solstice nie muszę polecać tej płyty, gdyż zapewne już znajduje się ona w ich kolekcji. Pozostałym szczerze rekomenduję „Church…”, bo to zajebisty kawał ciężkiego grania.

Hatzamoth