The Last Words of Death # 14
27.08.2022
Bydgoszcz, Wiatrakowa Klub
Hekation
/ Frightful / Wielki Mrok / Sarmat / Zmarłym
Koniec
sezonu wakacyjnego zawsze oznacza wysyp imprez. Każdy chce zakończyć lato z
przytupem, stąd też często terminy różnego rodzaju chamskich spędów ze sobą
kolidują. Nie inaczej było kilka dni temu. Do ostatniej chwili zastanawiałem
się, czy uderzać lokalnie na czternasty odcinek The Last Words of Death, czy
jednak udać się do Łodzi, odwiedzić po dłuższej przerwie chłopaków z
Magnetofonu. Ostatecznie gdy dzień wcześniej napisał do mnie człowiek z Upon
the Altar, że w Łodzi nie zagrają, postanowiłem wybrać bramkę numer jeden i nie
zważając na infekcję gardła, wymagającą zdecydowanej interwencji odkażającej,
kilka chwil po The Doorsach byłem już na terenie klubu. Tym razem pogoda
sprzyjała, aż za bardzo prawdę mówiąc, zatem nic nie stanęło na przeszkodzie,
by ta edycja bydgoskiej imby odbyła się w formule open air. Ponadto imprezę
uświetnili swoją obecnością przedstawiciele Godz ov War oraz Vinylstore, którzy
wystawili swoje stoiska ze smakowitościami z najwyższej półki. Zatem można było
popić, potańczyć i się obkupić.
Na
początek na malutkiej scenie, mniejszej chyba nawet od tej na pięterku, pojawił
się warszawski Hekation. Pierwsze wrażenie to spory, nieco cyniczny uśmiech na
licu. Na wokalu mroczna laska, z wyglądu mocno, jak to określił kolega shub niggurath, skrzywdzona przez los,
filigranowa, wydziarana i zapowiadająca, że „Pokaże nam co to ból i mrok”. No
dajesz malutka. No i dała. Muzyka tej stołecznej brygady to raczej prosty miks
Norwegii z niewielką domieszką melodii pod Mgłę i odrobiną punka. Może i
niezbyt oryginalne to połączenie, ale trzeba przyznać, że wiochy nie było.
Mejkapy na gębach, surowe brzmienie z dość głośno dudniącą perką odgrywaną
przez stworzenie w białych skrzydłach i lampką na czole, pełne zaangażowanie…
No i rzeczona czarownica, która wiła się, klękała i wrzeszczała po naszemu,
naprawdę bez oszczędzania gardła, że „nienawidzi” i inne takie. Czuć było w tym
występie pasję i oddanie sprawie. Poza utworami autorskimi zespół zagrał covery
Kekht Arakht i Lifelover (najbardziej przaśny kawałek z setlisty), a na bis
chyba jeszcze raz numer, w którym laska wszystkiego „nienawidzi”. Publika co
prawda stała jak słup soli, ale może dlatego, że ilość promili w organizmach
nie zdążył jeszcze osiągnąć określonego poziomu. No chyba, że wszystkim opadły
szczeny. Dla mnie była to całkiem interesująca ciekawostka i chętnie przy
okazji zerknę jak ten zespół się będzie rozwijał w najbliższej przyszłości.
Już
drugi na liście był band, na który przede wszystkim się w ten wieczór na Wiatrakową
pofatygowałem, czyli gdański Frightful. Miałem nawet w planach przepytać
chłopaków przy tej okazji, ale tym razem dopadł mnie leń, więc sprawę załatwimy
następną razą. Panowie zajebali około czterdziestominutowy show, któremu
absolutnie nic nie brakowało. Czterech młodych chłopaków, w składzie których
można było zauważyć wokalistę będącego na oko wypadkową GG Allina i Chrisa Reiferta,
stworzyło fantastyczne widowisko. Zagrali na pełnej, w chuj żywiołowo, nawet
biorąc pod uwagę ograniczony metraż, i widać było u nich spore już doświadczenie
sceniczne. Publika chyba poczuła tego bluesa pod dwójkę Death z domieszką
starego thrashu i na chwilę, czy też dwie, zawiązał się pod sceną nawet mały
młyn. Świetną robotę zrobił też świetlik, który mrugał kolorami nie na zasadzie
kolorofonu z lat dziewięćdziesiątych, ale faktycznie w takt i rytm, dzięki
czemu występ Frightful zyskał najlepszą jak na warunki klubowe oprawę wizualną.
Wspomniany wokalista, mimo iż nie bawił się w zbytnie zabawianie zgromadzonej
już ponad setki maniaków żartami o babie co to do lekarza przychodzi, kipiał
niewymuszoną charyzmą a jego mimika była niewielkim, ale robiącym różnicę
dodatkiem do całości. Poza numerami z debiutu goście zajebali coverem „Night’s
Blood” Dissection, który zabrzmiał wybornie i był pewnego rodzaju wisienka na
torcie. Na koniec jeszcze „Crimson Dawn” i chuj i cześć, pozamiatane.
Wyśmienity koncert, dostałem dokładnie to, czego oczekiwałem, a sporo w życiu
widziałem, więc nie podniecam się byle czym jak nastolatek pierwszym wytryskiem.
Potem
nadeszła kolej na… Wielki Mrok. No kurwa, ten nazw skojarzył mnie się z wiadomą
piosenką Kata i myślałem, mając na uwadze panujący obecnie trend, że to będzie
jakiś kolejny w chuj awangardowy blek metll z naszego kraju nad zatrutą Odrą.
Jakież było moje zdziwienie, gdy na scenie zamontowało się trio w okularach
przeciwsłonecznych i jeansowych katanach z naszywkami w stylu lat
osiemdziesiątych. I zagrali totalnie na luzie po swojemu, w punkrockowych
klimatach, które, jeśli by im jedynie dokleić odpowiednie teksty, mogły by
mocno przypominać gig Dr. Huckenbusha. Śpiewali co prawda po naszemu, ale o
czym innym i wplatali w swoją twórczość dość sporą garść surowego
blackmetalowego riffowania, przez co większość nie trawiących radości w graniu ludków
udało się na piwo i chłopaki grali dla skromniejszej niż do tej pory
publiczności. Biorąc pod uwagę, że Wielki Mrok dołączył do składu imprezy na
kilka dni przed jej datą, uważam, że było to bardzo udane posunięcie
organizatora, mające na celu zróżnicowanie muzyki, z jaką mogliśmy obcować na
czternastej edycji. Dla mnie bardzo pozytywny występ i duży plus dla kapeli.
Zwłaszcza że po kilku już głębszych bawić się przy tym można było naprawdę
nieźle.
Jako
przerywnik przed czwartym bandem mieliśmy po raz kolejny mały rozgardiasz i widok
tłukącego butelki o podłogę właściciela klubu, wygrażającego komuś tulipanem. O
co poszło, co się stao? Chuj wie, ale było zabawnie, albo może ciut żenująco…
No, ale to i tak chuj, kiedyś, trzydzieści lat temu, to się w tym temacie działo…
Sarmat
rozpoczął swój szoł mocno oryginalnie i nietypowo. W momencie gdy wybrzmiewało
intro pośród publiczności pojawiły się postaci ubrane w maski gazowe a na scenie
stanął chłopiec z przytuloną mocno maskotką białej owieczki. Wyjawię sekret, iż
nie do końca wszystko zagrało, gdyż wspomniana maskotka miała odśpiewać pieść
religijną, ale nie zadziałał mikrofon, przez co główny efekt poszedł się jebać,
ale i tak gratuluję zespołowi pomysłowości. Potem był już tylko wpierdol.
Nuklearny i deathmetalowy. Zajebiste brzmienie, charyzma wokalisty,
zagadującego zgromadzonych i zachęcającego do tańca, na co ci chętnie przystali…
Może i dość statycznie na scenie, co w sumie nie dziwi biorąc pod uwagę jej
wielkość, ale powiem wam jedno. Muzyka Sarmat na żywo wypada zdecydowanie, i to
bardzo zdecydowanie, lepiej niż z płyty. Panowie zajebali z orthodoxa tak, że
trzeba było trzymać gumki w majtach, by te nie pospadały. Kawał zajebistej,
precyzyjnie odegranej deathmetalowaj sztuki.
Na
koniec bajzlu zwanego Ostatnimi Słowami Śmierci poszedł Zmarłym. Było sporo
dymu, czerwone światła i od chuja ludzi pod sceną. Może i muzyka grana przez
kapelę z świętokrzyskiego ma swój klimat, jednak nie do końca on do mnie trafia
na żywo. W tym konkretnym przypadku miałem odczucia dokładnie odwrotne niż przy
Sarmacie. Na scenie było bardzo niemrawo i przyznam, że w domowych pieleszach
przyjmowało mi się to zdecydowanie lepiej. Klimat tego rodzaju nagrań trzeba
umić odtworzyć na żywo, a to zespołowi wyszło dość średnio. Nie zaprzeczę,
starali się, nawet tak bardzo, że niektórzy zaczęli dosłownie tańczyć z chwytem
pod pachę, jednak mnie to jakoś ominęło szerokim łukiem. Zresztą chyba nie
tylko mnie, bo jak w którymś momencie panowie poprosili by „napierdalać”, to
odzew był znikomy. Można zatem zsumować, iż był to solidny, albo przeciętny
występ polskiego przedstawiciela black metalu pokombinowanego, nic nie
wnoszącego do życiowych doświadczeń i nie pozostawiający niczego, bez czego żyć
się nie da. No szału nie było.
Ogólnie
jednak sobotnia potańcówka to kolejny bardzo udany wieczór. Cieszy, że
organizator stara się przedstawiać przybyłym zespoły, które pewnie gdzieś tam
by umknęły naszej uwadze, a są na tyle wartościowe, że warto jednak się przy
nich na chwilę zatrzymać. Tradycyjnie już dziękuję Maciejowi za zaproszenie,
było mi niezmiernie miło. Kolejny przystanek za dwa miesiące. Ja już odliczam
dni.
-
jesusatan
Zdjęcia dzięki uprzejmości:
Paweł Cieślak
https://www.facebook.com/pawel.cieslak.foto
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.