SARCATOR
/ YOTH IRIA
Poznań,
Pod Minogą
30.07.2025
Poczynania Sarcator śledzę od samego początku, i
doskonale pamiętam, jak te dzieciaki, pod przywództwem trzynastoletniego
wówczas, młodszego Tervonena, nagrywali swoje pierwsze demo „Screams From Below”.
Już wtedy wiedziałem, że pewnego dnia będzie z nich co najmniej bardzo dobry
zespół. Lata mijały, chłopaki szli do przodu, szlifując swój styl, by kilka
miesięcy temu wydać fantastyczny „Swarming Angels & Flies”. Jako iż w
zeszłym roku nie dane mi było dotrzeć na ich koncert, który notabene był
pierwszym zagranym poza granicami Szwecji, tym razem odpuścić sobie nie mogłem.
Tym bardziej, że młodzież dzieliła scenę z weteranami, nowym tworem zasłużonego
dla sceny blackmetalowej Jima Mutilatora, znanego z współtworzenia takich
klasycznych aktów jak Rotting Christ czy
Varathron.
Po dotarciu na miejsce, szybkim bezalkoholowym (rola
kierowcy ma swoje wady), pogaduchach ze wspomnianymi Szwedami oraz kilkoma
innymi znajomymi, zaopatrzeniu się na merchu w towary do życia niezbędne,
nadszedł czas na zasadniczą część wieczoru. Sarcator zaczęli małym falstartem,
bowiem dosłownie wraz z pierwszym akordem nowy gitarnik zerwał strunę. Wymienił
ją jednak błyskawicznie, czym mógłby pretendować w tej kategorii do tytułu mistrza
świata. Występ młodych gniewnych to było coś z najwyższej półki. Dawno już nie
widziałem, by cały zespół przez bite trzy kwadranse trzepał czuprynami, tasował
się na scenie i sprawiał wrażenie kompletnie „naspeedowanego”. Kolesie
wyglądali, jakby chcieli za chwilę zejść ze sceny (co zresztą też miało miejsce
w przypadku Mateo), i komuś wpierdolić (to, miejsca akurat nie miało). Jeśli
już o młodszym Tervonenie mowa, to okazało się, że dwa dni wcześniej nabawił
się infekcji gardła, stąd też wokalnie zastępował go basista, oraz w przypadku
coveru bliżej mi nieznanej punkowej kapeli (no kurwa, nie zapamiętałem nazwy) wioślarz
numer dwa. Zajebistym patentem było zakończenie jednego z numerów tendencją
przyspieszającą, w ostatniej fazie przekształcającą się w totalną dzicz. Tej,
zresztą, nie brakowało, a sposób gry, przede wszystkim Mateo, to swoisty
ewenement, albo, jak kto woli, współczesna wersja Vigny. Co ten koleś wyprawia
z gitarą, i jakich konfiguracjach na niej gra, to jest coś niebywałego.
Sarcator dojebali do pieca maksymalnie, sami wyznając po występie, że był to
chyba ich najbardziej intensywny występ do tej pory. Set oparty był głównie o
ostatni album, aczkolwiek na koniec mogliśmy także usłyszeć pierwszy
skomponowany w historii zespołu numer „Purgatory Unleashed”. Moim zdaniem,
Szwedzka młodzież totalnie pozamiatała, i tylko szkoda, że salka podczas ich
występu była wypełniona zaledwie w połowie.
Sytuacja ta zmieniła się diametralnie wraz z
wejściem na scenę Greków. Zresztą obserwując późniejsze zachowanie publiczności
odniosłem wrażenia, jakbym tylko ja przyjechał tu specjalnie na Sarcator.
Reszta gawiedzi chciała zobaczyć Yoth Iria. Oglądać, i słuchać, było faktycznie
czego. Muzycznie zespół kontynuuje, i to w najlepszym wydaniu, hellenistyczne tradycje blackmetalowe z
okresu drugiej fali. Zatem nie brak było w ich secie kawałków o charakterze
melodyjnie nastrojowym, czego zresztą można było się spodziewać, znając wydane
przez zespół dwa albumy. Pod tym względem zaskoczenia nie było, i napomknąć
jedynie trzeba, że podczas tego koncertu brzmienie, jak na tak niewielki klub,
jakim jest „Pod Minogą”, było naprawdę dobre. Jednak ten występ, to nie tylko
muzyka. He to frontman z prawdziwego zdarzenia, a jego konferansjerka,
opierająca się o tematy związane z czarną magią, wprowadzała w klimat kolejnych
granych przez Yoth Iria numerów. Nastąpiła też w tym temacie pełna integracja,
w chwili, gdy wokalista zszedł do publiki i wykrzykiwał do mikrofonu refren
jednego z utworów wspólnie z każdym, kto w pobliżu się znalazł. Potem było
palenie świecy i obryzgiwanie najbliżej stojących ciepłym woskiem w imię zła, a
pod koniec usłyszeliśmy także „Non Serviam”, z płyty wiadomo jakiej. Generalnie
był to bardzo dobry występ, teatralnością dorównujący muzyce, a może nawet pod
tym względem ją przewyższający, czego dowodem był las telefonów wzniesionych w
górę celem rejestracji owego występu. Z tego powodu nie byłem w stanie (albo po
prostu nie chciało mi się przepychać) zrobić jakiejś sensownej fotki Grekom,
celem umieszczenia jej w tej relacji.
Podsumowując… Kto wybrał się do „Minogi”, a na oko
przybyło do klubu jakieś sto osób, może czuć się zadowolony. Był to bardzo
udany wieczór, a oba zespoły zaprezentowały się z jak najlepszej strony. Ja
wyszedłem spełniony, mimo iż drinka strzeliłem dopiero po powrocie do domu.
Dziękuję organizatorom za zaproszenie. Mam nadzieję, że kolejny raz skorzystam
przy okazji wizyty Panzerfaust w Poznaniu, na który to koncert oczywiście się
stawię.
-
jesusatan