MARTWA
AURA / MEDICO PESTE / MGŁA
Bydgoszcz,
Fabryka Lloyda – 24.11.2021
No
ładnie rozkręca się nam Fabryka Lloyda, bardzo ładnie. W ostatnim dniu
października gościliśmy tam Valkyria i Marduk, a już po
niespełna miesiącu ucieszyli nas swą wizytą Martwa Aura, Medico Peste i Mgła.
Mimo że 24.11, to niespecjalnie wygodna na koncert data, bowiem była to środa,
to jednak publika dopisała, gdyż prócz starych wyjadaczy pojawiło się na tym
koncercie sporo młodej krwi (wiadomo, do przybycia zachęcił ich atmosferyczny
opad zwany Mgłą, która to wśród młodzieży od kilku już lat robi prawdziwą
furorę). Dla mnie jednak głównym magnesem, który przyciągnął mnie na ten
koncert, był zapowiadany występ Medico Peste, i wg mnie recital tej właśnie
hordy był kulminacyjnym punktem tego programu, ale po kolei. Imprezę rozpoczęli
poznaniacy z Martwej Aury i było to bardzo dobre otwarcie. Ich klasycznie
podany, mizantropijny Black Metal zrobił robotę i doskonale wprowadził
zgromadzoną tego wieczoru publiczność w odpowiedni klimat. Podobał mi się ten występ zwłaszcza, że panowie
postawili na zróżnicowany set i prócz wałków z ich pełnych materiałów pojawiły
się także kompozycje z materiału demo „Dzień bez Jutra”, czy splitu z Odour of
Death, a poza tym brzmiało to wszystko wręcz wyśmienicie i miało odpowiednie
pierdnięcie, więc żarło konkretnie. Po kilku chwilach na oddech, no może nawet
kilkunastu scenę we władanie objęli muzycy Medico Peste i pokazali, jak gra się
nawiedzony, transowy popaprany Black Metal najwyższej próby. To, co
zaprezentowała grupa z Małopolski, po prostu zwaliło mnie z nóg i sponiewierało
okrutnie. Pozamiatali panowie, oj pozamiatali. Hipnotyzujące riffy, potężna
sekcja rytmiczna z wywracającym flaki basem, oraz sugestywny przekaz sprawiły,
że w powietrzu zaczął unosić się słodki odór gnijącego ciała i przecudnej urody
aromat ropiejących ran. Chłopaki przejechali się w swym secie prawie po
wszystkich swych wydawnictwach, ale mimo to ich występ był niesamowicie spójny
i miał swą chorą myśl przewodnią, a że brzmienie było ponownie takie, że
owrzodzone paluszki lizać, więc przeorał mi on łepetynę niesamowicie (a po reakcji
zgromadzonych wokół widziałem, że nie tylko mnie). Jak już wspominałem wyżej,
dla mnie był to występ wieczoru, którego Mgła nie była w stanie przebić, choćby
skały srały, a z nieba leciały gówna tak wielkie, jak moja skromna osoba. Krakowianie
stali się już bowiem koncertowym kombinatem i choć ich występy live są
precyzyjne i dokładne, że mucha nie siada, to jednak coraz mniej w tym pasji i
tego niesamowitego feelingu, czy mroźnych wibracji, jakie charakteryzowały ich
spektakle jeszcze 5 lat temu. Nie znaczy to, że nie lubię ich produkcji, czy
występów scenicznych, gdyż to wyśmienity zespół, jednak magia ich pierwszych
produkcji, czy występów na żywo uleciała już jakiś czas temu. Mgła dała jednak
licznie zgromadzonej dla nich publiczności to, czego owa oczekiwała.
Perfekcyjny, wyrafinowany show, oparty w większości o dwa ostatnie albumy,
który podlana już tłuszcza chłonęła jak zaczarowana, łykając każdy dźwięk, czy
gest zespołu (choć było ich jak na lekarstwo), niczym pelikany. Ja oceniam ich
występ jako bardzo dobry, ale szału nie było. Ot, przyjechała wyśmienicie
przygotowana i naoliwiona, koncertowa maszyna, odjebała swoją szychtę (bisu,
którego domagała się ich wierna publika, nie było, bo panowie już zakończyli
robotę), i pojechała dalej. Mam wątpliwości, czy postawa polegająca na olewaniu
publiki, jest dobra, wszak popularność nie trwa wiecznie, ale ostatecznie to
nie mój problem. Gwiazdy mają wszak swoje prawa, a o obowiązkach bardzo szybko
zapominają. Konkludując zatem: zacna impreza z bardzo dobrym występem Mgły i
Martwej Aury, oraz miażdżącym, w chuj wyjebanym, niesamowitym, chorobliwym show
Medico Peste. Kontent jestem niezmiernie i czekam na kolejny koncert w Fabryce
Lloyda
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.