The Last Words of Death #9
20.11.2021
Bydgoszcz, Wiatrakowa Klub
Despised
Cruelty / Baalzagoth / Jarun / Sznur
Rok bezpański 2021 zbliża się ku końcowi, zatem przyszedł
czas na ostatnią już przed nadejściem kolejnego edycję bydgoskiego cyklu The
Last Words of Death. Był chłodny listopadowy wieczór i chwilami lekko dżdżyło
gdy opuszczałem moją pogrążoną w smutku, machającą mi przez okno chusteczką na
pożegnanie małżonkę i dwie płaczące, smarkające głośno w chusteczki córki udając się w miejsce koncertu… Dobra,
chuja prawda. Stara była wkurwiona, że znów idę się bawić bez niej a potomstwa
miały wyjebane. Tak czy siak, chwilę przed pierwszym występem artystycznym
byłem na miejscu zwarty i gotowy.
Imprezę otworzył łódzki Despised Cruelty, którego
debiutancki materiał miałem kiedyś możliwość przedstawić na łamach. Chłopaków
było pięciu, co przy ograniczonym metrażu wiatrakowej sceny nie było raczej
czynnikiem sprzyjającym, ale jakoś się pomieścili. Już na samym początku
gitarzysta popsuł swoją zabawkę i musiał lecieć na zaplecze po nową, żwawo niczym
reżyser filmu o Niemcach w „Nic śmiesznego”. Panowie, mimo iż black metal grali,
nie wymalowali sobie mordek pod pandę, tylko wyszli jak ich bozia stworzyła. Zaprezentowali
się bardzo przyzwoicie, w czym zapewne bardzo pomogło im przyzwoite brzmienie.
Nie trzeba było się domyślać o co chodzi, wszystko pięknie śmigało i Diabeł zapewne
się uśmiechał słuchając piosenek z „Łez Padołu”. Na minus niestety muszę
odnotować strasznie wkurwiające czyste, albo raczej wyjące wokale, no ale śpiewać
każdy ponoć może. Nie, no żeby to nie zabrzmiało złośliwie, bo generalnie
chłopaki dawali radę. Ja jednak w okolicy piątego kawałka ulotniłem się zrobić
wywiad ze sznurami, nim się jeszcze zdążyli napierdolić.
Wróciłem na drugi numer kostrzyńskiego Baalzagoth,
gdyż słyszałem, że niby zespół dobry i Szatana kochają. No i chyba by się
zgadzało, gdyż na scenie zainstalowany był sporej wielkości krzyż (mówi się, że
odwrócony, choć i tak wszystko zależy jak na to spojrzeć), jakieś czaszki i
ogólnie śmierdziało czarno mszo. Basista wyglądał jakby właśnie wrócił z planu
Evil Dead część następna (albo jakby włożył łeb do klopa po ostrej sraczce
kogoś z zaawansowanymi hemoroidami, jak kto woli), wokalista eksponował dość mocno
kolorowe tatuaże (ja jednak jestem tradycjonalistą i nigdy sobie koloru położyć
nie dałem), a za zestawem perkusyjnym siedział… chłopiec. Tak! Chłopiec moi
mili, bo jak się zaraz okazało ichni fizyczny ma (uwaga!) trzynaście lat. A jak
napierdala, to nawet nie pytajcie. No dobra, ale o muzyce miało chyba być. No
kurwa było mocno. Muzyka Baalzagoth nie łamie jakichś barier, nie ściga się ze
światłem, jest raczej stonowana, w mocno marszowych rytmach, jednak ciężar jaki
ze sobą niesie jest konkretny. Kolega stojący przy mnie zauważył, że koszul
Archgoat na torsie wokalisty sporo wyjaśnia i chyba poniekąd nie sposób się z
tym nie zgodzić. Z tą różnicą, że Baalzagoth to czysty pierdolony death metal.
Chłopcy starali się nie pozabijać o siebie na tym minimalnym metrażu i widać
było, że śmierć mają w genach. Chwilami, w szybszych fragmentach dźwięk się
nieco zlewał tworząc lekką ścianę dźwięku, ale generalnie narzekać nie było na
co. Bardzo dobry występ i wielce obiecujące, dobrze wróżące kawałki. Nie mogę
się już doczekać debiutu, który lada chwila powinien ujrzeć nieświatło nocy.
Następnie na scenie pojawił się Jarun. Przyznam, że
z płyty ich muzyka średnio mi robiła i po ich występie raczej zdania nie
zmieniłem. Jednak tego typu post-blackmetalowe granie musi mieć w sobie to coś,
co porusza. Mnie niestety koledzy z małopolskiego nie trafiają. Starali się co
prawda jak mogli, mimo iż ponownie był to band pięcioosobowy i było im zapewne
ciut ciasno. Pośpiewali po naszemu mieszając ostre skandynawskie granie ze
wstawkami bardziej nastrojowymi, lecz chyba niespecjalnie to przemawiało do
dość mało licznie tym razem zgromadzonej gawiedzi, bowiem wszyscy stali jakby
nie do końca kumali o co muzykom chodzi. Według mnie też nieco wiało nudą, bo
kombinować to jednak trzeba umieć. Najbardziej z tego występu zapamiętałem, że
wokalista kojarzył mi się z młodym Riedlem i to zarówno fizycznie jak i z charakterystycznych ruchów scenicznych. No nie podobało mi się, co zrobić… Nie
powiem, że we wapno, ale cienko.
Główną atrakcją wieczoru miał dla mnie być (i faktycznie był) wałbrzyski Sznur. Występ poprzedził cover puszczony z taśmy w postaci „Anielskiego Orszaku”, przy którym ludzie stali z pootwieranymi ze zdziwienia gębami, po czym poczuliśmy wraz z zespołem „Zapach Cipy”. Telefony poszły w górę jak na występie Majkela Dżeksona, co nieco mnie rozweseliło, ale takie czasy. Na mikrofonie szarfy pożegnalne, zajebane zapewne z jakiegoś cmentarzyska, trójca poubierana w kaptury, jeden w gajorku, drugi w żonobijce… No kurwa, wyglądało to niecodziennie. Pałker, mimo iż żłopał przed występem browary na potęgę zaskakująco dobrze trzymał rytm a wykrzykujący wulgarne teksty cham za mikrofonem wił się i gimnastykował jakby był troszkę obłąkany. Słał ludziom całusy, macał się wspomnianymi szarfami po kroku i popijał piweczko. Brakowało mi jedynie, by wzorem Panasewicza wyciągnął frontalnie chuja. Młodzież pod sceną poczuła bluesa i po raz pierwszy tego wieczora rozpętał się tam konkretniejszy młyn. Set Sznurów oparty był w większości na „Domu Człowieka”, choć starsze piosenki też się przewinęły. Ta muzyka na żywca ma jeszcze większe pierdolnięcie niż z odtwarzacza, a biorąc pod uwagę charyzmę Zero można jej siłę pomnożyć przez… dużo. Nie zniesmaczył mnie nawet fakt, iż pod koniec występu zamiast piwka w gębę zakapturzoną była lana woda (jak świnia, kurwa, jak świnia!), bo przedstawienie Sznura porozstawiało zebranych po kątach. Na bis poszła pieśń o wzruszającym tytule „Zdychaj Chuju”, no i chuj, no i cześć, można było się rozejść do domów.
Cóż zatem można dodać w podsumowaniu. Czy muszę po
raz kolejny dziękować Maciejowi za zaproszenie? Czy muszę kłaniać się w pas
wszystkim zespołom za to, że dali z siebie wszystko? Czy muszę wspominać, że
kto nie przyszedł ten może żałować? Chyba nie. Szkoda, że tym razem ludzi było
nieco mniej niż zazwyczaj, choć zdaję sobie sprawę, że koncerty Marduk i Mgła w
nieodległym terminie pewnie zrobiły swoje. Chuj tam, ja już czekam na kolejną,
jubileuszową edycję, która już na początku przyszłego roku. Jak mnie stara
puści to się pojawię. Jak nie puści (co się jeszcze nigdy nie trafiło) to też.
666!
-
jesusatan
Zdjęcia dzięki uprzejmości WiosnaFoto
https://www.facebook.com/WiosnaFoto/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.