czwartek, 25 listopada 2021

Relacja z The Last Words of Death

 

The Last Words of Death #9

20.11.2021 Bydgoszcz, Wiatrakowa Klub

Despised Cruelty / Baalzagoth / Jarun / Sznur

 

Rok bezpański 2021 zbliża się ku końcowi, zatem przyszedł czas na ostatnią już przed nadejściem kolejnego edycję bydgoskiego cyklu The Last Words of Death. Był chłodny listopadowy wieczór i chwilami lekko dżdżyło gdy opuszczałem moją pogrążoną w smutku, machającą mi przez okno chusteczką na pożegnanie małżonkę i dwie płaczące, smarkające głośno w chusteczki córki udając się w miejsce koncertu… Dobra, chuja prawda. Stara była wkurwiona, że znów idę się bawić bez niej a potomstwa miały wyjebane. Tak czy siak, chwilę przed pierwszym występem artystycznym byłem na miejscu zwarty i gotowy. 

Imprezę otworzył łódzki Despised Cruelty, którego debiutancki materiał miałem kiedyś możliwość przedstawić na łamach. Chłopaków było pięciu, co przy ograniczonym metrażu wiatrakowej sceny nie było raczej czynnikiem sprzyjającym, ale jakoś się pomieścili. Już na samym początku gitarzysta popsuł swoją zabawkę i musiał lecieć na zaplecze po nową, żwawo niczym reżyser filmu o Niemcach w „Nic śmiesznego”. Panowie, mimo iż black metal grali, nie wymalowali sobie mordek pod pandę, tylko wyszli jak ich bozia stworzyła. Zaprezentowali się bardzo przyzwoicie, w czym zapewne bardzo pomogło im przyzwoite brzmienie. Nie trzeba było się domyślać o co chodzi, wszystko pięknie śmigało i Diabeł zapewne się uśmiechał słuchając piosenek z „Łez Padołu”. Na minus niestety muszę odnotować strasznie wkurwiające czyste, albo raczej wyjące wokale, no ale śpiewać każdy ponoć może. Nie, no żeby to nie zabrzmiało złośliwie, bo generalnie chłopaki dawali radę. Ja jednak w okolicy piątego kawałka ulotniłem się zrobić wywiad ze sznurami, nim się jeszcze zdążyli napierdolić.

Wróciłem na drugi numer kostrzyńskiego Baalzagoth, gdyż słyszałem, że niby zespół dobry i Szatana kochają. No i chyba by się zgadzało, gdyż na scenie zainstalowany był sporej wielkości krzyż (mówi się, że odwrócony, choć i tak wszystko zależy jak na to spojrzeć), jakieś czaszki i ogólnie śmierdziało czarno mszo. Basista wyglądał jakby właśnie wrócił z planu Evil Dead część następna (albo jakby włożył łeb do klopa po ostrej sraczce kogoś z zaawansowanymi hemoroidami, jak kto woli), wokalista eksponował dość mocno kolorowe tatuaże (ja jednak jestem tradycjonalistą i nigdy sobie koloru położyć nie dałem), a za zestawem perkusyjnym siedział… chłopiec. Tak! Chłopiec moi mili, bo jak się zaraz okazało ichni fizyczny ma (uwaga!) trzynaście lat. A jak napierdala, to nawet nie pytajcie. No dobra, ale o muzyce miało chyba być. No kurwa było mocno. Muzyka Baalzagoth nie łamie jakichś barier, nie ściga się ze światłem, jest raczej stonowana, w mocno marszowych rytmach, jednak ciężar jaki ze sobą niesie jest konkretny. Kolega stojący przy mnie zauważył, że koszul Archgoat na torsie wokalisty sporo wyjaśnia i chyba poniekąd nie sposób się z tym nie zgodzić. Z tą różnicą, że Baalzagoth to czysty pierdolony death metal. Chłopcy starali się nie pozabijać o siebie na tym minimalnym metrażu i widać było, że śmierć mają w genach. Chwilami, w szybszych fragmentach dźwięk się nieco zlewał tworząc lekką ścianę dźwięku, ale generalnie narzekać nie było na co. Bardzo dobry występ i wielce obiecujące, dobrze wróżące kawałki. Nie mogę się już doczekać debiutu, który lada chwila powinien ujrzeć nieświatło  nocy.

Następnie na scenie pojawił się Jarun. Przyznam, że z płyty ich muzyka średnio mi robiła i po ich występie raczej zdania nie zmieniłem. Jednak tego typu post-blackmetalowe granie musi mieć w sobie to coś, co porusza. Mnie niestety koledzy z małopolskiego nie trafiają. Starali się co prawda jak mogli, mimo iż ponownie był to band pięcioosobowy i było im zapewne ciut ciasno. Pośpiewali po naszemu mieszając ostre skandynawskie granie ze wstawkami bardziej nastrojowymi, lecz chyba niespecjalnie to przemawiało do dość mało licznie tym razem zgromadzonej gawiedzi, bowiem wszyscy stali jakby nie do końca kumali o co muzykom chodzi. Według mnie też nieco wiało nudą, bo kombinować to jednak trzeba umieć. Najbardziej z tego występu zapamiętałem, że wokalista kojarzył mi się z młodym Riedlem i to zarówno fizycznie jak i z charakterystycznych ruchów scenicznych. No nie podobało mi się, co zrobić… Nie powiem, że we wapno, ale cienko.

Główną atrakcją wieczoru miał dla mnie być (i faktycznie był) wałbrzyski Sznur. Występ poprzedził cover puszczony z taśmy w postaci „Anielskiego Orszaku”, przy którym ludzie stali z pootwieranymi ze zdziwienia gębami, po czym poczuliśmy wraz z zespołem „Zapach Cipy”. Telefony poszły w górę jak na występie Majkela Dżeksona, co nieco mnie rozweseliło, ale takie czasy. Na mikrofonie szarfy pożegnalne, zajebane zapewne z jakiegoś cmentarzyska, trójca poubierana w kaptury, jeden w gajorku, drugi w żonobijce… No kurwa, wyglądało to niecodziennie. Pałker, mimo iż żłopał przed występem browary na potęgę zaskakująco dobrze trzymał rytm a wykrzykujący wulgarne teksty cham za mikrofonem wił się i gimnastykował jakby był troszkę obłąkany. Słał ludziom całusy, macał się wspomnianymi szarfami po kroku i popijał piweczko. Brakowało mi jedynie, by wzorem Panasewicza wyciągnął frontalnie chuja. Młodzież pod sceną poczuła bluesa i po raz pierwszy tego wieczora rozpętał się tam konkretniejszy młyn. Set Sznurów oparty był w większości na „Domu Człowieka”, choć starsze piosenki też się przewinęły. Ta muzyka na żywca ma jeszcze większe pierdolnięcie niż z odtwarzacza, a biorąc pod uwagę charyzmę Zero można jej siłę pomnożyć przez… dużo. Nie zniesmaczył mnie nawet fakt, iż pod koniec występu zamiast piwka w gębę zakapturzoną była lana woda (jak świnia, kurwa, jak świnia!), bo przedstawienie Sznura porozstawiało zebranych po kątach. Na bis poszła pieśń o wzruszającym tytule „Zdychaj Chuju”, no i chuj, no i cześć, można było się rozejść do domów.

Cóż zatem można dodać w podsumowaniu. Czy muszę po raz kolejny dziękować Maciejowi za zaproszenie? Czy muszę kłaniać się w pas wszystkim zespołom za to, że dali z siebie wszystko? Czy muszę wspominać, że kto nie przyszedł ten może żałować? Chyba nie. Szkoda, że tym razem ludzi było nieco mniej niż zazwyczaj, choć zdaję sobie sprawę, że koncerty Marduk i Mgła w nieodległym terminie pewnie zrobiły swoje. Chuj tam, ja już czekam na kolejną, jubileuszową edycję, która już na początku przyszłego roku. Jak mnie stara puści to się pojawię. Jak nie puści (co się jeszcze nigdy nie trafiło) to też. 666!

- jesusatan


Zdjęcia dzięki uprzejmości WiosnaFoto

https://www.facebook.com/WiosnaFoto/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.