The Last Words Of Death #10
22.01.2022
Bydgoszcz, Wiatrakowa Klub
Sothoris / The Black Thunder / Profeci / Varmia
Od
ostatniego ciekawego koncertu w Bydgoszczy minęły aż dwa miesiące więc tym
bardziej z wielką ochotą wybrałem się na już dziesiątą edycję The Last Words Of
Death. Co prawda sobota 22. stycznia nie nastrajała za bardzo na wyjście z domu
gdyż było dość zimno i wietrznie. Jednak chęć posłuchania na żywo muzyki wzięła
górę. Zrezygnowałem z flaszeczki rudej. Porzuciłem domowe pielesze. Wsiadłem za
kółko i popędziłem w noc. Gdy już dotarłem na miejsce byłem mile zaskoczony, bo
jak się okazało, na imprezie stawiło się dość liczne grono fanów.
Na
początku hulanki na scenę wszedł wielkopolski Sothoris, występując w pełnym
rynsztunku. No wiecie, odpowiednie ciuchy i corpsepaint. Muzyka jaka popłynęła
z głośników srogo mną pozamiatała bo black / death grany przez panów z
Miłosławia to żadne pitu pitu. Odpowiedni wizerunek zespołu, dźwięki wydobywane
z instrumentów, świetne wokale oraz dużo lepsze niż ostatnio oświetlenie, razem
do kupy wzięte stworzyło niesamowitą atmosferę. Dość intensywne riffy w
towarzystwie równie mocnej sekcji rytmicznej i niepozostawiającym żadnych
wątpliwości co do intencji twórców wokali, nie pozwoliły stać w miejscu
publice. Ludziska rzucili się w tany co dopełniło występ w stu procentach. Przy
okazji muszę też wspomnieć o całkiem dobrym nagłośnieniu, które w pełni
pozwalało się cieszyć znakomitym występem Sothoris. Aha! Pałker miał najlepszy
makijaż.
Jako
drudzy zagrali przesympatyczne i przystojne chłopaki z The Black Thunder.
Twórczość czwórki z Bytowa to swoiste połączenie groove / stoner metalu z
elementami sludge’u i ciężkiego core’a. Znów dźwiękowiec spisał się wyśmienicie
bo potężna tonacja bytowskiego instrumentarium wręcz urywała głowę.
Selektywność poszczególnych sekcji była wyraźnie słyszalna. Przysadziste gitary
i świetny bas oraz mozolnie młócąca perkusja skutecznie rozkołysały tłum.
Osobiście rzadko zdarza mi się słuchać tego typu metalu ale uważam, że na żywo
sprawdza się on znakomicie. Byłem pod wrażeniem siły jaka płynęła z tych
melodii. Przetoczyły się one przez salę Wiatrakowej niczym walec, za którym
płynął gorący podmuch powietrza. Wizerunek chłopaków również przyciągał wzrok.
Wystąpili oni w old schoolowych dżinsowych bezrękawnikach, co bardzo
przypominało lata osiemdziesiąte poprzedniego stulecia, a ekran jednego z
gitarzystów przedstawiający logo Bayern München to mistrzostwo. Pogadanki z
publicznością wokalisty i wreszcie jego skok na ręce maniaków fajnie rozluźniły
klimat.
Kolejna
kapela, która weszła na deski to muzycy z Poznania, a zatem Profeci. Ich
twórczość to totalnie współczesny post black metal. Mizantropijny i zarazem
melancholijny charakter już drugich przedstawicieli Wielkopolski tego wieczoru
spowodował, że wszyscy stanęli jak wrośnięci w ziemię. Specyficzne melodie,
wygrywane przez ostro nastrojone gitary, zalały uszy zgromadzonych,
wprowadzając ich jakby w hipnotyczny stan. Wszyscy bezwiednie wsłuchiwali się w
wydobywające z głośników nuty. Zresztą muzycy również stali jak wryci,
wpatrzeni w gryfy swoich instrumentów. Zupełnie statyczny występ ubogacał
jedynie frontman, który wił się przy mikrofonie wyśpiewując swoje teksty.
Właśnie one zwracały na siebie szczególną uwagę gdyż ich filozoficzny i
zahaczający o poetyckie rejony koloryt, wprowadzały w zimową zadumę. Byłem
trochę znudzony lecz widowni się podobało ponieważ po każdym numerze wznosiła
ona pełne aprobaty okrzyki. Przed ostatnim numerem pieśniarz podziękował za
gorące przyjęcie i to był chyba błąd, bo na ostatnim kawałku było sporo miejsca
na parkiecie.
W
końcu przyszedł moment na gwiazdę wieczoru. Po zainstalowaniu wszystkich
potrzebnych elementów, na scenie pojawiła się olsztyńska Varmia. Ich połączenie
folku z black metalem nie było tak oczywiste jakby mogło się wydawać. Więcej tu
bowiem blacku. Folk jest tylko dodatkiem, który ma pokazać skąd pochodzą muzycy
jak i również ich przywiązanie do swojej warmińsko-mazurskiej ojczyzny.
Zajebali konkretnie. Nie na darmo byli headlinerem. Muszę znowu nadmienić, że
nagłośnienie dało radę. Intensywny temperament twórczości Varmii przeplatany z
klimatycznymi zwolnieniami odcisnął na obecnej gawiedzi swoje piętno.
Zakotłowało się pod sceną soczyście i tak zostało już do końca. Tam gdzie
kończył się młyn, panienki z zamkniętymi oczami kiwały się w transie. Silne i
wysoko nastrojone gitary cięły bębenki uszne niczym lodowaty wiatr z naszego
bieguna zimna. Agresywne i bezlitosne wokalizy wzbogacane wschodnimi zaśpiewami
powodowały ciarki na całym ciele, a serce niemalże wyskakiwało z piersi, abestialskie
triggery zamieniały mózg w grzechotkę. Co tu dużo gadać rozpierducha była zacna
i nie brała jeńców. Raczej stronię od tego typu black metalu. Muszę jednak
przyznać, że w wykonaniu Olsztynian na żywo wypadł znakomicie. Cóż. Jak się
zaczęło, tak się skończyło. Trzeba było wracać do chaty.
Podsumowując
uważam, że dziesiąta edycja The Last Words Of Death była udana. Bardzo dobre
nagłośnienie, oświetlenie dużo lepsze niż ostatnio i sztuczny dym w połączeniu
z muzą wykonawców, stworzyły super spektakl. Nie można zapominać też o fanach,
którzy zjawili się w dużo większej liczbie niż na poprzedniej edycji, niemalże
po brzegi wypełniając salę. Oczywiście nie obyło się bez opóźnień, ale co tam.
Im więcej czasu spędzonego na Wiatrakowej tym lepiej co nie? Kurczę. Zapomniał
bym o podziękowaniach dla organizatora. Zatem dzięki Maciej!
shub
niggurath
Zdjęcia dzięki uprzejmości WiosnaFoto
https://www.facebook.com/WiosnaFoto/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.