sobota, 29 stycznia 2022

Relacja z X edycji The Last Words of Death

 

The Last Words Of Death #10

22.01.2022 Bydgoszcz, Wiatrakowa Klub

Sothoris / The Black Thunder / Profeci / Varmia

Od ostatniego ciekawego koncertu w Bydgoszczy minęły aż dwa miesiące więc tym bardziej z wielką ochotą wybrałem się na już dziesiątą edycję The Last Words Of Death. Co prawda sobota 22. stycznia nie nastrajała za bardzo na wyjście z domu gdyż było dość zimno i wietrznie. Jednak chęć posłuchania na żywo muzyki wzięła górę. Zrezygnowałem z flaszeczki rudej. Porzuciłem domowe pielesze. Wsiadłem za kółko i popędziłem w noc. Gdy już dotarłem na miejsce byłem mile zaskoczony, bo jak się okazało, na imprezie stawiło się dość liczne grono fanów.

Na początku hulanki na scenę wszedł wielkopolski Sothoris, występując w pełnym rynsztunku. No wiecie, odpowiednie ciuchy i corpsepaint. Muzyka jaka popłynęła z głośników srogo mną pozamiatała bo black / death grany przez panów z Miłosławia to żadne pitu pitu. Odpowiedni wizerunek zespołu, dźwięki wydobywane z instrumentów, świetne wokale oraz dużo lepsze niż ostatnio oświetlenie, razem do kupy wzięte stworzyło niesamowitą atmosferę. Dość intensywne riffy w towarzystwie równie mocnej sekcji rytmicznej i niepozostawiającym żadnych wątpliwości co do intencji twórców wokali, nie pozwoliły stać w miejscu publice. Ludziska rzucili się w tany co dopełniło występ w stu procentach. Przy okazji muszę też wspomnieć o całkiem dobrym nagłośnieniu, które w pełni pozwalało się cieszyć znakomitym występem Sothoris. Aha! Pałker miał najlepszy makijaż.

Jako drudzy zagrali przesympatyczne i przystojne chłopaki z The Black Thunder. Twórczość czwórki z Bytowa to swoiste połączenie groove / stoner metalu z elementami sludge’u i ciężkiego core’a. Znów dźwiękowiec spisał się wyśmienicie bo potężna tonacja bytowskiego instrumentarium wręcz urywała głowę. Selektywność poszczególnych sekcji była wyraźnie słyszalna. Przysadziste gitary i świetny bas oraz mozolnie młócąca perkusja skutecznie rozkołysały tłum. Osobiście rzadko zdarza mi się słuchać tego typu metalu ale uważam, że na żywo sprawdza się on znakomicie. Byłem pod wrażeniem siły jaka płynęła z tych melodii. Przetoczyły się one przez salę Wiatrakowej niczym walec, za którym płynął gorący podmuch powietrza. Wizerunek chłopaków również przyciągał wzrok. Wystąpili oni w old schoolowych dżinsowych bezrękawnikach, co bardzo przypominało lata osiemdziesiąte poprzedniego stulecia, a ekran jednego z gitarzystów przedstawiający logo Bayern München to mistrzostwo. Pogadanki z publicznością wokalisty i wreszcie jego skok na ręce maniaków fajnie rozluźniły klimat.

Kolejna kapela, która weszła na deski to muzycy z Poznania, a zatem Profeci. Ich twórczość to totalnie współczesny post black metal. Mizantropijny i zarazem melancholijny charakter już drugich przedstawicieli Wielkopolski tego wieczoru spowodował, że wszyscy stanęli jak wrośnięci w ziemię. Specyficzne melodie, wygrywane przez ostro nastrojone gitary, zalały uszy zgromadzonych, wprowadzając ich jakby w hipnotyczny stan. Wszyscy bezwiednie wsłuchiwali się w wydobywające z głośników nuty. Zresztą muzycy również stali jak wryci, wpatrzeni w gryfy swoich instrumentów. Zupełnie statyczny występ ubogacał jedynie frontman, który wił się przy mikrofonie wyśpiewując swoje teksty. Właśnie one zwracały na siebie szczególną uwagę gdyż ich filozoficzny i zahaczający o poetyckie rejony koloryt, wprowadzały w zimową zadumę. Byłem trochę znudzony lecz widowni się podobało ponieważ po każdym numerze wznosiła ona pełne aprobaty okrzyki. Przed ostatnim numerem pieśniarz podziękował za gorące przyjęcie i to był chyba błąd, bo na ostatnim kawałku było sporo miejsca na parkiecie.

W końcu przyszedł moment na gwiazdę wieczoru. Po zainstalowaniu wszystkich potrzebnych elementów, na scenie pojawiła się olsztyńska Varmia. Ich połączenie folku z black metalem nie było tak oczywiste jakby mogło się wydawać. Więcej tu bowiem blacku. Folk jest tylko dodatkiem, który ma pokazać skąd pochodzą muzycy jak i również ich przywiązanie do swojej warmińsko-mazurskiej ojczyzny. Zajebali konkretnie. Nie na darmo byli headlinerem. Muszę znowu nadmienić, że nagłośnienie dało radę. Intensywny temperament twórczości Varmii przeplatany z klimatycznymi zwolnieniami odcisnął na obecnej gawiedzi swoje piętno. Zakotłowało się pod sceną soczyście i tak zostało już do końca. Tam gdzie kończył się młyn, panienki z zamkniętymi oczami kiwały się w transie. Silne i wysoko nastrojone gitary cięły bębenki uszne niczym lodowaty wiatr z naszego bieguna zimna. Agresywne i bezlitosne wokalizy wzbogacane wschodnimi zaśpiewami powodowały ciarki na całym ciele, a serce niemalże wyskakiwało z piersi, abestialskie triggery zamieniały mózg w grzechotkę. Co tu dużo gadać rozpierducha była zacna i nie brała jeńców. Raczej stronię od tego typu black metalu. Muszę jednak przyznać, że w wykonaniu Olsztynian na żywo wypadł znakomicie. Cóż. Jak się zaczęło, tak się skończyło. Trzeba było wracać do chaty.

Podsumowując uważam, że dziesiąta edycja The Last Words Of Death była udana. Bardzo dobre nagłośnienie, oświetlenie dużo lepsze niż ostatnio i sztuczny dym w połączeniu z muzą wykonawców, stworzyły super spektakl. Nie można zapominać też o fanach, którzy zjawili się w dużo większej liczbie niż na poprzedniej edycji, niemalże po brzegi wypełniając salę. Oczywiście nie obyło się bez opóźnień, ale co tam. Im więcej czasu spędzonego na Wiatrakowej tym lepiej co nie? Kurczę. Zapomniał bym o podziękowaniach dla organizatora. Zatem dzięki Maciej!

 

shub niggurath


Zdjęcia dzięki uprzejmości WiosnaFoto

https://www.facebook.com/WiosnaFoto/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.