Magna Mater Tour
20.04.2024 Bydgoszcz, Over
the Under Pub
Cursebinder / Dargor / Kalt Vindur
Na ten koncert ostrzyłem sobie zęby w zasadzie od
chwili, kiedy to zapoznałem się z debiutanckim albumem Cursebinder, a chwilę
potem okazało się, iż chłopaki za kilka miesięcy nawiedzą moje miasto. Szybko
minęło, i w minioną sobotę zjawiłem się w towarzystwie znajomych pod
wyznaczonym adresem. Co prawda przez chwilę pomyślałem, że pomyliłem daty, gdyż
pod klubem było stosunkowo pusto. Kurwa, stosunkowo,…Dobry żart. Nie było
nikogo! Po przekroczeniu progu zdziwiłem się jeszcze bardziej, i gdyby nie dwie
znajome twarze, witające mnie szerokim uśmiechem, to faktycznie bym zwątpił. Do
koncertu pozostało piętnaście minut, a w klubie zameldowanych było… dziewięć
osób. Takiego rekordu jak żyję nie pamiętam. Wyprzedzając fakty, nadmienię, iż
ostatecznie liczba sprzedanych biletów osiągnęła zawrotną ilość dwudziestu
dwóch (czyli nie był to najmniej liczny koncert w jakim uczestniczyłem), lecz i
tak uważam taki stan rzeczy za totalną żenadę. Tym bardziej, że tego dnia, ani
w mieście, ani w okolicy, nie odbywał się żaden inny interesujący spęd. Nie
wiem czym to zatem tłumaczyć, ale wstyd jak chuj. Pierdolnęliśmy zatem dużą
łychę, by sobie humor poprawić, potem drugą, i poszliśmy do pustej sali
zobaczyć jak na żywo prezentuje się tak oczekiwana przeze mnie ekipa z Krakowa.
Cursebinder zaprezentowali chyba cały „Drifting”, oraz jeden nowy kawałek, tworząc przy tym naprawdę niesamowitą aurę. Przede wszystkim genialna była oprawa, mimo iż ograniczająca się jedynie do świateł (za to idealnie zsynchronizowanych z muzyką) oraz spowijającego scenę gęstego dymu. Zespół wyglądał chwilami niczym zjawy we mgle, co w połączeniu z samą muzyką mogło dosłownie zahipnotyzować. Co prawda przez chwilę gitara chodziła zbyt cicho, jednak element ten bardzo szybko poprawiono i można było delektować się występem bez najmniejszych mankamentów. Panowie nie szaleli na scenie, a najbardziej ruchliwą postacią okazał się wokalista, obsługujący jednocześnie klawisze i wszelkie efekty.
Mimo iż sala świeciła pustkami, widać było, że
Cursebinder zagrali z pełnym zaangażowaniem i bynajmniej demotywacja ich nie
dopadła. Pomieszczenie wypełniły czarujące dysonanse, ostre melodie tremolo na
północną nutę, klimatyczne zwolnienia i podkreślające bardziej nowoczesny
charakter kompozycji syntezatorowe wstawki. Dla mnie był to fenomenalny występ,
porównywalny, zarówno wizualnie jak i muzycznie, do mieszczących się w ścisłym
top, w kategorii koncertowej z ostatnich lat, Zhrine czy Dodecahedron. Bez
wątpienia warto było się w Over the Under Pub pojawić, choćby dla tych
niesamowitych trzech kwadransów.
Dargor był dla mnie wielką zagadką. Kompletnie nie
wiedziałem kto zacz, ale od tego są przecież takie imprezy, by się o podobnych
rzeczach dowiadywać. Na scenie pojawiło się pięć postaci w kapturach i zaczęły
się harce na blackmetalową nutę. Po raz kolejny bardzo dobrze sprawił się
akustyk, udowadniając, że w tym miejscu faktycznie można brzmienie ustawić
blisko ideału. Początek występu nawet mnie zaintrygował. Zespół wokalił na dwa
głosy, serwował sporą dawkę melodii, bez jakiejś specjalnej spiny na ekstremę.
Można powiedzieć, że momenty były, lecz ruchu pod sceną próżno było szukać. Ale
i tak było lepiej niż przy poprzednikach, bo jeden machający głową się znalazł!
Muzyka Dargor bardziej nastawiona jest chyba na klimat, niż ostre, zadziorne
akordy czy szorstkość. I summa summarum trochę się to w tym przypadku zemściło,
bo budować atmosferę trzeba jednak umieć. Po kilku numerach muzyka zaczęła mnie
nudzić i trochę męczyć swoją słodyczą. Każdy kolejny numer zdawał mi się gorszy
od poprzedniego a przewidywalność praktycznie sięgnęła zenitu. Stąd też do
końca nie wytrwałem i przeniosłem się do strefy barowej, by kontynuować
pogaduchy towarzyskie. Choć trochę było mi chłopaków żal, bo przyjechali aż z
Krosna, by zagrać do czterech ścian, to jednak uważam, że jeszcze sporo pracy
przed nimi.
Gwiazdą wieczoru był Kalt Vindur, których to
ostatnią płytę poznałem jakiś czas wstecz. Trzeba przyznać, że szoł zrobili
nawet niezły. Wokalista wystąpił w czarnym welonie, tu i tam leciały jakieś
religijne introsy, był lekki mosh na scenie… Natomiast kompozycje jawiły mi się
jako swoistego rodzaju sinusoida. Obok naprawdę niezłych, mroźnych fragmentów,
chwilami miałem wrażenie, że napięcie mocno spada. Ogólnie jednak twórczość
Kalt Vindur jest dość chwytliwa i na żywo ma prawo się podobać. Zwłaszcza kiedy
zespół konkretnie przypierdoli, jak choćby w trzecim numerze set listy (nie
pytajcie mnie o tytuł). Było mocno i agresywnie, często w rytmie do dobrej
zabawy. Niestety, nie trafił się nikt, kto by z tego skorzystał. Ja jednak
bardzo chętnie pozostałem na stanowisku do końca i uważam, że był to bardzo
solidny blackmetalowy pokaz. Zespół, jak na ludzi z doświadczeniem przystało,
zagrali swoje bez taryfy ulgowej. Co prawda nie udało mi się wyprosić donośnymi
okrzykami coveru Slayer na zakończenie, ale być może Kalt Vindur nie mają
takowego w repertuarze. No to mają zadanie domowe przed następną wizyta w
Bydgoszczy hehe!
Impreza, przynajmniej w mojej ocenie, była zatem
udana. Raz jeszcze powtórzę, że warto było pofatygować się w ten chłodny
wieczór, by zobaczyć wyjątkowo dobry Cursebinder. Oczywiście niczego nie ujmuję
pozostałym hordom, każdy starał się jak mógł, a że nie wszystko trafiło akurat
w mój gust… Cóż, taka już moja uroda. Mam tylko nadzieję, że takie frekwencyjne
faux pas przydarzyło się po raz ostatni. Bo są jednak, mimo wszystko, jakieś
granice przyzwoitości. Widzimy się za kilka dni, na kolejnej edycji The Last
Words of Death.
-
jesusatan
zdjęcia: jesusatan / Tomek Pereta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.