Nightbearer
„Defiance”
Testimony
Rec. 2025
Nightbearer
„Defiance”
Testimony
Rec. 2025
Void
„Horrors
Of Reality”
Shadow Kingdom 2025
16.05.2025
Warszawa, Progresja
Larmo
/ Thaw / Godflesh
Moja przygoda z Godflesh zaczęła się dość dawno,
bowiem koło roku dziewięćdziesiątego ubiegłego stulecia, kiedy to znajomy
podrzucił mi ich debiutancki krążek „Streetcleaner”. Była to wówczas muzyka dla
mnie kompletnie nowa, może nie do końca
w klimatach ekstremy, której to wówczas poszukiwałem, jednak na tyle
intrygująca, że materiał ten zainspirował mnie wkrótce do sięgnięcia po inne,
klasyczne dziś industrialne wydawnictwa pokroju „Too Dark Park”, „Vae Solis”
czy, przede wszystkim, „Eclipse” i „Disease”. I nawet jeśli rzeczony gatunek
nadal nie jest dla mnie priorytetem, to jednak sentyment do niektórych
wykonawców pozostał. Kiedy kilka lat temu zobaczyłem Godflesh na żywo podczas
czeskiego Brutal Assault, przyrzekłem sobie, że w wersji klubowej też muszę ich
sprawdzić, jak tylko nadarzy się ku temu okazja. Takowa właśnie miała miejsce w
ostatni piątek, kiedy to brytyjscy weterani pojawili się w warszawskiej
„Progresji”, na dodatek w towarzystwie Thaw, którzy muzycznym schematom się nie
kłaniają. Nie było innej opcji jak tylko wsiąść w auto, i po trzech godzinach z
haczykiem zameldować się w stolicy.
Wieczór otworzył jednak kompletnie mi nie znany
Larmo. Nie sprawdzałem wcześniej co to takiego, licząc na przyjemną
niespodziankę. Na scenie, za konsoletą, pojawił się facet z wąsem, i
praktycznie od pierwszych minut kupił mnie po całości. Muzyka tego projektu to
elektroniczny industrial, tyleż minimalistyczny co niesamowicie hipnotyzujący. Zapętlone
sekwencje, przy ciężkich beatach, rozkręcały się bardzo powoli, a płynące w tle
laserowe wizualizacje, obrazy zniszczonych miast, posplatanych dłoni, ludzkich
i demonicznych postaci, graficznych improwizacji i cholera wie czego jeszcze,
wprowadzały w tak silny trans, że można się było poczuć niczym w gabinecie psychiatrycznym. Brzmienie
ustawione było fantastycznie, tak, że żaden dźwięk nie błąkał się po, niemałej
przecież, sali. W powietrzu czuć było nieprzeciętny ciężar i sączącą się
chorobę, którą potęgowały wspomniane już, idealnie zgrane z dźwiękiem tła.
Niemożliwym było oderwanie się od tego występu, nie tylko dlatego, że Larmo
zagrał w zasadzie jeden, ponad półgodzinny kawałek (lub też umiejętnie połączył
ze sobą wybrane sekwencje), ale przede wszystkim z powodu rosnącego z każdą
minutą napięcia, którego ostateczną kulminację stanowiła eksplozja dźwięków
zmieniająca się w soniczny chaos. Trzeba przyznać, że człowiek odpowiedzialny
za Larmo to prawdziwy mistrz industrialnej ceremonii, na tyle uniwersalny i nie
trzymający się zasad, że do swojego repertuaru wplótł nawet fragment „Reign In
Blood”, że o samplach z powtarzanym „six six six”, nadającym całości nieco
szatańskiego klimatu, nie wspomnę. Ze snu wyrwała mnie melodia pozytywki, lecz
jeszcze przez dłuższą chwilę stałem w bezruchu, starając się zrozumieć, czego
właśnie byłem świadkiem.
Po krótkiej przerwie, na scenie pojawili się panowie
z Thaw. Przy okazji napomknę, że jeżeli chodzi o planowaną „czasówkę”, to można
było tego wieczoru praktycznie nastawiać przy niej zegarek. Na ten występ też
mocno ostrzyłem sobie zęby, bowiem chwilę temu, kiedy panowie grali u mnie na
mieście, nie mogłem uczestniczyć w tamtym wydarzeniu z przyczyn niezależnych.
Mając jednak w pamięci ich wcześniejsze koncerty, choćby u boku Furii, wiedziałem,
że mogę się spodziewać czegoś dużego. Na tle wyświetlono wielkie, białe logo,
które na późniejszym etapie zaszło czerwienią, i w blasku migających świateł na
deski wyszło pięciu kolesi. Grając niemal w bezruchu, zaserwowali taki występ,
że tylko przyklęknąć. Po raz kolejny perfekcyjnie ustawiony dźwięk powodował,
że awangarda w wykonaniu sosnowiczan była prawdziwym przeżyciem, nie tylko
cielesnym ale i duchowym. Przewalający się ciężar, nieustannie wibrujący w
powietrzu, nawet podczas fragmentów ambientowych, bas, kosmiczne efekty i
czarne sylwetki na białym tle… Znów zostałem przeniesiony gdzieś w inny stan
świadomości, gdzie każdy pojedynczy dźwięk był niczym kolejna dawka narkotyku.
Dodatkowo, koncert Thaw, idealnie zazębił się z Larmo, konkretnie w momencie,
kiedy to ze sceny poszedł dłuższy numer elektroniczny (będący równoważnią dla
bardziej blackmetalowych kompozycji, które to jakoś zawsze kojarzyły mi się ze
wspomnianą wcześniej Furią, tylko inaczej pokombinowanymi). Nie tylko to było
jednak wspólnym mianownikiem między obiema wymienionymi nazwami. Thaw także
rozpędzali się z każdą chwilą, jakby celowo ułożyli set listę w ten sposób, by
napięcie rosło jak w balonie i ostatecznie go rozerwało. Po raz drugi tego
wieczoru zostałem zdmuchnięty z planszy, a przede mną był jeszcze przecież
występ gwiazdy.
Pod sceną zrobiło się bardzo tłoczno, co dobitnie
wskazywało, że nadszedł czas na Godflesh. Rozległ się syk, zapaliły się
niebieskie światła i ponownie ze sceny uderzył industrialny beat, jakże dla
Brytyjczyków charakterystyczny. Co prawda na samym początku wokal ustawiony
został chyba ciut za głośno, co biorąc pod uwagę nałożone na niego efekty,
powodowało, że całość nieco się
rozmywała, ale bardzo szybko niedociągnięcie to zostało skorygowane. Justin i
Ben rozstawili się w skrajnej od siebie odległości, przez co można było odnieść
wrażenie, jak byśmy oglądali przedziwny film w kinie niesamowitości.
Wizualizacje wprowadzały w tematykę zrozumiałą chyba tylko dla fanów Lyncha,
jednocześnie nie pozwalając oderwać od siebie oczu. A Godflesh grali powolnie
swoje, niczym cyborgi, poruszając się mechanicznie, dzierżąc w dłoniach jedynie
gitarę i bas. Po sali natomiast szalały białe strumienie światła, niczym
poszukujące zbiegów reflektory. Panowie zagrali bardzo przekrojowo i bardzo…
surowo. O ile ich twórczość w domowych pieleszach ma nieco cieplejszy wydźwięk,
tak w tym przypadku całość zabrzmiała nad wyraz mechanicznie i antyludzko, co,
przynajmniej w moim odczuciu, dodało ten muzyce jeszcze więcej mocy. Kiedy na
ekranie zapłonął ogień, a muzycy zagrali „Like Rats”, myślałem, że dosłownie
opuszczę ciało i przy dźwięku młoda walącego w jakieś żelastwo odpłynę do lepszego
świata. Bez wątpienia był to występ na najwyższym poziomie, i kiedy wydawało
się, że dobiegł końca, Brytole powrócili na scenę by odegrać dwa dodatkowe
numery, chyba najcięższe z całego setu. Gdy wszystko ucichło, na ekranie
pozostały już tylko płomienie. Panowie podziękowali, i… to już był naprawdę
koniec. Nie można było jednak czuć niedosytu, gdyż Godflesh podarowali nam
niezapomniane wspomnienia niemal półtoragodzinnego występu.
Podsumowując zatem. Wieczór szesnastego maja na
zawsze pozostanie w mojej pamięci (cytując klasyka „Nie zapomnę go nigdy”).
Raz, że brzmienie w przypadku wszystkich trzech aktów było niemal idealne, a
dwa - oprawa wizualna. To był prawdziwy kosmos i mistrzostwo świata. Najlepszy
przykład i dowód na to, że na koncerty się chodzi osobiście, a nie, słucha w
domu albo ogląda w Internetach. Taka oprawa nie tylko pozwala cieszyć się
koncertem w stu procentach, ale i osobiście, dogłębnie go przeżywać. Powiecie,
że się rozczulam? Może i tak, bo był to dla mnie jeden z najlepszych koncertów
ostatnich lat. I to przy zerowej ze wszystkich trzech stron konferansjerce. Zresztą
nie jestem w tym przekonaniu osamotniony, bowiem towarzyszący mi shub niggurath
też opuścił klub z rozdziawionym pyskiem.
Trzy zespoły, trzy różne wizje łączone wspólnym mianownikiem
oryginalności i niesamowitego transu. Czy czegoś zabrakło? Merchu. Tylko jeden
wzór koszulki Godflesh i jeden winyl, który zresztą wyprzedał się w oka
mgnieniu, plus nieliczne pozycje zespołów pozostałych, to jednak trochę słabo.
Liczyłem na więcej, ale narzekać z tego powodu nie będę. Dziękuję organizatorom
za zaproszenie. Było warto ruszyć dupę. Wspaniały wieczór!
-
jesusatan
Zdjęcia: Rafał Brzeziński / Svartheim.org
Magyla
„Kur Tavo Dievas Dabar?”
Independent 2025
Grog
„Sphere Of Atrocities”
Hellprod Records (2025)
Loathfinder
“Broken Branches and Torn
Roots”
Godz ov War 2025
Warmoon Lord
„Sancrosanct
Demonopathy”
Werewolf Records 2025
Karyorrhexis
„Graven
Odes”
Independent 2025
Wald Krypta
„Disenchantment”
Eternal Death 2025
The Slumbering
“The Loss of Humanity
Complete”
Aesthetic Death 2025