Embrional
“Inherited Tendencies for
Self-Destruction”
Agonia Rec. 2025
Embrional
“Inherited Tendencies for
Self-Destruction”
Agonia Rec. 2025
Fumes
„Skeletal
Wings Threshold”
Personal Records 2025
Cannibal Accident
„Disgust”
Inverse Rec. 2025
Sarkom
„Exceed
In2 Chaos”
Dusktone 2025
BaarRa
„ENTHEOS”
Piranha
Music 2025
Obsidian Scapes
„Obsidian
Scapes” E.P.
Darkness Shall Rise 2025
The Last Words of Death # 29
22.02.2025 Bydgoszcz, Over
the Under
Morvudd / 2020 / Gołoledź /
Afraid of Destiny
Nieuchronnie zbliżamy się do jubileuszowej,
trzydziestej stacji The Last Words of Death. Kilka dni temu odbyła się ostatnia
poprzedzająca ją edycja dwudziesta dziewiąta. Mało brakowało a bym się na nią
nie załapał ze względu na szalejącą grypę. Dopadło mnie bydle i na kilka dni
kompletnie rozłożyło. Skoro jednak w sobotę rano byłem w stanie ustać na
nogach, stwierdziłem, że nic mnie nie powstrzyma, by w Over the Under podbić
kartę obecności, zwłaszcza że obsada eventu była mocno kusząca. Co prawda moje
rumakowanie miało tego wieczoru efekt uboczny, ale o tym później. Z shub
niggurathem zjawiliśmy się pod drzwiami chwile przez rozpoczęciem zawodów,
zatem był czas na szybkie przywitanie, papierosa i zakup napoju. Luda w tym
momencie nabiło już całkiem sporo, rozstawiły się stoiska, zatem można było
mówić o sporym ruchu w przedsionku.
Wieczór otworzyli młodzi chłopacy z lokalnego
Morvudd. Po ich bardzo solidnej demówce strasznie byłem ciekaw, jak też
zaprezentują się na scenie. Powiem szczerze, beż żadnego koloryzowania – ich
występ bardzo mocno mnie zaskoczył. W pozytywnym znaczeniu, rzecz jasna. Przede
wszystkim, wbrew temu, czego się spodziewałem, muzycy wyszli na scenę kompletnie „na golasa” jeśli chodzi o mejkapy czy
gadżety. Dominowała za to gotycka czerń, i tylko wokalista odziany w koszulę, z
kapeluszem na głowie, kojarzyć się mógł (przy odrobinie wyobraźni) z Carlem McCoy’em.
Przy wypuszczonym dymie i zimnych światłach, w bardziej klimatycznych partiach,
duch Fields of the Nephilim faktycznie chwilami zaznaczał w tym występie swoją
obecność, choć znając życie, był to przez Morvudd efekt niezamierzony. Podobnie
jak uderzający mnie klimat starej Katatonii. Bo młodzi zagrali sporo nowych
kawałków, które, w odróżnieniu od wspomnianej demówki, zdecydowanie bardziej
idą w klimat niż surowiznę (aczkolwiek fragmentów zdecydowanie ostrzejszych
kilka też się przewinęło). Była to zatem swoista mieszanka melodii i
szorstkości w idealnym połączeniu. Chłopaki zagrali koncert na pełnym wczuciu,
widać było, że przeżywają to, co z nich wypływa, jednocześnie nie silili się na
„złe dusze”, tylko zdecydowanie byli sobą. W moich oczach dodało im to
przynajmniej 2 levele do wiarygodności. A ich występ uświadomił mnie, że
Morvudd rozwijają się w dobrym kierunku. Chyba nawet lepszym, niż się
spodziewałem. Wielkie brawa!
Na koncert 2020 czekałem najbardziej. Przede
wszystkim dla tych trzydziestu minut zjawiłem się w klubie. To, czego byłem
świadkiem przerosło jednak moje najśmielsze oczekiwania. Dwóch kolesi, ubranych
w białe dresy, wyszło na scenę, w białych kominiarkach, w przypadku perkusisty
poplamioną płynącymi z oczy krwawymi łzami, i dojebali do pieca tak, że mi
dosłownie spadły galoty. Zagrać koncert w dwójkę i zabrzmieć rewelacyjnie
potrafią nieliczni. Do tej pory myślałem, że takim wzorem jest dobrze
nagłośniony Bolzer. W minioną sobotę top listę musiałem jednak zaktualizować,
bowiem to jak zabrzmiał 2020 to było mistrzostwo świata. Niech dowodem tego
będzie fakt, że słuchając kawałków z „Konwulsje”, wyłapałem na żywo więcej smaczków niż podczas odsłuchu
oryginalnych nagrań z taśmy. No chyba, że kolesie swoje numery w międzyczasie
urozmaicili. Generalnie widać było, że 2020 trzymają się linii „w chuju mamy”.
Wokalista stanął bokiem do publiczności i wykrzykiwał swoje „Pluje na ciebie,
chuju!” do ściany. Można było odnieść wrażenie, jakby publiczność była im
niepotrzebna, jakby grali totalnie intymną próbę w zapleśniałej piwnicy.
Chwilami waliło z tych kompozycji totalna Norwegią, gdzie indziej Kanadą, lecz
duet czarował też francuskimi dysonansami, najprawdopodobniej pochodzącymi z
nadchodzącego pełniaka, który to chłopaki pomału kombinują. Zaskoczyła mnie, i
to mocno, gra perkusisty. Patrząc na Igora na żywo, szczęka może opaść na
glebę. I znów nie wiem, czy to efekt ewaluacji kawałków, o której chłopaki
wspominali podczas udzielonego mi jakiś czas temu wywiadu, czy wyostrzonej
percepcji i świetnemu brzmieniu. Co by nie gdybać, jedno wam powiem. Koncert
2020 był dla mnie, nawet biorąc pod uwagę bardzo silną konkurencję, jednym z
najlepszych, i to takich zaliczających się do ścisłej trójki, koncertów w całej
historii cyklu The Last Words of Death. Absolutna petarda! Jeśli ich pełniak,
który się ponoć robi, będzie tak dojebany jak te numery na żywca, to ja szykuję
pampersa.
Po chwili przerwy zrobiło się ślisko, bo deski
pokryła Gołoledź. Była to kolejna, po bydgoszczanach, ekipa, która podczas występów
nie sili się na stylowy image czy strojenie groźnych min. W stu procentach
nadrabia to jednak samą muzyka. A tej słuchało się wyśmienicie, tym bardziej,
że dźwiękowiec po raz kolejny spisał się na medal. Waliło ze sceny klimatem
północy, lecz w sposób dość oryginalny. Zielonogórzanie okraszają bowiem swoje
kompozycje crustowymi naleciałościami, co, zwłaszcza na żywo, zdecydowanie
zachęca do zabawy. Publiczność tego wieczora niezbyt była jednak skora do
tańców, i poza nielicznymi pląsami wolała występy oglądać na spokojnie. Zespół
zaprezentował tego wieczora także kilka nowych kompozycji, zwiastujących nie
gorszy materiał niż debiutancki „Gołoledź”. Można powiedzieć, że po raz kolejny
zostało udowodnione, że wygląd sceniczny w konfrontacji z dobrą muzyką staje
się sprawą drugoplanową, bo Gołoledź dali naprawdę wyśmienity szoł i nikt nie
mógł czuć się nawet w najmniejszym stopniu rozczarowany.
No cóż, na tym występie balety się dla mnie
skończyły, gdyż z lekka przeszarżowałem ze środkami, którymi to częstowali
koledzy z 2020. Jednak aby taki motocross uprawiać, potrzebne jest zdrowie, a
mój organizm najwyraźniej nie do końca był na to gotowy. Podziękowałem zatem
pięknie, i dzięki uprzejmości wspomnianego na wstępie towarzysza dość szybko
znalazłem się w domowym azylu. Słyszałem jednak opowieści, iż Włosi też dupy
nie dali a publiczność bawiła się fantastycznie.
Podsumuję krótko, bo w zasadzie nic odkrywczego do
głowy mi nie przychodzi. Maciej po raz kolejny zorganizował imprezę na
najwyższym poziomie, idealnie wręcz nagłośnioną (pod tym względem ekipa The
Last Words of Death naprawdę opanowała swój fach niemal do perfekcji) i
prezentującą doborową stawkę zespołów. Zespołów może i niezbyt jeszcze
szerszemu gronu znanych, ale taka chyba jest idea tego przedsięwzięcia –
promować to, co podziemie skrywa, co prezentuje wysoką wartość, a często
przechodzi gdzieś obok niezauważone. Cieszy też fakt, iż dopisała tym razem
publika, bowiem ponad sto pięćdziesiąt sprzedanych biletów to na pewno wynik,
który może motywować do dalszego działania. Już za dwa miesiące do Over the
Under zawita między innymi Pandemonium. Mam nadzieję, że i tym razem będą
powody do zadowolenia i świetnej zabawy. Widzimy się!
-
jesusatan
Zdjęcia: Robert Kaźmierski
Putrid Offal
„Obliterated Life”
Time To Kill Records (2025)
Délirant
„Thoughteater”
Sentient Ruin Laboratories 2025
Death Pulsation
„Demo”
Caligari Records 2025
The Overmold
„The Overmold”
I, Voidhanger Records (2025)