wtorek, 5 kwietnia 2022

Relacja z ostatniego The Last Words of Death, tym razem w dwugłosie

 

THE LAST WORDS OF DEATH # 11

Brzask / Lęk / Atonement / Besatt

Bydgoszcz 19.03.2022, Wiatrakowa Klub

Czyli co widzieli Jesusatan i Hatzamoth w ten sobotni wieczór?

lub

O dwóch takich, co więcej pili niż oglądali, profesjonaliści jebani…

 

Nie będę specjalnie rozwodził się, jak to ja czekałem na te edycję The Last Words of Death. Pewnie, że kurwa czekałem, tak jak na każdą, a do tego tym razem skład był bardziej, niż  zachęcający. Po małej rozbiegóweczce w domowych pieleszach z mym sąsiadem stawiłem się oczywiście w klubie o określonej godzinie i po krótkim przywitaniu ze stałymi bywalcami   udałem się pod scenę, gdyż właśnie zaczynał Brzask.

 

Mi się tradycyjnie średnio chciało iść i tak naprawdę, to już na dwa dni przed tym całym bajzlem szukałem sobie wymówki, by jednak się nie wybrać. Kusił jednak ten Atonement. No i kiedy wieczór przed imprezą zadzwonił „koszykarz” Almighty Blasphemer z pytaniem, czy jutrzejszy wywiad aktualny, to tak trochę głupio było się rakiem wycofywać. Tym bardziej, że chłop wyższy ode mnie o dwie głowy, jeszcze by mnie kiedyś na innym spędzie z góry namierzył i by był wpierdol. Wolałem zatem nie ryzykować ewentualnego sparringu, więc wsiadłem  w tramwaj i chwil kilka po otwarciu bram witałem się z pierwszymi znajomkami.

 


Cóż, chłopaki zagrali rzetelnie, ale jakiegoś wielkiego szału ich występ nie zrobił. Black Metal, jaki zaprezentowali, brzmiał co prawda dosyć solidnie, ale był zarazem w dużym stopniu  przewidywalny i nieco monotonny, więc trochę po połowie ich występu udałem się do baru, aby uzupełnić spadający poziom alkoholu we krwi. Przy rzeczonym barze spotkałem mego redakcyjnego kolegę, mości Jesusatana (A ja się, kurła, zastanawiam, kiedy wszyscy przestaną mnie w końcu pisać wielką literą… Mała jest tam celowo, do chuja! Przyp. –j.) i tak namiętnie zaczęliśmy omawiać otaczającą nas rzeczywistość (głównie muzyczną rzecz jasna, ale nie tylko), że dobre pół występu kolejnej, prezentującej się tego wieczora hordy, czyli Lęku przegapiłem (tzn. przepiłem). Nic to, wszak na drugie pół ich spektaklu zameldowałem się już w sali koncertowej. Twierdzę, że dobry to był show (choć widziałem tylko jego połowę). Zimne, bardziej melodyjne, czarcie granie ze zdecydowanie depresyjnym szlifem, jakie zaprezentował Lęk, podobało się, sądząc po reakcjach zgromadzonej gawiedzi. I w sumie nie ma się czemu dziwić. Ich muzyka ładnie płynęła w przestrzeń, panowie byli odpowiednio zaangażowani w swoje przedstawienie, a frontman tak głęboko skupił się na swym recitalu, że nawet stopy mu krwawiły. Lęk zajebał przyjemnie i zdecydowanie podniósł napięcie, jak i temperaturę całej imprezy. Krótka przerwa, a przynajmniej mnie wydawała się ona krótka i w Bydgoszczy otworzyły się wrota piekieł, a wszystko to za sprawą kolejnego horda w tym zestawie, czyli…

 


Brzask w większości prze(ga)piłem. Głównie z powodu wspomnianego wywiadu z Atonement, który to wolałem zrobić od razu, żeby mi się chłopaki nie zrobili haha! A bo chuj wie, jacy z nich zawodnicy, a pewne doświadczenia w podobnym klimacie mam. Zatem pogadali my, piwo wypili i ruszyłem zerknąć, cóż to takiego ten Brzask. Kolegów było aż pięciu, o czterech za dużo na małą bydgoską scenę Wiatrakowej, ale organizator wpadł na genialny pomysł i bezczelnie postawił wokalistę do konta (czytaj na podłogę przed sceną). Może prawdziwym powodem był fakt, że jako jedyny z zespołu miał on na twarzy makijaż i Maciej stwierdził, iż nie pasuje do reszty… No i tak oto dwie pieczenie upiekły się na jednym rożnie. Panowie zagrali bardzo zgrabny black metal, trochę melodyjny z kapką klimatycznych wstawek, ale dupy mi to nie urwało. A że pić się chciało, to  po dwóch numerach ewakuowałem się do baru, gdzie natknąwszy się na Hatzamotha spożyliśmy napoje różne i zanim się obejrzałem, a już Lęk oswoił sobie pod sceną całkiem spore grono fanów i groupies. Luda w międzyczasie nabiło sporo, co było dla mnie lekkim zaskoczeniem, ale organizator na pewno nie narzekał. Ślązacy zagrali black metal zdecydowanie bardziej nastrojowy, choć okraszony także lodowatymi przyspieszeniami. Scenicznie prezentowali się o wiele bardziej diabelsko niż poprzednicy, co tworzyło rzeczywiście atmosferę sączącego się z zakamarków zła. Szczególnie zapamiętałem frontmana, który w bladym corpsepaincie i  z soczewkami w oczach wyglądał faktycznie evil. Poza silnym głosem zaimponował mi też sceniczną charyzmą. Klękał, wił się trochę w stylu Aarona z My Dying Bride, no ewidentnie przeżywał to, co miał do przekazania, w języku polskim, że tak zaznaczę. Występ zdecydowanie na plus… Jego koniec i przerwę na kolejny trunek obwieścił bijący dzwon, więc niczym uczniak wybiegłem z sali na chłodny napój.

 

 …Atonement. Ja pierdolę, panowie przykurwili tak, że przez moment kolana się pode mną ugięły. Szybko doprowadziłem się jednak do porządku, a to, co docierało do mnie ze sceny, spowodowało, że nabrałem ochoty nieco bardziej się uzewnętrznić. Ruszyłem więc trochę potańcować pod sceną. Cóż, nie wnikając w szczegóły, działo się sporo. Atonement konsekwentnie chłostał nas swym smolistym, bluźnierczym Death/Black Metalem, a ziemia drżała w posadach. Podczas ich artystycznej prezentacji chwilami wręcz słyszałem za sobą tętent diabelskich kopyt i czułem na karku Jego palący oddech. Napierdalałem więc ile wlazło, ku chwale Bestii, a wokół roznosiła się cudna woń siarki, zgnilizny i odchodów Lucyfera. Myślę, że więcej nie ma sensu strzępić ozora. Słowa i tak nie oddadzą tego, co zrobił onego wieczora Atonement. W chuj miażdżąca sztuka!

 


Nie, no, Atonement tego wieczora zdecydowanie rozdali. Chłopaki wyszli na scenę z tymi wszystkimi swoimi łańcuchami i czaszkami i od razu powiało śmiercią i Kozłem. A jak zajebali, to nie było co zbierać. W zasadzie idąc na ich występ spodziewałem się taniego zamiennika Nekkrofukk / Archgoat, ale według mnie udowodnili, że są niezależnym bytem i potrafią się odnaleźć na deskach. Krzykacz znów został sprowadzony na parter, co wyszło zespołowi na dobre, bo przynajmniej wszyscy zdawali się być równi wzrostem haha! No a swoimi marszowymi, bardzo chwytliwymi numerami rozruszali publikę momentalnie. Sporo było pląsających, nawet kolega Hatzamoth się rozkręcił. Sam bym zresztą  nie zdzierżył statyczności, gdyby nie fakt, że moja kontuzja kolana odniesiona na jednej z poprzednich edycji (o której wspominałem w nieco śmieszkujący sposób podczas relacji z rzeczonego spędu) okazała się nie jedynie kilkudniowym problemem, ale prawdziwym bólem w dupie. No ale wracając do tematu, występ Atonement to było mistrzostwo. Zresztą jeśli zespół wyłazi do ludzi w skórach, ćwiekach, koszulkach Kata czy Mayhem a na cycu śpiewaka widzimy wytatuowany krzyż, to wiadomo, że swoje chłopy i z Diabłem wutki by się napili. Do tego brzmienie… Tego wieczoru byłem świadkiem chyba najlepszego nagłośnienia zespołu od początku The Last Words of Death. Wszystko było czytelne i kurwesko ciężkie. W trakcie występu odśpiewano też „Sto lat” organizatorowi z okazji półwiecza (czego inicjatorem byłem akurat przypadkowo ja), a ludziki na tyle byli spragnieni większej ilości death/black metalu, że maniakalnie skandowali „A-to-ne-ment”, z czego miałem lekką bekę, bo owe okrzyki były z typowym polskim akcentem i przypomniała mi się Metalmania, na której chciano więcej (teraz dosłownie) „Go-re-fest”. Autorskie kompozycje, chyba wszystkie z debiutu, wzbogacił także cover Vader (pozdro dla kumatych) a na bis satanasy zagrały po raz drugi otwierający ich debiutancki krążek „Mirdautas Vras”. Potem outro, gasną światła, do widzenia. Pozamiatane.

 

Nie zdążyłem jeszcze dobrze ochłonąć po tej szatańskiej masakrze, ledwo co osuszyłem jaszczura, a już scenę we władanie objął Besatt i rozpoczęła się kolejna rzeź niewiniątek. Beldaroh i spółka także nie brali jeńców i spuścili na głowy zgromadzonych w klubie (nie)wiernych iście niszczący, diaboliczny napierdol. Wykurw był zaiste potworny, a przyzywane przez zespół demony śmigały na wysokości lamperii. Jeden, za drugim szły same hiciory, kociołek pod sceną zrobił się więc niezgorszy i chwila nieuwagi skutkowała wyłapaniem buta na twarz lub celnego łokcia pod żebra. Śląski  hord zajebał, nie okazując nawet cienia litości, a kulminacyjnym punktem ich happeningu był odegrany na bis „Ave Master Lucifer” na kurewsko przyspieszonych obrotach. Niepostrzeżenie zespół zarżnął przy tym chyba ze dwie dziewice, gdyż po ich występie wszystko, ale to dosłownie wszystko jak okiem sięgnąć zaplute było rytualną, zatrutą krwią. Dobrze, że nie pokusili się o złożenie ofiary całopalnej, bo klub poszedłby z dymem aż do fundamentów. A gdy opadł już koncertowy kurz ponownie rozpoczęły się wieczorne Polaków rozmowy, alkoholowa chłosta i hulanki do białego rana. Kto był, ten pił i wiedzę tajemną posiada. Kolejna, udana impreza z cyklu The Last Words of Death. Na kolejnej, kwietniowej edycji z pewnością też podpiszę listę obecności.

 


Ja po Atonement miałem na tyle dość wrażeń, że na Besatt patrzyłem w zasadzie jednym okiem. Tym bardziej, że fanem nigdy nie byłem i żaden z albumów ekipy Baldarocha jakoś mnie nie rozjebał. Owszem, wizualnie było zajebiaszczo. Pentagramy, dobre światła, farba na ryjach i fioletowa gitara frontmana. Pod sceną rozkręcił się po raz drugi konkretny młyn, i chyba te krążące w koło postaci sprawiły, że zrobiłem się nieco senny (no bo przecież chyba nie spożyte trunki).Widać jednak było, iż dla tego zespołu pojawiła się na jedenastej edycji festiwalu spora rzesza maniaków. Ja jednak udałem się w połowie setu w kierunku wyjścia, co, jak się później okazało, skutkowało przegapieniem punktu kulminacyjnego występu Besatt, czyli zapapraniem klubu krwią, podobno z błony dziewiczej. Chuj w to, nie pierwszy i nie ostatni raz coś mnie ominęło. W każdym bądź razie, kolejna edycja The Last Words of Death udowodniła klasę organizatora i robi się pomalutku imprezą wręcz kultową. I tyle, żeby nie pierdolić pijarowych dyrdymałów. Dzięki, po raz kolejny, za zaproszenie i do zobaczenia kolejną razą.

 

Hatzamoth   / jesusatan


Fotki dzięki uprzejmości Robert Kaźmierski / PhotoVintage

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.