niedziela, 29 sierpnia 2021

Sprawozdanie z wczorajszej edycji The Last Words of Death

 

The Last Words of Death

28.08.2021 Bydgoszcz, Wiatrakowa Klub

Cymeris / Proch / Angrrsth / North

 

Bydgoski cykl koncertowy pod nazwą The  Last Words of Death rozkręcił się na dobre, co mnie niezmiernie cieszy. Widać w moim mieście w końcu coś się zaczęło dziać, w czym oczywiście wielka zasługa Macieja, któremu chciało się tą metalową machinę ponownie uruchomić. Bo niezorientowanym wyjaśnić należy, iż pierwsze edycje wspomnianego festiwalu odbywały się jeszcze w latach dziewięćdziesiątych. Ostatni weekend sierpnia przyniósł kolejną porcję black metalowego hałasu, tradycyjnie już w czterech odsłonach.

Jako pierwszy na deskach pojawił się kompletnie mi nieznany kamiennogórski Cymeris. I już na początku mała niespodzianka, bo zamiast oczekiwanej przeze mnie popeliny panowie naprawdę solidnie dojebali do pieca. Black metal w ich wykonaniu bazuje głównie na mieszance szybkich, agresywnych tremolo i punkowego d-beatu. Właśnie te bardziej rytmiczne fragmenty mają na żywca największe jebnięcie i mocno zachęcają do zabawy. 

Scenicznie trio zaprezentowało się zawodowo. Nie stali w miejscu jak te kołki, był headbanging, był żywioł i szczerość przekazu płynąca ze sceny. Szkoda jedynie, że chwilami nie chodził jeden mikrofon i dialog wokalny był przez to niekompletny. Garstka zgromadzonych mogła usłyszeć materiał z jedynej wydanej dotychczas EPki „Unnamed God” oraz kilka nowych numerów z płyty, która właśnie się robi. Bardzo dobry występ jak na pierwszy band wieczoru. Widać, że jeśli ich zapał nie opadnie to będą z Cymeris ludzie.

Po krótkiej przerwie na scenie zainstalował się Proch, rozstawiając świece i czaszki, aż zaśmierdziało Diabłem. Zespół dojechał do Bydgoszczy dosłownie w ostatniej chwili i dobrze, że jednak dali radę. Ich występ był niestety nieco statyczny, lecz muzyka dość mocno się broniła. Pod scenę zaczęło nabijać coraz więcej luda, co świadczy o tym, iż Ślązacy potrafią swoim dość prostym lecz melodyjnym  black metalem, śpiewanym po naszemu, zainteresować maniaków gatunku. 

Ponownie chwilami nieco kulało brzmienie, co przy jednaj gitarze raczej nie wpływało pozytywnie na selektywność, ale panowie dali z siebie wszystko. Znalazło się też miejsce na żartobliwą konferansjerkę z publicznością, co jedynie świadczy, że kolesie kija w dupie bynajmniej nie trzymają. Solidny występ.

Następnie nadeszła kolej na zespół, który w głównej mierze był powodem mojej wizyty w klubie Wiatrakowa, czyli toruński Angrrsth. Co prawda pierniki nadal stosunek do udzielania wywiadów mają taki jak ja do propozycji odbycia aktu płciowego z dość dobrze znaną w kraju Krystyną P, lecz na szczęście nie przekłada się to na ich podejście do grania na żywo. Gitarzyści pojawili się na deskach w czarnych maseczkach (to zapewne przez przybierającą na sile czwartą falę covidu) i rozpoczął się show.

Cóż ja mogę powiedzieć, to był ogień. Selektywne brzmienie doskonale wpłynęło na odbiór kawałków z bardzo dobrego debiutanckiego albumu „Donikąd” oraz poprzedzającej go EPki. Nie da się zaprzeczyć, że na małej scenie którą dysponuje bydgoska miejscówka nie było miejsca by pośmigać z lewa do prawa niczym Sebastian Bach, lecz Hermann starał się podkręcać atmosferę jak tylko mógł.  Na tyle mnie te dźwięki poniosły, że nie mogąc zdzierżyć widoku stojących jak te pizdy kucy złapałem kilku za szmaty i ruszyli my w tan. Niestety zbyt intensywną zabawę przypłaciłem kontuzją kolana (SKS), przez co zapewne kilka dni będę zmuszony do zabawy ale w kuternogę, ale ponoć mówią, że metal to nie rurki z kremem. Angrrsth, z nowym perkusistą w składzie, zdecydowanie tego wieczora rozdali i chętnie wybiorę się na ich kolejny występ, jeśli taka okazja się nadarzy.

Jakoś kwadrans przez 22:00 zaczął grać North, czyli patrząc na koszulki zgromadzonych zespół dla którego przyszło na imprezę najwięcej maniaków. Na ponad godzinny set złożył się materiał  przekrojowy, głównie z późniejszych płyt, choć nie zabrakło także „Hymn To Winter”, czyli pierwszego numeru w historii hordu, oraz na zakończenie coveru Bathory „A Fine Day To Die”. Młyn tym razem rozkręcił się sam, zapachniało potem i rozlanym piwem. Mimo, iż zespół nie był aktywny koncertowo przez cztery lata, charyzma Sirkisa bynajmniej nie opadła. Widać nabyte latami doświadczenie, bo występ North był z najwyższej półki. Takie blek metale można oglądać co tydzień.

Podsumowując – po raz kolejny The Last Words of Death dostarczył wszystkim zgromadzonym tego, za czym tak bardzo tęskniliśmy w okresie lockdownu. Organizacja bez zastrzeżeń, nagłośnienie w większości też bardzo solidne. Myślę, że przy około stu osobach, bo tyle mniej więcej się w Wiatrakowej pojawiło, klub ten jest idealny do tego typu spędów. Pozostaje mi jedynie podziękować organizatorowi za zaproszenie i gwarantuję, że jeśli tylko bozia da, pojawię się także na kolejnych edycjach. Bardzo udany wieczór.

- jesusatan


Zdjęcia dzięki uprzejmości WiosnaFoto

https://www.facebook.com/WiosnaFoto/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.