czwartek, 23 września 2021

Wspomnienia z kolejnej edycji The Last Words of Death

 

The Last Words of Death

18.09.2021 Bydgoszcz, Wiatrakowa Klub

Fatigue & Kontagion / Eteritus / Azels Mountain / Odium Humani Generis / Arkona

 

Po wizycie w klubie przy ulicy Wiatrakowej trzy tygodnie wcześniej wiedziałem, iż na kolejną edycję The Last Words of Death, zapowiadaną na trzecią sobotę września także się wybiorę. Tym bardziej, że skład imprezy zapowiadał się równie ciekawie. Odrzuciwszy zatem opcję strategiczną małżonki, by wybrać się na rzekomy spęd automobilem (no jest dowcipna dziewczyna, trzeba przyznać, za to ją kocham) wsiadłem w tramwaj i krótko przed otwarciem byłem na miejscu, zwarty i gotowy.

Imbę otworzyła kolaboracja bydgoskich Fatigue i Kontagion. Gdzieś mi się ta druga nazwa wcześniej o uszy obiła, jednak specjalistą w dziedzinie ich dokonań bym się nie nazwał.  Spodziewałem się jednak czegoś nietypowego dla Maciejowej imprezy i dokładnie coś takiego dostałem.  Zespoły zaprezentowały bowiem na scenie coś wypadkowego między  post sludge/doom i HC, muzykę dość pokombinowaną i niejednotorową.  Przypomniał mi się koncert choćby Madball, muzyki totalnie spoza mojego centrum zainteresowania, kiedy to panowie doszczętnie mnie rozjebali na którejś z ostatnich edycji Brutal Assault. No, tu może aż takiego zniszczenia nie doznałem, bo poza bardzo dobrymi, zmuszającymi wręcz do kiwania łbem kawałkami było nieco przynudzania, jak choćby numer dedykowany Kai Godek, to przyznać trzeba, że momenty były. Trzech wokalistów rzygało na zmianę. Jeden z nich z wyglądu aż prosił się o wyproszenie z imprezy, prezentując image krótkowłosego pana z wąsem w okularach, inny z kolei tak był przejęty swoją rolą, że w pewnym momencie zgubił czapkie. Rozpierzchły mu się włosy i wyglądał wówczas jak nie przymierzając nieświętej pamięci Brett Hoffmann.  Chłopaki  dali z siebie wszystko po całości, schodząc nawet pod koniec ze sceny i bawiąc się wspólnie z dość liczną już jak na pierwszy zespół publiką.  Bombowy występ, dla mnie spore zaskoczenie.

Po Eteritus fajerwerków się nie spodziewałem, słysząc wcześniej sporo negatywnych opinii o ich kondycji podczas występów na żywo.  Jednak po niemal całkowitej reinkarnacji i zmianie większości składu Torunianie prezentują dziś już zupełnie nową jakość. Co prawda na początku ich występu nieco kulało brzmienie i nie słychać było gitary, jednak ten mankament niemal błyskawicznie został poprawiony przez ekipę techniczną i mogliśmy cieszyć się czystym deathmetalowym wpierdolem. Mehikanin na wokalu wymachiwał dredami na tyle intensywnie, że chwilami skojarzył  mi się z wielkokarkim Corpsegrinderem Fisherem. Nowe numery, których krzyżaki zagrali całkiem sporo też zrobiły różnicę, bo przyznać trzeba, że ten nowy płyt, który właśnie nadchodzi, to zdecydowanie najlepsza rzecz w dyskografii zespołu.  Ludzi w międzyczasie pod scenę nabiło jeszcze więcej, ale stali jak te słupy, mimo iż panowie konsekwentnie zachęcali do wspólnej zabawy.  Dopiero pod koniec występu włosy poszły w górę a zespół podziękował za taniec do ichniego „pute Madre death metalu”.  Mocny cios.

Azels Mountain  zadymili salę po całości, na tyle, że nie wiedziałem czy łapię za tyłek kolegę czy jego żonę, powystawiali na scenie jakieś przywiezione aż z Wrocławia krzaki i chuj wie skąd wykopane czaszki, pomalowali gęby i zaczęli swoje misterium.  Powiem szczerze, że z płyty ich muza średnio mi robiła, ale dodając do dźwięku odpowiednie światła i wspomnianą wcześniej choreografię miało to faktycznie siłę uderzeniową. Na tyle rzeczona sceneria zachwyciła zebranych nieparafian, że większość z nich stała z wzniesionymi w górę telefonami i zamiast dobrze się bawić nagrywała zespół niczym niespotykane zjawisko. A szkoda, bo muza Azels Mountain łączy w sobie coś ze starodawnego black metalu i starodawnych rytuałów, dzięki czemu czuć było ze sceny zapach Diabła.  Panowie ledwo mieścili się na scenie, bo faktycznie miejsca było mało, jednak każdy starał się jak mógł, by nie robić za stojak. Pod koniec koncertu publika skandowała najkrótszy piłkarski polski żart pod tytułem „ jeszcze jeden!”, ale chłopaki ich olali i poszli w pizdu…

Kolejni na scenie zamontowali się Łodzianie. Widziałem występ Odium Humani Generis  jakiś czas temu, gdy grali u siebie przed Malokarpatan i jakoś wówczas nie zrobili na mnie specjalnego wrażenia. Ale, podobnie jak wspomniany wcześniej Eteritus, teraz to zupełnie inna jakość. Panowie bardzo mocno poszli ze swoją muzą w stronę Furii, takiej z okresu „Płoń”, przez co ich występ porozstawiał mnie po kątach. Co prawda trzeba było na ten szoł poczekać, gdyż w międzyczasie jebnął wzmacniacz, ale kto by tam płakał, skoro zimnego piwa w barze było pod dostatkiem? Ostatecznie mieszanka melancholii i chłodu mocno mną pozamiatała i nie sądzę, by ktokolwiek był występem zespołu rozczarowany.  Było konkretnie, wokalista, kawał chłopa, zajmował pół sceny zarzucając długimi batami a reszta składu sukcesywnie mu wtórowała. Nie no, powiem krótko, z zespołu przeciętnego, nieco nieporadnego, jakim go pamiętam, wyrósł rasowy black metalowy potwór. Klasa!

Wieczór należał jednak, jak można się było spodziewać, do Arkony. W sumie nie wiem, czy jest sens rozpisywać się o tym występie, bo panowie prezentują  poziom światowy.  Ludzi pod umownymi barierkami od chuja, mocno rozkręcony młyn… Na scenie z kolei gitarzyści w białych okryciach na twarzy i jeden długowłosy pomalowaniec, stojący niczym kukła i wypluwający z siebie diabelskie wersety.  Napierdala dym, śmigają światła a ze sceny leci hipnotyzujący, zimny jak sopel lody wsadzony w dupę black jebany metal.  I tyle w temacie, bo kto był ten doświadczył, a kto został w domu, może sobie co najwyżej pomarszczyć Freda przy nagraniu, które zapewne dostępne jest już na YouTubie.  Rozjeb maksymalny, i tylko szkoda, że musiałem się ewakuować przed ostatecznym „See you next time”, aczkolwiek z tego co wiem, to straciłem może z dziesięć minut. Tramwaje jednak nie jeżdżą całodobowo i nie są absolutnie blackmetalowe…

Zajebisty był to spęd. Maciej po  raz kolejny udowodnił, że zależy mu, by w Bydgoszczy coś się działo.  Kocham gościa, bo wszystko co robi, robi szczerze, bez liczenia srebrników, bez nastawienia na zyski… Tym bardziej cieszy mnie, iż The Last Words of Death zyskuje coraz większą popularność i docierają do mojego miasta ludzie nie tylko z okolic, ale i z odleglejszych zakątków  Polski. Bo jest po co przyjeżdżać.  Zajebisty klub, bardzo dobra obsada, bardzo dobre jak na warunki klubu brzmienie… Czego chcieć więcej? Przyjeżdżajcie na kolejną edycję. Nie pożałujecie!

- jesusatan


Zdjęcia dzięki uprzejmości WiosnaFoto

https://www.facebook.com/WiosnaFoto/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.