Mag
/ Las Trumien / Hostia
11.11.2023
Bydgoszcz „Kuźnia”
W bydgoskiej „Kuźni” ostatni raz na koncercie byłem
z dwadzieścia lat temu, jak nie dalej. Dlatego dość mocno zdziwił mnie wybór
tej konkretnej miejscówki na balety, które miały się odbyć w moje imieniny.
Jako iż skład wieczoru zapowiadał się bardzo interesująco, postanowiłem
sprawdzić zarówno obecną formę zespołów, jak i klubu. Na miejscu zameldowałem
się praktycznie w ostatniej chwili. Szybkie przywitanie ze znajomymi, wymiana
dóbr doczesnych, i ruszamy na rekonesans. O ile z zewnątrz okolicy bym nie poznał,
bo podwórze przeszło przez te dwie dekady sporą metamorfozę, to już wnętrze
klubu wyglądało znajomo. Przynajmniej salka przejściowa, w której to rozstawili
się chłopaki z merchem, i gdzie można było zostawić odzienie wierzchnie. Małe
zakupy i pogaduchy ze starym znajomym piosenkarzem sprawiły, że pierwszy utwór
Maga przegapiłem. Aczkolwiek słyszałem z oddali, że panowie rozpoczęli od
przedstawienia zgromadzonym instrukcji pewnej magicznej gry planszowej.
Sala główna, w której tańce się odbywały, na
pierwszy rzut oka wygląda dziś na elegancki lokal. Trochę miejsca pod dość
małą, typowo klubową sceną, a dalej poustawiane stoliczki z wygodnymi kanpami,
i na tylnej ścianie bar, do którego oczywiście nie omieszkaliśmy zapukać.
Koncert Torunian faktycznie mógł czarować. Co mnie uderzyło prosto w twarz, to
praktycznie perfekcyjne nagłośnienie. Każdy najmniejszy detal był doskonale
słyszalny, przez co można było odnieść wrażenie, jakby muzyka leciała z płyty.
Tym bardziej, że forma wokalisty była wyborna. Zastanawiałem się wcześniej, jak
Konstanty poradzi sobie w niektórych śpiewanych fragmentach, ale już po jednym
zaklęciu wszelkie moje obawy zostały rozwiane. Mag skoncentrował się na
repertuarze z nowej płyty, cofając się do debiutu tylko raz. I, powtórzę się,
zabrzmiało to genialnie. Stałem z otwartą gębą i chłonąłem każdy dopływający do
mnie dźwięk. Mag udowodnili, że przy bardzo skromnej oprawie scenicznej można
wprowadzić odbiorcę w inny świat, i kiedy wybrzmiał ostatni takt wieńczącego
występ „W Tym Domu Wszystko Było Stare”, poczułem brutalne zderzenie wracając
do szarej rzeczywistości. Jedno jest pewne. Jeśli kiedyś będę miał możliwość
wybrać się na koncert zespołu ponownie, to na pewno to uczynię. Bo nie było ani
odrobiny przesady w słowach padających ze sceny o „potędze magii”. Piękny
koncert!
Bez przedłużania, gdyż „Kuźnia” mieści się tuż przy
hotelu, zatem imprezę trzeba było skończyć przed dwudziestą drugą, na
podwyższeniu zainstalował się Las Trumien. Miałem możliwość oglądać tych
gentlemanów kilka miesięcy wstecz, więc zaskoczenia nie było. Twórczość
(dolno)Ślązaków oparta na sludge’owym rytmie i powalającym ciężarze akordów mogła
hipnotyzować niemal tak silnie jak w przypadku Maga. Z tą jednak różnicą, że
zamiast czarów mieliśmy na tapecie historie o najbardziej popapranych jednostkach
społecznych w historii. Istotne jest, w jaki sposób Wojtek potrafi ze sceny
opowiadać. Ciężko bowiem jego rolę ograniczyć jedynie do odśpiewania tego, co
tam sobie w zeszycie kiedyś napisał. Czuć było w tym wszystkim żywe emocje, a
że ponownie facet za gałkami ustawił wszystko wzorcowo, a reszta zespołu swoje
zadanie wykonała bezbłędnie, ciężko było doszukać się w tym pokazie
jakichkolwiek mankamentów. Były numery z pierwszych płyt, były i najlepsze z
ostatniej, a jako ciekawostkę powiem jeszcze, że zespół ma już gotowy materiał
na „czwórkę”, która, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, powinna zostać
nagrana tej zimy. Tak przynajmniej powiedział mi facet, który tej nocy zabawiał
zgromadzonych pląsając w swoim charakterystycznym nakryciu głowy. Koncert Lasu
Trumien można podsumować jednym słowem : miodzio!
I tak, najpierw przez bajanie, a następnie opowieści
natury kryminalnej, doszliśmy do gwoździa (nomen omen) wieczoru, czyli
totalnego pierdolnięcie, jakie zaserwowała Hostia. Panowie swoimi krótkimi, bo
nie przekraczającymi zazwyczaj dwóch minut, strzałami rozjebali wszystko w
pizdu. Ich koncert trwał niecałe trzy kwadranse, lecz intensywność setu
porównać można jedynie do sadystycznego mordobicia. Na łeb spadał istny grad
numerów z kolejnych płyt, z klasycznym już „Zajebię Cię” na czele. Nowy nabytek
zespołu w postaci młodego bębniarza napierdalał jak cyborg, gitarzyści jechali
z koksem w opętańczym amoku, a Pachu miotał się po scenie napierdalając
czupryną, wymachując rękoma i prowokując swoją charyzmą do dzikiego tańca pod
sceną. Zresztą cały skład Hostii był tak nabuzowany, że chwilami miałem
wrażenie, że za chwilę zejdą ze sceny i podpalą klub. Takiego death/grindowego
kataklizmy nie doświadcza się codziennie. Zgromadzonym, w licznie około stu
głów maniakom najwyraźniej owe harce się podobały, bowiem wyprosili jeszcze jeden
dodatkowy strzał na dobranoc, po czym nie było czego zbierać. Muszę jeszcze
wspomnieć, że po raz trzeci tego wieczora brzmienie było „żyleta”, co naprawdę
robiło mega różnicę. Dawno nie byłem na koncercie, gdzie wszystkie zespoły były
idealnie nagłośnione. A że każdy z nich spisał się na medal, ciężko mi wytknąć
w sobotnim spotkaniu z muzyką choćby najmniejsze potknięcie.
To było coś cudownego. Niby trzy różne oblicza,
każde z własnym charakterem, a jedenastego listopada stworzyły prawdziwie
nieśwętą, wszechmocną trójcę. Jeśli to nie był jednorazowy wyskok, i włodarze
„Kuźni” powrócą po latach do organizacji tego typu imprez, to proszę mnie od
razu wpisać na listę odwiedzających to miejsce. Ogromne podziękowania dla
wszystkich zaangażowanych w organizację tego wieczoru osób, dla Wojtka za
zaproszenie a dla wszystkich znajomych (tych starych i pierwszy raz spotkanych)
za wyborne towarzystwo. Genialny wieczór.
-
jesusatan
Zdjęcia: Michał Kwaśniewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.