poniedziałek, 13 listopada 2023

Relacja : Mag / Las Trumien / Hostia 11.11.2023 Bydgoszcz „Kuźnia”

 

Mag / Las Trumien / Hostia

11.11.2023 Bydgoszcz „Kuźnia”

W bydgoskiej „Kuźni” ostatni raz na koncercie byłem z dwadzieścia lat temu, jak nie dalej. Dlatego dość mocno zdziwił mnie wybór tej konkretnej miejscówki na balety, które miały się odbyć w moje imieniny. Jako iż skład wieczoru zapowiadał się bardzo interesująco, postanowiłem sprawdzić zarówno obecną formę zespołów, jak i klubu. Na miejscu zameldowałem się praktycznie w ostatniej chwili. Szybkie przywitanie ze znajomymi, wymiana dóbr doczesnych, i ruszamy na rekonesans. O ile z zewnątrz okolicy bym nie poznał, bo podwórze przeszło przez te dwie dekady sporą metamorfozę, to już wnętrze klubu wyglądało znajomo. Przynajmniej salka przejściowa, w której to rozstawili się chłopaki z merchem, i gdzie można było zostawić odzienie wierzchnie. Małe zakupy i pogaduchy ze starym znajomym piosenkarzem sprawiły, że pierwszy utwór Maga przegapiłem. Aczkolwiek słyszałem z oddali, że panowie rozpoczęli od przedstawienia zgromadzonym instrukcji pewnej magicznej gry planszowej.

Sala główna, w której tańce się odbywały, na pierwszy rzut oka wygląda dziś na elegancki lokal. Trochę miejsca pod dość małą, typowo klubową sceną, a dalej poustawiane stoliczki z wygodnymi kanpami, i na tylnej ścianie bar, do którego oczywiście nie omieszkaliśmy zapukać. Koncert Torunian faktycznie mógł czarować. Co mnie uderzyło prosto w twarz, to praktycznie perfekcyjne nagłośnienie. Każdy najmniejszy detal był doskonale słyszalny, przez co można było odnieść wrażenie, jakby muzyka leciała z płyty. Tym bardziej, że forma wokalisty była wyborna. Zastanawiałem się wcześniej, jak Konstanty poradzi sobie w niektórych śpiewanych fragmentach, ale już po jednym zaklęciu wszelkie moje obawy zostały rozwiane. Mag skoncentrował się na repertuarze z nowej płyty, cofając się do debiutu tylko raz. I, powtórzę się, zabrzmiało to genialnie. Stałem z otwartą gębą i chłonąłem każdy dopływający do mnie dźwięk. Mag udowodnili, że przy bardzo skromnej oprawie scenicznej można wprowadzić odbiorcę w inny świat, i kiedy wybrzmiał ostatni takt wieńczącego występ „W Tym Domu Wszystko Było Stare”, poczułem brutalne zderzenie wracając do szarej rzeczywistości. Jedno jest pewne. Jeśli kiedyś będę miał możliwość wybrać się na koncert zespołu ponownie, to na pewno to uczynię. Bo nie było ani odrobiny przesady w słowach padających ze sceny o „potędze magii”. Piękny koncert!

Bez przedłużania, gdyż „Kuźnia” mieści się tuż przy hotelu, zatem imprezę trzeba było skończyć przed dwudziestą drugą, na podwyższeniu zainstalował się Las Trumien. Miałem możliwość oglądać tych gentlemanów kilka miesięcy wstecz, więc zaskoczenia nie było. Twórczość (dolno)Ślązaków oparta na sludge’owym rytmie i powalającym ciężarze akordów mogła hipnotyzować niemal tak silnie jak w przypadku Maga. Z tą jednak różnicą, że zamiast czarów mieliśmy na tapecie historie o najbardziej popapranych jednostkach społecznych w historii. Istotne jest, w jaki sposób Wojtek potrafi ze sceny opowiadać. Ciężko bowiem jego rolę ograniczyć jedynie do odśpiewania tego, co tam sobie w zeszycie kiedyś napisał. Czuć było w tym wszystkim żywe emocje, a że ponownie facet za gałkami ustawił wszystko wzorcowo, a reszta zespołu swoje zadanie wykonała bezbłędnie, ciężko było doszukać się w tym pokazie jakichkolwiek mankamentów. Były numery z pierwszych płyt, były i najlepsze z ostatniej, a jako ciekawostkę powiem jeszcze, że zespół ma już gotowy materiał na „czwórkę”, która, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, powinna zostać nagrana tej zimy. Tak przynajmniej powiedział mi facet, który tej nocy zabawiał zgromadzonych pląsając w swoim charakterystycznym nakryciu głowy. Koncert Lasu Trumien można podsumować jednym słowem : miodzio!

I tak, najpierw przez bajanie, a następnie opowieści natury kryminalnej, doszliśmy do gwoździa (nomen omen) wieczoru, czyli totalnego pierdolnięcie, jakie zaserwowała Hostia. Panowie swoimi krótkimi, bo nie przekraczającymi zazwyczaj dwóch minut, strzałami rozjebali wszystko w pizdu. Ich koncert trwał niecałe trzy kwadranse, lecz intensywność setu porównać można jedynie do sadystycznego mordobicia. Na łeb spadał istny grad numerów z kolejnych płyt, z klasycznym już „Zajebię Cię” na czele. Nowy nabytek zespołu w postaci młodego bębniarza napierdalał jak cyborg, gitarzyści jechali z koksem w opętańczym amoku, a Pachu miotał się po scenie napierdalając czupryną, wymachując rękoma i prowokując swoją charyzmą do dzikiego tańca pod sceną. Zresztą cały skład Hostii był tak nabuzowany, że chwilami miałem wrażenie, że za chwilę zejdą ze sceny i podpalą klub. Takiego death/grindowego kataklizmy nie doświadcza się codziennie. Zgromadzonym, w licznie około stu głów maniakom najwyraźniej owe harce się podobały, bowiem wyprosili jeszcze jeden dodatkowy strzał na dobranoc, po czym nie było czego zbierać. Muszę jeszcze wspomnieć, że po raz trzeci tego wieczora brzmienie było „żyleta”, co naprawdę robiło mega różnicę. Dawno nie byłem na koncercie, gdzie wszystkie zespoły były idealnie nagłośnione. A że każdy z nich spisał się na medal, ciężko mi wytknąć w sobotnim spotkaniu z muzyką choćby najmniejsze potknięcie.

To było coś cudownego. Niby trzy różne oblicza, każde z własnym charakterem, a jedenastego listopada stworzyły prawdziwie nieśwętą, wszechmocną trójcę. Jeśli to nie był jednorazowy wyskok, i włodarze „Kuźni” powrócą po latach do organizacji tego typu imprez, to proszę mnie od razu wpisać na listę odwiedzających to miejsce. Ogromne podziękowania dla wszystkich zaangażowanych w organizację tego wieczoru osób, dla Wojtka za zaproszenie a dla wszystkich znajomych (tych starych i pierwszy raz spotkanych) za wyborne towarzystwo. Genialny wieczór.

- jesusatan


Zdjęcia: Michał Kwaśniewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.