sobota, 20 stycznia 2024

Relacja z XXXX LAT APOKALIPSY vol.II

 

XXXX LAT APOKALIPSY vol.II

Dopelord &Vader

Bydgoszcz, 16.12.2023, Fabryka Lloyda

 

Dokładnie miesiąc minął od tego wiekopomnego wydarzenia, a chodzi mi oczywiście o jubileuszowy koncert z okazji XXXX – lecia istnienia zespołu Vader. Darujcie, że dopiero teraz piszę o tym doniosłym fakcie, jednak obowiązków miałem ostatnio więcej, niż czasu (tak to już jest, że ten kutas czasami dosłownie przecieka między palcami), chwila wytchnienia też człowiekowi potrzebna, a poza tym musiałem sobie poukładać w głowie to, czego byłem świadkiem owego, grudniowego  wieczora w Fabryce Lloyda. Spóźnić się na taki okazały jubileusz nie wypada, więc w klubie stawiłem się trochę przed czasem. Do stoiska z merchem stał już wówczas spory ogonek fanów, tak więc z ciekawością także zapuściłem tam żurawia, aby przekonać się, za czym kolejka ta stoi? Tam natomiast siedzieli sobie w komplecie panowie Vaderowcy (zupełnie zapomniałem, że na tej trasie jest to normą) i podpisywali to, co kto tam ze sobą zabrał (kasety, płyty, książki szorty, stringi itd.itp.). Można było sobie także strzelić fotkę, przybić piątkę, czy też przekazać muzykom swe wyrazy wsparcia, szacunku i zaufania. Pora jednak nieco spoważnieć i przejść do konkretów, bowiem dokładnie o wyznaczonej godzinie swój recital rozpoczynał lubelski Dopelord. 

Podobnie jak na zeszłorocznym Przebudzeniu Tyranów zespół zaprezentował obleśnie ciężki, przytłaczający Doom/Stoner o zdecydowanie Diabelskich wibracjach. Tak więc bębny miażdżyły czaszki zebranych z siłą młotów do wbijania mostowych pali, gruby, soczysty bas odrywał ciało od kości, nasączone ciemnością wiosła gniotły okrutnie, a uzupełniające się wokale Piotra i Pawła zapewniały należytą porcję jadu, przydymionego, okultystycznego szlifu, jak i przytłaczającej, cmentarnej melancholii. Dopelord z każdym wydawnictwem i każdym, kolejnym koncertem zdecydowanie rośnie w siłę…i bardzo kurwa dobrze, bo ciekawej, wgniatającej w podłożę, narkotycznej, wytrawnej wręcz muzy nigdy dość, a to, co obecnie prezentuje Dopelord, to po prostu mniód-malyna, jak to mawiali nasi przodkowie.

Każdy, kto lubi, aby beształy go grube, intensywne, przetaczające się niespiesznie, potężne dźwięki, a nie widział jeszcze Lubelaków na żywca, ten musi czym prędzej nadrobić zaległości, gdyż Dopelord w wersji live, to iście mordercza (choć nigdzie niespiesząca się) maszyna. Standing ovation. Nastała przepisowa przerwa w imprezie i dobrze, bo zaschło mi w ustach (być może dlatego, że występ pierwszego bandu oglądałem praktycznie cały czas z otwartym ryjem), więc teraz był ten czas, aby uzupełnić płyny, wyrzucić z siebie wszystko, co zbędne w pomieszczeniu z napisem WC, oraz wymienić się opiniami ze znajomymi i nieznajomymi. Pauza nie trwała jednak długo. Światła przygasły, dało się wyczuć, że napięcie narasta i niebawem otworzą się piekielne wrota. No i się kurwa rozwarły z porażającą siłą (choć droga do nich prowadziła przez „Stawkę Większą niż Życie”), a podmuch, jaki się z nich wydostał, palił wszystko żywym ogniem. Swój Diabelski show rozpoczynał VADER!!! 

Na pierwszy strzał panowie zajebali z „Decapitated Saints”, po czy bez pozwolenia poprawili „The Wrath”z kultowej „Necrolust” i zaczęło się totalne szaleństwo. Miałem wrażenie, że zatrzęsły się podwaliny ziemi, a z każdego w niej pęknięcia próbują wydostać się hordy demonów. Vader zaś płynął dalej, odprawiając swoje bezbożne misterium. W następnej kolejności wychłostał nas „Chaos” (z równie  niezapomnianej „Morbid Reich”), a potem już było tak grubo, że ledwo ogarniała to moja percepcja. „Dark Age”, „ViciousCircle”, „The CrucifiedOnes”. Ja pierdolę, jaka masakra. Ludziska pod sceną dają z siebie wszystko, więc młyn jest okrutny, a oni dopierdalają do pieca miażdżącym „Silent Empire”. Wzruszenie odbiera mi mowę. Wiedziałem, że będzie jazda na pełnej piździe, ale w najśmielszych oczekiwaniach, żem się nie spodziewał, że będzie taki rozpierdol. Perkusyjne kanonady siały śmierć i zniszczenie, gruby bas rozrywał na strzępy, wiosła poniewierały okrutnie, a powiedzieć, że wokale głównodowodzącego były na wskroś bluźniercze, to tak, jakby nic nie powiedzieć.Oczywiście w tym przekrojowym, zdeterminowanym niejako przez okoliczności secie, jaki tego dnia mieliśmy okazję usłyszeć,  nie zabrakło (wszak nie mogło) miażdżąco wykonanych „Sothis”, „Black to the Blind”, „Carnal”, „Wings”, „Cold Demons”, „Epitaph”, „Dark Transmission”, „ThisIs The War”, „Helleluyah!! (God Is Dead)”, „Come And See My Sacrifice”, „Triumph of Death”, „Never Say My Name”, „Send Me Back To Hell”, „Shock and Awe”, a „Tyrani Piekieł” zbesztali mnie totalnie, robiąc mi z dupska trzepak do dywanów. Wałki te zabijały jednak niekoniecznie w takiej kolejności, jaką tu przytoczyłem, wszak wspominałem już gdzieś powyżej, że moje postrzeganie rzeczywistość zostało mocno zaburzone, gdy jak grom z jasnego nieba spadł na mnie przepotężny „Silent Empire”. Nie mogło, co zrozumiałe obyć się bez bisu. Był bis i ta kurwa jaki! „Wyrocznia” po prostu pozamiatała totalnie, a ja, gdy wybrzmiały ostatnie jej akordy, czułem się niemal jak szmata do podłogi, którą przepuszczono  przez wyżymaczkę. Jeszcze tylko Imperialny Marsz znany ze Star Wars obwieszczający wszem i wobec, że to już koniec i się dokonało.

Zaiste piekielny show pokazał Vader w Bydzi 16 grudnia. Każdy recital tych jegomości ma swoją historię i swój charakter (zależny od splotu przeróżnych okoliczności), więc nie podejmuje się określić, czy był to najlepszy ich występ z widzianych przez mnie dotychczas (a trochę się ich przez te lata nazbierało), ale w pierwszej, nieświętej trójcy mieścił się on na pewno i to z palcem wiadomo gdzie. Kto był, ten widział, a kto nie był, ten pederasta. Acha, byłbym zapomniał – 100 lat moje drogie Vadery!!!

 

Hatzamoth


Zdjęcia: Michał Kwaśniewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.