LORD DIVINE
„Facing Chaos”
Fighter Records 2019
Zanim
zapoznałem się z tą płytą, nie wiedziałem absolutnie nic o zespole Lord Divine,
ba, nie wiedziałem, że twór o tej nazwie w ogóle istnieje. Teraz już wiem, ale
co z tego??? Prawdę powiedziawszy, chuj mnie interesuje gatunek, który uprawia
zespół, jest to bowiem Progresywny Power Metal. Z kronikarskiego obowiązku
ułożymy najpierw w całość pewne fakty. Lord Divine to „horda” z Argentyny,
która powstała w 2003 roku. Do tej pory wydała demo i pięć albumów
długogrających. Recenzowany tu „Facing Chaos”, to właśnie ich najnowszy, piąty
materiał, który w swych barwach wydała Fighter Records. Teraz przechodzimy do
muzyki. Jak już wspomniałem kilka zdań temu „Facing…” to progresywny Power
Metal i to w dawce wręcz przerażającej. Płyta zawiera bowiem 11 wałków, które
łącznie trwają ponad 61 minut. Ufff..,to dla mnie zdecydowanie za dużo na jedno
posiedzenie i musiałem podzielić sobie tę pytę na dwa razy. Dwa podejścia po 30
minut to była dla mnie idealna dawka takiego grania, choć momentami i tak łatwo
nie było. Nie mam jednak zamiaru totalnie jebać tej płyty, jak zapewne zrobiłby
to mój redakcyjny kolega, mości jesusatan, gdyż w swoim gatunku to niewątpliwie
bardzo dobre granie. Jest tu cała masa technicznych, gitarowych zagrywek
wspomaganych charakterystycznie brzmiącym parapetem, czy solidnie pokręconej
sekcji, jednak typowej masturbacji nad instrumentami tu nie uświadczycie, co
działa na pewno na korzyść tej płyty. Sporo tu przebojowych wręcz melodii, dzięki
czemu łatwiej przebrnąć przez tę progresywną kobyłę. Niektóre wałki mogłyby
nawet lecieć w radiu, ale jak wiadomo, komercyjne stacje puszczają w większości
to, za co mają zapłacone i promują łatwostrawną papkę, więc o takiej muzyce nie
ma co marzyć. Brzmienie selektywne, ale niestety totalnie wyczyszczone i
gładkie jak pupcia niemowlaczka. Zwłaszcza beczki są maksymalnie
wysterylizowane, więc jak dla mnie brakuje tu ognia i choćby odrobiny solidnego
dołożenia do pieca. Wokal czysty, mocny, momentami nawet zawierający jakieś tam
pokłady agresji, niestety rejestry, w których operuje, na dłuższą metę
strasznie mnie męczą i sprawiają, że dostaję niekontrolowanego szczękościsku.
Słychać, że chłopaki mają spore umiejętności techniczne i wiedzą jak używać
swych instrumentów, jednak podążyli ścieżką, która zdecydowanie rozmija się z
moimi drogami. Mądrzejsi i bardziej oblatani w takiej muzie twierdzą, że
słychać tu echa twórczości Brainstorm, Symphony X, Angra i oczywiście ikony
tego stylu, czyli Dream Theatre. Wierzę im zatem na słowo, a w chwili wolnego
czasu, gdy będę się nudził (czyli raczej nieprędko) postaram się zweryfikować,
czy mają rację. No i tyle, nie będę się więcej mądrzył na temat tej płyty,
zwłaszcza że jak już kilkukrotnie nadmieniałem to nie moje klimaty. Jestem
jednak pewien, że zwolennicy Power i wszelakich odmian Prog Metalu znajdą tu
sporo dla siebie i to niewątpliwie do nich kierowana jest ta płyta.
Hatzamoth
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.